Rozdział XL - Stróż
Altaïr biegł wąskimi uliczkami, nie zwracając uwagi na nic ani na nikogo — pomijając to, że jedyne co napotykał, to bezpańskie psy i koty. Noc okalała wszystko swą przepełnioną tajemnicami i mrokiem opończą, księżyc się schował za ciemnymi chmurami, które błąkały się po niebie, niby lgnąc do siebie, ale jednak nie mogąc się złączyć.
Zupełnie jak on i Diana.
Podążał za odgłosem okutych w stal butów, będących jedynym źródłem dźwięku w całej okolicy; zagłuszał nawet jego głośny, nieregularny oddech i bijące szybko serce. Serce obolałe i przepełnione lękiem i zmartwieniem; co Diana robiła ze strażnikiem Borgiów? Czy była z nim własnej woli, czy też to pułapka? I jeśli tak, to na kogo, przez kogo zastawiona? Dokąd zmierzali? Wiedziała o Altaïrze i jego... znajomościach? Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi...
Pogrążony w myślach, potknął się o jakąś starą cegłę, którą ktoś najwidoczniej zapomniał uprzątnąć. Runął na ziemię i choć zdołał się przeturlać i od razu stanąć, to upadł przy tym na miecz; odgłos metalu uderzającego a potem przeciąganego przez kamienie, choć tak krótki, mógłby być równie dobrze rykiem demonów, wydostających się z trzewi Rzymu.
Zamarł w oczekiwaniu, przywierając do zrujnowanej, pozbawionej koloru ściany pobliskiego domu. Wstrzymał dech i nasłuchiwał; z początku panowała głucha cisza, niezakłócana przez cokolwiek i kogokolwiek. W końcu jednak, gdy jego płuca już miały dość, stukot żołnierskich butów znowu zaczął się roznosić wśród nocnej ciszy.
Przeklinając i wyzywając samego siebie, oczywiście tylko w myślach, Asasyn znowu zaczął podążać za odgłosem, tym razem jednak przykładając większą uwagę do otoczenia. Przez to nie zobaczył, że ściana, po której wodził rękę, się skończyła. Niby drobnostka, ale nagła pustka sprawiła, że się zachwiał i niemal znowu wylądował na ziemi, a jego serce niemal wyskoczyło z piersi. Wszystkie jego nerwy były nienaturalnie wręcz napięte, a myśli rozgonione w panice. Co jeszcze bardziej go irytowało, sam nie wiedział, skąd te uczucia. W końcu wykonywał rutynową robotę, śledzenie kogoś podejrzanego... kogoś ukochanego...
Leonardo. To do jego domu zmierzała Diana, wraz ze strażnikiem. Oboje uzbrojeni, cisi, maszerując równym, pewnym krokiem. Co zamierzali zrobić? Zabić go? Ale Czemu Diana by miała to robić?
Dwójka podchodziła od strony, od której roślin było najmniej, toteż gdyby którekolwiek z nich się obróciło, dostrzegliby postać w śnieżnobiałej szacie, przemykającą jak duch za nimi. Jak wyjątkowo nieporadny duch.
Szczęśliwie dla Asasyna, żadne z nich tego nie zrobiło. Gdy doszli do domu Leonarda, żołnierz wystąpił do przodu i zapukał głośno w drzwi, które się otworzyły, a para tam weszła.
Altaïr już miał popędzić w ich ślady, jednak jakieś niejasne uczucie nakazało mu zatrzymać się. Cała ta sytuacja była zbyt dziwna, by ot tak wparować do domu, jakby nie patrzeć, współpracownika Borgiów, gdy wewnątrz przesiaduje... Diana.
Zamiast tego, zaczął się cofać, aż dotarł do starych zabudowań, które niedawno zresztą opuścił. Rozglądając się, natrafił wzrokiem na niski domek, po którym łatwo się mógł wspiąć na dach. Przeczucie podpowiadało mu, że Diana, po załatwieniu swych spraw, będzie chciała wrócić po swoich śladach, toteż warto po prostu zaczekać.
***
Dziwnie zimny wiatr smagał Asasyna po twarzy, księżyc zaczął z kolei opadać po nocnym nieboskłonie, zmęczony walką z grubymi chmurami, które dopiero co przepędził ze swego królestwa. Gwiazdy wstydliwie się pochowały, a jednak wszędzie było tak jasno, że niemal nie dało się gdzie schować.
Wszystko tworzyło to tak niepokojącą scenerię, że choć Altaïr z niepokoju miał ochotę poobgryzać swoje ukryte ostrze, to czuł się dziwnie martwy i pusty wewnątrz. Tak dawno nie rozmawiał z Włoszką, że niemal zapomniał, jak brzmi jej głos, co jest dziwne, biorąc pod uwagę, że jego uszy nie słyszały innego tak przyjemnego dźwięku.
Tymczasem usłyszał inne dźwięki; ciche, miękkie, ostrożne. Ktoś szedł w jego stronę, a skoro nie był to typowy odgłos obitych butów, to mogła to być tylko jedna osoba.
Diana weszła w uliczkę, nad którą siedział Altaïr. Chciałby powiedzieć, że wygląda wspaniale, tak jak w jego pamięci, ale prawdę mówiąc, nie widział nic poza jeszcze czarniejszym niż zwykle ubiorem. Włoszka miała nałożony głęboki kaptur, a wzrok wbijała w ziemię, zbyt zajęta udawaniem zwykłej spóźnialskiej, by zauważyć go na dachu.
Już miał zeskoczyć, gdy się zawahał. Coś nie pozwalało mu się ruszyć, jakaś paraliżująca wątpliwość, lęk, obawa. Ta rozmowa mogła się potoczyć na dwadzieścia różnych sposobów, a każdy z nich był gorszy od poprzedniego... pomijając to, że sama wizja rozmowy z Dianą odbierała mu jakąkolwiek pewność siebie.
Wylądował tuż przed obliczem kobiety, która gwałtownie się cofnęła, kompletnie zaskoczona. Altaïr z kolei podniósł się z ugiętych kolan, spoglądając przymrużonymi oczami w dziurę w kapturze Włoszki. Była tak zamaskowana, że widać było jedynie dwa świecące się punkty w mroku, jednak nawet nie mógł zobaczyć ich koloru.
Może to i lepiej.
— Ciao.
— Co... co ty tu robisz? — wysapała Diana, choć dało się od niej czuć rozpaczliwą próbę zamaskowania emocji.
— Odprowadzam piękne kobiety nocą do ich domu — odparł lekceważąco Altaïr, usiłując brzmieć nonszalancko, choć jemu samemu serce waliło tak mocno, że dziwił się, że nie widać było od tego wybrzuszeń na szacie.
— O rany, aleś ty zabawny — mruknęła Włoszka, powoli obojętniejącym głosem.
— Być może. Cesare jest dużo zabawniejszy... i otwarty. Nie sądzisz?
Altaïr zaryzykował sporo tym tekstem. Jeżeli Diana byłaby czujna, mogłaby odbić piłeczkę w jego stronę, jak już ją przechwyci. Mogłaby go zdemaskować, oskarżyć a potem zabić. Gdyby tylko sama miała czyste sumienie...
— Co? Jaki Cesare? O czym ty mówisz? — Niezależnie jak się starała, nie mogła ukryć jakiejś piskliwej nuty w swoim głosie, dzięki czemu Syryjczyk poczuł się pewniej.
— Ten sam, który przydzielił ci żołnierza do ochrony. No chyba że masz jakieś nieco lepsze wytłumaczenie dla twoich schadzek z żołnierzami Borgiów.
— To nie twój...
— Nie, nie mój. To interes całego bractwa, twojej rodziny i przyjaciół. Ezio już widział, z kim się przechadzasz. A ja... — Tu Altaïr się zawahał; postanowił jednak grać va banque. — Wiem, że Borgiowie mają na swoich usługach Leonarda.
Diana tak wytrzeszczyła oczy, że nawet w mroku pod jej kapturem było to widać.
— Co... skąd...
— Na litość boską — westchnął Asasyn. — Gdzie twój niewyparzony język, cięte riposty, twoja duma i niechęć?
Jeszcze kilka minut temu niemal ze stresu odchodził od zmysłów, nie wiedząc jak ma porozmawiać z Włoszką. Jednak jej zachowanie, okoliczności, a także całe to oczekiwanie wypruły go ze wszystkich emocji i sił; czuł się niemal martwy, tak jak wtedy, gdy po raz pierwszy Al Mualim przebił go swoim sztyletem. Nie myślał nad tym co mówi, chciał to mieć po prostu za sobą.
— Ja... To nie tak jak to wygląda... —mruknęła kobieta.
— No więc wytłumacz się. I lepiej zrób to szybko... Pauline wyglądała, jakby chciała cię ubić na miejscu.
Diana zdjęła maskę z twarzy, odwracając się i zaczerpując powietrza. Stała tyłem do niego, bezbronna, zdana na jego łaskę. Co się z nią stało?
— Tyle pracy, by wszystko teraz stanęło na krawędzi przez jedną pieprzoną egzekucję — mruknęła.
Jej głos był już zupełnie inny, bardziej smutny, daremny wręcz, gdy kontynuowała dalej, powoli wypowiadając następne słowa.
— Leo... nie chciał współpracować. Z początku odmówił Borgiom, jednak wraz z ich umocnieniem się władzy, w zasadzie z dnia na dzień, przestał mieć cokolwiek do powiedzenia. Pewnego dnia przyszli, obili go i wymusili obietnicę współpracy, zarówno na polu technologicznym, jak i informacyjnym. Sam nie ma z tego kompletnie nic, pieniędzy ledwo mu starczy na podstawowe potrzeby, a jego dom jest niemal pod stałą obserwacją.
— Ale przyszłaś tu z żołnierzem — zauważył delikatnie Altaïr.
— Nie wszyscy żołnierze Borgiów są zadowoleni z ich rządów. Takich właśnie od dłuższego czasu, razem z Leo i... naszym człowiekiem — wspomniała po lekkim zawahaniu — odnajdujemy i przekupujemy na naszą stronę, dzięki zasobom la Volpe. Organizujemy spiski i próbujemy coś zrobić z tą sytuacją, ale... ostatnio wszystko się pierdoli.
— Jak to?
— Mamy przecieki w naszym bractwie. Cesare jest coraz mocniejszy, jego armia coraz potężniejsza. Leo stara się jak może, ale musi oddawać Borgiom wynalazki, choć stara się zawsze, by były jak najbardziej wadliwe. Tyle że czasu coraz mniej...
— Co dziś ustalaliście? — Altaïr mówił jakimś dziwnie spokojnym, miękkim głosem, zupełnie jakby...
— W przeciągu miesiąca Cesare ma zamiar wykonać coś... dużego. Nie wiemy dokładnie co, ale próbuje obsadzić wszystkie najważniejsze miejsca w Rzymie wynalazkami Leo, gotowymi do użycia w każdej chwili. Nie wykonuje przy tym już żadnych uderzeń w nas. A ja boję się, że...
Diana jakby się zacięła. Altaïra uderzyły te wszystkie chwile spędzone razem w Ameryce, niby nic nieznaczące, a jednak będące w zasadzie całym jego życiem w tamtym czasie. Wiedziony nostalgią i uczuciem, postawił kilka kroków i położył rękę na ramieniu Włoszki. Nie zareagowała, co było jednocześnie złe i dobre.
— Jeżeli Leo przestanie być potrzebny Rodrigo czy Cesare, po prostu go zabiją. Wie za dużo, w cudzych rękach może szkodzić za dużo. To wyścig z czasem, toczony od miesięcy, a ja czuję, że go przegrywam...
Asasyn przygryzł wargi niemal do krwi, słysząc narastające zwątpienie w głosie Włoszki. Czekając na nią, był niemal pewien, że to ona była zdrajczynią, że będzie musiał się z nią rozprawić, albo że to wszystko był podstęp, dzięki któremu będzie mogła go zabić albo wrobić w coś niecnego.
— Pomogę wam.
— Ty? A co ty niby możesz? — Kiedyś byłaby to obelga, teraz jednak czuć było, że słowa te są podyktowane bezradnością. — Nawet Ezio nie może tu pomóc. Jeżeli ktokolwiek się dowie, Leo będzie stra...
— Cesare już to wie. Wie też wiele innych rzeczy...
— A ty skąd to wiesz? — Diana odwróciła się, patrząc mu w oczy.
Nie mógł nawet sam sobie opisać tego, jak się czuje. Nie wiedział co powiedzieć, jak zareagować; pozwolił działać swojemu instynktowi.
— Jestem blisko niego. Daj mi po prostu trochę czasu, obiecuję, że wam pomogę.
Widząc w dużych oczach Diany wątpliwość, po prostu nie mógł się powstrzymać. Nie chciał pamiętać o tych wszystkich przykrych słowach i sytuacjach, o poradach i porażkach, o konsekwencjach. Chciał, by wiedziała, że zrobi wszystko, by wyratować Leo, nawet jeżeli on sam z artystą się niemal kompletnie nie znał.
A jak mógł ją o tym zapewnić? W głowie miał tylko jeden pomysł na to.
Szybko się przybliżył. Położył dłoń na biodrze Diany; warstwy ubrań nie pozwoliły mu poczuć jej ciała, ale nie miało to dla niego znaczenia. Nie chciał się delektować tą chwilą. Spojrzał jej w oczy i potem zamykając własne, musnął miękkie usta dziewczyny swoimi.
A w następnej chwili znikał w zacienionej uliczce, pozostawiając Włoszkę sam na sam z jej myślami. ***
Haytham uśmiechnął się, obserwując rozstanie pary. Żadne z nich go nie zauważyło, wyglądało jednak na to, że wszystko idzie zgodnie z planem; tymczasem musiał wracać do zamku Borgiów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top