« 9 »
Tak, jak każdego zwyczajnego dnia, obudził go alarm w telefonie. Właśnie minęło dziesięć minut po szóstej.
Rafał powinien teraz wstać, ubrać się, umyć twarz, założyć buty i pójść pobiegać do lasu. Później zjadłby jogurt z bananem i płatkami owsianymi, przygotował kanapki do pracy i pojechał na komisariat. A tam zająłby się tym, czym zwykle się zajmował.
Nie zrobił nic. Leżał w poprzek łóżka z głową wykręconą w bok. Zaciskał powieki rozpaczliwie pragnąc zatrzymać resztki głębokiego snu. Strzępki spokoju wyślizgiwały się umysłowi Rafała, jak woda przelatująca przez palce.
W połowie pierwszej zwrotki jednej z piosenek Imagine Dragons, która budziła go każdego ranka, z jękiem zwlekł się z łóżka i wyłączył budzik. W mieszkaniu ponownie zapanowała cisza.
Był już w pełni świadomy, kiedy dotarło do niego, że w sypialni jest zimno a praktycznie wszystkie mięśnie jego ciała zesztywniały. Zaczął się powoli rozgrzewać, mimo że mundur, który wciąż miał na sobie, ograniczał ruchy. Poczuł lekki ból w kolanie.
Antoni nie żył.
Jak na zawołanie znowu rozbolał go brzuch. Rafał syknął, schylił się i zacisnął zęby. Po niespełna dziesięciu sekundach zniknął. To nie było normalne.
Odetchnął ciężko. Uznał, że jest zbyt zmęczony, żeby znowu coś podpalić.
– Cholerny... – Nie wiedział, co dokładnie chciał obrazić.
Warknął tylko i przeszedł z miniaturowej sypialni do takiego przedpokoju w tym samym rozmiarze. Pod podeszwami eleganckich butów, które teraz były brudne, strzelały drobinki piasku. Kiedy on ostatnio sprzątał mieszkanie?
Stanął przed lustrem.
Twarz i szyję mężczyzny, którego ujrzał, porastał kilkudniowy zarost. Pod zaczerwienionymi oczami malowały się szare półksiężyce. Zmierzwione zlepione potem włosy były przyprószone pyłem z drogi, który sprawiał, że Rafał wyglądał, jakby zaczął przedwcześnie siwieć. Mundur prezentował się równie dobrze, jak twarz. Zdecydowanie nieświeża i przybrudzona piachem koszula, zmięty krawat oraz pognieciona upstrzona plamkami krwi marynarka. Od prawego mankietu aż do łokcia ciągnęło się proste rozdarcie, w tym miejscu krew była najciemniejsza. Rafał przypomniał sobie o rozoranym przez odłamek szkła przedramieniu. Wbrew pozorom, rana najwyraźniej nie była bardzo głęboka i krwawienie samo ustało. Rozcięcie musiało się zasklepić, kiedy Sierczyński spał, ale pewnie i tak na pościeli znajdą się brunatne ślady. Kolejna rzecz do sprzątnięcia, lista się wydłużała.
Przeniósł wzrok z powrotem na twarz w lustrze. Spojrzał sobie w oczy. Czaiło się w nich coś dziwnego. Coś, czego wcześniej tam nie było. Wyglądał dziko i niebezpiecznie. Jak szaleniec, który już dawno przekroczył granicę.
– Wyrażaj siebie wyglądem – mruknął.
Kuśtykając przeszedł do łazienki. Niedbale zrzucił z siebie całe ubranie, łącznie z butami, w których spał. Poczuł nieprzyjemny zapach starego potu. Nie zwlekając wszedł pod prysznic i odkręcił kran na cały regulator.
Przez chwilę czuł się cudownie. Zamknął oczy i skupił całą uwagę na szumie wody wypływającej ze słuchawki i kroplach uderzających w plastikowe podłoże. Chłodne strużki spływały po nim usuwając cały pot, pył i krew. Dostawały się w każde zakamarki ciała. Rafał nieco się odprężył.
Zakręcił wodę, wytarł się i umył zęby. Wpatrywał się przez moment w lustro, poczym stwierdził, że nie będzie się golił. I tak skończyły mu się jednorazówki i uznał, że ten zarost nawet do niego pasował.
Ale czy to ma jakieś znaczenie? Skrzywił się. Włożył stary podkoszulek znaleziony w misce na pranie oraz bokserki i wyszedł do kuchni.
Nie chciało mu się jeść. Był głodny, ale miał wrażenie, że jeśli przełknie choćby łyżkę jogurtu czy kęs kanapki to zwymiotuje. Jedynym na co miał ochotę była kawa. Oczywiście z ekspresu, nie z fusami ani rozpuszczalna. Herbata na pewno byłaby bardziej wskazana w jego obecnej sytuacji zdrowotnej. Zwykła z cytryną i miodem. Albo jakaś owocowa, może ziołowa. A najlepiej melisa.
Cóż, sytuacja z melisą przedstawiała się tak jak z jednorazówkami. Skończyła się.
Podstawił pod ekspres swoją ulubioną niebieską filiżankę. Skąd ją miał? Nie pamiętał, była dość stara. W szafce były jeszcze inne o wiele ładniejsze, ale z tą wiązało się tyle dobrych wspomnień. Gdzieś wśród zapomnianych kubków stała druga, identyczna. Rafał nigdy jej nie wyciągał.
Włączył urządzenie. Wsłuchał się w zgrzyt mielonych ziaren i bulgotanie wody, kiedy zaczęła wrzeć. Ucieszył go widok pierwszych czarnych kropel oraz cudowny aromat, rozchodzący się najpierw po kuchni, a później w całym mieszkaniu. Jeszcze z lekcji fizyki w podstawówce pamiętał, że to zjawisko to dyfuzja.
Usiadł na zimnym krześle i delektował się słodko-gorzkim napojem. Kawa bez mleka z połową łyżeczki miodu. Taka, jaką pił zawsze. Taka, jaka najbardziej mu smakowała. I jemu, i Natalii...
Jego sąsiadka z góry, pani Jagodzińska, właśnie brała prysznic. Mikroskopijną kuchnię wypełnił cichy szum wody płynącej przez rury w ścianach. Sierczyński zwykle tego nie słuchał, bo o tej porze biegł przez las. Tak samo, jak omijało go trzaśnięcie drzwiami na drugim piętrze, kiedy Kamiński wychodził do roboty. Gdzie on właściwie pracował? Mieszkali w tym samym bloku, ale Rafał nigdy nie zamienił z nim żadnego słowa oprócz "dzień dobry", kiedy przypadkowo spotykali się na klatce. Tak samo jak z większością mieszkających tu ludzi.
Patrzył za okno i widział tam to, co zawsze. Ciemne zorane pole, szarą łąkę, drogę i las w oddali, gdzie czubki świerków haratały podstawę nieba. Różowe o tej porze dnia chmury wyglądały, jakby jakaś bestia je dopadła i rozszarpała na strzępy, które następnie porozwlekała po całym niebie. Ono z kolei na samym dole przybrało pewien odcień żółci, który dalej przechodził w jasny błękit, a jeszcze wyżej, gdzie światło jeszcze nie dotarło, niebo pozostało granatowe. Poprzedniego dnia w radiu znowu zapowiadali deszcz, więc zachodnią stronę nieba z pewnością zakryła warstwa chmur.
Rafał nie mógł jej zobaczyć. Okna mieszkania wychodziły tylko na wschód. I się z tego cieszył. Uwielbiał oglądać początek dnia. Świeży i czysty. Nieskażony żadnymi błędami.
Jedynie niebo podobało mu się w całej scenerii.
Wziął ostatni łyk kawy. Na widok dna filiżanki skrzywił się i ponownie włączył ekspres.
Z powrotem usiadł przy oknie. Pani Jagodzińska wyszła z bloku i Rafał widział, jak w świetle poranka idzie w stronę przystanku autobusowego. Tym razem jej głowę przykrywał niebieski kapelusz. Miała ich co najmniej dziesięć.
Co się wczoraj stało? Pożar dworku, spalony radiowóz. Czy ktoś podpalił dom i chciał go zabić? Czyżby morderca?
Woda zaczęła się gotować.
W momencie wybuchu ten morderca już nie żył. I nie tylko on.
Rafał miał niepokojące wrażenie, że to jego wina.
Znowu. To okropne uczucie. Po raz kolejny coś zaczęło rozrywać go od środka. Zacisnął zęby i powieki.
Opanuj to!
Nagle uczucie ustało. Towarzyszyło temu uczucie, że jakaś dala opuszcza jego ciało. W jego twarz buchnął żar. Otworzył oczy i oślepiły je płomienie. Płonął blat stołu.
Sierczyński zerwał się z krzesła i odskoczył pod ścianę. Przestraszył się, a wtedy ogień po prostu zgasł.
Stał tak, próbując uspokoić oddech i zwolnic puls zrozumieć to, co właśnie się stało. Wtedy coś sobie przypomniał.
Prawie biegiem wpadł do łazienki i podniósł z podłogi zniszczoną marynarkę. Dokładnie ją obejrzał. Doskonale pamiętał ucieczkę z płonącego radiowozu. Miał wtedy wrażenie, że to on płonie i pewnie bardzo się nie pomylił. A tymczasem na mundurze nie było ani śladu nadpalenia.
Jak to możliwe?
Obejrzał swoje nogi. Nie znalazł żadnych oparzeń. Jego wzrok padł na rozcięte przedramię.
Wcale nie było rozcięte. Widziała na nim prawe niewidoczna, blada kreska. Blizna, które sugerowała, że rana zagoiła się przynajmniej kilka miesięcy temu. Jeśli nie lat.
Co tu się dzieje?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top