Rozdział 14 "Zawodny Plan"

Było chłodno. Stary koc zjechał na posadzkę, a ciało mężczyzny obiegł dreszcz. Kerr otworzył ociężale oczy i rozejrzał się dookoła. W pierwszym momencie próbował sobie przypomnieć, gdzie jest, a później dostrzegł masę książek i papierów. Był w gabinecie Salem, jednak blondyna nigdzie nie było, a miejsce na kanapie stawało się już powoli zimne.

Za oknem już świtało, gdy Kerr podniósł się z kanapy i odszukał swój płaszcz, aby narzucić go na ramiona. Wolno wyszedł z gabinetu i ruszył w kierunku schodów, gdy nagle usłyszał stłumioną rozmowę zza drzwi Eraza. Asasyn zatrzymał się gwałtownie i powoli podszedł pod same drzwi, przykładając do nich ucho. Wiedział, że to nietaktowne podsłuchiwać, ale nie mógł się oprzeć tej pokusie.

- Nie rozumiem, co ty masz do tego. – zagrzmiał nerwowo Un-Mahh. Widać było, że chłopak był już zirytowany rozmową.

- Po prostu uważam, że niesłusznie go oceniłeś. – odpowiedział znajomy głos i Kerr nie musiał się wysilać, by zrozumieć, że to Salem rozmawiał z Erazem. Nie trudno było też zgadnąć, że rozmawiali o nim, przez co Szahi ugryzł się w język z zaskoczenia. Wciąż miał w głowie pocałunek Hatima oraz jego słowa o wykorzystywaniu. Nie mógł jednak zrozumieć, dlaczego po tym wszystkim rozmawiał z Erazem.

- Znasz go od niedawna, prawdopodobnie sam źle go oceniłeś. – wyznał pewnym głosem Un-Mahh. – Kerr kompletnie nie zna się na uczuciach. Coś go do tego popchnęło i z pewnością nie była to miłość. Za parę dni by wszystkiego pewnie żałował i zostawił mnie.

- Nie jest taki płytki. Myślę, że naprawdę się zakochał. Nie mogę Cię prosić, byś sam się w nim zakochał, bo widzę po twoich oczach, że to ty jesteś niepewny uczucia. – powiedział dość smutno Salem, po czym dodał: - Chcę Cię tylko prosić, byś go nie zniszczył, bo on na to nie zasługuje. Jeśli musisz, to odrzuć go, ale zrób to tak, by przy tym nie cierpiał...

Przez chwilę panowała między nimi cisza, przez co Kerr poczuł chęć popchnięcia drzwi i wejścia do środka, jednak nim to urzeczywistnił, Eraz odezwał się cicho i jakby z pretensją w głowie.

- Za bardzo się o niego troszczysz. Zaczęło Ci zależeć.

Znów nastała cisza. Kerr poczuł, że jego twarz oblewa czerwień i, że to ostatni moment by stamtąd odejść.

- Na twoim miejscu bym to przemyślał. Do zobaczenia na śniadaniu.

Kiedy Szahi to usłyszał, spanikował. Wiedział, że zaraz drzwi się otworzą, więc tylko spojrzał w górę i zorientował się, że dach był podtrzymywany przez drewniane belki. Mężczyzna dawno tego nie robił, ale podskoczył i złapał się jednej z nich, mocno podciągając do góry. Kiedy drzwi się otworzyły, owijał ciałem całą deskę. Błagał w myślach, by sufit się nie zwalił, bo konstrukcja była dość stara.

Spojrzał wolno w dół i zobaczył długie platynowe włosy. Salem wyszedł, zamknął za sobą drzwi i zatrzymał się. Wyglądał blado, a jego usta były zaciśnięte w wąską kreskę. Po chwili mężczyzna ruszył i bardzo szybko zaczął schodzić po schodach. Kerr poczekał tylko, aż ten zniknie z jego pola widzenia, po czym zeskoczył z belki. Przez chwilę sam się nie ruszał. Próbował poukładać sobie to wszystko w głowie, ale cała ta sytuacja go przerosła.

Zastanawiał się, dlaczego Salem próbował mu pomóc i, o co chodziło Erazowi, gdy mówił o troszczeniu się. Jedyna myśl, jaka przychodziła mu do głowy, to fakt, że Hatim mógł zacząć czuć coś więcej do niego, ale było to tak nieprawdopodobne. Blondyn był uparty, nie lubił asasynów i nie mógł go lubić, skoro wciąż na niego sarkał.

Gdy tak stał zamyślony, drzwi obok otworzyły się ponownie i tym razem stanął w nich Eraz. Miał podkrążone oczy, najwyraźniej nie spał w nocy, a jego mina przybrała wyraz zaskoczony na widok asasyna. Przez chwilę patrzyli na siebie nawzajem, aż w końcu Eraz nie spytał:

- Co robisz przed moim pokojem?

- Ja... Ja przepraszam. – wymamrotał Kerr i spuścił głowę, chcąc jak najszybciej odejść. Jednak nim pokonał trzy krok, Eraz złapał go za rękę i zatrzymał. Asasyn odwrócił się zaskoczony, a Un-Mahh tylko powiedział:

- To ja przepraszam. – po czym zarumienił się po same uszy. Kerr uśmiechnął się delikatnie i podszedł do niższego chłopaka zbierając go w ramiona i przytulając mocno.

࿇࿇࿇

- Dzisiaj rano dotarł do mnie list od jednego szpiega. – powiedział prosto z mostu Salem, gdy już wszyscy po śniadaniu znaleźli się w salonie. – Raburowie żyją, podobno trzymają ich w lochach tutejszego więzienia. Są wprawdzie pod stałym nadzorem, ale do przejścia.

Kerr był ucieszony informacją o znajomych asasynach, ale nie potrafił się skupić, widząc, jak źle dzisiaj wyglądał Salem. Nawet nie patrzył w jego stronę, mimo, że Szahi na każdy możliwy sposób próbował przykuć jego uwagę. Zwyczajnie był bardziej zainteresowany własnymi palcami. W pewnym momencie asasyn z ledwością nie powstrzymywał, aby nie wstać i nie zmusić Hatima do spojrzenia mu w oczy, ale wtedy na jego ramieniu pojawiła się dłoń. Mężczyzna spojrzał w bok i zobaczył uśmiechniętego Eraza. Jego serce zaczęło bić szybciej, ale nie był pewien, czy to oznaka uczucia, czy tylko stres.

- Mam pomysł jak ich odbić! – powiedział, a Szahi przytaknął i rozluźnił się, próbując skupić się na zadaniu. – Będziemy potrzebować sukien...

Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem, a on zaśmiał się pod nosem i zaczął powoli tłumaczyć swój plan. Z każdym słowem Kerr rozumiał coraz więcej i gdy chłopak skończył, asasyn przyznał, że to był naprawdę dobry pomysł.

- Vitaly nie powinien tam jeszcze iść... Jest wciąż słaby. Kerr i ja możemy iść. – wyznał Eraz, a Szahi przytaknął na to.

- Szybko zostaniecie wykryci. – powiedział zdecydowanie Salem, na co Eraz się obruszył. To był pierwszy raz od poprzedniego wieczoru, gdy Hatim spojrzał na Kerra, po czym powiedział: - Pójdę z wami, przynajmniej wiem, jak się zachowywać...

Eraz prychnął, ale zgodził się na ten plan, podczas gdy Kerr tylko zacisnął zęby. Po chwili Abla, która siedziała na samym skraju stołu, wstała i oznajmiła, że pójdzie przygotować im ubrania. Salem również wstał i ramię w ramię poszedł z dziewczyną w kierunku schodów.

Un-Mahh również nie pozostawał w tyle. Pociągnął asasyna i razem ruszyli za resztą. Mieli trochę czasu na przygotowania, bo na misję mieli wyruszyć dopiero gdzieś po południu, aby wrócić pod osłoną nocy.

Abla zabrała ich do jednej z sypialni, gdzie pod ścianą stała ogromna szafa. Dziewczyna najpierw przyjrzała się Erazowi i Kerrowi, a potem otworzyła drewniane drzwiczki i zajrzała na półki. Kiedy szukała odpowiedniego stroju, Salem powiedział, że przebierze się sam i wyszedł. Kerr patrzył jak blondyn dosłownie ucieka z pomieszczenia, po czym wrócił wzrokiem do rudowłosej.

- Ta będzie idealna na Ciebie, Eraz. – powiedziała i podała chłopakowi niebieską suknię. Ten przytaknął i zaczął się rozbierać, aby przymierzyć szatę, podczas gdy Kerr otrzymał swoją białą sukienkę. Była długa do ziemi i przepięknie zdobiona w srebrne kwiaty. – Trzymaj, będziesz dobrze w tym wyglądał. Zaraz przyniosę wam też peruki.

Gdy wyszła, mężczyźni zaczęli się ubierać w suknie, a gdy oboje byli już ubrani, Eraz zaczął się głośno śmiać. Patrzył na asasyna i ledwo się powstrzymywał.

- Wyglądasz śmiesznie! – próbował się bronić. Miał szczerą rację. Kerr był dobrze umięśniony i pomimo ładnej sukienki nie dało się ukryć faktu, że był mężczyzną. Tymczasem Eraz przy dobrej peruce mógłby spokojnie uchodzić za młodą panienkę z miasta.

Kiedy Abla wróciła do pomieszczenia, skrzywiła się na widok Kerra i przyznała cicho, że to może być trudne zadanie. Podała obu mężczyznom dwa kłęby włosów. Szahi otrzymał długą czarną perukę, której końcówki włosów zwijały się delikatnie, a Eraz niewiele krótszą ciemnobrązową. Rudowłosa pomogła im obu ubrać się do końca, po czym wyjęła czarną narzutkę dla Kerra, aby choć trochę zasłonić jego ramiona. Na szczęście twarz miał szczupłą i przy dobrym makijażu mogło się to udać.

- Dajcie mi chwilę. Zajmę się wami i powinniście być gotowi na czas. – wyznała, sięgając po szkatułkę przy łóżku. W środku znalazł się biały puder, ładna szminka i kilka innych rzeczy, których Kerr nie znał z nazwy.

Trwało to godzinę, nim obaj z nich byli już gotowi. Wyszli z pomieszczenia razem z Ablą i skierowali się do salonu. Vitaly na ich widok prawie zakrztusił się winem, które popijał w towarzystwie żony. Tymczasem Fatin uśmiechnęła się szeroko i pomachała do kompletnie skompromitowanego tą sytuacją Kerra.

- Gdzie jest Salem? Jest już gotowy? – spytał asasyn, a Fatin i Vitaly tylko pokręcili głowami. Po chwili jednak usłyszeli czyjeś korki na schodach i odwrócili się w tamtym kierunku.

Kerr zaniemówił. To był Salem, ale wyglądał po prostu olśniewająco. Miał na sobie bladozieloną sukienkę, która luźno opierała się na jego ciele. Cała była przyozdobiona złotymi zawijasami, a przy pasie owinięta ciemnozielonym pasem. Hatim nie miał peruki, bo jej nie potrzebował. Rozpuścił swoje długie platynowe kosmyki, które spływały po jego ramionach swobodnie. Tymczasem jego twarz była pomalowana bardzo delikatnie, co dodawało mu tylko uroku. Kerr poczuł się bardzo dziwnie, gdy Salem schodził powoli po schodach, a gdy stanął tuż obok niego, asasyn prawie zakrztusił się własną śliną.

- Jesteśmy gotowi. Możemy ruszać. – powiedział pewnie blondyn, a wszyscy prócz Kerra przytaknęli. Asasyn wciąż nie wierzył własnym oczom.

࿇࿇࿇

- To jest bardzo zły pomysł. – powiedział po raz kolejny Szahi, gdy w długich sukniach zbliżali się do więzienia. Budynek był oddalony od dworu miasta Carlin. Prawdopodobnie tutejsi szlachcice nie lubili towarzystwa katów i więziennych psów.

- Powiedz to jeszcze raz, a Ci przyłożę. – zagrzmiał Salem, po czym odwrócił się gwałtownie do asasyna i syknął: - Staraj się nie wychylać, bo wszystko szlag trafi.

Łatwo było mówić, gorzej czynić. Kerr z ledwością poruszał się w długiej sukni, a peruka była tak niewygodna i łatwo się plątała, że każdy bardziej gwałtowny ruch tworzył z jego głowy jeszcze większy dramat. Eraz nie radził sobie wiele lepiej, sam również potykał się, a dłonie więzły mu między długimi kosmykami. Tak naprawdę tylko Salem wydawał się być do tego przyzwyczajony i gdyby Kerr nie wiedział, pewnie wziąłby go za kobietę. Sposób w jaki się poruszał, jego maniera, a nawet to jak trzepotał rzęsami, gdy przechodzili koło jakichś ludzi. Szahi szybko zrozumiał, że to nie drugi ani nie trzeci raz, gdy Salem tworzy z siebie taki teatr jednego aktora. Musiał robić to zdecydowanie częściej, ale pytanie brzmiało, dlaczego musiał i czy w ogóle „musiał", to dobre słowo?

Kerr przyspieszył trochę kroku i zrównał się z mężczyzną, aby porozmawiać, jednak Hatim zdecydowanie postawił na taktykę ignorowania.

- Nie robisz tego po raz pierwszy, prawda? – spytał, a Salem czy chciał, czy nie, musiał dać mu odpowiedź.

- To fakt, nie często ratuję asasynów z rąk wroga.

- Nie mówię o ratowaniu, tylko o tych wszystkich sukniach i perukach... - poprawił go, zniżając trochę głos, aby na pewno nikt go nie usłyszał prócz jego rozmówcy.

Widać było, że na to pytanie blondyn odrobinę zwolnił i delikatnie zwrócił twarz w stronę asasyna. Nie wyglądał na zadowolonego z tej uwagi, ale jednak odetchnął głęboko i odparł:

- Czasami trafiają się tacy klienci...

- Tacy? – dopytał mało taktownie Kerr, a Salem zagryzł usta. Wtedy asasyn zorientował się, że zaczyna brnąć za głęboko, ale nim się zreflektował, Hatim odparł:

- Tacy, którzy wybierają mnie, ale wolą takie wydanie. Zdziwiłbyś się jak często zresztą... Lubią patrzeć na kobiety, ale nie lubią ich dotykać, za to do młodych mężczyzn jest im cholernie blisko. Jednak co by powiedzieli inni? To byłby skandal, gdyby pojawił się taki związek... Więc przychodzą do mnie po rozkosze ciała.

- Nie musisz mówić dalej. Przepraszam. – powiedział nagle Kerr, a Salem tylko prychnął i przyspieszył. Był wściekły. Nie dało się tego ukryć, a Szahi naprawdę nie miał nic złego na myśli. Jednak prawda okazała się być dla niego jak cholernie długa szpilka wolno zagłębiająca się w jego ciało. Nie rozumiał, dlaczego tak się czuł.

Wtedy delikatnie odwrócił się na Eraza, który wciąż szedł wolno za nimi, najwyraźniej bardziej przykładając uwagę do nieplątania swoich nóg w materiale niż podsłuchiwania ich rozmowy. W głowie asasyna zaczęło się prawie dymić od nadmiaru emocji. Nie rozumiał ani jednej, ale czuł, że są na tyle istotne, że przeszkadzały mu w swobodnym myśleniu.

Kiedy dotarli na miejsce, Kerr zorientował się, że więzienie wcale nie jest takie duże, jak do tej pory sądził. Był to stosunkowo mały budynek na skraju miasta. Z zewnątrz nawet nie wyglądał na zbyt dobrze chroniony, ale skoro Salem uznał, że inaczej nie dało się tam wejść, asasyn nie miał zamiaru tego kwestionować, bo w końcu nie znał Carlin na tyle, by móc organizować w nim obławy.

Nim jednak podeszli pod same wejście, Salem zatrzymał ich i odwrócił się do nich, aby przemówić:

- Przy samym wejściu jest dwóch strażników, kolejni dwaj są przy samej celi. Jeśli szpieg się nie myli, nie ma ich na ten moment więcej. Nie odzywajcie się, zwłaszcza ty, Kerr, macie się ładnie uśmiechać i chować twarz za materiałem, jakbyście byli zawstydzeni. Resztę zostawcie mnie. Jeśli dobrze pójdzie, to Ci dwaj sami nas zaprowadzą do Raburów.

Kiedy nie zobaczył sprzeciwu na twarzach pozostałych, po prostu ruszył dalej. Nawet się nie zatrzymał, kiedy zobaczyli dwóch strażników przy wejściu głównym. Wręcz przeciwnie lekko przyspieszył poruszając się z gracją. Kerr nawet nie musiał tego widzieć, ale wiedział, że w tym momencie Salem uśmiechał się pociągająco. Poznał to po oniemiałych twarzach strażników.

- Drogie Panie! A cóż to szukacie w tak ubogim przybytku? – zapytał wesoło jeden z nich. Był umięśniony, ale poharatany z twarzy. Widać było, że to nie uliczny pijaczyna zatrudniony na straży, tylko czynny żołnierz. Kerr czuł, że to może być trudne zadanie, ale obiecał się nie spłoszyć, więc złapał za materiał przy swojej szyi i naciągnął go na twarz. Eraz wykonał podobny gest i oboje zbliżyli się do strażników, ale nie na tyle blisko, by Ci mogli się im dobrze przyjrzeć. Resztą i tak byli zajęci zjadaniem wzrokiem Hatima.

- Dowódca poprosił, byśmy umiliły czas miłym panom. Całej czwórce! Taki dobroduszny dla nas człowiek, skoro pozwolił byśmy poznały tak urokliwych i walecznych mężczyzn! – jego głos to była dopiero zagadka. Najwyraźniej talent skryby nie był jedyną zaletą blondyna. Salem wręcz perfekcyjnie zmienił swój głos i tylko uważny słuchacz mógłby zauważyć te moment, gdy głos mu się łamał i wychylała się niska nuta.

- To zaszczyt dla nas, drogie Panie! – zaśmiał się gardłowo i podszedł do Hatima, łapiąc go w talii i przyciągając do siebie. Kerr nerwowo poruszył się w miejscu, czym zwrócił uwagę strażników. – Oczywiście wszystkie Panie są zaproszone! – dodał drugi z nich, jakby właśnie o to chodziło.

- Koleżanki są bardzo nieśmiałe... - wyjaśnił cicho Salem i przysunął się do strażnika, próbując zwrócić jego uwagę na siebie. Nie było to trudne, bo prostolinijny mężczyzna od razu uśmiechnął się szeroko i przybliżył się do blondyna. – Jakieś imię nosicie, Panie? Chciałabym wiedzieć, kto tak wyjątkowo uszczęśliwi mnie dzisiaj?

- Tyrant, moja Pani. – odparł mu z uciechą strażnik i przejechał dłonią po nodze. Tymczasem drugi z mężczyzn również nie zamierzał czekać i podszedł do Hatima od tyłu, kładąc mu dłoń w dole pleców.

Chociaż Kerr bardzo chciał to przetrzymać i nie wyrywać się do przodu, nie mógł znieść tego widoku i mimo, że wyjątkowo się starał, pomimo ostrzegawczego wzroku blondyna, asasyn ruszył zgrabnie przed siebie i podszedł do Tyranta, łapiąc go za ramię.

Mężczyzna odwrócił się i uśmiechnął szeroko, mówiąc słodko:

- Spokojnie, moja Pani! Już obdarzam Cię uwagą!

Prawdopodobnie powiedział by coś jeszcze, ale Kerr uśmiechnął się złośliwie i szybko przerwał jego zalotną gadkę.

- Spokojnie, mój Panie. Pozwól, że to Cię obdarzę uwagą. – gdy tylko skończył mówić, Tyrant miał chwilę zwątpienia przez niski głos asasyna, jednak nie zdążył podzielić się żadną uwagą, bo Kerr bez chwili zawahania przywalił strażnikowi i facet padł bez przytomności.

Drugi mężczyzna tymczasem, zorientowawszy się, co się dzieje, wycofał się o krok. Było to jednak za mało, bo w tym samym momencie, Salem odwrócił się do tyłu i z rozpędu przyłożył strażnikowi. Kiedy ten również upadł na ziemię, Szahi tylko dodał do tego jeden kopniak w głowę i byli już pewni, że mężczyzna zbyt szybko nie wstanie.

- Idealnie. – uśmiechnął się krótko Szahi, a wtedy Salem wściekły zdzielił go po twarzy.

- Czy ty jesteś normalny?! Co to miało do cholery być?! Spieprzyłeś wszystko! – każde pojedyncze słowo było dosłownie wycedzone przez blondyna z takim jadem, że Kerr natychmiast zmienił swój wyraz twarzy.

- Nie mogłem tak dalej. – odpowiedział, ale Salem miał go już kompletnie gdzieś. Odwrócił się do jednego ze strażników, wyciągnął od jednego krótki sztylet, po czym wyminął asasyna i podszedł do Eraza.

- Trzymaj, stoisz na straży i pilnujesz, by mili panowie się nie obudzili. Jak się obudzą, to uderzasz w łeb. Jeśli ktoś się pojawi, to gnasz do środka znaleźć nas, jasne? – powiedział do niego Salem, a wtedy Un-Mahh przytaknął i wziął broń. Gdy Hatim odwrócił się do asasyna, ten stał blady jak kartka. – A ty, kretynie, idziesz ze mną. Jeśli zginiemy przez Ciebie, to nawet po śmierci będę Cię prześladował!

~*~

Aniołki i Demony,

Bardzo was przepraszam za taką zwłokę... Widziałam, że pojawiły się już obawy, że na dobre skończyłam pisać, ale prawda jest taka, że cholernie ciężko było mi znaleźć na to czas, jednak jak wiecie, nie jest teraz zbyt dobrze na świecie. Siedzenie w domu nie jest dla mnie ani trochę przyjemne, ale nie możemy nic z tym zrobić. Bądźcie rozsądni i nie wychodźcie oraz zachowajcie podstawowe zasady higieny. Moi przyjaciele w służbie medycznej mają teraz najcięższe zadanie i musimy im to jak najbardziej ułatwiać!

Tymczasem dzielę się z wami przydługim rozdziałem i cichą nadzieją, że zrozumiecie, moją ociężałość w pisaniu! <3 Wypowiedzcie się na temat tego, co się tutaj odgrywa, chętnie  się tego dowiem i z pewnością będzie to dla mnie motywacją do pisania! <3 

~ Lucyfer

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top