Rozdział 10 "Ruda Flirciara"
Sytuacja wymykała się spod kontroli. Wszyscy to widzieli. Rana Vitaly'ego nie wyglądała najlepiej. Jątrzyła się, a on sam ledwo trzymał się na nogach z powodu rosnącej gorączki. Kiedy byli w połowie drogi do Carlin, niedaleko jednego z większych jezior, Kerr zadecydował o przerwie. Vitaly był w złym stanie.
- Nie zgadzam się. – powiedział pewnie asasyn, gdy jego przyjaciel zatrzymał konia, ale nikt nie zamierzał z nim dyskutować. Po prostu siłą ściągnęli go na ziemię i posadzili, aby trochę odpoczął.
- Eraz, weź bukłak i nabierz trochę wody z jeziora. Zrobimy mu okład. – poprosił Szahi, a chłopak tylko przytaknął i ruszył w drogę.
- Możesz nie zachowywać się, jakby mnie tu nie było? – warknął Vitaly, a Kerr tylko pokręcił głową i odparł:
- To dla twojego dobra. Jeszcze godzina w siodle i byś zemdlał. Poza tym konie potrzebują przerwy.
Miał rację. Dwie piękne klacze stały nieopodal i pasły się swobodnie. Drugą z nich zabrali ze stajni w Lafiris. Kiedy po kilku minutach zza drzew wyszedł Eraz, Kerr natychmiast zerwał kawałek swojej koszuli, aby posłużyć się nim jako okładem. Oblali materiał wodą, a Un-Mahh delikatnie przyłożył go do czoła asasyna. Oboje z uwagą obserwowali, jak Vitaly wzdycha z ulgą, chociaż starał się zrobić to niezauważenie. Potrzebował tego i oni doskonale o tym wiedzieli.
- Nie zostało nam dużo drogi. Do wieczora powinniśmy dojechać, więc te pięć minut przerwy z pewnością nam nie zaszkodzi. – zauważył Kerr i usiadł obok, wskazując, aby Eraz również odpoczął.
Kiedy tak siedzieli bezczynnie, po prostu wpatrując się w horyzont, Kerr zastanowił się przez chwilę, co mogło czekać ich dalej. Wiedział, że Carlin jest na tyle dużym ośrodkiem obok Alamut, że z pewnością mogli spodziewać się tam sporo Vayrusów. Szahi pamiętał również, że właśnie tam zamieszkiwało trzech asasynów, których imion nie potrafił sobie przypomnieć. Wiedział, że byli to bracia pochodzący z jednego mniej ważnego klanu, jednak na pewno byli dobrzy w swoim fachu. Miał cichą nadzieję, że również przeżyli obławę i teraz ukrywają się gdzieś w mieście. Mogli by wesprzeć ich wyprawę do stolicy.
- Myślisz, że Raburowie żyją? – spytał nagle Vitaly, a Kerr zdał sobie sprawę, że to właśnie taką nazwę nosił klan braci asasynów z Carlin.
- Mam taką nadzieję.
- Kim oni są? Ci Raburowie? – dopytał z ciekawości Eraz, a obaj spojrzeli na niego prędko, ale to Szahi odpowiedział:
- To asasynowie z Carlin. Byli dobrze wyszkoleni. Jest szansa, że wciąż żyją.
Un-Mahh przytaknął i chwilę później wszyscy zaczęli się zbierać. Nie zostało im dużo czasu, a woleli jednak nocować już na terenie miasta. Vayrusowie mogli podróżować, a chociaż oni starali się unikać głównych szlaków, wciąż istniała możliwość, że jacyś wrogowie zdecydują się obejść trasę.
࿇࿇࿇
Carlin było sporym miastem. Głównie handlowym ze względu na swoje położenie. Oprócz kilkunastu jezior, znajdowały się tam również rzeki, które ścieżkami docierały za granice kraju. Sporo kupców przeprawiało się łódkami do Erentu i zatrzymywało się właśnie w Carlin, chociaż nie było ono stolicą.
W całości miasto złożone było z dwóch części. Tej należącej do ludzi bogatych i rządzących, gdzie właśnie przebywali na ogół kupcy oraz tej mniej znaczącej, gdzie żyli mieszkańcy miasta. Nie były to slumsy, ponieważ były utrzymywane w całkiem niezłych warunkach, jednak nie można było porównać tego do bogactwa rządzącego tuż obok.
Przyjaciel Vitaly'ego miał tę przyjemność, że swój interes rozwinął tuż przy granicy między dwoma częściami, jednak dla samych zainteresowanych nie było to zbyt dobre miejsce na ukrycie się. Mogli zostać w każdej chwili nakryci przez wroga, ale była to ich jedyna opcja. Nikt inny z pewnością nie zgodziłby się na ich przyjęcie, a Vitaly potrzebował lekarstw, w których posiadaniu był jego dobry znajomy.
Dotarli do miasta tuż przed zmrokiem. Nim jednak dojechali do samej bramy, Kerr zatrzymał konia i odwrócił się w stronę Vitaly'ego. Mężczyzna wciąż miał na sobie płaszcz charakterystyczny dla asasynów, a to mogło ich zdemaskować. Był również ranny, co wcale by nie pomogło przy przejeździe na teren miasta.
- Vitaly, oddaj mi płaszcz i weź mój. Musimy zakryć twoją ranę... - zeskoczył natychmiast po wypowiedzeniu tego i podszedł do drugiego z koni, ściągając swój płaszcz. Drugi z asasynów z trudem rozebrał się i narzucił nowy materiał, oddając swój. Kerr od razu schował okrycie między liśćmi tuż przy jednym z krzaków. – Nie możemy go spalić, bo dym pewnie by zauważyli. Bądźmy szczerej nadziei, że nikt go tu nie znajdzie.
- Nie możemy go wziąć? – spytał Eraz, a Szahi pokręcił głową i odparł:
- Mogliby nas przeszukać przy wjeździe. Wtedy by nas rozpoznali.
Kiedy sprawa z odzieniem została zakończona, Kerr wrócił na konia i podążył do bramy. Krótko później dotarli pod wielką kamienną bramę. Była otwarta, jednak przy samym wjeździe stał niski człowiek, będący pewnie strażnikiem. Gdy podjechali do niego, Eraz dostrzegł za nim dwóch innych mężczyzn, dużo większych i z pewnością nie byli to mieszkańcy miasta. To byli Vayrusowie. Un-Mahh rozpoznał ich po charakterystycznym ubraniu.
- Kim jesteście, Panie? – spytał uprzejmie niski człowiek, a Kerr odpowiedział:
- Jesteśmy kupcami ze wschodu. Przyjechaliśmy na targi w poszukiwaniu dobrego interesu.
- Rozumiem, rozumiem. – zastanowił się głośno mężczyzna, po czym odwrócił się niepewnie w stronę dwóch Vayrusów. Ci zaś przyglądali się uważnie przybyszom, jakby oceniali ich w głowie. Trwało to dosyć długo. Obaj nie byli zbyt pewni. Kiedy pierwszy z nich pokręcił głową, niski strażnik odwrócił się z powrotem i uśmiechnął się delikatnie, przepuszczając ich w bramie. Kiedy odjeżdżali Kerr odetchnął z ulgą, a Eraz w końcu wypuścił z piersi wstrzymywane powietrze. Przez moment było mu gorąco.
Dosłownie dziesięć metrów za bramą, Vitaly zacisnął zęby i z bólu osunął się z konia. Prawdopodobnie gdyby nie Kerr, asasyn już gryzłby ziemię. Szahi złapał go za ramię i pociągnął z powrotem. Zauważył to jednak jeden z Vayrusów i już powoli szedł w ich kierunku.
- Wszystko w porządku, Panie? – spytał nerwowo, a Kerr zacisnął usta, czując, że nie wie, jak wytłumaczyć się wrogowi.
- Brat źle znosi zmianę klimatu. U nas jest o tej porze roku zupełnie inna pogoda. Odpocznie w karczmie i raz dwa się podniesie, Panie! – zawołał Eraz z szerokim uśmiechem, a Vayrus przytaknął i choć przez chwilę nie wyglądał na przekonanego, puścił ich dalej.
Kerr odetchnął z ulgą i spojrzał na rozpalonego Vitaly'ego, który ledwo utrzymywał oczy otwarte. Cicho szepnął mu, że zaraz będą na miejscu, po czym ruszył do przodu.
Mijali gęsto osadzone domostwa, aż do momentu, gdy wjechali na jedną z miejskich dróg. Wtedy Vitaly wolno zaczął wskazywać drogę. Zatrzymali się kilkanaście minut później tuż przed jednym z większych budynków. Był to też początek tej lepiej funkcjonującej części miasta. To tutaj zaczynały się bogate zdobienia i ładnie oświetlone drogi. Ludzie wciąż kręcili się po okolicy, mimo, że zaczęło robić się ciemno. Byli to w większości lekko podpici panowie i panie, wracający z pewnością z karczm.
- Eraz, zapukaj do drzwi. – pokierował Kerr, a chłopak zeskoczył z konia i ruszył do drzwi. Zastukał dokładnie cztery razy, poczekał chwilę, a krótko później drzwi otworzyły się delikatnie i na zewnątrz wyjrzała piękna rudowłosa dziewczyna o dużych brązowych oczach.
- Czym mogę Ci służyć, chłopcze? – uśmiechnęła się kokieteryjnie, ale nim Eraz zdążył odpowiedzieć, wszyscy usłyszeli ciężkie:
- Nie zgrywaj się, Abla...
Wtedy owa dziewczyna otworzyła szerzej drzwi i odparła:
- Zawsze jesteś taki oschły, Vitaly... Miło, że nas odwiedziłeś w końcu.
Kerr natychmiast pomógł zejść z konia przyjacielowi i poprowadził go do drzwi. Eraz podprowadził klacze obok budynku, gdzie znajdowała się niewielka zagroda, po czym wrócił do reszty. Abla wpuściła ich do bogato zdobionego wnętrza. Trzeba było przyznać, że jak na dom publiczny, posiadano tam wszelkie wygody. Piękne kanapy już od wejścia wydawały się być jak marzenie, zachwycające obrazy przyciągały spojrzenia gości, a dookoła oczywiście kręciło się parę urodziwych pań.
- Gdzie jest Salem? – spytał słabo Bahir, a dziewczyna przewróciła oczami i spojrzała na mężczyznę. Wtedy chyba zauważyła, że płaszcz przeciekał mu krwią.
- O kurwa, jesteś ranny! – wrzasnęła i pognała przed siebie, wspinając się po schodach na wysokich butach, aż nie dotarła do jednych drzwi. Otworzyła je szeroko i zawołała coś, ale nie dotarło to już do przybyłych.
Po chwili Kerr zauważył, że dziewczyna wraca, a za nią biegnie ktoś jeszcze. W pierwszej chwili długie blond włosy wydawały się należeć do kobiety, jednak asasyn szybko skorygował swoje ustalenia. Był to mężczyzna. Dość drobny, ale niezwykle wysoki, o jasnej karnacji, niebieskich oczach i ostrych rysach twarzy. Ubrany był w ciemne spodnie, koszulę i granatowy płaszcz. Jego brwi marszczyły się w zmartwieniu. Minął stojącego przed nimi Eraza i natychmiast podbiegł do Vitaly'ego. Ten już ledwo trzymał się ramienia Kerra. Na widok swojego przyjaciela padł na kolana, uśmiechnął się i stęknął:
- Dłużej się nie dało?
- Ty cholerny kretynie! – krzyknął mężczyzna i złapał Vitaly'ego nim ten upadł całkiem na ziemię. – Pomóż mi go przenieść!
Kerr nie czekał, tylko złapał Bahira pod ramiona i uniósł z pomocą blondyna. Przenieśli go na najbliższą kanapę, a następnie zdjęli z niego zakrwawiony płaszcz i przyjrzeli się uważnie ranie. Wyglądała bardzo nieciekawie.
- Jak z tego wyjdziesz bez szwanku, to będzie cud... Coś ty narobił?! – zaczął wrzeszczeć, po czym zawołał jedną z dziewczyn obok i polecił jej przyniesienie jakichś ziół z jego gabinetu. Dziewczyna przytaknęła i natychmiast pognała przed siebie. W tym czasie mężczyzna wyciągnął z kieszeni płaszcza jakieś zawiniątko i odwrócił się do dwóch pozostałych mężczyzn. – Jeśli macie słabe żołądki, to radzę się odwrócić.
Eraz od razu posłuchał i odwrócił wzrok, ale Kerr pokręcił głową i podszedł bliżej, łapiąc Vitaly'ego za ręce. Blondyn przez chwilę przyglądał mu się zaskoczony, a wtedy asasyn odparł:
- Przytrzymam go, będzie Ci łatwiej szyć...
Mężczyzna przytaknął i rozwinął swoje nici, po czym zajął się zszywaniem rany. Bahir krzyknął wniebogłosy, a Szahi przytrzymał go mocno. W tym samym czasie dziewczyna wróciła z ziołami. Blondyn przyjął je z wdzięcznością i zaczął rozdrabniać kilka z nich na miąższ, po czym natarł ranę delikatnie. Na początku Vitaly zaczął się wiercić, ale z każdym ruchem najwidoczniej przynosiło mu to ulgę, więc uspokoił się. Później zszywanie było już prostsze. Cała operacja skończyła się w ciągu godziny. Kiedy lekarz odsunął się od pacjenta, ten był już tak zmęczony, że zasnął w ciągu paru sekund, mrucząc coś pod nosem.
- Musimy dać mu odpocząć... Do rana będziemy wiedzieć, czy zakażenie odpuści... - podsumował i zebrał swoje zioła oraz nici, po czym ruszył w stronę schodów.
Kerr zareagował natychmiastowo i pobiegł za mężczyzną, mimo, że ten dość szybko dotarł prawdopodobnie do swojego gabinetu. Prawie uderzył asasyna drzwiami, gdy je zamykał, ale Szahi zgrabnie wślizgnął się do pomieszczenia.
- Po co za mną idziesz? – spytał blondyn, a Szahi zamarł. Właściwie nie wiedział, dlaczego tak uparcie podążył za mężczyzną.
- J-Ja... Chciałem podziękować za pomoc... - zaczął, po czym podszedł bliżej i wyciągnął rękę: - Nie znamy się jeszcze... Kerr Szahi.
- Ja Cię znam. – odparł pewnie mężczyzna i uśmiechnął się krótko: - Ale masz prawo nie znać mnie. Jestem Salem Hatim.
- To ty jesteś przyjacielem Vitaly'ego? – zapytał krótko asasyn, a blondyn zaśmiał się i szybko odpowiedział:
- Przyjaciel to za dużo powiedziane... Mam u niego dług wdzięczności.
Kerr przytaknął, ale zmarszczył brwi. Był pewien, że Vitaly wspominał o przyjaźni, jednak mógł nie być pełni umysłu, skoro już wtedy był ranny. Zastanawiał się, co mógł mieć na myśli Salem. Ten przyglądał mu się badawczo, aż w końcu odwrócił się i poszedł odłożyć swoje rzeczy niedaleko małej szafki.
- Powiedziałeś, że może nie wyjść z tego... Jeśli do rana zakażenie nie puści, co wtedy? – zaryzykował Kerr, a Salem znieruchomiał na kilkanaście sekund. Dopiero po dobrej chwili, odwrócił się w stronę asasyna i odpowiedział:
- Wtedy straci całe lewe ramię.
࿇࿇࿇
- Długo ich nie ma. – zauważył Eraz, siedząc niedaleko śpiącego Vitaly'ego. Po jego lewej stronie siedziała Abla, nawijając na palce rude loki.
- Pewnie Salem prezentuje mu swój repertuar... - zadrwiła dziewczyna, a Un-Mahh odwrócił się gwałtownie w jej stronę. – No co? Jest w tym świetny! Mogę zapewnić!
- Nie o to mi chodziło! - zagrzmiał Eraz i schował twarz w dłoniach. W myślach zastanawiał się, czy Kerr naprawdę byłby zdolny robić coś takiego w takiej chwili. Im dłużej nad tym myślał, tym gorzej się czuł, ale skoro Szahi nigdy nawet nie zrobił sobie dobrze, to jak miał dopuścić się takiego czynu.
Jego coraz bardziej niemoralne myśli przerwał głośny stukot do drzwi. Eraz podniósł głowę zaskoczony, a potem przerzucił wzrok na leżącego na kanapie Vitaly'ego. Z samego wejścia nie było widać sofy, jednak kilka kroków w przód i Bahir byłby idealnie na widoku.
- Cholera... Jeśli to Vayrusowie, to jesteśmy martwi. – szepnął Un-Mahh, a Abla wstała i wolno podeszła do drzwi. Powtórzyła manewr z wcześniej i delikatnie uchyliła drzwi.
- W czym mogę służyć, panowie? – zapytała flirciarsko. Eraz natychmiast przysunął się do ściany i uważnie słuchał.
- Szukamy zbiegów.
- U nas? Panowie chyba nie wiedzą, co to za miejsce, ależ oczywiście... Zapraszam na degustację tutejszych specjałów, kiedy panowie skończą poszukiwania... - zaproponowała czarująco, ale Ci byli zbyt niecierpliwi.
- Nie pytam się Ciebie, dziwko, odsuń się. – mówiąc to, popchnął dziewczynę, a ta upadła na miękki dywan obok drzwi.
Do środka weszli dwaj rośli mężczyźni i zdecydowanie nie byli to zwykli strażnicy, tylko Vayrusowie. Eraz wstrzymał oddech i spojrzał błagalnie w stronę schodów, gdzie wcześniej zniknęli Kerr i Salem. Ani myślał krzyczeć o pomoc, ale z drugiej strony wrogowie mogli ich szybko zabić, a Szahi nawet by się nie zorientował. Un-Mahh nie wiedział, co robić, ale jedno było pewne. Nie miał zamiaru poddać się bez walki. Przypomniał sobie o jednym z noży, które Vitaly trzymał w bucie i powoli zaczął przesuwać się w stronę kanapy, słysząc jak Abla próbuje powstrzymać najeźdźców. Miał nadzieję, że to wystarczy...
~*~
Z małym opóźnieniem, ale rozdział się pojawił! Jestem z niego całkiem dumna i jestem ciekawa, jak odbierzecie nowe postacie! Dajcie mi koniecznie znać :3
~ Lucyfer
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top