Rozdział 6 "Świst i Błysk"
Wieczór przed wyjazdem do wioski, Eraz spędzał odpoczywając pod jedną z większych sosen, które stały nieopodal domu. W dłoni trzymał znaleziony patyk, którym rysował po piasku różne obrazki. W międzyczasie zastanawiał się, co powie rodzicom, gdy ich zobaczy albo jak zareagują ludzie na jego widok. W końcu będzie pewnie pierwszym człowiekiem, który wróci z asasynem do miasta, z którego pochodzi. Wcześniej ilekroć jakaś dziewczyna odchodziła z wojownikiem, już nie wracała. Nawet w formie odwiedzin. Podobno miało to jakiś sens według asasynów, jednak Eraz nie miał pojęcia, dlaczego tak to się wszystko odbywało. Cieszył się w duchu, że Kerr jest inny od swoich kolegów po fachu i zwykł wszystko robić inaczej.
Kiedy udało mu się narysować drzewo, uśmiechnął się do siebie i odłożył patyk na bok. W tym samym momencie z domu wyszedł asasyn. Był już przebrany po wieczornym treningu. Widząc chłopaka z daleka, podszedł bliżej, aby usiąść na wyłamanym korzeniu i przyjrzeć się dziełu Un-Mahh'a.
- Ładne, nie wiedziałem, że umiesz rysować. – przyznał cicho Kerr, a Eraz tylko uśmiechnął się i podniósł z ziemi, otrzepując spodnie z piasku. – Gdzie idziesz?
- Chciałem się wyspać przed jutrem. – odparł prędko, po czym zarumienił się i dodał: - Poza tym im szybciej zasnę, tym wcześniej nadejdzie dla mnie jutro.
Szahi przytaknął, po czym również się podniósł i ruszył za chłopakiem do domu. Obaj zaczęli przygotowywać się do snu, a kiedy po jakimś czasie ułożyli się na łóżku i przykryli warstwą koców, Kerr zagadał:
- Bardzo się cieszysz, że zobaczysz rodzinę?
Eraz spojrzał na niego z niedowierzaniem, po czym prędko odpowiedział:
- Co to za głupie pytanie? To moja rodzina, oczywiście, że marzę by się z nimi zobaczyć!
- Nigdy nie tęskniłem za rodziną. Ani za bratem, ani za ojcem... - wyznał asasyn, a Un-Mahh odwrócił się na łóżku do niego i zmarszczył brwi. Po chwili dotarł do niego sens słów mężczyzny i spytał:
- A co z matką?
- Matka zmarła jak byłem jeszcze dzieckiem.
- Musiałeś bardzo cierpieć... Nie wyobrażam sobie, żeby wychowywać się bez mojej mamy. Ona nauczyła mnie wielu rzeczy, a przede wszystkim jak być dobrym człowiekiem. – zauważył Eraz, a asasyn tylko przymknął oczy i westchnął.
- Mnie najwyraźniej ominęła ta nauka wraz ze śmiercią mamy, a nawet wcześniej nie miałem z nią zbyt dużo dobrego kontaktu. Ojciec często zabierał mnie z domu i nie wracaliśmy przez parę dni. Meela znów był wręcz syneczkiem mamusi. On bardzo płakał. Długo po jej śmierci budził się w nocy oblany potem i ze łzami w oczach. Ani ja, ani ojciec nie potrafiliśmy nic zrobić, by spokojnie zasypiał. – odpowiedział cicho, a Eraz słuchał, zdawając się rozumieć każde słowo. Było dla niego jasne, że dla Kerra matka nie była najważniejszą osobą w życiu, bo nie doświadczył z jej strony zbyt wiele miłości. Może nawet nie wiedział, że mu brakuje tej czułości.
- Gdy nie potrafiłem spać, matka opowiadała mi bajki... - oznajmił cicho w odpowiedzi, a Szahi obrócił się w jego stronę. Wyglądał na zaciekawionego, więc Eraz kontynuował: - Było kilka legend, również z asasynami jako bohaterami, które matka lubiła opowiadać. Jednak wraz z wiekiem przestałem potrzebować takich pomocy przy śnie, chociaż nie ukrywam, że wspominam te czasy wyjątkowo dobrze.
Przez moment leżeli cicho, wpatrzeni w siebie. Eraz zastanawiał się, jak to możliwe, by mężczyzna przed nim był tak różny od innych, podczas gdy Kerr w głowie starał sobie poukładać wszystko, czego do tej pory udało mu się nauczyć od chłopaka.
- Co to były za legendy? Te z asasynami? – spytał po chwili, a Un-Mahh uśmiechnął się i odparł:
- Było ich kilka, ale ta najpopularniejsza opowiadała o asasynie, który zakochał się w leśnej nimfie.
- Nigdy o niej nie słyszałem... Opowiesz? – zapytał nieśmiało Kerr, a Eraz tylko przytaknął i zaczął:
- Pewien asasyn przejeżdżając przez las spotkał przepiękną nimfę. Zamieszkiwała ona starą wierzbę, gdzie każdego dnia siedziała i śpiewała, a głos miała tak piękny, że oczarowany nim asasyn natychmiast zechciał wziąć dziewczynę za żonę. Jednak ona odmówiła, mówiąc, że jej miejsce jest przy świętym drzewie. Asasyn odszedł, jednak nazajutrz wrócił, będąc zakochanym do bólu w dziewczynie. Ubrał się w swój najlepszy płaszcz oraz zerwał dla nimfy bukiet żółtych kwiatów. Ta jednak ponownie odmówiła, mówiąc, że nigdy nie poślubi mężczyzny. Asasyn się wściekł. Odszedł i wrócił następnego dnia, trzymając w dłoni siekierę. Widząc go, dziewczyna zapłakała, jednak asasyn ściął jej wierzbę, po czym zabrał zrozpaczoną nimfę, mówiąc, że stworzą wspaniałą rodzinę. Kiedy próbowali opuścić las, stało się coś potwornego. Dziewczyna upadła na ziemię i zmieniła się w zielony korzeń, który zakwitał tylko raz do roku. Asasyn wpadł w rozpacz, ale szybko zrozumiał, że to, co zrodzone w lesie, powinno w nim pozostać.
Kiedy Eraz skończył mówić, Kerr na moment zmilkł. Wpatrywał się w chłopaka i myślał gorączkowo nad bajką, która w jego uszach brzmiała naprawdę niezwykle.
- Co stało się z asasynem? – spytał, a Eraz zaśmiał się pod nosem i odparł:
- To tylko bajka, prawdopodobnie ten asasyn w ogóle nie istniał. Zresztą nimfy to też tylko legendy.
- Ojciec powiedział mi kiedyś, że w każdej historii jest ziarnko prawdy. – zauważył Kerr, a Eraz westchnął i odpowiedział:
- Być może, ale nie wierzyłbym zbytnio w miejscowe historyjki.
- Mam nadzieję, że ten asasyn w końcu odnalazł sens życia. – powiedział cicho Szahi. W pewnym momencie Eraz uznał, że najpewniej mężczyzna powiedział to sam do siebie, więc tylko uśmiechnął się lekko i ułożył wygodnie na poduszce.
- Dobrej nocy, Kerr.
࿇࿇࿇
Gdy tylko nastał następny dzień, Eraz zbudził się póki świt i zerwał się z łóżka, aby przygotować śniadanie. Miał cichą nadzieję, że wyjadą bardzo szybko i spędzi sporo czasu z rodziną, jednak asasyn miał inne plany. Po śniadaniu udał się na trening, na którym solidnie przemęczył chłopaka, a gdy minęła pora obiadowa, dopiero zaczął się ubierać, chcąc wkrótce wyjechać. Erazowi czas niesamowicie się dłużył, ale nie dał tego po sobie poznać. Gdy w końcu Szahi wyciągnął klacz z niewielkiej stajni, prawie podskoczył w miejscu. Tym razem nie potrzebował dodatkowej zachęty, tylko sam z siebie wdrapał się na konia, obejmując Kerra w talii i przytulając się do jego pleców, jak podekscytowany dzieciak. Tymczasem Szahi poczuł się co najmniej dziwnie i nie zastanawiając się nad tym, ruszył, chcąc szybko dojechać na miejsce.
Podróż nie zajęła im długo, gdyż w większości jechali z niewielkiej górki, przez co zdrowa klacz nie miała takich trudów. Gdy zaczęli widzieć z daleka duże pola uprawne leżące dookoła wioski, Eraz uśmiechnął się szeroko, a Kerr przyspieszył.
W samej wiosce trwały przygotowania. Kobiety w kwiecistych wiankach siedziały przy garach, a mężczyźni przynosili ucięte pienie drzew służące w trakcie kolacji za ławy. Dzieci natomiast zajmowały się pleceniem wianków z pomocą starszej kobiety, która każdemu z kolei pokazywała rodzaje splotów. Niedaleko miejsca, gdzie miało być ognisko, stały koszyki z nazrywanymi ziołami.
- Uwielbiam tę noc. – wyznał cicho Eraz, gdy Kerr powoli zatrzymywał konia. Klacz zatrzymała się tuż przy wjeździe do wioski, gdzie mężczyźni oddali ją parobkowi, stojącemu nieopodal. Chłopak zabrał zwierzę najpewniej do okolicznej stajni.
- Powinienem zamienić słowo z sołtysem tych ziem. Jeśli chcesz, idź do swojej rodzi-
- Eraz! – usłyszeli głos kobiety. Un-Mahh natychmiast odwrócił się do biegnącej w jego stronę matki. Kobieta najwyraźniej siedziała wraz z dziećmi z wioski i plotła wianki. – To moje dziecko!
Jej krzyk spowodował niemałe poruszenie. Kilka osób wyszło z domów, a Ci którzy zdążyli chłopaka zauważyć, podeszło ciekawsko do niego z szerokimi uśmiechami. Asasyn przyglądał się temu z szczerym zaskoczeniem. Nie pamiętał, żeby ktokolwiek kiedyś go tak witał. Po chwili jednak ilość osób zaczęła mu przeszkadzać, więc powoli wycofał się, ruszając do sołtysa. Idąc, obrócił się jeszcze raz, aby spojrzeć na Eraza, który w ramionach matki praktycznie szlochał ze szczęścia. Kerr mimowolnie się uśmiechnął na ten widok.
Minął kilka osób, które zignorowały jego osobę lub pozwoliły sobie tylko na jedno ukradkowe spojrzenie, po czym pognały w stronę młodszego chłopaka. Wtedy Kerr przyspieszył i prędko znalazł się pod drzwiami największego z domów, gdzie zamieszkiwał sołtys. Zapukał krótko i nie minęły dwie minuty, a przed jego obliczem stanął niewysoki mężczyzna o posiwiałej głowie oraz wąskich oczach osadzonych w mniemaniu asasyna zbyt blisko siebie.
- Witaj Panie. – powiedział miękko i wpuścił wojownika do środka. Ruszyli wolno w stronę gabinetu, gdzie na drewnianym biurku walało się mnóstwo papierów oraz czarny kałamarz z niezbyt pięknym piórem, które swoje lata świetności miało daleko za sobą.
- Przyszedł list ze stolicy? Nie ukrywam, że martwi mnie brak odpowiedź z Twierdzy. – wyznał Szahi, a mężczyzna zmarszczył brwi. Twierdzą nazywano miejsce, gdzie zamieszkiwali przywódcy klanów asasynów. Znajdowało się ono w stolicy Erentu, mieście Alamut. Tam młodzi asasyni zwykle wychowywali się oraz uczyli wielorakich technik. Kerr spędził tam niemalże całe swoje dzieciństwo, gdyż po osiągnięciu dojrzałości przeniósł się tylko na krótki okres czasu do rodzinnego dworu, a stamtąd trafił na służbę w górach Erentu, mając na oku okoliczną wioskę.
- Niestety... Listu jak nie było, tak nie ma. Za to niedawno przyfrunął czarny kruk... Wyglądał jak posłaniec, jednak nie miał ze sobą żadnej wiadomości. – przyznał starzec, a Kerr uniósł brew i spytał:
- Ten ptak... Jest tu wciąż?
Sołtys przez chwilę wpatrywał się zaskoczony w asasyna, po czym przytaknął i poprowadził go do drugiego pomieszczenia, gdzie znajdowało się duże okno teraz przysłonięte starymi białymi zasłonami. Zaś przy nim na wygiętym drucie siedział dostojny czarny kruk. Już na pierwszy rzut oka można było dostrzec u niego złotą nitkę przewiązaną przy nóżce. Była drobna, ale jednak widoczna po uważnym przyjrzeniu się. Kruk z pewnością był wysłany przez asasyna. Ten rodzaj wyróżnienia posiadały tylko ptaki z Twierdzy.
- Kiedy to było? Kiedy przyleciał? – zapytał dość nerwowo, podchodząc do ptaka, ten schylił się delikatnie ku niemu i zakrakał. Widocznie przyglądał się asasynowi.
- Panie... To było raptem trzy dni przed waszym przyjazdem! Jak nic to pomyłka, może się jaki ptaszek zagubił. To się zdarza nawet najmądrzejszym! – zaczął tłumaczyć, jednak Szahi wiedział, że taka pomyłka nie była możliwa.
- Te ptaki się nie mylą. Coś się stało... Jeśli do jutra nie pojawi się wiadomość, będziemy musieli zareagować. – westchnął, po czym usłyszał głośne wiwatowanie i podszedł do okna, spoglądając na grupę bawiących się ludzi. Nie zobaczył wśród nich Eraza, dlatego odwrócił się do sołtysa i dodał: - Nie pozwól by ktokolwiek się dowiedział o męczących mnie wątpliwościach. Dzisiaj Kupalnocka, dajmy się im bawić.
࿇࿇࿇
- Skoro siedzi u tego asasyna, to z pewnością już coś potrafi! – zarechotał jeden z wyższych chłopców, gdy reszta ludzi rozeszła się po powitaniu Eraza. Teraz Un-Mahh siedział z tymi, którzy przed jego wyjazdem darzyli go przyjaźnią. Teraz jak widać mieli odmienne zdanie na temat jego tymczasowego powrotu.
- Może już nie rzuca jak baba! – zaśmiał się drugi. Cała grupa ryknęła śmiechem i chociaż nie miało być to zbyt wrogie, Eraz poczuł się niepewnie. Najwyraźniej rozłąka przysłużyła się rozpadowi tego, co kiedyś nazywał przyjaźnią.
- Jesteście głupi... Tylko te wasze zabawy! – zagrzmiał cienki głos z boku. Eraz odwrócił się zdecydowanie i dostrzegł swoją najlepszą przyjaciółkę. Jasira była malutką i szczuplutką dziewczyną o płowych włosach i intensywnie zielonych oczach. Prawdopodobnie szczyciłaby się ogromnym wzięciem w wiosce, gdyby nie jej problemy z chodzeniem. Od dziecka prawie nie czuła swojej lewej nogi. Kulała niby od zawsze, jednak dopiero teraz nasiliło się to do tego stopnia, że musiała podpierać się na drewnianej lasce. – Eraz! Mój kochany!
- Jasira! – zawołał i podbiegł do dziewczyny, łapiąc ją w ramiona i unosząc. Była zszokowana siłą, jaką zdołał przez swoją nieobecność nabyć chłopak. Wcześniej nie potrafił jej podnieść. – Kochana moja! Tęskniłem za Tobą...
Kiedy w końcu odstawił dziewczynę, ta z trudem oparła ciężar na drewnianej lasce i uniosła głowę, uśmiechając się uroczo. Wpatrywali się w siebie przez chwilę, śledząc każdą najmniejszą zmianę, jaką mogli przez ten czas przegapić.
- Wyładniałaś. – powiedział szczerze Eraz, a Jasira zaśmiała się i odparła:
- Ty za to zmężniałeś.
- Dobra dobra! Dosyć tych ckliwości! Wszyscy są ciekawi, czy potrafisz trafić w cel! Pochwal się, czy pokonasz mistrza tych gór! – zagrzmiał najstarszy z chłopców. Był on również najlepszy w rzutach kamieniami. Zwykle zabawa polegała, aby dorzucić kamień idealnie do celu wyznaczonego przez wiszące na drzewie stare wiadro dobre kilka metrów przed nimi.
Un-Mahh przytaknął i skierowali się do miejsca ich zabawy. Basel, bo tak nazywał się mistrz rzutu kamieniem, stanął jako pierwszy i ustawił się. Kilka osób przyglądało się temu, jak chłopak z dużym rozpędem bierze zamach i rzuca dość sporym kamieniem, trafiając w korę drzewa tuż nad wiadrem i widząc, jak kamień niefortunnie spada na ziemię, omijając cel.
Nikt jednak nie interesował się wynikiem Basela, bo każdy z nich wiedział, że tym razem to Eraz, chcąc czy nie chcąc, jest gwiazdą. Musiał się popisać przed starymi przyjaciółmi, co wywołało u niego stres. Presja była ogromna. Zwłaszcza, że tym razem nawet Jasira przyglądała się zawodom.
Eraz podszedł do tego samego miejsca, gdzie przed momentem stał Basel i ustawił się, zabierając od innego kolegi dość duży kamień. Był porównywalny do tego, którym wcześniej rzucał starszy z chłopców. W głowie Un-Mahh przypomniał sobie wszystkie te treningi rzucania nożami. Dokładnie przeanalizował kształt oraz ciężar kamienia, przemyślał trajktornię lotu oraz powoli ustawił się plecami do tarczy, czując, że będzie potrzebował dużo dodatkowej siły. Denerwował się, to fakt, ponadto czuł, że wszyscy wymagają od niego cudownych zdolności, a to nie on, a Kerr był mistrzem rzutu u nich w domu.
- Ciekawe, gdzie on jest... - westchnął cichutko pod nosem, po czym z dużym zamachem, odwrócił się i puścił kamień, patrząc jak ten leci z dużą prędkością i zawodowo mija drzewo, na którym wisiało wiadro. Kilka osób westchnęło, jakby z żalem, że chłopak wcale nie zrobił widowiska, za to Basel był wręcz uradowany, widząc, że wciąż pozostał najlepszy.
- No no! Chyba jednak nie taki dobry ten asasyn, skoro po takim czasie, ty wciąż nic nie potrafisz! – zaśmiał się gardłowo i na tyle głośno, że na sam dźwięk słowa „asasyn" parę osób się skrzywiło. Nikt nie był na tyle odważny, by publicznie ubliżać skrytobójcom.
Niemalże sekundę później głośny świst przeciął powietrze i kilka osób pisnęło, widząc błysk krótkiego ostrza przelatującego z wielką prędkością i uderzającego niemalże w sam środek wiadra. Kubeł pod wpływem siły praktycznie eksplodował rozrzucając parę drobniejszych desek dookoła. Wszyscy odwrócili się prędko w stronę, z której nadleciał nóż i dostrzegli wysokiego mężczyznę, który powoli podszedł do Eraza i położył mu dłoń na ramieniu.
- W porządku? – spytał Kerr, a Un-Mahh pokrył się czerwienią i przytaknął. Kątem oka widział, że Basel praktycznie pozieleniał na twarzy, co na moment poprawiło mu humor. Sromotna porażka dała się mu we znaki. – Następnym razem wyłącz myślenie. Zdecydowanie za dużo myślisz o samym rzucie. Skup się na czymś, czego chcesz bronić. Na przykład rodzina.
Eraz skinął głową i uśmiechnął się, a Szahi z kamienną miną odwrócił się w stronę Basela i prychnął cicho:
- Uważaj, synu, bo kto wie? Może temu nie tak dobremu asasynowi następnym razem omsknie się nóż.
࿇࿇࿇
Rozdział trochę spóźniony, ale zarówno ja jak i moja kochana beta jesteśmy super leniwymi kluskami. Mam nadzieję, że nam wybaczycie :P
Jak myślicie, co stało się w Twierdzy? Jestem ciekawa waszych pomysłów <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top