Rozdział XII - Gniew Asasyna

Do nozdrzu Altaïra doleciał jakiś przyjemny zapach, wyrywając go z letargu, w który zapadł podczas podróży. Zaczął się wiercić w siodle i otworzył oczy. Jechali cały czas tym samym, nudnym, błotnistym traktem, po bokach gęsto zalesionym zielonymi drzewami. Krajobraz nie zmieniał się odkąd wyruszyli, a było to..pięć lat temu, jak nie więcej i był tego tak pewien, jak tego że jego lewa ręka to prawa. W każdym razie tak mu się wydawało.

Rozejrzał się wokół, szukając źródła woni, ale nie mógł jej zlokalizować.

— Patrzcie, śpiąca królewna się obudziła! — Ktoś zakpił.

Po chwili dogłębnej analizy, doszedł do wniosku, iż bezwstydnikiem wyrywającym go z otępienia i rujnującym leśną ciszę musiał być Haytham.

— Śpiąca może i owszem, ale królewną może być tylko ktoś o szlachetnym pochodzeniu — odmruknął znaczącym tonem, próbując jednocześnie stłumić potężnie ziewnięcie.

— Uważaj bo nas połkniesz — odparował towarzysz, jadący nieco z przodu, na lewo od niego.

— Jeśli już to tylko Dianę, niedobrze mi na sam twój widok.

Kobieta tylko westchnęła i pokręciła głową, zdając się mówić "Ech, dzieci".

— Co to za zapach? — zapytał prędko, nim mężczyzna zdążył mu coś odpowiedzieć.

— A wiesz, sama się nad tym zastanawiam — odpowiedziała Diana, spoglądając pytająco na Haythama, który teraz to spojrzał zdziwiony na przyjaciół.

— Czy wy naprawdę wychowaliście się na drzewach? — Zmarszczył brwi.  — Nigdy nie jedliście pieczonego indyka?

Altaïr i Diana spojrzeli na siebie, po czym jednocześnie zaprzeczyli. Haytham spojrzał na nich z niedowierzaniem, jakby podejrzewał, iż ci dwoje się zmówili i właśnie realizują jakiś zmyślny żart.

— Jak...

— Nie pytaj jak, powiedz raczej, gdzie to mogę dostać — mruknął Altaïr, czując jak mu burczy w brzuchu.

Nadchodził zmierzch, a on przespał całe lata, a w każdym razie ten dzień, zupełnie nic nie jedząc i pijąc, co teraz zaczęło dawać mu się we znaki. Dodatkowo od jazdy konno zdrętwiały mu nogi i powoli czuł ból narastający w krzyżu. Marzył o ciepłym posiłku, kąpieli i łóżku miękkim jak pióra anioła. A mogłem dalej spać - pomyślał.

— Upoluj — podpowiedział pogodnym tonem Haytham.

— Polować to ty będziesz musiał na nowe zęby, jeśli mi nie odpowiesz. — Altaïr nie był w nastroju do żartów.

— Też bym nie pogardziła takim posiłkiem — wtrąciła łagodnie Diana, chcąc uspokoić podopiecznych.

— Zależy od sytuacji, czasem można dostać w pierwszej lepszej karczmie — westchnął zrezygnowany.

— A gdzie jest jakaś pierwsza lepsza karczma?

— Pozwólcie, że poprowadzę. I raczcie nie zacząć oddawać bogobojnej czci najbliższemu posiłkowi — mruknął Haytham, jednak w głębi siebie wiedział, że sam będzie musiał się od tego powstrzymywać.

                              ***

Wiatr poruszał szyldem wykonanym z sosnowego drewna. "Pod zbitym pyskiem", jak wyczytał Altaïr. Haytham pierwszy podszedł do drzwi.  Zetknął przez ramię na towarzyszy i otworzył wejście. Asasyn spodziewał się... cóż, na pewno czegoś mniej przyjaznego od tego, co poczuł. Po nazwie sądził, że jest to zwykły bar dla miejscowych pijaczków, a chmurny dym, który ulotni się na zewnątrz, przysłoni niebo, niby mroczny całun. Tymczasem nozdrza wypełnił mu miły zapach pieczonego mięsa, na co jego brzuch wydał entuzjastyczny okrzyk, którego, miał nadzieję, nikt nie usłyszał.

Haytham wszedł do środka i przytrzymał drzwi dla wchodzącej Diany. Altaïr także chciał przejść, jednak towarzysz popchnął gwałtownie drzwi w jego kierunku, rozbijając mu nos. A w każdym razie taki miał zamiar, bo skrytobójca w ostatniej chwili je przytrzymał, uśmiechając się.

— Musisz być szybszy, dziadku.

Haytham prychnął tylko, znikając w środku budynku. Altaïr podążył za nim, rozglądając się dookoła.

Pomieszczenie było szersze, niż wydawało się z zewnątrz. Sufit był lekko ponad głową Altaïra, tak, że nie musiał się garbić. Kamienne palenisko z wesoło trzaskającymi płomieniami, umieszczone naprzeciwko wejścia, zapewniało ciepłe, lecz nie nazbyt gorące powietrze. Porozrzucane nierównomiernie po sali stoliki były w znacznej części pozajmowane przez ludzi zmęczonych pracowitym dniem, sprzedawców, omawiających swe ostatnie inwestycje, czy też po prostu przyjaciół, chcących napić się w doborowym towarzystwie. Nikt nie zwrócił na nich uwagi, z małym wyjątkiem - barmanem, wysokim, krzepkim mężczyzną w białym fartuchu. Na widok gości przerwał wykonywaną czynność, jaką było czyszczenie kufla i skinął głową, przywołując ich do lady. Sprawia wrażenie sympatycznego pomyślał Altaïr.

— Podać coś państwu? Czy też jesteście ciekawi plotek, a może po prostu chcecie wypocząć? — Barman był w wyśmienitym humorze.

— Czy można prosić o indyka? Nasz towarzysz calutką drogę tylko rozprawiał, jak on by to nie pochłonął gigantycznego kawałka z jakimś sosem — wyrwał się z odpowiedzią Altaïr, klepiąc Haythama w łokieć.

Ten już otwierał usta, ale zamknął je, gdy Diana położyła mu uspokajająco dłoń na ramieniu.

— Coś jeszcze?

— Coś do picia — dodała kobieta.

Gdy barman się oddalił, trójka prędko oddaliła się do stolika w zacienionym kącie. Tam przynajmniej nikt nie patrzył, a ich niecodzienne stroje mogły przykuć niechcianą uwagę, o ile już tego nie zrobiły.

— Co teraz? — zapytał już zupełnie poważnie Altaïr. — Mamy jakieś plany?

— Każdy z nas powinien wykonać jakąś część roboty. — Haytham przysunął swoje krzesło bliżej do stołu. — Tak będzie szybciej. Ja postaram się czegoś dowiedzieć o człowieku, którego musimy znaleźć. Ty, Altaïrze, rozejrzyj się po okolicy, może znajdziesz lub usłyszysz coś ciekawego.

— A Ja? — odezwała się Diana.

-— Ty zrobisz zakupy.

Kobieta spojrzała na niego zdezorientowana.

— Za... kupy?

— Dokładnie tak.

— Tylko dlatego że jestem kobietą, chcesz wysyłać mnie na zakupy? — prychnęła wkurzona. — Co ty...

— Spokojnie — westchnął Haytham, jakby dokładnie wiedział, jak to się zakończy. — Na targu zwykle dzieje się mnóstwo różnych rzeczy, ludzie plotkują, a zapasy i tak trzeba odnowić, gdyż, jak pewnie zauważyłaś, nie jesteśmy demonami czerpiącymi energię z eteru.

— Czyli — wtrącił Altaïr. — Ty idziesz zdobyć informację, ja mam iść i rozejrzeć się za informacjami, a Diana, tak dla małej odmiany, idzie posłuchać informacji?

— Cieszę się, że się rozumiemy. — Haytham się uśmiechnął.

— Nie, ja idę na zakupy — niemal jęknęła Diana.

— Ludzie bez wyobraźni... Uznajmy, że idziesz kupić informacje.

— A sam sobie ich nie możesz kupić?

Mężczyzna już miał coś odpowiedzieć, gdy ktoś kopnął go mocno w kolano. Cudem powstrzymując się od wydania bolesnego jęku, spojrzał na Altaïra, który patrzył na niego ostrzegawczo.

— Nie, nie mogę. — Nie dodał nic więcej, gdyż nadszedł barman, niosąc dużą tacę, wypełnioną jedzeniem i piciem.

— Życzę państwu smacznego — powiedział mężczyzna i odszedł w kierunku nowego gościa, który dopiero co wszedł do pomieszczenia.

                                ***
Ciężkie, pochmurne niebo zapowiadało niemałą ulewę. Ewentualnie zapadnięcie się na ziemię pod własnym ciężarem, ale Altaïr sądził, że to pierwsze ma już większą szansę na powodzenie. W sumie nie było to nic nowego. Ciągle tylko padało. A jak już świeciło słońce, to zawsze w oczy. Szlag by trafił tę pogodę - westchnął w myślach Altaïr, przechadzając się po dachach miasteczka. Choć nie był pewien, czy można to było nawet nazwać miasteczkiem. Ot, kupa domów zbitych wokół targu. Wieś jest minimalnie mniejsza. W ogóle to miejsce zupełnie nie podobało się asasynowi, często można było się natknąć na pijanego w sztok mężczyznę, zataczającego się ulicą, żebraka, który akurat szukał okazji do kradzieży, albo też nieprzyzwoicie odzianej kobiety, ciągle za kimś wyglądającej. To wszystko go... odpychało. A był tu ledwie jeden dzień, jeden cholerny dzień.

— Ciekawe czy reszta już na coś wpadła — powiedział cicho sam do siebie.

Stanął na końcu dachu jakiegoś domostwa i rozejrzał się wokoło. Targ znajdował się po jego prawej, starczyło przejść przez kilka uliczek. Zerknął w dół. Nie zauważył nigdzie w pobliżu jakiegoś porzuconego stogu siana, zatem najzwyczajniej w świecie zeskoczył z niezbyt wysokiej budowli. Upadł na zapomnianą przez Boga uliczkę, gdzie bruk błotem zastąpiono i natychmiast się zerwał. Szczęśliwie jedynie jego buty ucierpiały, więc ruszył raźnym krokiem w wyznaczonym kierunku. Po pięciu minutach znalazł się na średniej wielkości placu, wypełnionym wszędzie kolorowymi straganami, zapełnionymi najróżniejszymi towarami; od najzwyklejszego pomidora po sierpy i młoty. Kupcy targowali się ze swoimi klientami, dzieci biegały wokół, ganiając się radośnie. W tym wszystkim Altaïr usiłował wypatrzeć którekolwiek ze swych towarzyszy, przechadzając się powoli po brukowanej ulicy i udając zainteresowanego towarami.

— Dywany! Miękkie jak sierść młodego psa, nigdzie lepszych nie znajdziecie!

— Świeżo zebrane jabłka, jedne z ostatnich w tym sezonie, kupujcie póki czas!

— Może przyjrzy się pan temu cielęciu? Jest...

- Nie, dziękuję - odparł zaczepiony przez sprzedawcę Altaïr, przyspieszając kroku.

Nie lubił takich miejsc i czym prędzej je opuści, tym lepiej dla niego... i ludzi wokół.

W końcu, gdy doszedł do rogu targowiska, usłyszał coś, co kazało mu się zatrzymać na chwilę. Był to pijacki głos jakiegoś mężczyźny, który najwidoczniej miał okres godowy.

— Hejj maleeńka, czego tu szuukasz?

Prędko zlokalizował właściciela głosu. I obiekt swych poszukiwań.

— Mossze ci w czymś pomóc, he? — zachichotał stary, gruby pijaczyna, podchodząc, a raczej zataczając się w kierunku Diany.

Kobieta nawet się nie odwróciła w jego kierunku. Altaïr zwolnił kroku, chcąc zobaczyć rozwój sytuacji.

— Oj no... Nje zhryywaj już takiej niedostępnej, wszzyscy wiemy, jakie wy hesteście naprawdę...

To już powoli zaczynało działać asasynowi na nerwy, ale skoro Diana również nic nie zrobiła, uznał, że on też nie powinien. W końcu była już dużą dziewczynką i potrafiła sobie sama poradzić, czyż nie?

— Sso tam przeglądasz? Jakieś bhłyshotki? A może ja ci ją kupię, hee?!

Już pomijając sam fakt, że pijaczyna wyglądał jakby go nie było stać na własną cnotę, sam pomysł kupowania czegokolwiek obcej kobiecie był absurdalny i Altaïr wiedział, że jeśli rozmowa potoczy się dalej w tym kierunku, to komuś się tu stanie krzywda.

Tymczasem staruch oparł się o ramię Diany i zbliżywszy twarz do jej ucha, zakrytego kapturem, dalej usiłował coś wskórać.

— A moszże zrobimy tak: kupię ci to, a ty zrobisz wszystko co zechcę, w końcu szkhoda, żeby tak piękna dziewczyna się marnowała, hehe...

Altaïr zobaczył, jak Diana delikatnie się prostuje, lecz nic jeszcze nie zrobiła. On sam natomiast nasłuchał się dość; nie znosił takich odzywek i takiego traktowania kobiet, a już na pewno nie Diany. Jakieś dziwne uczucie się w nim narodziło, coś jakby gniew... a on chciał mu dać upust. Zaczął powoli stąpać w kierunku dziewczyny i głupca, stawiając tak ciche kroki, że nawet kot nie byłby w stanie ich dosłyszeć. Szybko i bezszelestnie zjawił się za plecami dwójki, nim, jak dopiero teraz to poczuł, śmierdziel znowu zdążył otworzyć usta. Szybko trącił go w ramię. Pijak zdążył tylko obrócić twarz, na której znać było zirytowanie i gniew, gdy prosty cios w szczękę powalił go na ziemię, pozbawiając przytomności i odrzucając o kilka metrów w bok nic niespodziewającego się mężczyznę.

Asasyn szybko ustawił się twarzą do kramu i udawał zainteresowanego jakimś przedmiotem, nim ktokolwiek zdążył cokolwiek zauważyć. Po chwili sprzedawca wrócił do stanowiska, ale nie powiedział do tajemniczego mężczyzny w białych szatach ani słowa. Zrobiła to natomiast Diana, która musiała rozejrzeć się wokoło, gdy jakaś nieznana siła zmiotła jej adoratora.

— O, Altaïr.

Jej miękki głos był taką miłą odmianą od tych wszystkich krzyków, które ciągle było słychać...

— O Diana. — Obrócił się w jej kierunku, udając zaskoczonego. 

— To twoja sprawka? — zapytała, wskazując głową leżącego na bruku pijaka.

— Pierwszy raz go na oczy widzę, choć wrażenie czyni powalające — odpowiedział, marszcząc przy tym brwi.

Nawet jeśli towarzyszka nie miała wątpliwości, on nie zamierzał się przyznawać do ratowania jej przed zalotnikami.

— Co ty tu w ogóle robisz? Nie miałeś czasem szukać informacji? — Kobieta zmieniła temat.

— Owszem. Dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy, przykładowo, za kosz jedzenia możesz spędzić noc z tutejszą kobietą. Mam już tego miasta dość, a jeśli Haytham będzie miał z tym jakiś problem, to niech sam sobie szuka czegokolwiek - mówiąc to, zaczął się oddalać od kramu.

— Tak się składa, że ja już się wszystkiego dowiedziałem.

Altaïr obrócił głowę w prawo, skąd dochodził głos. Haytham we własnej osobie, kroczył środkiem ulicy w swoim standardowym ubiorze. Krok miał śpieszny, jakby mu zależało na czasie, choć jeszcze wczoraj ustalili, że  spędzą tu najmniej kilka dni, by zmaksymalizować potencjalną ilość informacji.

— Czego takiego się dowiedziałeś? — spytała Diana, stając u boku asasyna.

— Tego, że musimy się stąd jak najszybciej zwijać. — W jego głosie można było wyczuć delikatne zdenerwowanie.

— Ale...

— To nie czas na ale! — zakomenderował szlachcic. — Nie ma czasu na wyjaśnienia.

Altaïr i Diana spojrzeli na siebie, zdezorientowani dziwnym zachowaniem towarzysza.

— Co... — odezwała się kobieta, ale mężczyzna już ich minął i zmierzał do   jakiejś uliczki, zapewne prowadzącej do karczmy, w której się zatrzymali.

Altaïr wzruszył ramionami i wraz z Dianą podążyli za Haythamem.

                                ***

Nie bijcie, pisałem to w porze gdy normalni ludzie śpią jeszcze przez godzinę ;-;

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top