Rozdział XXV - Chwila przyjemności

Diana wyprostowała nogi, ukryte pod pianą w gorącej wodzie, pomrukująv delikatnie. Za oknem, umieszczonym pod sufitem, szalała wichura, porywająca gałązki z drzew i miotająca drobne krople deszczu na ściany ich schronienia. Od czasu do czasu można było dojrzeć blady, wręcz surrealistyczny kształt błyskawicy, rozcinającej ponury mrok. Ale jej to zupełnie nie przeszkadzało, gęste bębnienie wręcz koiło ją i jej zszargane pobytem tu nerwy, niczym jakaś ekscentryczna, żałobna pieśń. Do jej uszu dobiegł gniewny pomruk nieba. Czasem się zastanawiała, czy tak właśnie wygląda walka aniołów z demonami. Przepełniona nienawiścią, goryczą i przygnębieniem. Czy kiedyś dane będzie jej ujrzeć te piękne istoty? A może wręcz przeciwnie, tak szkaradne, że sam Bóg nie chcąc straszyć ludzi, uczynił je niewidzialnymi? O ile Bóg rzeczywiście tam gdzieś istniał, przesiadując i patrząc na ludzi, czy to z troską czy też uśmiechem pełnym pogardy. Równie dobrze mogło być ich wielu, mogły to być istoty o takim samym znaczeniu jak człowiek, który to zwierzętom był władcą. Było przecież tyle różnych stwierdzeń, kłótni, od tych najbardziej bezsensownych i wyssanych z palca, po tak zorganizowane jak te, które głosiło Państwo Kościelne. Jednak nie potrafiła uwierzyć w to, co Watykan twierdził, nie ze świadomością tego, że templariusze na pewno już zdążyli wypaczyć pewne elementy tej wiary. Ale nawet mimo to, była przekonana, że coś gdzieś było. Tak wytrwała wiara nie mogła się wziąć znikąd, przetrwać tyle czasu i rozwijać się w najlepsze, zgarniając serca i umysły coraz to większej ilości ludzi.

Czy coś miało bezpośredni wpływ na nich... na nią? Układało jej los, wsadzało kolejne nieprzypadkowe zdarzenia, niczym zębatki do mechanizmu? W końcu czasem czuła się wręcz niczym bohaterka jakiejś książki, pisanej przez osobę z wyjątkowo specyficznym nastawieniem do życia. A odkąd wyruszyła w tą szaloną podróż, czuła się wręcz wyrzucona z własnej skóry, jakby ktoś ją przerzucił do zupełnie innej powieści, chcąc ułożyć jej życie kompletnie inną ścieżką.

Potrząsnęła głową, rozchlapując wodę z długich, mokrych włosów po kafelkach, którymi pomieszczenie było wyłożone. Czasem spędzała zbyt wiele czasu na bezsensownych deliberacjach. Choć nadal nie tyle, ile by sobie życzyła, gdy o tym myślała, czas bowiem nieustannie gonił ją, jak i jej towarzyszy. Zdawałoby się że na takim odludziu jak dom Connora nie ma zbyt wielu zajęć, tymczasem już niejednokrotnie zdążyła się przekonać, iż jest wręcz odwrotnie; czas spędzony na trenowaniu, doglądaniu ekwipunku, stróżowaniu, przeglądaniu planów czy przechwyconych od czasu do czasu wiadomości, wypadach i umacnianiu ich schronienia, był wyczerpujący i niepozostawiający nawet ułamka chwili dla siebie.

Dlatego też w pełni korzystała z tego wieczoru, po powrocie do bezpiecznego, przynajmniej póki co, miejsca. Wyszła na chwilę z wanny, cała ociekając gorącą wodą i pianą, sięgając po książkę o bogach ludu rdzennych Amerykan, prezentem od Connora, a także butelkę Ribera del Duero, podarunkiem pożegnalnym od Edwarda. Całkowicie zapomniała o tym trunku, zbyt zaabsorbowana pędzącym bez chwili choćby przerwy życiem. Wróciwszy do kąpieli, nalewając napój do szklanego pucharka, przeszło jej przez myśl, że wyjątkowo długo nie piła. Najchętniej zachlałaby się teraz w trupa, by choć na chwilę przestać myśleć o niepewnej przyszłości, ale nie stać jej było na ten luksus. Musiała być gotowa do przystąpienia do akcji w każdej chwili, nawet jeśli panował pozorny spokój, jak teraz. Poza tym, uświadomiła sobie z uśmieszkiem na ustach, ten kto by znalazł ją nieprzytomną, nagą i mokrą w wannie, wtedy już całkowicie pozbawionej piany, musiałby być naprawdę... rozbawiony. A zwłaszcza jeżeli byłby to pewien syryjski Asasyn. O tak, on by miał naprawdę dobrą zabawę, widząc ją w takim stanie. Choć, jak sobie po chwili pomyślała, tak naprawdę to nie przeszkadzałoby jej, gdyby to on zastał ją w takim stanie...

To wszystko to jednak ledwie teoretyzowanie. Wertowała strony książki, nie skupiając się na jej treści i pochłaniała kolejne porcje błękitnego wina. W pewnym momencie kilka kropel skapało jej na śnieżną wręcz pierś, ściekając, łaskocząc i zostawiając za sobą szafirowy ślad. Zjawisko to zafascynowało ją przez moment, po chwili jednak w jej myślach zjawił się znów pewny mężczyzna, a wyobraźnia podpowiadać zaczęła różne scenariusze w takiej chwili, jakby wyjęte z romantycznej książki.

Westchnęła, przenosząc wzrok na opróżnioną już do połowy butelkę. Może i nie był to najgorszy trunek, zwłaszcza po jej przeżyciach, ale nadal nie było to jej ulubione Chianti, za którym tak bardzo tęskniła. Poza tym, włoskie wino nie przyprawiało jej o miłosne zadumy, tak jak teraz. Sama nie wiedziała już, co się z nią dzieje, a myślała o tym z równie wielką niechęcią, z jaką przyjemnością wspominała dotyk Altaïra. Nie chciała wchodzić w głębszą relację niż już między nimi panowała, a rosnące powoli pożądanie to ostatnie, co w tej chwili potrzebowała. Miłość nie była jej przeznaczona. Namiętność, uczucie, potomstwo, to przywileje szarych ludzi, nie Asasynów, nawet tak młodych jak ona.

Więc dlaczego czuła jakiś płomyk wewnątrz siebie, gdy myślała o tym, wyobrażając sobie takie rzeczy?

Mimo iż usiłowała w sobie zdusić te myśli, to jednak pewna jej część, wcześniej zimna, martwa, dawała o sobie znać w jego towarzystwie. Było to zbyt młode uczucie, zbyt nowe, by mogła je już teraz spostrzec, ale było, przyprawiając ją o sprzeczne myśli, gdy pozwalała im krążyć swobodnie po jej głowie, męcząc, gdyż nie znała ich źródła. Może i niezwykłe uczucie,  ulotne jednak niczym motyle skrzydła, tak piękne i łatwe do zniszczenia zarazem.

Nawet gdyby jednak pozwoliła sobie z nim na chwilę słabości, wiedziała, że było to zbyt głupie, by miało jakikolwiek choćby cień sensu. I tak chwila ich rozstania nadchodziła coraz większymi krokami, a on sam miał swoje zmartwienia. Powinna się skupić na misji, nie zaś na swoich durnych, dziecięcych i niepoważnych potrzebach.

Drgnęła, wypuszczając niemal książkę do wody, która w tym czasie zdążyła wystygnąć. Była tak chłodna, że całe jej ciało pokryte było gęsią skórką. O ile to faktycznie było spowodowane wodą. Westchnęła i odłożyła tom, wyciągając się w zimniejącej wodzie. Nie miała najmniejszej chęci jej opuszczać, ale w miarę tracenia temperatury, ciecz stawała się coraz bardziej irytująca, podgryzając jej wrażliwą na to skórę.

Ciekawe co też porabiał jej kuzyn. Być może właśnie likwidował kolejnych nadętych bufonów z krzyżem na piersiach, załatwiał ważne sprawy, albo robił to co, co tak bardzo miłował – posuwał losowo napotkaną kobietę w zaciszu jej domu. Jej ojciec zapewne albo spał, albo trenował – nie miała pojęcia, jaka teraz jest pora w jej domu – możliwe też, że schlał się do nieprzytomności, jak to lubił czasem robić. Uśmiechnęła się z pewną nostalgią, wspominając niektóre sytuacje ze swojego życia. Tyle rzeczy się zmieniło... i jeszcze więcej miało owej zmiany dopiero zaznać. Tego jednego była pewna, niemal tak, jak swojej tęsknoty za słoneczną Italią. Brakowało jej prażących promieni słońca, nawet jeśli tak rzadko im ukazywała swe egzotyczne oblicze. To miejsce... nie było złe, ale nie pasowała tu. To nie jej historia, choć przymusowo stała się jej częścią.

Szczęśliwie jednak, klucz do zakończenia tego jej etapu spoczywał bezpiecznie przykryty w jej płaszczu, zrzuconym przed kąpielą na podłogę. Mały świstek papieru, oznaczony paroma punktami. Nie miała wprawdzie pewności, czy autor owej mapy był z nią całkowicie szczery, ale cóż jej pozostawało, jak spróbowanie? To była jedyna szansa na to, by wypełnić jej misję i opuścić to miejsce. A także może i pomóc w tym Altaïrowi. Przejechała dłonią po udzie, odganiając resztki piany i wstając z wanny, wypełnionej wodą tak już chłodną, że nie mogła się zmusić do dalszego w niej siedzenia.

Doprowadzenie się do porządku zajęło jej kilka minut, w trakcie których zerkała na mapę, usiłując rozpoznać oznaczone miejsce. Jednak im bardziej się na tym skupiała, tym większe czuła zmęczenie, aż w końcu schowała papierek do kieszeni, wychodząc z pomieszczenia. Ledwo dotarła do swojego pokoju, padając na łóżko i zasypiając niemal jeszcze w locie, pogrążając się w przyjemnym śnie, w którym uciekała przed kimś w białej szacie, by w końcu mu ulec.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top