Rozdział X - Obiecuję
Altaïr leżał na miękkim łóżku, wpatrzony w sufit. Za oknem panoszyła się mroczna noc, a płomień świecy postawionej na stoliku obok łoża stał nieruchomo, niczym żołnierz przed dowódcą, ledwie liżąc światłem jego twarz. W głowie miał istny dziki gon myśli, walczących o to, którą teraz to się zajmie. Przypomniał sobie dzisiejszą rozmowę, stoczoną ledwie pół godziny temu. Uczestniczyła w niej cała czwórka; Altaïr, Diana, Haytham i Rachel. Poświęcili wieczór i kilka godzin nocy na planowaniu kolejnego posunięcia. Wróciwszy z karczmy, Haytham na dwa dni zamknął się w swym gabinecie i niemalże go nie opuszczał. Dziś ledwie im się pokazawszy, kazał wezwać Rachel i zgromadzić się w salonie.
***
— Udamy się do starego domostwa Davenporta — powiedział Haytham, wskazując na mapę.
— Czyżby tam była twoja za... — Diana chciała coś dogadać, ale Haytham szybko jej przerwał zniecierpliwionym glosem.
— Daruj sobie. Nie mam czasu na szczeniackie zabawy, jeśli ci to nie odpowiada, możesz w tej chwili wyjść — warknął, na co kobieta spojrzała na nieg, solidnie zdziwiona. Odchrząknął i wrócił do rozmowy. — Zamieszkał tam pewien człowiek. Jeden z was. — Kiwnął głową w stronę Diany i jej towarzysza.
Altaïr poczuł, jak najpierw uderza w niego niewidzialny piorun, zabierając całe ciepło z jego ciała. Przeszedł go zimny dreszcz, bynajmniej nie ten przyjemny. Zerknął na Dianę; na twarzy miała tylko kaptur i to tak nałożony, że bez trudu dostrzegł w jej różnobarwnych oczach głęboki szok, gdy spojrzała w jego własne. Ani razu nie wspominali o swej przynależności w jego obecności, toteż musiał wiedzieć to z nieco innego źródła. A jeśli wiedział, że są asasynami... Co jeszcze za informacje posiadał? Kurwa — jęknął w myślach asasyn. Jeśli mężczyzna był ich wrogiem, miał ich jak na widelcu.
— Mowę wam odjęło?
Altaïr kaszlnął parę razy, by zyskać na czasie. Spojrzał na Rachel; wpatrzona była uważnie. Lekko zbity tym z tropu, skierował pytanie do Haythama.
— Eee, kim jest?
— Oj, błagam — westchnął. — Uważam, że pomoże i mi, i wam. — Wskazał palcami dwójkę.
— A co ze mną? — odezwała się nagle Rachel.
— Chciałbym, byś z nami poszła — odpowiedział cicho Hayham, przesuwając po niej wzrokiem. Altaïr nie był tego pewien, ale chyba zatrzymał na chwilę spojrzenie na jej obfitym biuście. I zresztą nie dziwił mu się. — Tu i tak będziesz miała rozgłos przez ten... incydent, a widzę w tobie spory potencjał.
— Nie potrzebujemy jeszcze jednej zagubionej duszy. — Diana zaprotestowała, patrząc wrogo na kobietę.
— Co ci szkodzi? — zapytała spokojnie Rachel.
— Dużo. Nie mam pojęcia kim jesteś ani czego chcesz, zjawiłaś się ot tak przypadkowo i czarujesz tych... — Przez chwilę nie mogła znaleźć określenia, więc zmieniła myśl. — Za łatwo w tych czasach dostać nożem w plecy, by można cię zabrać — dokończyła, spoglądając na Haythama i Altaïra, szukając u nich pomocy.
Altaïr spojrzał na nią i delikatnie się odezwał.
— W zasadzie to nie mam nic przeciwko. Pewnie uratowała mi życie, a wygląda na zaprawioną w boju. Może się nam przydać.
— Poza tym, przydadzą się nam ludzie, bo niewiadomo, co nam może przygotować... ta osoba. A jestem pewien, że już wie, że jest poszukiwana. — Haytham stanął po stronie Altaïra.
Diana spojrzała na nich. Z jej twarzy zniknęły wszelkie emocje.
— Pokaż mężczyźnie cycki, a zrobi wszystko co mu każesz — westchnęła ciężko.
— Ktoś tu ma kompleksy — zaśmiała się Rachel.
— Ja przynajmniej mam czym myśleć — warknęła Diana.
— Widocznie swoim tyłkiem.
Altaïr i Haytham spojrzeli na siebie, z trudem powstrzymując się od śmiechu. Przepychanki słowne między ich trójką stanowiły codzienność, natomiast między dwiema kobietami... było to widowisko warte uwagi.
— Ja go chociaż mam — fuknęła Diana. — Idź lepiej do stolarza, może zrobi z ciebie użyteczny mebel.
— Lepiej być zdobioną, głęboką szafą niż pustym i płaskim stołem.
— Głęboką to ty możesz mieć co najwyżej waginę — prychnęła asasynka.
— Dlatego mój mąż nie będzie narzekać. — Rachel rzuciła spojrzenie Altaïrowi.
Mężczyźni spojrzeli na siebie, zszokowani brakiem ogłady dam. Haytham głośno odchrząknął kilka razy, ale kobiety zdawały się go zupełnie nie słyszeć. W końcu wydarł się na cały głos.
— Możecie się choć na chwilę przymknąć?!
Altaïr spojrzał na twarze pań. Miał wrażenie, że jakaś dziwna, zgodna emocja przebiegła po nich, ale nie tracił czasu na rozmyślanie o tym.
— Wyruszamy za trzy dni. Znam drogę, poprowadzę was, tyle że musicie wypełniać każde moje polecenie. Lasy pełne są niebezpiecznych stworzeń i bandytów, a nie mam chęci na spotkanie z nimi. Jasne? — Haytham Rozejrzał się po zgromadzonych.
— Kim jest ta osoba, z którą chcesz nas poznać? — spytała się Diana.
— Poznacie się.
— Dlaczego nie możesz tego po prostu powiedzieć? — rzekła zirytowana.
— Bo na razie nie potrzebna jest ta wiedza — odparł niemniej zmęczony Haytham.
— Ale dlaczego?
— Ponieważ tak powiedziałem —uciął.
Zapadła cisza. Tradycyjnie — pomyślał Altaïr.
— Co potem, gdy już się z nim spotkamy? — zapytał.
— Chyba nie osiągnęliście swych celów, czyż nie? — Kiedy asasyni zgodnie kiwnęli głowami, kontynuował. — Ten ktoś na pewno wam pomoże, a ja mam z nim do załatwienia... pewne sprawy. Pewnie jeszcze trochę ze sobą pobędziemy, potem zobaczymy. Jeszcze coś?
— Zabieram się z wami. Czy tego chcecie, czy nie. — Rachel wstała z fotela i przeciągnęła się.
Diana tym razem nie powiedziała nic. Haytham wyszedł z pokoju bez słowa, a Altaïr zrobił to samo, kierując się jednak na piętro, by zażyć kąpieli.
***
Teraz, leżąc pośród nocnej ciszy, zastanawiał się nad tym wszystkim. Nadal nie potrafił rozgryźć Diany i tego, co ona może chcieć. I czemu to właśnie jego się tak uczepiła? Było tyle osób, a ona się uparła, by podróżować wraz z nim. I to ciągłe gadanie o jej celu... Jaki on właściwie mógł być? Nurtowało to go od dawna. Z jakiego powodu włoska asasynka zadała sobie trud dotarcia do tak odległego miejsca, jakim był Masjaf? Czy chodziło o rodzinę? A może jej bractwo również znalazło się w potrzasku i szukała ratunku? Albo po prostu postanowiła zrobić sobie pełną wrażeń wycieczkę... Aż się uśmiechnął, choć zaraz się wzdrygnął, gdy poczuł znajome uczucie bycia obserwowanym. Cóż, miał tylko nadzieję, że ich misje nie postawią ich na swej drodze więcej razy. A przede wszystkim, że ich zadania nie polegały na tym samym. Liczył, że otwierając się przed kobietą ze swym snem i problemem, nakłoni ją do nieco luźniejszego podejścia do niego. Tyle że cóż, jeszcze nie mieli okazji porozmawiać sam na sam, bo każde z nich było wiecznie zajęte. A przynajmniej Altaïr za takiego chciał uchodzić przed samym sobą, bo robił wszystko, by zapomnieć o wrażeniu, które nie opuszczało go na krok. Towarzyszyło mu w każdej chwili i prawdę mówiąc, czuł się tym już solidnie zmęczony. Choć nie przyznawał się do tego przed samym sobą, wyczekiwał kolejnego spotkania z duchem, o ile miało kiedyś nastąpić. Miał tyle pytań bez odpowiedzi, a czuł, że to właśnie zjawa może mu ich udzielić.
Nagle usłyszał ciche kroki i chwilę potem drzwi do jego pokoju szeroko się otworzyły. Jeden rzut oka starczył, by stwierdzić, że to Diana i to w dosyć nietypowym humorze. Szybko zamknęła wejście i stanęła przed nim. Wyglądała, jakby właśnie miała gdzieś wyjść, płaszcz narzucony niedbale na lewe ramię właśnie się uspokajał, a spod kaptura błyskały tylko oczy.
— Czy jesteś świadom tego, co zrobiłeś? — fuknęła od razu, nie bawiąc się w żadne wstępne gierki i ostrzeżenia.
Szybko się zerwał do pozycji siedzącej i spojrzał na nią, nieco zdezorientowany jej bezceremonialnym wyrwaniem go ze świata refleksji.
— Co?
— Co, jeśli ona jest templariuszką? Jeśli oni obaj są templariuszami, hę? Właśnie mogłeś wydać na nas wyrok śmierci! — powiedziała, podnosząc głos.
— Ciszej... — Altaïr rozejrzał się odruchowo po pokoju. — Jeśli faktycznie są templariuszami, to mój głos i tak by niczego nie zmienił, czyż nie? — Poczekał chwilę, aż Diana przetrawi jego slowa i kontynuował. — Naskakujesz na nią, jak gdyby kiedyś coś ci zrobiła. Gdyby nie jej interwencja, dziś moglibyśmy nie rozmawiać. Sama rzuciła się do pomocy, bez proszenia o nią i zrobiła to bardzo sprawnie. Nie widzę powodu, by nie miała nam towarzyszyć.
— I naprawdę wcale nie wydaje ci się to podejrzane? — zapytała, mierząc go uważnie wzrokiem.
Cóż, faktycznie to mogło się wydawać lekko podejrzane. Rachel była w ramionach mężczyzny, który posiadał list Haythama i to w tym samym czasie, w którym oni odwiedzili karczmę. Na dodatek uparła się, by podróżować z nimi. Z drugiej strony, Diana robiła dokładnie to samo od samego początku, nie mając zamiaru się przed nim tłumaczyć. Miał dostatecznie dużo własnych problemów, by przejmować się jeszcze jedną kobietą. Poza tym, Rachel pod koniec ocaliła go z rąk niedoszłego kochanka. Chciałbym wiedzieć, kim on był...
— A ty to niby co? — ofuknął ją, lekko wkurzony. — Od samego początku się do mnie przyklejasz jak duchowny do pieniędzy, nie odstępujesz na krok i słowem nie wspominasz o swej misji. Jeszcze twierdzisz, że to ona jest tą podejrzaną?
— No... Ale... — zacięła się, nie spodziewając się takiego natarcia.
— No ale? — Uniósł jedną brew, spoglądając na nią.
— Nie widzisz tego, jak ona na ciebie patrzy? — Diana obrała inną strategię.
— Ooch, a więc to o TO chodzi? — roześmiał się Altaïr. — Jesteś zazdrosna?
— Nie... — Mimo iż twarz miała zasłoniętą, Altaïr był pewien tego, że cała się zaczerwieniła.
— Więc o co? — Zmarszczył brwi.
— Nie podoba mi się to — westchnęła. — To wszystko... za szybko się dzieje, mam wrażenie jakbym jeszcze wczoraj umierała, a dziś... Po prostu...
— Posłuchaj, Diano — odezwał się delikatnym już tonem Altaïr. — Rozumiem, że to może nie być dla ciebie łatwe. Ja sam nie nadążam za tym wszystkim, choć staram się jak mogę. Jeśli jej nie ufasz, mogę ją upilnować, ale spróbuj się tym tak nie przejmować. To tylko przeszkadza, a w tej chwili powinniśmy się skupić na naszych zadaniach. — Wstał, podszedł do okna i je otworzył, wdychając rześkie, nocne powietrze.
Diana zjawiła się u jego boku, stając w plamie światła rzucanego przez księżyc, głęboko zamyślona. W końcu się odezwała cicho, niepewnie.
— Obiecujesz?
Altaïr wziął głęboki oddech i obrócił się, spoglądając głęboko w duże oczy dziewczyny. Migały w nich najróżniejsze emocje, pasujące do różnych barw tęczówek. Wydawała się taka niewinna, bezbronna... Decyzję podjął w ułamku chwili. Postawił krok i zdecydowanie, mocno objął ją ramionami. W moment uderzyły go miriady uczuć. Wszystkie jego smutki i troski zaraz zniknęły, jak gdyby nigdy nie istniały. Wydawała się wręcz stworzona dla niego, cała znalazła się w jego uścisku, jakby świat wokół miał się zaraz zacząć walić a on chciał ją ocalić, jej głowa idealnie pasowała do wgłębienia na jego szyi, kaptur musiał jej w pewnym momencie spaść, bo nozdrza wypełnił mu miętowy zapach jej ciemnobrązowych włosów, kojarzący mu się z czymś miłym... Z domem? Poczuł, jak przechodzi go dreszcz, przez jego głowę przebiegały setki myśli, gorączkowych i tych spokojnych, przez moment był pewien, że zaraz go odepchnie, ale... nie. Pozostała wtulona w niego. Oddałby teraz rajskie jabłko, by wiedzieć, co ona może czuć w tej chwili. Ach, tak dawno nie towarzyszyło mu takie uczucie...
— Obiecuję. — wyszeptał cichym, głębokim głosem, by poczuła się choć odrobinę bezpiecznie.
W końcu, po kilku latach (a może minutach?) oderwali się od siebie, wracając do ponurej rzeczywistości. Zerknął w jej oczy. Nie wierzył w czytanie emocji na podstawie wzroku, ale był pewien, że była nieco... skrępowana. Do niego samego jeszcze nie do końca dotarło to, co zrobił, a czego pewnie by nie zrobił, gdyby nie noc, emocje po wydarzeniach i...
— Emm, dziękuję — wyjąkąła, nakładając kaptur na głowę. — Potrzebuję świeżego powietrza, jeśli nie masz nic przeciwko...
— Ależ oczywiście — odparł zmieszany Altaïr. — Ee, przepraszam, jeśli cię...
— Nie, nie, nic się nie stało... Dziękuję — dodała raz jeszcze po chwili. — Dobranoc.
— Miłej nocy — odrzekł, patrząc jak kobieta szybko wychodzi z jego pokoju, po czym rzucił się na łóżko, nagle ogromnie zmęczony.
W miarę przesuwania się tarczy księżyca w pełni po nocnym niebie, przez jego głowę przetaczały się setki myśli. Czy powinien tak postąpić? Przed oczami miał nadal jej drobną postać, stojącą w blasku księżycowego światła. Taką bezradną i niepewną. A może mi się zdawało? Nie, wtedy by go z miejsca odtrąciła. Była jedną z ostatnich osób, po których spodziewał się okazania słabości w czyimś towarzystwie. A on, pocieszając ją, złamał jedną ze swych elitarnych zasad. Nie przywiązywać się do nikogo. Żył tak od czasu, gdy pewna niewiasta się nim zabawiła. Nie lubiał wracać myślami do tego, ale od tamtego momentu starał się nie przykładać większej uwagi do ludzi, zwłaszcza kobiet. A tymczasem... Ach, dawno nie miał takiej chwili słabości. Trzymając ją w ramionach, czuł wreszcie, jakby miał przed sobą konkretny cel. Było to dla niego o tyle kłopotliwe, że nadal nie potrafił stwierdzić do końca swych uczuć względem niej. Jednego był pewien, gdy ich przygoda się zakończy, im szybciej tym lepiej, w końcu odetchnie z ulgą. Nie czuł się do niej przywiązany, mimo iż od czasu do czasu dostarczała mu pewnych wrażeń. Po prostu za dużo rzeczy w za krótkim czasie.
Westchnął i poprawił się na poduszce. Już za dwa dni mieli wyruszyć ku nowej przygodzie. A on miał przed sobą kolejne zadanie. Przynajmniej do czasu, który spędzą w tym miejscu. Na jego twarz zupełnie niespodzianie padły pierwsze blaski bladego świtu.
Sam nie zauważył, że kiedy trzymał ją w ramionach, uczucie obserwowania ulotniło się bez śladu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top