Rozdział XXXII - Trzecia połowa

Altaïr wkroczył do korytarza przez otwarte drzwi z ciemnego dębu, ciągnąc za sobą Pauline. Nie chciał, by jakieś niepożądane osoby ich widziały, a w każdym razie jego towarzyszkę, ale nadzieja ta okazała się zaraz płonna.

— Dobrze że przybyłeś, chciano cię widzieć w kwaterze dowodzenia.

Altaïr przystanął i westchnął, spoglądając w kierunku zamaskowanego mężczyzny. Nie kojarzył jego głosu, wiedział jednak że takich rzeczy nie powinno się lekceważyć, zwłaszcza przy dosyć napiętych ostatnio nastrojach.

— Z jakiego powodu? — zapytał, nie licząc jednak na jakąś sensowną odpowiedź.

— Nie wiem. Nie wiem też, czy twoja nowa towarzyszka będzie dopuszczona do rozmowy, sprawa wygląda na poważną...

— Pozwól, że tym się będę martwił ja — uciął Syryjczyk i ruszył do przodu, dając znak ręką Pauline, by ta za nim podążała.

Po chwili skręcił w prawo, idąc dosyć wysokim korytarzem, gdzie poza jasnymi cegłami w ścianach i pochodniami w żelaznych, nieco zakurzonych uchwytach na ścianach, nic więcej się nie znajdowało. Był już całkiem dobrze zorientowany w siedzibie Bractwa, szedł więc bez przykładania większej wagi do czegokolwiek niż jego myśli, które krążyły po niezbyt wesołych tematach. Mógł jednak wyczuć zaciekawienie idącej za nim dziewczyny, słyszał jej nieuważne kroki i wodzenie palcami po ścianie. A może sobie to wyobraził?

Stanęli przed kolejnymi drzwiami, wzmocnionymi żelazem i z kołatką z tegoż surowca. Już miał jej użyć, gdy nagle drzwi rozwarły się szeroko, ukazując stojącego za nimi Ezia. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, nie rejestrując tego co się stało, aż Włoch się ocknął i cofnął nieco.

— W końcu jesteś. Znaleźliśmy coś.

Altaïr obejrzał się i kiwnął głową towarzyszce, po czym wkroczył do znajomego już mu gabinetu. Poza tym, że w kominku płonął z jakiegoś powodu ogień, zmieniło się jedynie to, że było tu tłoczno jak nigdy; przy biurku stała Diana, Machiavelli i Rachel. Alice stała nieco z boku, przyglądając się wziętej z regału książce. Razem z nim i Pauline,  gdy już weszli do pomieszczenia, oraz Eziem, który zamknął drzwi, zapełniali niemal całą przestrzeń gabinetu.

— Brakuje jeszcze tylko Connora i Haythama — mruknął Altaïr miast przywitania.

— Gdyby tu był Haytham, to pewnie wszyscy już byśmy nie żyli — westchnęła Rachel.

— A Connor nie jest tym wszystkim zainteresowany. On tylko wykonuje polecenia — dodała Alice, nie odrywając wzroku od czarnej okładki.

— Dłużej się już ociągać nie mogłeś, co? — fuknęła Diana.

— Chciałem, ale ta oto osoba by mi nie pozwoliła. — Altaïr powiedział to takim głosem, że w końcu wszyscy zerknęli na niego, a przy tym na Pauline, która stanęła na równi z nim,  oddalona nieco jednak.

Nie miał pojęcia czy ktokolwiek wcześniej zanotował jej przybycie, choć przynajmniej Ezio powinien, teraz jednak dziewczyna skupiła na sobie spojrzenia wszystkich zgromadzonych, z wyjątkiem Altaïra.

— Jak rozumiem, nie sprowadzasz tu tego kogoś obcego bez powodu — powiedział surowym głosem Machiavelli.

— O nie. Znowu to robi — warknęła Diana.

Serce Altaïra załopotało boleśnie. Unikał patrzenia na nią jak mógł, ale i tak robił to co chwilę, nie mając gdzie podziać wzroku, mimo iż ona sama wyglądała, jakby miała zaraz stąd wyjść na misję, w pełni zamaskowana i uzbrojona.

— Co robi? — zapytał Ezio, który wydawał się być totalnie czymś pochłonięty, a Altaïr miał dziwne wrażenie, że tym czymś był dekolt jego towarzyszki.

— Sprowadza pierwszą lepszą laskę jaką znalazł, mając gdzieś to, co się może wydarzyć i to, czy jest wrogiem czy zwykłą dziwką — warknęła Diana.

— Emm... — Pauline chciała coś powiedzieć, ale Rachel jej przerwała.

— Nie przejmuj się tak, też to przerabiałam. Podzielam zdanie...

— Wcale nie jest pierwszą lepszą...  — wtrącił Altaïr, chcąc się usprawiedliwić w oczach Diany.

— Och, każda która wskoczy ci do łóżka będzie dla ciebie wyjątkowa — westchnęła Włoszka, jakby rozmawiała z dzieckiem.

— Ej, przyjemnie się obijało mu facjatę, ale z nim na nic więcej bym nie poszła — zaprotestowała Pauline.

— Chyba coś nas łączy — zaśmiał się Ezio.

Diana za to spojrzała na nią z zaciekawieniem.

— Dałaś mu radę? Nie to, żeby to było jakoś ciężkie...

— No ja nie dałam. — Rachel wzruszyła ramionami.

— Nie, ale to przez to, że chciałabyś dać mu co innego.

— Ty też, ale inną częścią ciała — skomentowała Alice, odłożywszy książkę na jej miejsce.

Kobiety zaczęły toczyć ze sobą ożywioną dyskusję, a Altaïr spojrzał zrezygnowany na Ezia, mając ochotę tylko wyjść i najlepiej skoczyć z jakiegoś wysokiego dachu, tym razem bez lądowania w sianie. Ezio za to nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Wybawieniem okazał się Machiavelli, który niespodziewanie trzasnął pięścią w biurko.

— Cisza! — zawołał, wodząc po kobietach wzrokiem. — Zachowujecie się jak banda dzieci.

— Och, musiało mi się udzielić — stwierdziła Diana.

— Skończ. Kim jesteś i dlaczego tu kazałaś się przyprowadzić? — Pytanie skierował do towarzyszki Altaïra.

— Skąd wiesz, że kazałam?

— On nie jest na tyle głupi, by sprowadzać tu losowe osoby z ulicy. Czymś musiałaś go przekonać.

— Nie byłabym tego taka pewna — mruknęła cicho Diana.

— Jeszcze słowo, a cię zdegraduję. — Machiavelli gdyby mógł, zabiłby teraz wzrokiem Włoszkę. — Powtórzę jeszcze raz: kim...

— Nazywam się Pauline. Chciałam dotrzeć do Niccolò Machiavellego, gdyż mam pewne... ważne informacje dla niego.

— Zaraz zaraz — wtrąciła znów Diana, lecz nm przywódca Bractwa zdołał cokolwiek powiedzieć, kontynuowała. — Wpadasz tu razem z tym... z nim, twierdzisz że go stłukłaś, po czym wyznajesz, że chcesz się widzieć z kimś, kto może być bardzo ważny. Co ty sobie w ogóle myślisz?

Pauline westchnęła i chciała wykonać ruch, jakby szarpnięcie ramieniem, ale spowodowało to natychmiastowe obnażenie broni kilku osób w pokoju, choć jak zauważył Altaïr, nie było wśród nich Ezia.

— Uważaj na to, co teraz zrobisz — ostrzegła Włoszka, patrząc na przybyszkę spod kaptura.

— A jeśli to podstęp... — zaczął Machiavelli, lecz przerwał mu Ezio.

— Dajcie spokój, pułapką to nie jest, inaczej już dawno by się coś zdarzyło, podstęp zaś zwietrzymy, choć... ja myślę, że coś jest w tym, co mówi. — Wypowiadając słowa, powoli zbliżał się do Pauline, zapatrzony w nią jakby świata nie było. — Nie zadawałaby sobie tyle trudu dla tak niepewnej rzeczy, gdy mogła zginąć i odnieść całkowitą porażkę. Poza tym... czy te oczy mogą kłamać? — Ostatnie zdanie wypowiedział już tylko do Pauline, patrząc w miejsce o którym mówił.

— Zależy komu... — wyszeptała miękko dziewczyna, również nie mogąc oderwać od niego wzroku.

— Ezio będzie Eziem — mruknęła Diana.

— I to jest fakt — zgodziła się Rachel.

— Założę się, że jeszcze dzisiaj ją pozna... bardzo dogłębnie — dorzuciła Alice.

— Spokój! — warknął Machiavelli, choć coś w jego głosie zdradzało, że podziela zdanie kobiet.

— No więc, myślę, że powinniśmy jej zaufać — powiedział Ezio, odwracając się i idąc niespiesznie ku biurku.

— Tylko dlatego że ma śliczne oczy, nie znaczy że... 

Wszelkie protesty umilkły, gdy Włoch położył na blacie jakiś zwój. Altaïr rozpoznał w nim ten sam pergamin, który wcześniej pokazała mu przelotnie Pauline, jednak reszta zgromadzonych nie miała zielonego pojęcia o nim, nic więc dziwnego, że wśród damskiej części można było usłyszeć zduszone okrzyki czy jęki, lub w przypadku Ezia, soczyste merda.

 — Co to jest? — zapytał Machiavelli, spoglądając na przybyszkę.

— To, co chciałam... wam... dostarczyć. Znalazłam to... przy kimś, kto już raczej nigdy nie będzie tego potrzebował. No, chyba że w piekle.

— A co jeśli to jest wiadomość od jej zwierzchników? — zasugerowała Alice. 

Machiavelli spojrzał uważnie na nieruchomo stojącą Pauline, jakby chciał wydobyć jej duszę na zewnątrz.

— Kiedy to znalazłaś i gdzie to było? — zapytał ostrożnie Ezio.

— Jakiś tydzień temu, przy... ee, koloseum — odparła dziewczyna, dyplomatycznie unikając powiedzenia od kogo i w jaki dokładnie sposób.

— Tydzień to trochę czasu jest... — westchnęła Rachel.

— Och, przepraszam bardzo, że nie miałam jak do was dotrzeć i udało się to dopiero po ściągnięciu na ziemię jego. — Przybyszka podbródkiem wskazała na Altaïra.

— Jest to też sporo czasu na pułapkę — stwierdził Machiavelli, biorąc do ręki zwój i powoli go rozwijając.

W miarę czytania, na jego twarzy widać było pojawiające się napięcie. Gdy odłożył list, nie skomentował jego treści w żaden sposób. Po chwili ponurej ciszy, Pauline westchnęła.

— I jak? Teraz mi wierzysz?

— To... niezbyt dobre wieści. — W głosie przywódcy zabrzmiało dziwne zmęczenie. — Nie wiem skąd i od kogo to wzięłaś, ale jeśli to prawda, to nie mamy za wiele czasu.

— Nigdy go nie mieliśmy — zauważył Ezio.

— Ale zawsze dawaliśmy radę... — dodała Diana.

— Damy i tym razem, tylko musimy wiedzieć z czym i kim walczyć — dorzuciła Rachel.

— I tu jest problem. Nie wiem już sam, kim są zdrajcy, kim Asasyni, kto jest Templariuszem a kto tylko gra na własną kartę. Być może nawet w tym pomieszczeniu są jedni z nich...

Nikt nawet nie drgnął.

— O czym ty mówisz? — zapytała Alice.

— Wygląda na to, że doszło do swego rodzaju schizmy. Powstał zakon łączący Asasynów z Templariuszami, który chce zniszczyć lub zaanektować i nas i ich. Przynajmniej wedle tego listu.

— To by było coś nowego — mruknął Ezio.

— Niekoniecznie — westchnął Altaïr.

Wszystkie spojrzenia skierowały się na niego.

— Co znowu? — warknęła Diana.

Zawsze się do mnie zwraca zupełnie innym tonem, niż do innych, jęknął  w myślach Asasyn.

— Mój były... były mentor mojego bractwa, Al Mualim, próbował czegoś takiego. Od lat będąc mentorem mojego bractwa, nagle okazało się, że dowodzi też zakonem Templariuszy. Próbował objąć wszystko pod jedno władanie, zresztą sama przy tym byłaś... — To ostatnie Altaïr skierował do Diany niemal rozpaczliwym głosem.

— Myślisz, że pamiętam co było ponad rok temu? Zresztą, kazałeś mi zostać... — syknęła Włoszka.

Altaïrowi wpadła do głowy myśl, że to dziwne iż nie pamięta najważniejszych szczegółów, lecz pamięta to, jak kazał jej nie mieszać się w tak odległe sprawy.

— O tym też mógł w takim razie zapomnieć —zauważył łagodnie Ezio.

— Więc niech o tym nie gada.

— Czy możecie przestać chociaż na moment? — warknął Machiavelli. —  Mamy tu ważną sprawę do obgadania i każda rzecz się liczy. Kiedy to było? — Ostatnie pytanie skierowane było do Syryjczyka.

— Um... ponad rok temu? — wymamrotał zapytany, mając w tej chwili jedynie ochotę wyjść i zniknąć na zawsze, a nie rozpatrywać jakąś durną ciekawostkę. Co go to wszystko obchodziło?

— Wystarczająco wiele czasu, by takie coś mogło się rozwinąć, tylko... przez kogo? — Mentor zaczął rozmyślać na głos.

— Cóż, ON był najbliżej tego swojego mistrza i...

— Skończ już do cholery. — Tym razem to Rachel zawarczała. — Rozumiem, że masz gorszy okres, ale są ważniejsze rzeczy niż zwalanie całego zła tego świata na barki jednej osoby.

— Och, oczywiście... — Diana chciała już odparować, ale tym razem wtrąciła się Alice.

— Ona ma rację. Zostaw już go i skup się na tym, co musimy przebadać.

Diana spojrzała na Ezia, szukając pomocy, ale ten właśnie podziwiał dwa olbrzymie szmaragdy, a w każdym razie przypominające je oczy Pauline, westchnęła więc i odwróciła się twarzą do ściany, co nie było do niej zbyt podobne.

— Mniejsza jak. Musimy coś zrobić z tym, co z tego powstało. Cała reszta nie ma znaczenia — powiedziała Alice.

— Tylko jak... — Głos Rachel zdradzał lekkie zdenerwowanie.

— Musimy wypuścić szpiegów i... — zaczął Machiavelli, ale przerwał mu Ezio, który nagle wyrwał się z hipnozy.

— Wypuszczamy ich... sam już nie wiem od jak dawna. Wszyscy badamy i infiltrujemy jak możemy, i co? Nagle, znikąd, wyrasta kolejny zakon, o którym żadne z nas nie miało wcześniej pojęcia. Nie znamy ich celów, przywódców, członków czy znaków szczególnych. Nie możemy zrobić nic, dopóki oni nie wykonają pierwszego ruchu. Możemy się tylko modlić, by pierwszy ruch nie skończył się jednocześnie matem... — Ezio westchnął.

— Powiedziałeś przywódców — zaintrygował się Machiavelli.

— Myślę, że to oczywiste — mruknął drugi Włoch. — Jeżeli Templariusze i... Asasyni, połączyli swoje siły, to nadal muszą mieć osobnych ludzi do utrzymywania ich w ryzach i do koordynowania akcji. W końcu nasze metody... różnią się nieco.

— Czy macie jakichś sojuszników? — zapytała Pauline.

— Sojuszników? — zaśmiał się Machiavelli. — Nie wiem, kto...

— Mario. — Głos Diany był kompletnie wypruty z emocji, ona sama nawet nie drgnęła, w przeciwieństwie do serca Altaïra, które skurczyło się boleśnie.

— Dawno nie mieliśmy od niego wieści, ale on na pewno z chęcią nam udzieli wsparcia — zgodził się Ezio. — Pojedziemy do niego i wyjaśnimy sytuację.

— Ech... powiedzmy. — Machiavelli także wyraził aprobatę, choć bardzo niechętną. — Ale to wszy...

— Jest jeszcze Caterina — kontynuował Ezio. — Warto się do niej udać i zapytać.

— Przydałby się też nam jakiś mózg — mruknęła zamyślona Rachel.

— No tobie na pewno — przystała na to Diana.

— Oo, panna obrażalska się znowu odzywa? Ale niewątpliwie, choć ktoś, kto będzie w stanie zaoferować nam coś, dzięki czemu zaskoczymy wroga, przyda się jeszcze bardziej.

— Da się załatwić. — Oblicze Ezia nagle się rozpromieniło.

— Pomoc złodziei byłaby przydatna — powiedziała ledwie słyszalnie Pauline.

Wszyscy zerknęli na nią, a ona ledwie wzruszyła ramionami.

— Tak tylko mówię... nie dało się nie słyszeć o nich, w końcu w biedniejszych dzielnicach są już wręcz żywą legendą. A kto, jak nie wy, znacie się na innych... legendach w Rzymie?

— To ma sens. — Ezio znów wyraził aprobatę, ale wzrok Machiavellego, wbity w nieznajomą, był jeszcze ostrzejszy i badawczy niż przedtem.

Diana także spojrzała, jakby w zamyśleniu. Nim jednak zdążyli zrobić cokolwiek, rozległo się pukanie. Wszyscy, jak jeden mąż, obrócili głowy w stronę drzwi. Gdy dźwięk się powtórzył, Ezio postąpił naprzód, otwierając drzwi. Za nimi stał jeden z Asasynów, Altaïr jednak zupełnie go nie kojarzył, choć zza Ezia potrafił dostrzec tylko brązowe, długie do ramion włosy i łukowate brwi na twarzy.

— Czemu nam przeszkadzacie? Czy rozkazy nie były ja... — Ezio zaczął groźnym tonem, chcąc wywrzeć odpowiednie wrażenie na niezdyscyplinowanym człowieku, ale ten mu przerwał.

— Zauważyliśmy coś bardzo niepokojącego, Maestro.

— Co takiego? — zapytał Machiavelli, pytając zza pleców Ezia, do których podchodził.

— Niedługo po powrocie...

— Konkrety.

Mężczyzna wziął głęboki oddech.

 — Sądzimy, że zostaliśmy odkryci i niedługo zostaniemy zaatakowani.

— Co? Przez kogo? — zapytała Pauline nerwowo.

— Nie wiemy, ale najpewniej przez Templariuszy.

— Wiedziałam, że przyprowadzenie jej tak się skończy — westchnęła Diana.

— Nie — mruknął Altaïr.

— A co ty...

— Ale on ma rację — powiedział ponuro Ezio. — Gdyby to byli Templariusze, już byśmy w najlepszym wypadku zostali puszczeni z dymem. Mają straż wszędzie, szpiegów w każdym oknie, a w całym Rzymie znajdzie się tego wystarczająco, by mogli sobie pozwolić na atak frontalny od zaraz, posiłki będą przecież dochodzić cały czas.

— Patrz, to zupełnie jak ty... — skomentowała jego kuzynka.

— Dlaczego tak sądzisz? — zapytała Rachel posłańca.

Przybysz w nerwowo strzelił na palcach.

— Zauważyliśmy dziwne ruchy w okolicy. Żołnierze nagle zaczęli zaprzestawać patroli i zajmować się... czymś innym, jakieś szybko przebiegające osoby pojawiały się w uliczkach, kilka osób zawsze się w nas wpatruje, od czasu do czasu się zmieniając. Na dodatek... — Mężczyzna przerwał, przełykając nerwowo ślinę.

— Na dodatek? — zapytał Ezio.

— Wysłaliśmy kilku własnych ludzi w różne części miasta. Żaden z nich nie wrócił.

— Zaraz, kiedy to było? Jaka teraz jest pora? — jęknął Altaïr.

— Późny wieczór, panie.

Zebrani wcześniej wymienili się spojrzeniami, z ust Ezia wyrwało się krótkie Merda.

— Zasiedzieliśmy się — mruknął Ezio.

Było to jednak wytłumaczenie tylko dla posłańca, bo wszyscy zgromadzeni poza nim wiedzieli, co miał na myśli. Biorąc pod uwagę wcześniej omawiane tematy, możliwym było, że wysłane patrole nie wróciły nie dlatego, że je wykryto, a dlatego, że w końcu mogły sobie na to pozwolić.

— Co mamy zrobić? — zapytał przybysz.

— Przygotować się do ewakuacji. Zebrać dokumenty, broń, zapasy, niech część ludzi przygotuje sie do obrony — zakomenderował Machiavelli. 

Mężczyzna kiwnął głową i obrócił się na pięcie, a z każdego jego ruchu przebijało napięcie. Ezio zamknął za nim drzwi, a wtedy oczy wszystkich obecnych zwróciły się na Pauline.

— Co masz na swoją obronę? — zapytał Machiavelli.

— Czołg w stodole — mruknęła sarkastycznie kobieta. — Nie mam nic, skąd miałam wiedzieć że zaraz po próbie ostrzeżenia was, stanie się coś takiego.

— Czym jest czołg? — zainteresowała się Alice.

— Brzmi jak coś, co mogła wymyślić tylko jedna osoba... — odparł Ezio.

— Więc co robimy? — Rachel przerwała refleksje Włocha.

— Musimy się pozbyć zagrożenia — oznajmiła sztywno Diana.

— Chyba nie chcesz... — Zaczęła Alice.

— A jaki mamy wybór?

—Mamy i na pewno nie podejmiemy twojego —warknął Ezio. — Ja... jej ufam.

— Ale to zaraz po jej przybyciu wszystko się zaczęło dziać...

— Nawet jeśli, to głupio jest ją oskarżać tylko przez to, że kilka rzeczy się zbiegło jednocześnie. Poza tym, jeszcze nie próbowała nas pozabijać — wtrącił się Altaïr.  — No,  w każdym razie was.

— O, dobrze gada, polać mu! — Ezio się uśmiechnął porozumiewawczo do niego.

— W takim razie musisz jej pilnować — rozkazał Machiavelli zniecierpliwionym tonem.

— Odkąd tu przybyła, nie spuszczam jej z oka — oznajmił Włoch.

— Ech, faceci... — rzuciła Diana.

Zapadła krótka cisza, wypełniona niewypowiedzianymi słowami i nieokazanymi emocjami, gdzie każdy spoglądał na każdego a wspólną myślą było to, czy osoba na którą patrzą, była nią faktycznie, czy może też tylko próbowała nią być. A tak w każdym razie uznał Altaïr, patrząc zmęczonym wzrokiem tylko na Dianę, która w tej chwili zajęta była patrzeniem na Ezia, powodując u niego mimowolną zazdrość. Co takiego miał w sobie Ezio, czego on nie miał? Czemu ona tak bardzo go znienawidziła? Przecież nie popełnił żadnego błędu, wręcz ją ocalił, żeby tylko raz... a ona tak mu się odpłacała. Chciał z nią przeżyć jeszcze raz te same chwile, które w przeszłości wryły mu się tak boleśnie w pamięć, że nie chciał nawet o nich słyszeć, a ona...

Co ona?

— Musimy się zabierać. Ezio, idziesz do biblioteki. Diana odwiedzi zbrojownię, musimy się upewnić, że wszystko jest na swoim miejscu. Wy — Machiavelli wskazał na Rachel i Alice — udacie się zebrać wszystkich, którzy jeszcze z jakiegoś powodu się nie stawili. Altaïr zostanie na chwilę ze mną.

— A ja? — zapytała Pauline.

Mentor obdarzył ją krótkim, posępnym spojrzeniem.

— Jesteś pod kontrolą Ezia. Ale spróbuj coś wywinąć, a długo nie nacieszysz się swoimi wyczynami.

— Nic takiego się nie wydarzy — odparła kobieta i zwróciła twarz ku swojemu przymusowemu opiekunowi, obdarzając go promiennym uśmiechem.

Ignorując westchnięcie Diany, Ezio wyszedł z pokoju, a wszyscy zaczęli robić to samo, z wyjątkiem dwóch mężczyzn. Gdy drzwi się zamknęły za wychodzącą Alice, Altaïr spojrzał na Machiaviallego, który stał z zamkniętymi oczami.

— W coś ty nas wpakował...— mruknął Włoch.

— Zapytaj Pauline, jest nieco wcześniej niż ja w tym łańcuchu.

— Kazałbym ją zabić, ale... zaniepokoiła mnie wzmianka o złodziejach.

Syryjczyk nie skomentował tego, więc jego rozmówca dopiero po dłuższej chwili wznowił dialog.

— Nie wiem czy na to natrafiłeś, ale... faktycznie istnieje Gildia Złodziei, a raczej to, co z niej zostało. Rodrigo... bardzo się przyłożył do tępienia szkodników.

— No dobra, ale co wspólnego mam z tym ja? — westchnął Altaïr. — Nie po to tu przybyłem. Mam zupełnie co innego na głowie, zdajesz sobie z tego sprawę?

— Owszem. Jednak póki tu jesteś, musisz z nami współpracować, a z tego co zauważyłem, już w jakiś sposób podpadłeś Sianie. Masz więc idealną okazję, by się zrehabilitować.

Zapadła cisza. W końcu przerwał ją Altaïr, spoglądając przekrwionymi oczami na Machiavellego.

— Czego oczekujesz?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top