Rozdział XIV - Stare i nowe rany
Przez chwilę nie mógł oderwać spojrzenia od jej oczu, ale gdy go mocno objęła, poczuł dotkliwy ból w biodrze, który przypomniał mu, co się... no właśnie, co? Nie miał pojęcia, czy to rzeczywiście była prawda, czy tylko coś mu się przyśniło, ale ból był tu i teraz, w tym samym miejscu, w którym wcześniej go ugodziła. Poczuł nagły przypływ paniki i zaczął się szamotać, próbując odtrącić dziewczynę. Szarpnął ręką by uwolnić ukryte ostrze, ale... nic się nie stało. Zerknął na swoją dłoń. Ktoś zdjął z niej broń. Tylko... po co? W tej chwili poczuł, że sytuacja jest naprawdę nieciekawa.
- Czego chcesz? - wydyszał spocony. - Już osiągnęłaś wszystko co chciałaś?
Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie miał siły. Opadł bezwiednie na poduszkę, czując narastający ból w boku.
- Jest z tobą chyba gorzej niż myśleliśmy - powiedziała cichutko Diana, patrząc na niego z troską w oczach.
- Wy? A co was może obchodzić asasyn, hę? - wykrztusił przez zaciśnięte gardło.
Był niemal pewien, że dostał gorączki. I to w miejscu, gdzie na pomoc czy odpoczynek nie mógł liczyć. A już na pewno nie przy niej. A już zaczynał ją lubić...
- Altaïr? - zapytała cicho.
Tak jak wcześniej była rozradowana, tak teraz wydawała się zmartwiona i jakby... przygnębiona. Ale nie zamierzał w to wierzyć. Już raz go oszukała, mogła to zrobić i kolejny.
- Co? - warknął.
Diana głęboko odetchnęła. Musiała porządnie przemyśleć to, co miała do powiedzenia.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz, ale proszę, uspokój się. Musisz wypoczywać.
- Nie masz pojęcia?! - Altaïr zaśmiał sie gorzko. - Och, masz doskonałe pojęcie, oboje to wiemy.
W jednym jej musiał przyznać rację. Musiał odpocząć. Czuł się jakby miał zaraz wypluć swoje płuca, a ból głowy z każdą chwilą stawał się coraz większy. Ale nie mógł sobie pozwolić na okazanie słabości przy niej.
- O czym ty mówisz? I błagam, nie katuj się tak, omal cię nie straciliśmy...
Spojrzał na nią, nieco wybity z rytmu. Powoli tracił przekonanie co do swojej pewności, choć cały czas powtarzał sobie, że nie może jej ufać.
- O tym. - Klepnął się w zraniony bok, trochę mocniej niż zamierzał, przez co zasyczał z bólu. - O mało mnie nie zabiłaś, a teraz mówisz, że mnie prawie straciliście?
Diana spojrzała na niego okrągłymi ze zdziwienia oczami. Widać było, że nie spodziewała się czegoś takiego. Odnosił coraz bardziej wrażenie, że w jej słowach kryje się ziarenko prawdy, choć... nie. Nie mógł jej wierzyć. Jego wspomnienie było zbyt realistyczne, by mogło być zwykłym snem. Tego jednego był pewien.
- Ty... nic nie pamiętasz? - zapytała, wyglądając na coraz bardziej zmartwioną.
- A co mam pamiętać? - wychrypiał, obierając inną strategię.
Dziewczyna przez chwilę siedziała w ciszy, jakby myślała nad tym, co powinna teraz powiedzieć. Dopiero dzięki temu mógł się skupić na innych rzeczach, bowiem był zbyt osłabiony, by mógł podzielić uwagę między wszystkie rzeczy. Teraz spostrzegł, że za oknem jest ciemna, bezksiężycowa noc, rozjaśniana jednak częstymi piorunami. Ściany były najwidoczniej dosyć grube, bo dźwięki grzmotów i grubych kropli deszczu walących o nie były przygłuszone. Zdążył jeszcze tylko zauważyć brązowe ściany, nim Diana się poruszyła, przykuwając jego wzrok.
Dziewczyna nalała jakiegoś brązowego naparu z dzbanka do kubka i mu go podała. Kiedy nie zareagował, westchnęła delikatnie i sama upiła łyk z naczynia, patrząc mu w oczy.
- Teraz się napijesz? To ci pomoże.
Kiedy znowu podała mu kubek, wziął go nieufnie i upił ostrożny łyk. Dopiero teraz poczuł, jaki jest zmarznięty, gdy ciepły napój wypełnił jego usta. Mimo wcześniejszych wątpliwości, wypił łapczywie resztę naparu i spojrzał z wdzięcznością na dziewczynę, wbrew samemu sobie. Ta wzięła od niego naczynie, uśmiechając się zachęcająco.
- Nic nie pamiętasz, tak?
- A co, według ciebie, mam pamiętać?
- Tego się obawiałam - westchnęła ponownie. - Nie wiesz nawet skąd ta rana, tak?
Altaïr już miał rzucić jakąś uwagą, gdy w ostatniej chwili ugryzł się w język. Pomyślał, że lepiej zachować swoje wspomnienia dla siebie, przynajmniej póki co.
- Och, to nic takiego - rzucił beztrosko. - Popatrz, jestem całkiem sprawny.
Nie był. Mówiąc to, chciał kilka razy energicznie skręcić górą ciała, ale już po pierwszym razie poczuł, jak coś go w szarpie w boku i to wyjątkowo boleśnie.
- Uważaj! - Diana aż zerwała się z krzesła, doskakując do niego.
Spojrzał na swoje biodro. Miał na sobie jakąś koszulę, przypominającą nieco jego szatę, której jednak wyjątkowo nie miał na sobie. Materiał zaczynał czerwienieć, najpewniej nasiąkając jego krwią, choć niespecjalnie coś czuł. Nagle poczuł się strasznie zmęczony i śpiący. Najpewniej od razu by przymknął oczy, ale widząc pochylającą się w jego kierunku dziewczynę, postanowił wziąć się w garść. Ujrzał, jak Diana bierze do ręki jakiś biały materiał i zaczyna coś przy nim robić, ale był tak zmęczony, że nie czuł nawet co to takiego. W tej chwili jego wzrok przykuł błysk za oknem. Jaśniejszy niż zwykle, na krótką chwilę oświetlił krajobraz. Ujrzał w oddali coś jakby szczyt masztu, ale nie był tego pewien. Okręt? Przecież znajdowali się w środku głuszy...
- Jak długo spałem? - zapytał, gdy kobieta odsunęła się od niego.
Ta spojrzała na niego wielkimi oczami, jakby nie była pewna, czy chce to mówić. W końcu jednak powoli otworzyła usta i wyszeptała odpowiedź.
- Dwa miesiące.
- Dwa... co?
Znowu mu się zakręciło w głowie, tym razem jednak nie ze zmęczenia. Był pewien, że przeleżał najwyżej dzień, ale... dwa miesiące?
- Kiedy... co...
- Już myśleliśmy, że nigdy się nie obudzisz. Było z tobą bardzo źle, na początku byłam przekonana że już po tobie...
- Co się... stało?
Przełknął ślinę. Jeżeli naprawdę przez tyle czasu leżał w łóżku... wolał nawet nie wiedzieć, jakie mogą być tego konsekwencje. Ewentualnie była druga opcja, którą kierował się od początku; to wszystko zmyślny podstęp ze strony templariuszy, a ona miała go tylko wprowadzić w błąd. Tylko... po co? Żeby on dalej rozprzestrzeniał błędne przekonanie na całe bractwo?
- Kiedy wyjechaliśmy... templariusze musieli o nas wiedzieć. - Diana nabrała oddechu. - Kilka dni po opuszczeniu miasta znaleźliśmy się na wyjątkowo dawno nieuczęszczanym szlaku. Żaden z nas nie przewidział zasadzki.
- Zasadzki?
- Ktoś na nas czekał. I to wyjątkowo dobrze przygotowany, choć zapewne on, a raczej oni, nie byli zbyt wprawnymi strzelcami.
Dziewczyna znowu przerwała, wpatrując się w jakiś bliżej nieokreślony punkt, albo może ścianę, w każdym razie coś, co było za łóżkiem Altaïra. Dał jej chwilę na rozbieranie myśli, po czym przerwał ciszę.
- No i co dalej się stało?
- Oni, kimkolwiek by nie byli, wystrzelili w naszą stronę z kusz. Aż dziw, że trafił tylko jeden... Nie dość że zatruty, to jego siła zdmuchnęła cię z konia.
- I to przez to jestem tak znokautowany? - Altaïr z chęcią by się zaśmiał. - Przez jeden durny bełt?
- Nie byle bełt, bo pokryty bardzo skomplikowaną trucizną, a ty upadając trzasnąłeś łbem o kamień. To pierwszy raz od tamtego momentu, gdy mówisz coś na trzeźwo.
- Co nigdy się nie zdarzyło Edwardowi. - Altaïrowi przypomniał się przyjaciel.
Diana parsknęła mimowolnie śmiechem.
- Widać, że szybko zdrowiejesz.
Zapadła cisza. Ale jemu ciągle coś tu nie pasowało. Gdy patrzył na dziewczynę, nie widział już swojej... ech, tej samej osoby, którą wcześniej dla niego była. Może i mówiła prawdę, ale nie potrafił w to uwierzyć. I to przez co? Przez głupi sen. Choć jednocześnie tak realistyczny, że był pewien, że jakaś jego część się wydarzyła naprawdę. I bardzo by chciał się mylić, ale czuł, że tak właśnie było. A co jeszcze zapamiętał? Haythama, który zniknął w...
- Co się stało z Haythamem? - odezwał się, przerywając ciszę.
- No... zniknął - odparła zaskoczona pytaniem Diana.
Altaïr miał ochotę uśmiechnąć się z dziką satysfakcją, ale wolał się nie zdradzać. Czyli jednak nie zwariował. Z drugiej strony, to nie wróżyło mu za dobrze. Jeżeli zniknął wtedy, mogło to znaczyć, że Haytham był jego prawdziwym sojusznikiem, a w tej chwili każda sprzyjająca mu osoba była na wagę złota.
- Jak to? - zapytał, udając zdziwionego wieściami.
- Gdy wpadliśmy w zasadzkę, zeskoczył na ziemię i od razu pobiegł w miejsce, z którego strzelano. I... od tamtego czasu nie dał znaku życia - westchnęła smutno.
- Myślisz że... nie żyje? - zapytał Altaïr, będąc ciekawym odpowiedzi i reakcji dziewczyny.
- Staram się nie tracić nadziei. Ty też miałeś być martwy... prawda? - Spojrzała na niego, jakby oczekiwała pocieszenia, po czym ponownie westchnęła. - Znał te tereny lepiej niż my i pewnie połowa ludzi tutaj żyjących. Wierzę, że sobie poradził. Może już nie potrzebował z nami podróżować?
- Albo miał coś na sumieniu, a była to dogodna okazja na ucieczkę - podsunął, poprawiając się ostrożnie na łóżku.
- Nie wydaje mi się. Miał mnóstwo okazji do wymknięcia się, dlaczego miałby zrobić to dopiero wtedy?
Chciałbym zapytać cię o to samo - pomyślał Altaïr. Cały czas chodziło mu takie pytanie po głowie. Dlaczego teraz?
- Może dlatego, że wtedy byśmy go zaczęli szukać, a tak mogliśmy pomyśleć, że jest martwy? I w ogóle szukałaś go choć trochę?
- Oczywiście że tak - obruszyła się Diana, choć po chwili zwiesiła głowę. - Mogłam się bardziej przyłożyć. Czasem pytałam o niego w miastach, jeśli w nich akurat byliśmy i... nikt nic nie wiedział. A przynajmniej nie chcieli nic mówić. W końcu stwierdziliśmy, że albo nie żyje, albo postanowił zniknąć.
- Tylko czemu by miał zniknąć?
- A skąd mam wiedzieć?! Co ja, w myślach czytać umiem? - W głosie Diany dało się usłyszeć płaczliwą nutkę.
- Byliście ze sobą całkiem lisko... - odezwał się surowo Altaïr.
- Ale nawet nie tak blisko, jak z tobą!
W tej chwili Altaïr zaczął się zastanawiać, o co się właściwie kłócą. Czy to miało jakiekolwiek znaczenie w tej chwili?
Owszem - odezwał się jakiś złośliwy głosik w jego głowie.
- Nie sądzę, by chciał nas opuszczać już w tym momencie. Niczego nie osiągnął, chyba że to on zorganizował tę zasadzkę, ale to też by nie miało sensu. Amatorski sposób na pozbycie się nas, na dodatek odstający od jego profesjonalizmu.
Diana nie odpowiedziała, siedząc na krześle z podkulonymi nogami.
- Oj no, nie gniewaj się...
Diana ponownie skorzystała z daru milczenia, co nieco zdziwiło Altaïra. Dopiero w ciszy zorientował się, że deszcz chwilowo odpuścił sobie bombardowanie ich schronienia. Wydawało mu się za to, że słyszy jakieś odgłosy na dworze. A raczej głosy, i to szybko zbliżające się.
- Ech... słyszysz to? - Ponownie się odezwał do towarzyszki.
Diana nieco się wyprostowała, nasłuchując uważnie. Siedzieli tak w ciszy, czekając na dalszy rozwój wypadków. A przynajmniej Altaïr tak to odbierał, bo równie dobrze mogło mu odwalić. Mogłaby mi chociaż odpowiedzieć.
Tymczasem głosy zbliżały się coraz bardziej i bardziej, aż usłyszał coś, co przypominało skrzypienie otwartych drzwi. Diana chyba też to usłyszała, bo zerwała się z łóżka i stanęła pośrodku pokoju, jakby nie wiedząc, co ze sobą zrobić. W końcu powoli zbliżyła się do drzwi. Przez chwilę zastanawiała się czy na pewno to zrobić, po czym cicho i ostrożnie je otworzyła, nie wychylając się poza nie. Ale nie musiała tego robić.
- Diana! - Altaïr usłyszał jakiś męski ryk, dochodzący z dołu, na prawo od niego. - Chyba masz gościa. I twój podopieczny też!
Altaïr spojrzał na Dianę, która powoli obróciła głowę i obdarzyła go dziwnym spojrzeniem, po czym wyszła, dumnie wyprostowana. Altaïr był gotów przysiąc, że całe ciepło z jego ciała wyparowało.
Przez moment siedział sam, nie wiedząc co zrobić teraz. Po chwili jednak odpowiedź przyszła sama, gdy usłyszał zduszony okrzyk dziewczyny dochodzący z korytarza i zaraz po nim kilka męskich wypowiedzi, których już nie dosłyszał. Przez chwilę się jednak zawahał. Mógł spróbować uciec, ale... na chwilę obecną to było bez sensu. Ostrożnie postawił nogi na drewnianej podłodze, uważając na uszkodzone biodro. Powoli powstał i podpierając się o ściany, wyszedł na korytarz. Scena którą zastał, była zdecydowanie najdziwniejszym widokiem, jaki miał okazję widzieć, jeśli chodziło o udział w niej Diany. Dziewczyna bowiem mierzyła ze srebrnego pistoletu w mężczyznę odzianego w biało-niebieskie szaty, ktory to mierzył z pistoletów i w Dianę, i w... cóż, Haythama, który dziwnym zbiegiem okoliczności znalazł się przy ścianie, z rękami założonymi na plecy.
- Czy może mi ktoś wytłumaczyć, co tu się dzieje? - Przerwał milczenie, a oczy wszystkich skierowały się na niego, nieuzbrojonego, ledwie stojącego kalekę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top