Rozdział 9 "Martwy Przyjaciel"


Wczesnym rankiem, kiedy jasne Słońce dopiero wyjrzało zza drzew, Eraz obudził się. Asasyn wciąż spał, gdy spanikowany chłopak, podniósł się delikatnie i odszedł kilka metrów dalej, aby w ciszy zająć się problemem swojego młodego ducha. Serce biło mu jak szalone, gdy zorientował się, że prawdopodobnie całą noc ocierał się o swojego kompana, który smacznie spał.

- Cholera... - jęknął pod nosem, gdy materiałowe spodnie, postanowiły stawiać opór. Chciał jak najszybciej wrócić do wyrwy i udawać, że wcale nigdzie nie poszedł, chociaż z drugiej strony Kerr z pewnością by to zrozumiał. W końcu sam był mężczyzną i takie rzeczy z pewnością nie były mu obce. Im dłużej siłował się ze spodniami, tym bardziej denerwował się, że Kerr jednak obudzi się i zacznie go szukać.

Przysiadł przy jednym z drzew i odetchnął głośno, gdy materiał zsunął się odrobinę z jego nóg. Nieprzyjemny chłód ogarnął jego skórę, którą dłoń natychmiast postanowiła przykryć. Wśród porannych śpiewów ptaków słychać było tylko sapanie. To właśnie ono oraz dość porywczy wiatr obudziły asasyna. Mężczyzna potarł zmarzły nos i rozejrzał się dookoła. Prędko zorientował się, że nie ma przy nim Eraza, więc wstał i ruszył, aby go znaleźć. Raczej niepokoiła go nieobecność młodszego, skoro teraz ich sytuacja wśród ludzi nie była zbyt kolorowa.

- Eraz? – powiedział odrobinę głośniej i usłyszał szelest liści gdzieś po prawej. Ruszył wolno w tamtym kierunku i po chwili ujrzał chłopaka, stojącego do niego tyłem. Cały drżał. – Eraz! Wszystko w porządku? Co się stało?

Un-Mahh nawet się nie odwrócił, tylko pomachał w jego stronę ręką i odparł:

- Nic. Zaraz do Ciebie przyjdę.

Kerr jednak nie wyglądał na przekonanego, więc podszedł bliżej chłopaka i złapał go za ramię, zmuszając, by ten na niego spojrzał. Dotąd blade policzki były teraz pokryte szkarłatnym rumieńcem, a oczy lekko zamglone.

- Mówiłem, że zaraz przyjdę... - westchnął Eraz, a Szahi uniósł jedną brew i spojrzał w dół, dostrzegając problem.

- Eraz? Coś jest nie tak z...

- Nie kończ! – przerwał mu chłopak i odwrócił się z powrotem w stronę drzew. – To normalne z rana... Nie zawsze się zdarza, ale to normalne...

- Nie rozumiem... - westchnął Kerr, a Un-Mahh prychnął i spytał ironicznie:

- Czyżby to było zbyt małostkowe dla asasynów?

- Nie, Eraz, ja naprawdę nie rozumiem, co się dzieje... - przyznał szczerze Szahi, a chłopak odwrócił się w jego stronę wolno, przyglądając mu się uważnie. Kiedy nie dostrzegł żadnego rozbawienia lub przejawu kłamstwa na twarzy mężczyzny, dopytał:

- Czekaj... Chcesz mi powiedzieć, że Tobie to się nigdy nie zdarzyło?

Kerr pokręcił głową i podrapał się dłonią po karku. W głowie przypominał sobie bowiem ten jeden jedyny raz, gdy widział coś podobnego. Zdarzyło się to jeszcze za czasów jego mieszkania w domu rodzinnym w Alamut. Był to ten nieliczny moment, kiedy zdecydował się wejść do pokoju brata bez pytania. Meela nakrzyczał na niego wtedy i wyzwał od zboczeńców. Wtedy Kerr zauważył wypukłość w spodniach brata i dłoń, która najwyraźniej próbowała ten problem ukryć przed niepożądanym spojrzeniem.

- Kerr... To nienaturalne... Musiał Ci kiedyś stanąć, w końcu już od dawna jesteś dorosły! – powiedział dosyć głośno Eraz, a Szahi tylko pokręcił głową. Wtedy chłopak dopytał: - Nigdy Cię nic nie podnieciło? Nie sprawiło, że chciałeś zrobić coś nieprzyzwoitego?

- J-Ja... - zawahał się, bo mówienie, że to właśnie chłopak przed nim stwarza w jego ciele potrzebę bliskości, było mało taktowne. – Nie... Nigdy...

Un-Mahh uniósł jedną brew, po czym oparł się plecami o konar drzewa. Przez chwilę myślał, jednak obecność Kerra wcale nie pomagała mu na jego problem.

- Mógłbyś mnie zostawić samego? Chciałbym się pozbyć... tego... - tutaj wskazał na swoje krocze, a Kerr przytaknął i wrócił do jamy gdzie nocowali. Jego twarz pokryła się rumieńcem. Powoli zaczął dochodzić do takiego wniosku, że nie chciał mieć żony ani dzieci, a Eraza. Tego samego, z którym spał w jednym łóżku przez tak długi czas, i który pocałował go w policzek jeszcze w domu sołtysa.

Gdy po pewnym czasie Eraz wrócił do niego, zapadła cisza. Oboje byli na tyle zdezorientowani i zawstydzeni, że natychmiast po zebraniu obozu, wsiedli na konia i ruszyli przed siebie. Potrzebowali jeszcze paru godzin jazdy, by dotrzeć do Lafiris, a przynajmniej do położonego nieco dalej od miasta domku, w którym miał mieszkać tamtejszy asasyn i przyjaciel Kerra.

- Kerr? – odezwał się nagle Eraz. Wciąż był lekko zawstydzony, jednak męczyła go jedna sprawa. Jechali do przyjaciela asasyna, o którym nic nie wiedział.

- Tak?

- Powiedz mi coś o nim... O tym asasynie, którego chcesz znaleźć...

Szahi westchnął cicho i przez chwilę myślał, jakby zastanawiał się, od czego miałby zacząć. W końcu chodziło o jego przeszłość.

- Vitaly jest wspaniałym przyjacielem i cholernym żartownisiem... Całe dzieciństwo robił sobie ze mnie żarty. Kiedyś pewna dziewczyna mnie zaczepiła na ulicy, a on... - przerwał na chwilę, po czym potrząsnął głową i dodał: - To głupie... Nie chcę o tym mówić...

- Jak już zacząłeś, to nie możesz teraz tak po prostu przerwać. – zauważył z lekkim uśmiechem Eraz, a asasyn wziął to na poważnie i z trudem kontynuował.

- Ta dziewczyna znała mnie z widzenia i chyba chciała mnie poznać... Trafiła na mnie, gdy szedłem z Vitaly'm na trening. Kiedy się do mnie odezwała, ja zamarłem, a Vitaly z poważnym wyrazem twarz odparł, żeby się do mnie nie zbliżała, bo jestem tylko... no wiesz... tylko jego... Kiedy uciekła przerażona, on zaczął się śmiać i powtarzać, żebym się nie gniewał... Dostał ode mnie pięścią w brzuch.

Eraz zaczął cicho chichotać, po czym wyobraził sobie, jak bardzo zażenowany musiał być wtedy Kerr. Od razu też przemyślał, jak to w ogóle możliwe, że osoba o podobnym charakterze mogła być tak ważna dla asasyna, skoro on raczej nie przejawiał zbyt wielu emocji, a o humorze to już w ogóle ciężko mówić.

- Ale też uratował mnie wiele razy... Pomagał, gdy tego potrzebowałem, chociaż nigdy go o to nie prosiłem. Czasami miałem wrażenie, jakby czytał mi w myślach, a wiesz jak trudno mnie przejrzeć. Bycie tak różnymi od siebie w ogóle nie miało znaczenia. Po prostu traktowaliśmy się jak bracia... Nawet Meela nigdy nie był tak ważny dla mnie...

Przez chwilę w głowie Eraza pojawiła się myśl, że Vitaly musiał mieć rację, mówiąc, że Kerr jest tylko jego. Po prostu go do siebie przywiązał. Dodatkowo zmartwił się też, że jeśli jemu coś się stało, Szahi może bardzo źle to znieść.

࿇࿇࿇

Zaczynało robić się ciemno, kiedy na horyzoncie Kerr dostrzegł światła oraz gęsty dym lecący prawdopodobnie z jakiegoś dużego ogniska. Prędko jednak przekonał się, że nie było to ognisko. To był potężny pożar buchający z oddali i pochłaniający nie miasto, a jeden z mniejszych budynków nieopodal.

- Kerr? Co się dzieje? Co to za ogień? – spytał zaskoczony Un-Mahh, widząc sytuację zza pleców asasyna.

- Chyba się spóźniliśmy... Ten dom... Tam mieszkał Vitaly...

Eraz zaniemówił. Odwrócił się ponownie w stronę miasta. Zaczęło robić mu się nieprzyjemnie duszno w klatce piersiowej. Nie potrafił wymówić słowa, podczas gdy Kerr przyklęknął na ziemi i zacisnął pięści.

- Kurwa... - usłyszał i wzdrygnął się. Szahi starał się utrzymać spokój, niewiele to dało. – Gdybym wcześniej wyruszył... Mogłem od razu jechać!

- Nic nie mogłeś zrobić, Kerr... Zbyt późno się dowiedzieliśmy... - próbował pocieszyć go Eraz, jednak Szahi tylko przeklął głośno i odparł:

- Wiedziałem! Twierdza nie odpowiadała na moje listy od dłuższego czasu... Wiedziałem, że coś jest nie tak, ale postanowiłem poczekać! Gdybym od razu zareagował, Vitaly by żył!

- Kerr, do cholery! Nie wiesz, czy on nie żyje! Może zdołał uciec albo jest ranny! Weź się w garść! Może jeszcze możemy mu pomóc! – warknął Eraz i pociągnął mężczyznę za płaszcz, prowadząc do konia. Szahi z trudem się otrząsnął i w głowie podziękował chłopakowi. Un-Mahh miał rację, a asasyn nie mógł tracić zimnej krwi.

Oboje prędko wsiedli na konia i ruszyli w dół wzgórza. Kerr starał się utrzymać kurs między większymi wzgórzami, żeby nie byli zbyt łatwo zauważalni z daleka, jednak gdy już zbliżyli się maksymalnie do miasta, musieli wjechać na jedną ze ścieżek, która o tej porze była jeszcze oświetlona.

- Jeśli kogoś zobaczysz, mów mi natychmiast. – szepnął Kerr, a Eraz przytaknął, zaciskając dłonie na płaszczu asasyna. Nikogo nie było dookoła. Jechali tak z dobre pięć minut, mijając różne domy, jednak mieszkańców nie było ani widać ani słychać, jakby ludzie uciekli z tego miejsca albo schowali się głęboko w swoich domach.

Lafiris było jednym z niewielu miast w królestwie, które nie zostało otoczone murami, więc jednocześnie w razie ataku pozostawało bezbronne. Stąd konieczność ochrony przez asasyna. Vitaly Bahir był jednym z najlepszych.

- Kerr? Co my teraz zrobimy? – spytał cicho Eraz, a wtedy koń zatrzymał się, a asasyn zeskoczył zgrabnie.

- Zostań tu. Pójdę sprawdzić, czy cokolwiek zostało z domu. – oznajmił Kerr, jednak wtedy Un-Mahh również zszedł z konia i stanął tuż obok asasyna. – Nie zamierzasz mnie słuchać, tak?

Chłopak przytaknął i po chwili oboje skradali się w kierunku domostwa. Kiedy dotarli do miejsca, gdzie kończyło się miasto, a zaczynało pole, gdzie stał samotnie dom asasyna, zatrzymali się. Wyjście we dwóch na tak puste i wyraźnie widoczne miejsce mogło okazać się katastrofalne.

- Osłaniaj mnie. Gdyby ktoś się pojawił, natychmiast zagwiżdż. Ja podejdę bliżej i sprawdzę, czy cokolwiek się zachowało w tych płomieniach. – powiedział cicho Kerr i wtedy już Eraz nie miał żadnych zastrzeżeń. Rozumiał, że nie mógł trzymać się asasyna do końca.

Szahi wolno wyszedł na pole i rozejrzawszy się dookoła, upewnił się, że nikogo nie ma. Prędko pokonał ostatnią odległość do domu i zbliżył się na tyle, że ostatnie płomienie muskały jego skórę delikatnie. Zajrzał przez jedną ze szczelin do środka, jednak nie było czego szukać. Wszystko spłonęło. Zostały tylko stopione metale i popiół. Kerr zacisnął rękę, próbując powstrzymać się od wrzasku, po czym powoli wycofał się w bok, aby sprawdzić, czy w drugim pomieszczeniu cokolwiek zostało.

Tymczasem Eraz wychylał się coraz bardziej zza rogu, szukając wzrokiem ewentualnych nieprzyjaciół, jednak wyglądało na to, że jeśli jacyś Vayrusowie jeszcze tu przebywali, najwyraźniej nie byli zainteresowani obserwacją płonącej chatki asasyna. Prawdopodobnie spodziewali się, że już nic go nie uratuje. Nic ani nikt.

Kiedy w głowie chłopaka pojawiła się myśl, że szansa na przeżycie Vitaly'ego zaczęła drastycznie spadać, Kerr zrezygnował właśnie z poszukiwań. Powoli odwrócił się w stronę chłopaka i z trudem uniósł zawiedzioną głowę. Wtedy właśnie dostrzegł cień za plecami zamyślonego Eraza i krzyknął. Silne ramię owinęło się wokół szyi chłopaka, ale zaalarmowany prędko zareagował i złapał nieprzyjaciela, najpierw uderzając łokciem lewej ręki w jego brzuch, a potem prawą przerzucając go nad sobą. Musiał w ten sposób użyć pełnej siły, ale przeciwnik najwyraźniej się tego nie spodziewał, gdyż zgrabnie przeleciał nad Erazem i uderzył plecami o ziemię.

W tym czasie Szahi zdążył już podbiec do przerażonego chłopaka i unieruchomić zakapturzonego przeciwnika. W jednym momencie odsłonił mu twarz i przyparł do ziemi.

- Tak się teraz wita starego przyjaciela, Kerry? – usłyszeli i zamarli. Mężczyzna okazał się szatynem o psotnym błękitnym spojrzeniu i pokaźnym zaroście. Jego płaszcz, choć przypalony i zniszczony, był z pewnością taki sam, jakiego Szahi używał jeszcze, zanim zamienił go na ten należący do sołtysa. Mężczyzna był najwyraźniej tym asasynem, którego poszukiwali.

- Vitaly! – zareagował gwałtownie Kerr i natychmiast pomógł wstać drugiemu. Ten jednak podpierając się na ręce od przyjaciela, lekko zacisnął zęby. Był ranny. Spod ciemnego materiału niedaleko lewego ramienia wypływała krew. – Co Ci jest? Skąd ta krew?!

- Spokojnie, mały... - odparł z uśmiechem asasyn i rozwarł trochę materiału. – Zahaczyłem o szkło, gdy wyskakiwałem przez rozbite okno. Do wesela się zagoi.

- Kretynie... Ty nigdy się nie ożenisz! – warknął Kerr, a szatyn zaczął się śmiać i odpowiedział prędko:

- Mógłbyś we mnie bardziej wierzyć, przyjacielu...

Kerr zgarnął Vitaly'ego do uścisku i przez chwilę trwali tak, póki młodszy nie odsunął się i nie spojrzał w stronę zaskoczonego Eraza. Chłopak stał, czując się jak piąte koło u wozy, gdy nagle obaj wojownicy nie zainteresowali się nim.

- Czyżby to była ta słynna żona asasyna z Alamut? – zapytał ironicznie Vitaly, a kiedy Kerr odwrócił wzrok zmieszany, ten dodał: - Chyba nieźle Ci idzie szkolenie go na jednego z nas... Dobrze sobie poradził z unieszkodliwieniem mnie, chociaż pewnie gdyby nie moja rana, chłopak miałby już skręcony kark...

Eraz wzdrygnął się na tę uwagę i spojrzał błagalnie w stronę drugiego z asasynów. Kerr w końcu zdecydował się zareagować i powiedział:

- Eraz, to mój przyjaciel Vitaly... Vitaly, to jest Eraz.

࿇࿇࿇

- Przyszli w nocy... Nie miałem zbyt wiele szans na walkę, więc nawet nie zdradzałem się, że nie śpię. Pozwoliłem, aby podłożyli ogień i odczekałem chwilę, aż odejdą. Długo obserwowali płomienie, nim opuścili miasto... Stąd to krwawienie. Nie miałem zbyt wiele czasu, zanim dom się nie zawalił. Właściwie w ostatnim momencie wyskoczyłem przez okno. – opowiedział im Vitaly, gdy siedzieli w jednym z miejskich zaułków. Byli właściwie bliżej stajni, niż jakiegokolwiek domu, aby nie zostać nakrytym. Nie wiadomo było, jaki stosunek mieli do nich mieszkańcy. – A co z wami? Jak się dowiedzieliście? Przyjechali po was?

- Pojawili się w trakcie Kupalnocki... Wiedzieli, że wtedy mnie zastaną, ale byli zbyt pewni siebie i postanowili zagrozić wiosce, aby mnie wydała. – wyjaśnił prędko, po czym dodał: - Było ich dwóch... Gdyby nie Eraz, pewnie nie dałbym sobie rady...

Vitaly przerzucił wzrok na najmłodszego chłopaka i przyjrzał mu się uważnie. Wyglądało, jakby oceniał młodzieńca, aż w końcu uśmiechnął się i wyznał:

- Zaskakujesz mnie, chłopcze.

Eraz nie poczuł się nawet przez chwilę dumny. Czuł, że w głosie asasyna jest coś więcej niż tylko zwykłe uznanie. Coś, czego Kerr nie dałby rady wyczuć, ale Un-Mahh widział więcej niż drugi z asasynów.

- Jedziemy z Erazem do Alamut... Musimy dowiedzieć się, jaka tam panuje sytuacja. Poza tym chcę się upewnić, czy ojciec i Meela są bezpieczni. – powiedział w końcu Kerr, gdy rozmowy o czasie przeszłym się skończyły. Teraz musieli zacząć obmyślać plan, co zrobić, aby to wszystko naprawić.

- Stąd do Alamut już niedaleko. Z większych miast zostało jeszcze Carlin. Tam moglibyśmy się zatrzymać i zrobić mały patrol. W końcu z Carlin do Alamut to kwestia paru godzin. – zauważył Vitaly, zaglądając pod materiał, którym wcześniej zatamowali krwawienie. – Cholera... Jak będziemy w Carlin, musimy zatrzymać się u mojego znajomego. On powinien dać mi jakieś lekarstwo.

- Znajomego? Masz znajomego w Carlin? – zdziwił się Kerr, a asasyn tylko uśmiechnął się przebiegle.

- Nie spodoba Ci się to, Kerr... Twoja cnotliwość zrobi Ci burzę w głowie.

- Nie... Proszę Cię... Bądź tak dobry i powiedz mi, że to nie burdel... - westchnął ciężko Szahi, a Vitaly tylko wzruszył ramionami.

- Będziemy mieć pewność, że tam Vayrusowie z pewnością nie będą nas szukać. – wyrwał się nagle Eraz. Wtedy zarówno Kerr, jak i Vitaly spojrzeli na niego zaskoczeni, jednak to drugi z nich skwitował tę uwagę z uśmiechem.

- No widzisz! Twój kochaś się ze mną zgodził!

Kerr i Eraz otworzyli usta z zaskoczenia, ale dopiero ten drugi zdołał jakoś odpowiedzieć:

- Jesteśmy przyjaciółmi.

Głos mu się lekko załamał i mogło to być pewnego rodzaju znakiem, że sam nie jest pewien tego, co mówi. Jednak Kerr nigdy nie był dobry w odczytywaniu ukrytych znaczeń, dlatego odwrócił wzrok zaskoczony i udawał, że wcale nie poczuł delikatnego ukłucia gdzieś wewnątrz. Po prostu wziął kilka głębokich oddechów i odwrócił się z powrotem w stronę pozostałych. Nim jednak swobodnie wrócił do rozmowy, zauważył, że Vitaly kątem oka przygląda mu się. Był to dosłownie ułamek sekundy, ale jednak Kerr poczuł niepokój w sobie, jakby mężczyzna odkrył jakąś zagadkę krążącą wokół młodszego asasyna już od dawna.

- Wyruszamy z samego rana. Dajmy odpocząć ciału... Będzie nam jutro potrzebne. Pewnie przed zmrokiem dotrzemy już do Carlin... - oznajmił Vitaly. 

~*~

Oficjalnie ogłaszam, że byłam leniwa i 10 rozdział jest zaczęty, ale z powodów osobistych (nie podoba mi się xd) będzie pisany jeszcze raz. Dziękuję za uwagę! Poproszę dużo weny, żebym dała radę ogarnąć sobie życie i rozdział do niedzieli XDDD

~ Lucyfer 

PS. Ze względu na to, że opowiadanie nie cieszy się zbytnią popularnością (przez co Lucyferkowi jest super smutno), chciałabym wiedzieć, co mogę dodać albo zmienić, żeby wam się lepiej czytało ;) Może to być wątek, relacja, więcej humoru, więcej ŚMIERCI :') 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top