Rozdział VI - Tajemnica płomienia
Haytham w końcu zatrzymał się przed sporych rozmiarów domem. Altaïr i Diana przystanęli obok niego i przypatrzyli się budynkowi. Konstrukcja była szeroka, piętrowa i posiadała trzy wieżyczki. Wybudowano ją przy użyciu ciemnobrązowych bali, na ganek prowadziły trzy drewniane schodki. Gdzieniegdzie umieszczone były okna przesłonięte białymi firankami, a posiadłość wieńczył spiczasty, pokryty węglowymi dachówkami dach. Domostwo otoczone było wysokim, żelaznym, dwumetrowym i ręcznie kutym płotem, także czarnym.
- I to tu mamy się zatrzymać? - prychnęła Diana.
- Jeśli nie chcesz, w pobliskim zamtuzie szukają pracownic - odrzekł Haytham.
- Chyba się zastanowię.
- Lepiej tego nie rób, bo on będzie stałym klientem - poradził Altaïr. - To twoje? - Teraz odezwał się do ich przewodnika.
- Och, można tak powiedzieć. Będziemy tu mieć ciszę i spokój, bo ludzie myślą, że ten dom jest nawiedzony.
- Też mi się tak wydaje - powiedziała z przekąsem Diana.
- Lepiej uważaj, żeby ludzie tej nocy nie usłyszeli bliżej niezidentyfikowanych jęków - odparł Haytham. - Póki co, możecie tu nocować, aż ktoś z nas nie znajdzie tego, czego szukał.
- Nie boisz się, że cię okradniemy we śnie? Albo że ktoś z nas - chrząknął znacząco, patrząc na towarzyszkę - nie będzie się do ciebie dobierał?
Haytham nawet nie uraczył ich spojrzeniem, przechodząc przez bramę i idąc w kierunku drzwi frontowych. Altaïr ruszył za nim, lecz chwilę później wylądował twarzą w mokrym błocie. Dopiero po chwili zarejestrował, że to Diana, która przechodząc obok niego, postanowiła się zemścić.
- To by się źle dla was skończyło. Może her... o, komuś się na błotną kąpiel zebrało - skomentował podnoszącego się z ziemi Altaïra Haytham. - W takim razie nie przeszkadzajmy mu w tej intymnej chwili. Panie przodem - rzekł do Diany, otwierając jej drzwi.
Kiedy kobieta przeszła, Haytham już miał wejść za nią, gdy gwałtownie popchnięte drzwi spotkały się z jego twarzą, miażdżąc mu nos.
- Ta kobieta nas sponiewiera - odezwał się Altaïr, idąc ku niemu.
Cały ociekał błotem, śnieżnobiała biała szata zmieniła odcień na brązowy, na dodatek cała się przemoczyła, w butach czuł chlupanie. Był niemalże pewien, że na bólu głowy się nie skończy.
- Owszem. Chyba musimy coś z nią zrobić - stwierdził Haytham, wchodząc do domu. - Łazienka jest na górze, trzy drzwi na lewo.
***
Altaïr trzymał w dłoni kubek z ciepłą, brązową i aromatyczną herbatą. Jego ulubiona szata właśnie się suszyła, on natomiast siedział cały opatulony w koce w miękkim fotelu przed kominkiem na którym wesoło trzaskał ogień. Zapatrzył się na to, jak na niezwykłe widowisko. Iskierki wesoło spadały z jednego kawałka drewna na drugi, czasem na żarzący się pod spodem węglik, tańcząc ze sobą radośnie, niczym na jakimś balu. Płomień tworzył niesamowite kształty, zdawało mu się, że widział w nich kształty różnych rzeczy. Dostrzegał podskakująco wesoło rogatego jelenia, pojedynkujących się tanecznie rycerzy, księgę, której kartki szybko się wertowały, anioła z czarnymi skrzydłami i... Anioła? Altaïr szybko zamrugał oczami - obrazy zniknęły, ale wizja w jego głowie pozostała. Czy to mogło być prawdziwe? - zastanowił się. To był pierwszy raz od pamiętnego snu, kiedy widział tę postać. A może to urojenia? Czy jest to możliwe? Teraz spoglądając w ognisko, widział po prostu najzwyklejszą w świecie, miniaturową pożogę, wesoło liżącą się z jasnobrązowymi szczapami. Przysypiam - stwierdził. Nagle usłyszał ciche skrzypienie desek za sobą.
- Altaïr?
Obejrzał się zaskoczony. W jego kierunku szła Diana. Po raz pierwszy usłyszał swe imię wypowiedziane z jej warg. Brzmiało nieco delikatniej, niż z ust innych osób. Spodobało mu się to. Jak zwykle odziana była w swój płaszcz i kaptur, z którymi nie rozstawała się nawet wewnątrz domu. Wyjątkowo nie miała zakrytej twarzy; ogień rzucał na jej twarze tańczące cienie, tworząc niezwykły widok.
- Diano?
- Możemy porozmawiać? - zapytała.
Altaïr miał wrażenie, że w jej głosie usłyszeć można było nutkę niepewności, zaraz jednak odrzucił tę myśl.
- Pewnie. Co się stało? - zapytał z ciekawością.
Diana podeszła do drugiego fotela, obfitego beżową skórą i usiadła na jego brzeżku. Przez chwilę pogrążona była w myślach; Altaïr spożytkował ten czas na studiowanie kawałka jej twarzy widocznego spod kaptura,o nad wyraz pięknych rysach, cieniach skaczących po jej małym nosku i ogniu, odbijającym się w jej niezwykłych, dużych oczach. Niecodzienne zjawisko - ocenił Altaïr, niczym kolekcjoner obserwujący dzieło sztuki.
- Ufasz mu?
- Komu? - Altaïr gwałtownie wyrwany z kontemplacji przez chwilę nie wiedział, o co towarzyszce chodzi.
- Haythamowi - westchnęła Diana. - Nie wydaje ci się to... podejrzane? Tak po prostu się zjawia w samym środku bitwy, odbija okręt Edka i chce z nami podróżować. Teraz okazuje się, że ma własną, dosyć dużą i doskonale wyekwipowaną kryjówkę, w której pozwala nam się rozgościć?
- Hmm. - Altaïr popadł w zadumę. Wiele razy się nad tym zastanawiał, lecz mężczyzna nie dawał dotąd żadnych przykładów zachowania, które by pozwoliło zwrócić na niego podejrzenia. - Rzeczywiście to dosyć... podejrzane. Nie mógł wiedzieć, że go po prostu nie zamordujemy i ograbimy zwłoki. I to z domem... Mimo wszystko, czy mamy jakiś wybór? Jeśli jest przyjacielem, to nic nam nie grozi, jeśli wrogiem, to nie możemy dać po sobie poznać, że coś podejrzewamy. - Upił kilka łyków ciepłego naparu, czując jak go przyjemnie rozgrzewa. - Póki co, lepiej się go trzymajmy. Jedno z nas powinno mieć go stale na oku.
Diana przez chwilę trawiła informacje, po czym ponownie westchnęła.
- Będę go pilnowała. I ty także.
- W obecnym stanie raczej nie mam takiej możliwości.
Zerknęła na niego zdziwiona.
- Przez twoją akcję z błotem, złapałem jakąś chorobę - mruknął.
- To temu siedzisz cały pod kocem? - zapytała.
- Po części tak, ale też nie lubię nie mieć na głowie żadnego okrycia. - Altaïr znowu spojrzał na skaczące wesoło iskierki w kominku. - To wszystko?
- Chyba tak. Ten mężczyzna lekko mnie... niepokoi - rzuciła, po czym wstała i wyszła.
Altaïr poczuł się trochę samotnie, jednak nie zwrócił na to większej uwagi. Zawsze był samotny, ten jeden raz po prostu odczuł to bardziej niż zazwyczaj. Sięgnął do pasa pod kocem i wyjął stalowy sztylet. Znalezisko ze spalonego domu. Rękojeść obita była miękką skórą, głowica miała kształt koła z jakimś czarnym kamieniem po środku. Ostrze długie na trzydzieści centymetrów i piekielnie ostre, odbijało blask ognia. Jednak Altaïra najbardziej zastanawiał napis wyryty na zbroczu. Vae victis. Czy to przypadek? Może to jakiś znak? Czy powinien wrócić na tą tajemniczą polanę, by upewnić się, że nie przeoczył żadnej poszlaki? Nie przypominał sobie, by gdzieś coś zostawił, mimo to... postanowił wrócić do tego miejsca. Musiał jeszcze tylko rozmówić się z towarzyszami.
***
Następnego dnia siedzieli w kuchni całą trójką. Haytham wyglądał przez okno, Altaïr siedział obok Diany przy stole. Na zewnątrz lała rzęsista ulewa, zostawiając na szybie małe i liczne ślady, ścigając się o to, kto pierwszy dotrze na dół. Czasami się błysnęło, czasem przetaczał się grzmot, niby wystrzał armatni.
- Co teraz? - zapytała Diana.
- Dalej poszukuję pewnej osoby, jeśli macie jakieś swoje rzeczy do załatwienia, zajmijcie się nimi śmiało. Później zobaczymy - westchnął Haytham.
- Chciałem się nieco cofnąć. - Zaczął ostrożnie Altaïr.
- W rozwoju? - powiedziała niewinnie Diana.
- Do momentu, w którym się poznaliśmy, żeby powiedzieć Malikowi, że ma sobie Ciebie zatrzymać. Na całe życie. A najlepiej jeszcze dłużej - warknął Altaïr; nie miał nastroju do żartów.
- Spokojnie ogierze - zaśmiała się tylko.
- Po co? - zapytał Haytham.
- Chciałbym jeszcze raz zbadać ten dom. Wydaje mi się, że mogę tam coś znaleźć.
- Dlaczego tak?
- Przemyślałem coś - odpowiedział Altaïr, nie zdradzając szczegółów.
- Udałabym się tam razem z tobą, o ile ten kretyn nie ma nic przeciwko - stwierdziła Diana żartobliwym tonem.
- Ten kretyn nie ma nic przeciwko. Tylko nie wróćcie w trójkę. - Mężczyzna zaczął grzebać w szufladach.
- A co z tobą? - Altaïr skierował do niego pytanie.
- Czekam, aż moi informatorzy raczą się do mnie zwrócić. Tymczasem pozostaje mi tylko siedzieć tutaj. Kiedy wyruszacie?
Diana spojrzała pytająco na Altaïra. Ten przez chwilę się zastanawiał po czym zdecydowanie odpowiedział.
- Jutro.
-----------------------------------------------------------
Ten rozdział jest już trochę krótszy i następne raczej też rekordu nie pobiją, bo mam zaplanowane parę akcji, które wolę rozłożyć na rozdziały (To wcale nie przez gadanie pewnej osoby) :v
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top