Rozdział 15 "Inna Szansa"
- Jesteś tak głupi, co Cię w ogóle podkusiło do tego? – spytał nerwowo Salem, gdy razem z asasynem przekroczyli próg lochów więzienia Carlin. Tam mieli nadzieję znaleźć Raburów.
Kerr był załamany. Nie do końca o taki koniec mu chodziło. Właściwie po tym wszystkim zaczął się zastanawiać, dlaczego tak zareagował. Przecież tutaj nie chodziło o zdegustowanie czy inne problemy natury tolerancji. Powoli zdawał sobie sprawę, że to widok obcych dłoni na ciele Salem tak bardzo mu doskwierał, ale nie potrafił i nie chciał dowiedzieć się, dlaczego.
- Nie wiem. Nie potrafiłem na to patrzeć.
- Co ty w ogóle wyprawiasz? Próbuję ratować twoją relację z Erazem, a ty próbujesz to całkowicie spieprzyć! – warknął na niego Salem, wyglądał na załamanego, gdy mówił ostatnie zdanie. Chwilę później zdał sobie sprawę z tego, co powiedział i dodał: - Zresztą nieważne. Zapomnij o tym.
- Słyszałem waszą rozmowę rano, a przynajmniej jej część. – przyznał się Szahi, a Salem zatrzymał się i spojrzał zaskoczony na asasyna.
- Jak ty...? – próbował zacząć, a potem uderzył się w twarz i jęknął: - Wiedziałem, że coś jest nie tak, jak wyszedłem... Byłeś na belkach, prawda?
- Tak...
Hatim wziął głęboki oddech i przetarł twarz dłonią. Naruszył w ten sposób swój makijaż, ale i bez tego był zachwycający. Kiedy jednak spojrzał słabo na asasyna, Kerr zamarł. Stali w więziennym korytarzu w ciszy, aż w końcu Szahi nie zaczął:
- Jest mi miło, że próbowałeś mnie bronić przed Erazem, ale nie powinieneś działać na własną rękę. Poradziłbym sobie. Poza tym nie jestem pewny, czy powinienem dalej się starać u niego...
Salem zaczął kręcić nerwowo głową i powiedział prędko:
- Nie myślisz trzeźwo. Proszę Cię.
- Nie, słuchaj... Wczorajszy wieczór wiele mi dał do myślenia i ja myślę, że może źle wybrałem z początku i powinienem in... -
- Stój! Przestań! Cholera jasna, Kerr, zamknij się na moment. – powstrzymał go Salem, po czym złapał go za policzki i przyciągnął blisko siebie: - Patrz mi w oczy i słuchaj: Nie kochasz mnie, tylko Eraza. Przestań analizować sytuację. Nie znasz mnie. Po prostu ta bliskość, na którą sobie, na twoje nieszczęście, pozwoliłem, przysłoniła Ci myślenie!
- Nie masz racji, przecież ja to czuję... - próbował się bronić asasyn, ale z każdym słowem zaczynał wątpić. Może Salem miał rację i to, co poczuł, to było tylko pragnienie bliskości. Jednak gdy widział Hatima w objęciach strażników, wrzało w nim jak nigdy. – Gdy widziałem Cię z nimi, zrobiło mi się tak cholernie źle... To nie może być tylko płytkie uczucie, skoro wywołało we mnie taki ból...
- Proszę Cię... Nie rób tego sobie. Jestem dziwką, Kerr. Taka jest rzeczywistość. Po tym wszystkim po prostu idź do Eraza i wyznaj jeszcze raz swoje uczucia. Wyjdziesz na tym dużo lepiej. Prawda jest taka, że boisz się, bo zostałeś raz odrzucony i szukasz na siłę innej drogi, ale wystarczy się trochę postarać. Ty, jako asasyn, powinieneś najlepiej wiedzieć, że nie wszystko przychodzi łatwo. – wyjaśnił mu prędko Salem, po czym spojrzał w głąb korytarzy i dodał: - Skupmy się na misji. Nie powinniśmy się rozpraszać nawet na chwilę.
- Obiecaj, że jeszcze porozmawiamy na ten temat. – poprosił Kerr, ale Hatim nawet na niego nie spojrzał, tylko ruszył wąskim korytarzem, rozglądając się przy każdym rozgałęzieniu. Byli jak w labiryncie. Niby budynek był niewielki, ale korytarze rozciągały się przede wszystkim w dół ciasnymi klatkami schodowymi. Szybko się zorientowali, że jeśli zostaną wykryci ucieczka może być niemożliwa. Nie było okien, przejść ani innych pomocy typu belki na sufitach. Był tylko surowy kamień otaczający ich ze wszystkich stron. Te pojedyncze pochodnie na ścianach stanowiły zalążek nadziei, ale było tego zdecydowanie zbyt mało.
Nagle Salem zatrzymał się gwałtownie i złapał asasyna za ramię, przyciągając go do ściany i pokazując, że ma być cicho. Wtedy Kerr usłyszał ciche pomruki rozmów. Byli niedaleko. Tam gdzie strażnicy, tam musieli być również Raburowie. W końcu to właśnie ich pilnowali – nieobliczalnych asasynów.
- Pójdę do nich, oczaruję ich, a gdy podejdą ja biorę tego z prawej, a ty z lewej, dobra? – zaproponował Salem, a Kerr mimowolnie się zgodził. Nie mieli lepszego planu. Jeśli strażnicy wyciągnęliby broń, byłoby po nich. – Musimy ich ogłuszyć.
Nawet nie czekał dłużej, tylko wziął głęboki oddech i ruszył powoli korytarzem. Kerr nie widział, jak wyglądała sytuacja, bo gdyby tylko się wychylił, mógłby zostać zauważony, więc polegał na słuchu.
- Kim jesteś?! – zabrzmiał męski donośny głos, a Szahi zagryzł zęby.
- Przysłał mnie dowódca... Powiedział, że powinnam dotrzymać towarzystwa dwóm wyjątkowym żołnierzom... Ponoć siedzicie tu Panowie samotni i taaak długo... - Kerr słyszał, że Hatim na powrót przyjął swoją zalotną tonację kobiecą. Wszystko zależało od tego, czy dadzą się nabrać, jak Ci poprzedni.
- Oj tak... Jesteśmy już tutaj tak długo, piękna Pani! – odezwał się drugi z mężczyzn i Kerr wyraźnie słyszał głośne kroki.
- Wiren, cofnij się od niej! – warknął drugi ze strażników i wtedy Szahi wiedział już, że są spaleni. Nagle jednak usłyszał cichy śmiech Salem i bynajmniej nie był kobiecy. Hatim swoim normalnym głosem praktycznie ze szczerym rozbawieniem powiedział:
- Oj, chyba trafił mi się gej. Lubisz umięśnionych facetów?
I to był zdecydowany znak. Kerr nie potrzebował lepszego, wyskoczył zza ściany i pognał w stronę strażników, wymijając Salem. Natychmiast zaatakował mężczyznę po lewej i z pewnością był to zaalarmowany strażnik. Miał już bowiem dłoń na broni, jednak nie zdążył jej nawet wyciągnąć, gdy Kerr przyłożył mu z całej siły w twarz.
Tymczasem asasyna dotarł jęk bólu po prawej. Mężczyzna imieniem Wiren właśnie był okładany pięściami przez blondyna, ale Kerr nie mógł się rozproszyć, bowiem drugi z żołnierzy wciąż był przytomny i najwyraźniej pełny sił, bo natychmiast poderwał się ziemi i rzucił na asasyna. Ten jednak w porę zdążył odeprzeć atak i po chwili obaj wylądowali na kamiennej ścianie.
Mężczyzna był godnym przeciwnikiem i miał sporą przewagę, gdyż nie musiał męczyć się w sukience, jednak to Kerr posiadał chłonny umysł i kiedy tylko nadarzyła się okazja, asasyn z wielką siłą odepchnął od siebie żołnierza i podskoczył łapiąc za jedną z pochodni na ścianie. To był ułamek sekundy, gdy Kerr dostrzegł błysk ostrza w dłoni strażnika, ale o sekundę za krótko dla drugiego z mężczyzn. Szahi zamachnął się i rzucił pochodnią w twarz przeciwnika. Ten ze strachu odskoczył, wypuszczając z rąk sztylet i ratując oczy przed iskrami. Dla Kerra było to wystarczające. Wziął rozbieg i z wyskoku uderzył stopami w klatkę piersiową strażnika. Ten poleciał do tyłu i uderzył głową o pręt, na którym wisiała kolejna z pochodni. Czerwona krew rozbryzgała się na ścianie, a Kerr tylko zagryzł usta.
Nie miał jednak czasu nawet pomyśleć, bo wtedy do jego uszu dotarł stłumiony jęk i odwrócił się gwałtownie. Zobaczył Salem przyciśniętego do podłogi z twarzą zalaną łzami. Strażnik przyciskał go kolanem do ziemi, przytrzymując dłonią za szyję, tymczasem druga z rąk właśnie sięgała po sztylet przy jego pasie. Kerr natychmiast rzucił się biegiem pomóc blondynowi, jednak kiedy asasyn zepchnął strażnika z pleców i odrzucił go kawałek dalej, okazało się to być o sekundę za późno. Krótki sztylet zdążył rozciąć plecy Salem.
- Kurwa. – warknął Kerr i obejrzał się na strażnika. Wiren właśnie podnosił się z ziemi, więc Szahi nie miał wyjścia. Sam podniósł się i zaatakował. Nie hamował się wcale. Z wściekłości złapał mężczyznę za szyję i uderzył kilkakrotnie o ścianę, patrząc jak ten coraz mocniej obrywa, aż w końcu osuwa się na ziemię z rozpłataną głową.
Kilka sekund zajęło mu obudzenie się z tego amoku. Jednak kolejny głośny jęk bólu przypomniał mu rannym Hatimie. Natychmiast odwrócił się i ruszył biegiem do mężczyzny, łapiąc go za ramię i ściągając suknię. Musiał obejrzeć ranę i przede wszystkim dobrze opatrzyć.
- Dajesz radę? – zapytał, gdy zobaczył stan pleców blondyna. Nie był to zbyt przyjemny widok. To nie była rana kłuta, ale prawie rozszarpana. W momencie, w którym Wiren został popchnięty, prawdopodobnie przeciągnął ostrzem po plecach Salem.
- Boli... - płakał Salem i miał do tego pełne prawo. – Chyba nie dam rady wstać...
Kerr starał się bardzo szybko opatrywać mężczyznę, ale nie mógł też przy okazji zrobić mu dodatkowej krzywdy. Gdy rozerwany materiał ciasno przysłonił ranę, Szahi podniósł się i spróbował pomóc wstać blondynowi, ale ten wyjątkowo słabo się trzymał, dlatego zdołał go tylko posadzić przy ścianie.
- Idę po Raburów, wrócę po Ciebie i zabiorę Cię, rozumiesz? – wyjaśnił prędko, ale Salem wyglądał naprawdę źle. Zdołał tylko przytaknąć, a Szahi przeszukał strażników pod kątem kluczy i gdy znalazł, ruszył korytarzem. Wiedział, że cela musiała być niedaleko i miał rację. To było jakieś 100 metrów dalej. Wąska cela, cholernie grube kraty i ciężkie żelazne drzwi. Zajrzał do środka i dostrzegł ich.
Nie czekał nawet chwili dłużej, nie mieli zbyt dużo czasu, tylko zaczął testować klucze. To był czwarty z nich. Był spory i zardzewiały, ale wszedł idealnie i już parę sekund później cela stała otworem. Kerr wszedł do środka i uśmiechnął się szeroko. Asasyni byli szczerze zaskoczeni, a gdy zorientowali się, kto im otworzył, podnieśli się gwałtownie.
- Jesteś z rodu Szahi'ch! Tylko czemu w sukience...? – zabrzmiał jeden z nich, a Kerr tylko przytaknął i bez zbędnych tłumaczeń kazał im uciekać. Nie potrzebowali dodatkowej zachęty. Wyrwali się z celi zaraz za asasynem i pognali korytarzem, aż dobiegli do leżącego przy ścianie Hatima. – Co jej jest?
- To on i jest ranny... - odparł Szahi i podszedł do Salem, łapiąc go za brodę i zmuszając by ten spojrzał na niego. – Zaraz Cię stąd zabiorę, ale to Ci się nie spodoba.
Hatim nawet nie zdążył zapytać, gdy Kerr rozerwał swoją suknię, zrzucił perukę i pochylił się, aby złapać mężczyznę pod udami, tak by nogami mógł opleść go w pasie, a rana pozostała niedotknięta. Nim się jednak podniósł, kazał Salem owinąć ręce wokół jego szyi. Gdy ten to zrobił, asasyn nie czekał dłużej tylko wstał i ruszył korytarzem.
- Zabierzcie sztylety, mogą się przydać! – zawołał do braci. Ci posłuchali go i po chwili wszyscy zmierzali już do wyjścia. Kerr miał w głowie zdecydowanie zbyt dużo myśli, a większość obracała się wokół mężczyzny w jego ramionach. Czuł, że to jego wina, że Salem został ranny. Wiedział też, że prawdopodobnie po tym wszystkim blondyn nie będzie chciał z nim rozmawiać, ale nie zostało mu nic innego, jak spróbować dotrzeć do niego.
Kiedy znaleźli się przy wyjściu, Eraz prawie podskoczył z radości na ich widok, jednak gdy dostrzegł krew na plecach Salem, zastygł. Nie zdążył nawet spytać, gdy Kerr odparł:
- Da radę, jest silny, a my musimy się stąd zmywać. – jego głos załamał się. Po chwili jednak dodał: - Eraz, wykończ ich. Nie może zostać żaden świadek.
Wtedy Un-Mahh zamarł. Spojrzał z niepokojem na nieprzytomnych strażników i pokręcił głową. Nie był w stanie tego zrobić, nawet chciał zacząć oponować, ale Kerr nie pozwolił mu na to. Odwrócił się do Raburów i skinął w ich stronę. Ci bez zbędnych pytań zatopili zabrane wcześniej sztylety w piersiach nieprzytomnych mężczyzn. Eraz prawie krzyknął na ten widok, po czym odwrócił się z wystraszoną miną do Kerra i wymamrotał ciche:
- Dlaczego? Przecież byli bezbronni!
- Widzieli nasze twarze, Eraz. Gdybyśmy ich puścili, Salem i dziewczyny mieliby poważne problemy... Już i tak bardzo się narazili dla nas.
Eraz przytaknął. Rozumiał to doskonale, jednak wciąż był przeciwny zabijaniu ludzi bezbronnych, mimo, że już dawno się zorientował, że właśnie tym w dużej mierze zajmowali się asasyni. Eliminowali zagrożenie, gdy dopiero się kształtowało. Nawet gdy jeszcze nie było jawnym zagrożeniem...
࿇࿇࿇
Do przybytku publicznego dotarli okrężną drogą między budynkami, chowając się przed niepotrzebnymi spojrzeniami. Nie potrzebowali gapiów i chociaż Raburowie świetnie sobie radzili ukrywając się niczym cienie, Kerr nie miał takiego szczęścia. Ledwo przytomny Salem bardzo rzucał się w oczy, dlatego między innymi tyle im to zajęło.
Kiedy Abla otworzyła im drzwi, prawie krzyknęła na widok poharatanego Hatima. Jej oczy zalały się łzami i natychmiast doskoczyła do Kerra, zasypując go pytaniami i prowadząc do środka. Szahi nie potrzebował dodatkowej pomocy, tylko zaniósł mężczyznę do jednej z sypialni i położył go bokiem na łóżku.
Salem otworzył z trudem oczy i rozejrzał się powoli, a gdy wrócił spojrzeniem do twarzy Kerra, uśmiechnął się i powiedział:
- Dziękuję, że nie zabrałeś mnie tam. – asasyn czuł, że chodziło o prywatną sypialnię mężczyzny. Sam zresztą nie bardzo chciał tam wracać.
- Jak się czujesz? – zapytał Szahi, a blondyn westchnął i odparł:
- Jestem zmęczony i obolały... Potrzebuję leków... Poproś Fatin o pomoc, jest świetnym medykiem. – praktycznie wymamrotał.
Kerr nie czekał dłużej, tylko ruszył do wyjścia i złapał za ramię stojącą tam Ablę. Szybko poradził jej, by poszukała Fatin i sprowadziła ją jak najszybciej, tymczasem sam pognał do gabinetu Salem, gdzie na półce znajdowały się wszystkie specyfiki i lekarstwa używane przez blondyna. Złapał za skrzynkę i pognał z powrotem do sypialni. Już na korytarzu spotkał się z Fatin. Maszerowała prędko razem z Ablą do Hatima. Gdy go zobaczyła, podbiegła i złapała za skrzyknę, dziękując za pomoc.
Szybko zniknęła za drzwiami, a kiedy Kerr ruszył za nim, ta tylko powstrzymała go przed wejściem i powiedziała prędko:
- Tutaj twoja pomoc się kończy, zajmę się nim, a potem do niego przyjdziesz.
Szahi nie miał nawet szansy by oponować, bo kobiety zatrzasnęły drzwi, zostawiając go na korytarzu. Kiedy tak stał bezczynnie, ktoś podszedł do niego i złapał go za ramię. To był Eraz. Patrzył na niego smutno i najwyraźniej chciał jakoś pocieszyć, ale niewiele mu wychodziło. Sam był bardzo zmartwiony stanem Salem.
- Chodź, musimy zrzucić z siebie to cholerstwo... - powiedział, wskazując na sukienki. Kerr nie miał innego pomysłu, więc posłusznie ruszył za chłopakiem. Kiedy znaleźli się ich sypialni najpierw przez dobre pół godziny ściągali suknie, zmywali makijaż i rozplątywali się z włosów, aż w końcu asasyn usiadł na łóżku i schował twarz w dłoniach. Potrzebował paru chwil by zebrać myśli. Wtedy poczuł, że Eraz siada tuż obok niego. – Wiem, że Ci ciężko, ale sam powiedziałeś, że Salem jest silny. Wyjdzie z tego.
- Nie musiałby, gdybym nie spieprzył akcji... - przyznał Kerr, ale Eraz tylko westchnął i zamilkł na kilka chwil. Siedzieli tak w ciszy, póki Un-Mahh nie zdecydował się ponownie rozpocząć rozmowy:
- Rozmawiałem dzisiaj z nim rano... Powiedział mi, że chociaż jesteś cholernym anemicznym dupkiem, powinienem dać Ci szansę. Przemyślałem to i zdałem sobie sprawę, że sam usilnie starałem się znaleźć sobie motyw do odrzucenia Cię, ale nie potrafię... Wiesz... Od tamtej chwili ciągle o tym myślę, niesłusznie Cię oceniłem. Zwłaszcza, że dobrze wiem, jak ciężko Ci przejść na porządek dzienny z uczuciami, a jednak wtedy chciałeś mi swoje wyjaśnić. Żałuję tego teraz i chciałbym, byś mi wybaczył to nieporozumienie. Co ty na to? Spróbujemy jeszcze raz?
~*~
Dobry wieczór, moje Aniołki i inne Diabły,
Jestem wredotą i zacznę mieszać między tymi parkami...Znacie mnie dobrze, nie pozwolę sobie na pozytywne emocje :P
Co sądzicie na ten moment o sytuacji?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top