Rozdział VIII - Anielska krew
Diana siedziała wgłębiona w miękki fotel, trzymając przed sobą książkę. Księżycowe, blade światło padało na strony, jasno oświetlając literki, które jednak tym razem nie potrafiły jej przenieść do świata wykreowanego przez jej autora. Gdy próbowała, słowa jej się rozmazywały i przeskakiwały na siebie, czytała pięć razy to samo zdanie lub czytała nową stronę, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, że to cały czas jedna i ta sama kartka. Próbowała spać, ale jakoś... nie potrafiła. Najróżniejsze refleksje przelatywały przez jej głowę, pozostawiając po sobie wypalone ślady, które jedyne co mogło uspokoić, to ich gruntowne przemyślenie. Przygryzła wnętrze policzka, próbując się skupić. W jej życiu tyle się ostatnio zdarzyło, że sama powoli przestała za tym nadążać. Kazano jej znaleźć jakiegoś mentora bractwa w Masjafie, tymczasem trafiła na mężczyznę, który nawet nie zapytał o jej pochodzenie, nie nalegał w kwestii celu jej zadania ani nawet raz jej nie próbował przydybać na knowaniu. Lekko jej się nie podobało jego niefrasobliwe podejście do niej, ale... może miał powody. W końcu trafiła w sam środek bagna, gdy musiał się spieszyć, by zdążyć na czas z wyeliminowaniem Wielkiego Mistrza Templariuszy. Zakończył tym samym jeden z wielu problemów trapiących asasynów, ale na jak długo? Była gotowa się założyć, że ta zgraja palantów z czerwonymi patykami na piersiach już miała kolejnego głównodowodzącego, na którego trzeba zapolować. Mimo to, każdy cios zadany ich przeciwnikom się liczył. Przynajmniej chwilowo mieli od nich spokój, bo od momentu kiedy wsiedli na statek Edwarda, po ich wrogach ślad zaginął. A to co się działo... uznała to za całkowity przypadek. Nieszczęśliwy przypadek, bo na tym cholernym statku niemalże rozstała się z życiem. Uratował ją ten sam człowiek, Altaïr, tak przynajmniej twierdził Edward, bo nic z tamtej nocy jej się w pamięci nie utrwaliło.
Altaïr... żywiła do niego mieszane uczucia. Z jednej strony cichy i spokojny, zawsze opanowany i milczący, z drugiej przez to miała problemy z rozpoznaniem jego intencji. Ostatnio również bardzo wpychał się swoją obecnością do jej życia. Kiedyś tak nie robił, ale odkąd znaleźli się na lądzie... ciągle zdawał się być rozgorączkowany i nerwowy, widziała jego niespokojne spojrzenie, rzucające się tam i z powrotem. Ostatni raz gdy był spokojny, zdarzył się podczas ataku na fort, o ile jej pamięć nie zwodziła. Wtedy też mu pokazała twarz pierwszy raz, będąc ciekawą reakcji towarzysza. Nie zamierzała z nim utrzymywać kontaktów dłużej niż było to konieczne, znała o wiele bardziej interesujących ludzi, ale uznała, że może to jej się kiedyś opłaci. Przynajmniej nie otworzył gęby na oścież ani nie próbował mnie podrywać - przemknęło jej przez głowę. Aczkolwiek jego zachowanie ostatnimi dniami uległo strasznej zmianie. Odkąd wrócili z polany, ciągle błąkał się po domu, szukając towarzystwa jej lub Haythama. Pod oczami miał takie sińce, jakby próbował zwyciężyć w konkursie na brak snu z wisielcem. Często zdarzało mu się krzyknąć przez sen i miotał się w łóżku, budząc ją samą. Jednak próbowała to tolerować, bo to, co jej opowiedział, było... dziwne. Anioł lub anioły go nawiedzające, dziwne wizje... dla większości ludzi byłyby to oczywiste brednie, ona jednak mu wierzyła. Lubiła rozmyślać i studiować o demonach, aniołach i w ogóle o wszystkim, co nadprzyrodzone, a mimo to, pierwszy raz spotkała się z czymś takim. W biblii dla zwykłych, szarych ludzi były wzmianki o rozmowach z aniołami, żaden jednak nie dawał w darze dziwnego schematu ani tym bardziej nie nawiedzał dalej tego samego człowieka, dając mu do zrozumienia, że jest obserwowany. Ona sama wyczuwała coś dziwnego w tamtym lesie i na polanie, ale wolała mu już o tym nie wspominać, by go nie denerwować. Ją także ciekawiło to miejsce i miała nadzieję, że jeszcze kiedyś się natkną gdzieś na jakąś wzmiankę o nim.
Tymczasem... Bieżące sprawy były nieco ważniejsze niż widmo jakiegoś domu. Zmieniła pozycję, odkładając książkę na podłogę. I tak już nic nie przeczyta. W jej myślach zagościł Haytham. Wysoki, całkiem przystojny, czarujący i irytujący. A przede wszystkim tajemniczy. Nie mówił o sobie i swoich zamiarach kompletnie nic, nieważne ile by nalegała. Odnosiła wrażenie, że wszystkie rzeczy o które zagadywał, mówił raczej by ich... uśpić, nie dać po sobie poznać, że coś planuje. I to spędzało jej sen z powiek. Jeśli cały misterny plan się zawali z powodu tej jednej niewiadomej, z powodu tego, że postanowiła zaufać niewłaściwemu człowiekowi... Za dużo planowania poszłoby na marne, za dużo zarwanych nad omawianiem i dopracowywaniem każdego szczegółu nocy zostało na to poświęconych, by mogła sobie pozwolić na porażkę. A mimo to, wciąż w planie było tyle niewiadomych... Westchnęła delikatnie. Obserwowała go na każdym kroku. I na każdym kroku zachowywał się zupełnie naturalnie, może poza tym listem. Żałowała, że nie mogła go przy sobie zatrzymać, ale nie mogła sobie pozwolić na podejrzliwość z jego strony. Zaginiona korespondencja mogła przysporzyć jej, im przykre pytania. A może sam by się zaczął im się uważnie przyglądać. Z wiadomości jasno wynikało, że nie pracuje sam, a ich obecność już została zauważona i oceniona jako potencjalne niebezpieczeństwo. Znacznie zawężało to ich margines błędu. Altaïr zdawał się niedoceniać zagrożenia z ich strony, kimkolwiek oni nie byli, co ją cholernie irytowało. Był jedyną osobą, której mogła w obecnej chwili zaufać, ale właśnie przez takie zachowania bała się to zrobić. Chyba że po prostu tego po sobie stara się nie okazywać... - przeszło jej przez myśl. Ale to również nie pomagało w przełamaniu bariery względem niego. Miała nadzieję, że nieco bardziej się otworzy kiedy sama wykona pierwszy krok, bo jeśli przeczucie ją nie myliło i Haytham miał niecne plany, to musieli się trzymać razem. Przynajmniej do czasu kiedy zdobędzie to, po co ją wysłano i będzie mogła się stąd ulotnić. Wtedy Altaïr zostanie sam. Tak jak ona. Nagle poczuła się... Przestań - pomyślała, ale niewiele to pomogło. Zostanie sama. Jak niemalże zawsze. Czasem tak bardzo brakowało jej kogoś, kto...
- Ogarnij się.
Przez chwilę nie wiedziała kto wypowiedział owe słowa, nim zrozumiała, że to ona pomyślała je na głos. Niemalże zapomniała jak brzmi jej głos, zwłaszcza w głuchej, nocnej ciszy - tu wydawał się być rykiem, który miał za zadanie wybudzić zmarłych w grobach. Z wdzięcznością przeniosła myśli na ten temat. Wiedziała, że najpewniej nikogo to nie zbudziło, ale... jakikolwiek odgłos po północy w cichym domu, gdzie wszyscy śpią, zawsze wydaje się być kwintesencją hałasu, czyż nie?
Usłyszała ciche stuknięcie w okno. Najpierw jedno, drugie, trzecie, aż w końcu cała armada chmur waliła salwa za salwą w ziemię, próbując zniszczyć zabudowania i oczyścić świat. A w każdym razie ona tak sobie to wyobraziła, zapewne pod wpływem zmęczenia. Rozległ się grzmot. Jak ryk demona. Czy to demony ryczą podczas burz, próbując dać upust swej frustracji? A może to odgłosy wojenne idących do boju diabłów lub aniołów? Czy krople deszczu były łzami lub krwią tych niebiańskich stworzeń, opadającą przy każdym ich boju o istnienie tego świata?
Mario by mnie wybatożył za te myśli - pomyślała, uśmiechając się. Ach, nigdy jej nie pozwalał na takie rozmyślania. Nie wierzył w takie rzeczy, próbował jej przemówić do rozsądku nie raz, tak przynajmniej mu się zdawało. Ale ona wiedziała swoje. Na tym świecie działo się zbyt wiele dziwnych rzeczy, by mogła przyjąć tok myślenia swego ojca.
Na jej twarz padł nagle pojedynczy, mały snop światła, barwiąc jej skórę na złoty odcień, niby anioła. Spojrzała zmęczonym wzrokiem za okno. Tak bardzo się zamyśliła, że nawet nie zauważyła nadejścia świtu. Z pomiędzy mrocznych chmur okalających niebo niczym płaszcz, przez małą szparę wydzierał się słońca blask. TO jest krew anioła - pomyślała, wstając z fotela.
____________________________
No, z tym to miałem zagwozdkę, bo nie wiedziałem co ona sama mogła czuć, tym bardziej że to kobieta, ale czułem potrzebę napisania takiego rozdziału więc...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top