Rozdział I - La Dama Negra

Krzyki. Mrok. Huk. Ktoś przebiegł obok. Grzmot zwiastujący nadciągający sztorm.
Do Altaïra wszystko to powoli docierało. Próbował wstać, ale... nie mógł się ruszyć. Wzrok mu się rozmywał, w uszach mu szumiało i czuł, jak coś go przygniata. Skupił spojrzenie i ujrzał belkę, która musiała się złamać po... po czym? Asasyn dopiero po chwili sobie przypomniał ostatnie wydarzenia. Galeon mknący po falach... przerażenie na twarzy kapitana statku... kula, która uderzyła w pokład tuż przed jego nogami... oraz kobieta, którą ciągnął za rękę. Właśnie, gdzie ona jest? - pomyślał Altaïr. Rozejrzał się wokoło i spostrzegł ogień powoli rozprzestrzeniający się po ścianie. Spanikowany naparł całą siłą ramion na belkę, która go przygwoździła. Poczuł, jak delikatnie się przesuwa...
- No dalej... - stęknął z wysiłku. W końcu poczuł, jak ciężki kawał drewna ustępuje na tyle, że mógł wyjąć nogi, co natychmiast zrobił. Wstał i jęknął, czując ostry, piekący ból w nogach. Spojrzał na nie i poczuł jak przechodzi go zimny dreszcz; szata na nich była podarta, a spodnie podziurawione i przesiąknięte krwią. O ile kula nie trafiła go bezpośrednio, nie można tego samego powiedzieć o kawałkach drewna, które poleciały na wszystkie strony, a Altaïra trafiły chyba wszystkie, które poleciały w jego stronę. Spróbował zrobić krok do przodu, jednak pod wpływem bólu zachwiał się i poleciał na ścianę. Oparł się o nią i próbował złapać oddech. Stopniowo wracał mu słuch, słyszał wrzaski na pokładzie ponad nim, huki wystrzałów i szalejący sztorm. Przez dziurę, którą tutaj wpadł, padał deszcz. Gdzie jest Diana? - zastanowił się. Nie widział jej w mroku, światło dostawało się tylko przez otwór i to w nadal za małej ilości. Ruszył do przodu, wodząc ręką po ścianie. W pewnym momencie okrętem szarpnęło i Altaïr stracił równowagę. Po paru minutach błąkania się w ciemnościach, ujrzał promyki światła, wpadające przez kratę umieszczoną w suficie i właz ze sznurowaną drabinką. Ktoś przebiegł tuż ponad nim, ktoś inny wrzasnął ordynarnie... Zraniony asasyn podszedł do drabinki i postawił na niej stopę, sycząc z bólu. Sięgnął ręką i otworzył klapę. Jego pojawienie się na pokładzie pozostało niezauważone, ludzie byli zbyt zajęci pracami na statku. Gdziekolwiek Altaïr by nie spojrzał, widział zniszczenia wywołane atakiem galeonu. A ile razy zaatakował...

- Altaïrze! - dosłyszał głos. Jednak ktoś dojrzał jego obecność. Był to kapitan Kenway. - Możesz tu podejść?

Spojrzał w jego kierunku i jednocześnie rozwiązał zagadkę zniknięcia Diany. Musiała zdążyć uskoczyć przed pociskiem, w przeciwieństwie do niego, bo stała cała i zdrowa, wpatrując się w olbrzymi wrogi statek. Asasyn podszedł do nich i również zaczął przyglądać się okrętowi. Był czarny niczym bezgwiezdna noc, białe żagle miały wyszyty herb Hiszpani i był z pewnością większy od legendarnych smoków.

- Coś mnie ominęło?

- Nie było cię dziesięć minut... cóż, poza kilkoma salwami, małym pożarem i pierdolonym sztormem... nic ciekawego.

- Widziałem ogień w ładowni, nie powinniśmy tego ugasić?

- Posłuchaj, asasynie. - Kenway spojrzał Altaïrowi w oczy. - Ten okręt już i tak jest stracony. Naszą jedyną szansą jest frontalny atak... który raczej się nie uda, po pierwsze trzeba podpłynąć na tyle blisko, by można dokonać abordażu, jednocześnie nie dając się zatopić. Po drugie, tamtych na statku jest co najmniej trzy, cztery razy więcej i są lepiej wyszkoleni. Jak sam widzisz, płyną pod hiszpańską banderą, nie będą się patyczkować z takimi jak my. A ten galeon... widziałeś ten pancerz? To jeden z flagowych okrętów marynarki hiszpańskiej, stworzony specjalnie do zbierania wszystkich uderzeń. Mój statek przy tamtym, to jak kawka przy smoku.

- Więc po prostu chcesz się poddać? - rzekł zaniepokojony mentor.

- Oh. Jeszcze nikt nie zwyciężył "La Dama Negra". Jeszcze... - Altaïr ujrzał w oku mężczyzny błysk szaleństwa. - Naciągnąć żagle i schować się! Dzisiaj nadejdzie dzień waszej chwały!

Załoga spojrzała na niego zaniepokojona, ale zaczęła wykonywać rozkazy i po chwili mknęli szaleńczo ku olbrzymowi.

- Jeśli teraz nie dotrzemy... przykro mi.

- Co mamy zrobić? - odezwała się po raz pierwszy Diana.

- Kluczowych jest kilka rzeczy. Musimy znaleźć kapitana i jego oficerów. Powinni być przy sterze, więc macie proste zadanie.

- A ty? - zapytał Altaïr.

- Ja... muszę się przebić do bandery. Jeśli mi się nie uda... zawsze możecie się poddać w niewolę, kto wie, może wam się uda uciec? - Kenway uśmiechnął się ponuro.

- To wszystko?

- Walka będzie trwać dopóki jedna ze stron nie skapituluje. Powodzenia.

Kolejny huk. Galeon wypalił po raz kolejny, salwa za salwą. Altaïr ledwo zdążył się pochylić, kiedy kula ze świstem przeleciała tuż nad jego głową. Szczęśliwie jednak, strzały były źle wymierzone i albo nie trafiły w statek, albo uderzyły w nic nie znaczące miejsca. Jedna tylko kula trafiła marynarza w stopę, na co ten głośno zakwilił. Niebo przecięła błyskawica, z oddali dobiegł huk grzmotu. Deszcz nasilał się coraz bardziej, zmywając drzazgi z pokładu. Asasyn naciągnął mocniej kaptur, by jak najmniej kropli dostawało się do oczu; Diana zrobiła to samo.

- A, właśnie. - Kapitan spojrzał na Altaïra, mierząc go wzrokiem. - Dasz radę walczyć? Ten pocisk... myśleliśmy, że już po tobie.

- Dam sobie radę - mruknął mężczyzna.

- Kapitanie! Sztorm się nasila! - wrzasnął zwiadowca z grotmasztu.

- Niedługo to będzie naszym najmniejszym zmartwieniem! - odkrzyknął przywódca.

Mknęli z zawrotną prędkością ku galeonowi, z każdą chwilą znajdując się coraz bliżej, dziobem mierząc prosto w jego burtę. Marynarze szeptali zaniepokojeni wyczynami swego dowódcy, jednak żaden z nich nie zamierzał się z nim wykłócać. Jeszcze chwila...

- Panowie. Musicie dać z siebie absolutnie wszystko. Jeśli nie zdobędziemy tego okrętu... wiecie, co Hiszpanie robią z takimi jak my. Natomiast oni są przekonani o swej przewadze. Nie będą się spodziewać zajadłej bitki, którą im zafundujecie, prawda?! - ryknął Edward Kenway, a załoga mu odpowiedziała głośnym "AYE!".

Galeon wypalił raz jeszcze... ale było już za późno. Staranowali olbrzymi okręt z głośnym zgrzytem, powodując potężne wgniecenie w stalowym pancerzu, jednak nie przerywając go. Załoga natychmiast zaczęła zarzucać harpuny i liny, by móc się przedostać na drugi okręt. Edward Kenway natomiast pobiegł na fokmaszt i zaczął się po nim wspinać. Altaïr rzucił okiem na Dianę, która mu kiwnęła głową - i oboje pobiegli za kapitanem. Dotychczas asasyn nigdy się nie wspinał po maszcie, zresztą cholernie nie lubił wody, a co za tym idzie, statków również. Miał nadzieję ma szybką podróż, a tymczasem został zmuszony do atakowania tego pieprzonego galeonu. Nawet nie bardzo wiedział co się dzieje wokół niego, nie miał ani chwili na przemyślenie sytuacji. Teraz, wspinając się po śliskim maszcie, przeklinał cały świat za to, w co się wpakował. W końcu dostał się na platformę, na której stał Edward i Diana. Ten pierwszy podał Altaïrowi lunetę i wskazał palcem tył statku.

- Tam jest kapitan i jego dwóch oficerów. W tych czerwonych płaszczach.

- Widzę. Zajmiemy się nimi.

- Ja się przedrę do bandery. Kiedy załatwicie przywódców, dołączcie do mej załogi. Wiedzą jak walczyć, już ja o to zadbałem. - Powiedziawszy to, Edward pobiegł po tyczce masztu i skoczył na pokład wrogiego okrętu, upadając i zabijając tęgiego Hiszpana.

Zaraz po nim skoczyła Diana, wykonując zgrabny przewrót na podłodze statku. Altaïr głęboko odetchnął, spojrzał w morską toń i ruszył biegiem, jednak skoczył za wcześnie i niemalże wpadł do wody, w ostatniej chwili ledwie chwycił się lufy armaty. Spojrzał do wnętrza działa i zaczął się modlić, by komuś nie przyszło na myśl strzelić. Wspinając się po drewnianych występkach, udało mu się jednak dotrzeć na górę pokładu, gdzie rozgorzała walka na śmierć i życie. Toczona była w ciszy, jedynie od czasu do czasu słychać było jęk rannego, łomot ciała padającego na ziemię i metaliczny szczęk broni uderzającej o siebie. Edward spojrzał na asasyna.

- Diana już ruszyła. Lepiej do niej dołącz. - Wskazał czubkiem miecza kierunek i sam rzucił się w wir walki. Altaïr sam dobył miecza, szarpnięciem uruchomił mechanizm ukrytego ostrza i ruszył, zatrzymując się tylko wtedy, gdy ktoś próbował go zaatakować. Z pokładu okrętu Kenwaya nie sądził, że galeon będzie miał aż tak wielki pokład, dlatego też odnalezienie Diany zajęło mu znacznie więcej czasu, niż początkowo zakładał. Uwikłana była w walkę z dwoma żołnierzami, żaden z nich jednak nie potrafił przełamać jej obrony. Altaïr już miał pomóc, kiedy ta uderzyła jednego pięścią w twarz i kopnęła w krocze, drugiego natomiast częstując uderzeniem z głowy. Obejrzała się na towarzysza i wskazała podwyższenie, z którego schodził kapitan i dwóch oficerów.

- Ty się zajmij kapitanem, oficerowie należą do mnie. - Poleciła i sama natarła.

Altaïr poszedł w jej ślady, jednak on rzucił się na przywódcę statku. Zamachnął się mieczem i spróbował wbić ostrze w ramię przeciwnika, ten jednak odbił jego cios, a rękę z ostrzem chwycił i zaczął miażdżyć w bolesnym uścisku. Asasyn kopnął wroga w kolano, ten jednak nic sobie z tego nie zrobił i uniósł miecz, chcąc nim przebić zabójcę. Udałoby mu się to, gdyby nie piorun, którzy uderzył kapitana i podłogę statku. Ubranie przeciwnika stanęło w ogniu mimo coraz silniejszego deszczu, co nadawało mu przerażający, demoniczny wygląd. Teoretycznie powinien już nie żyć, w praktyce - natarł ze zdwojoną siłą, zadając ciosy tak potężne, że asasyn, osłabiony podróżą morską, czuł jak ręce mu drżą przy każdym uderzeniu. Musiał coś szybko wymyślić - mimo iż wrogi kapitan sam nie wytrwa zbyt długo, to jednak czasu ma dość, by ubić skrytobójcę. Kolejny błysk. Mokra podłoga zalśniła. I w tym momencie Altaïrowi pomysł wpadł do głowy. Podłoga była wykonana z metalu, a pod wpływem deszczu stała się śliska... Jednym płynnym ruchem upadł na brzuch, ślizgiem przejechał pod nogami przeciwnika i wstał za jego plecami. Ten zdążył się tylko obrócić - Altaïr ujrzał w jego oczach obłęd - nim asasyn wbił w jego serce miecz, zaraz go wyszarpując.

- Dobra robota. - Diana podeszła i spojrzała na martwego kapitana.

- Jakim cudem on przeżył uderzenie pioruna?!

- Oh, to całkiem możliwe. Dziwniejsze jest to, że piorun uderzył właśnie w niego.

Nie mieli czasu na dalszą pogawędkę, bo znienacka zostali otoczeni przez grupę żądnych krwi i zemsty żołnierzy. Altaïr i Diana ustawili się do siebie plecami, co uniemożliwiało zaatakowanie ich od tyłu. Pierwszy żołnierz ruszył, jednak został trafiony nożem. Drugi próbował uderzyć z flanki, jednak asasyn zręcznie skontrował cios, wbijając ostrze w brzuch Hiszpana. Trzeciego uderzył obuchem w głowę, czwartego ciął ostrzem po szyi... Altaïr stracił rachubę, bijąc, tnąc i siekąc każdego, kto próbował go zabić, aż usłyszał dziwny jęk... i łoskot ciała padającego na deski. Kopnął ostatniego przeciwnika w krocze i poprawił pięścią. Obejrzał się... to była Diana. Leżała w kałuży krwi. Własnej krwi. Hiszpan, który ją zranił, już miał ją dobić, ale Altaïr w ostatnim momencie trafił go w oko rzuconym sztyletem. Nie tracąc czasu, podbiegł i uklęknął. Przewrócił towarzyszkę na plecy. Nie widział jej twarzy, bowiem była zamaskowana, ale szata na brzuchu była cała przesiąknięta krwią.

- Kurwa... - jęknął Altaïr. W tym samym momencie usłyszał radosne "Hurra!".

Spojrzał do góry. Kolejny błysk pioruna oświetlił postać w kapturze, stojącą na platformie, jedną ręką obejmując maszt, a w drugiej ściskając kordelas. Po hiszpańskiej banderze nie było śladu, teraz powiewała tam czarna flaga z białą czaszką. Okręt został zdobyty. Hiszpanie widząc to, spoglądali w stronę Altaïra, szukając przywódcy - jednak ich kapitan poległ. Wszyscy po kolei zaczęli rzucać broń i klękać na pokładzie. Ale... Altaïr nie czuł satysfakcji ni radości.

- Pomocy! - wrzasnął. Nie miał wiele czasu.

Ujrzał jak Edward chwyta się liny, zjeżdża w dół, lądując tuż obok niego.

- Co jej jest? - zapytał zaniepokojony.

- Została zraniona, nie widzisz? - warknął asasyn.

- Jeden z moich ludzi zna się na medycynie, musisz chwilę wytrwać. - Mówiąc to zerwał się i pobiegł wśród ludzi.

Altaïr patrzył na rosnącą kałużę krwi, zastanawiając się, czy jeszcze jest nadzieja dla tej kobiety... Nie znał jej ani trochę, nie wiedział nawet jak wygląda, ale czuł, że ona ma w sobie coś specjalnego, nie miał jednak czasu rozmyślać nad tym, co to takiego. W końcu, po kilku wiekach przybiegł Edward, prowadząc ze sobą Hiszpana.

- Co? Po cholerę on nam? - zapytał Altaïr.

- Jest medykiem, był opłacany przez Hiszpanów za leczenie ich. Pomoże nam.

Przyprowadzony mężczyzna niezwłocznie wziął się do roboty, obracając kobietę na plecy i ostrożnie badając jej ranę. Wyjął z torby jakąś fiolkę, odkorkował i wylał kilka kropel, następnie wziął bandaż i obwinął kilkakrotnie asasynkę w talii. Biały materiał błyskawicznie przesiąknął krwią.

- Czy ona będzie... żyć? - zapytał Altaïr.

Medyk spojrzał mu głęboko w oczy i rzekł:

- Teraz musimy dać jej wypocząć. Broń ominęła kręgosłup, ale spowodowała krwotok wewnętrzny, wszystko zależy od nadchodzących dni. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by jej pomóc, ale nie obiecuję cudów.

- Czy na tym okręcie jest więcej medykamentów? - zapytał Edward.

- Tak, ale są przeznaczone tylko dla kapitana i jego oficerów. - Hiszpan mówił płynnie po angielsku, z lekkim tylko akcentem, dzięki temu jego głos brzmiał spokojnie i kojąco.

- Weź je wszystkie. Ta kobieta MUSI przeżyć.

- Pójdę po nie, wy w tym czasie przenieście ją gdzieś, gdzie będzie mogła wypocząć - mówiąc to podniósł się i ruszył do magazynu, umieszczonego pod pokładem.

Na statku nastała cisza.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top