« 5 »
Było po wszystkim. Nic już nikomu nie groziło.
Ale Rafał nie opuścił ręki. Lufa pistoletu wciąż była wycelowana w mordercę.
Tego pierwszego. Bo przecież od teraz Sierczyński też nim jest, prawda?
Niewidzące, ciemne oczy wpatrywały się w podłogę u stóp policjanta. Równolegle do linii brwi obcego mężczyzny z rany wlotowej w czole spływała cieniutka stróżka krwi. Była tak czarna jak martwe oczy.
Aspirant stał w progu i tylko wpatrywał się w ten ciemny punkt na skórze. Jeszcze nie całkiem doszło do niego, co się właśnie stało. W jego umyśle panowała niemal całkowita pustka. Dźwięczało w nim tylko jedno zdanie.
"To wszystko jest naszą zemstą na was!"
Niedaleko bezwładnej dłoni na podłodze leżała mała, kwadratowa karteczka. W odróżnieniu od wcześniejszych, nie była złożona. Z daleka Rafał przeczytał nakreślone na niej słowo.
TY
Wiadomość nie była żadnym zaskoczeniem. Ale do kogo była skierowana? Do Rafała, Antoniego, czy kogoś jeszcze innego? Miał nieprzyjemne wrażenie, że pierwsza odpowiedź była właściwa.
– Rafał.
Poczuł dłoń Kuby na ramieniu. Morus ogarnął wzrokiem całą scenę, która rozegrała się w pokoju zaledwie przed kilkunastoma sekundami. Na dłużej zatrzymał spojrzenie na ciele przywiązanego do krzesła policjanta. Jego głowa była odrzucona w tył, a szyję zdobił krwawy naszyjnik.
– Wszystko okej? – spytał cicho.
Miał świadomość, że pytanie było bezsensowne, ale nic innego nie przyszło mu do głowy. Obaj o tym wiedzieli.
Sierczyński nie miał siły ani ochoty, żeby cokolwiek odpowiedzieć. Opanowało go odrętwienie. Dziwny spokój. Czy to przez irracjonalną świadomość, że wraz z ostatnim słowem wszystko dobiegło końca?
Na podłogę zaczęła skapywać krew Antoniego. Spływała po rękawie jego skórzanej kurtki.
Nie mógł tego znieść. Nienormalny spokój mógł zacząć się rozsypać. Czuł jak jego puls powoli przyspiesza.
Odwrócił się, nawet nie patrząc na Morusa, i ruszył w stronę schodów. Schodził na dół jak we śnie. Zamiast do drzwi obił w bok w jeden z korytarzy. Chciał opuścić dworek niezauważony przez nikogo. Szedł ciemnym korytarzem, mijając po drodze przekrzywione obrazy, na które nie patrzył. Wzrok wlepił w drzwi na jego końcu.
Nie były zamknięte na klucz. Wszedł do jakiegoś zdemolowanego pokoju i bez rozglądania się po nim podszedł do rozbitego okna. Wspiął się na parapet. Kiedy przechodził na drugą stronę, wyszczerbione resztki szyby rozdarły rękaw jego służbowej marynarki. Rafał nawet nie zwrócił uwagi na ból, który nagle rozdarł jego przedramię.
Zeskoczył na ziemię. Okrążył dom. Dwa radiowozy stały bez opieki zaparkowane na żwirze. Sierczyński wsiadł do jednego z nich i zatrzasnął drzwi.
Automatycznym ruchem sięgnął w stronę kluczyków. Wtedy otępienie ustąpiło. Ręka zamarła w połowie ruchu.
Co chciał właściwie zrobić? Uciec? Niby dokąd? Do swojego znienawidzonego, pustego mieszkania? A może, dla odmiany, do baru, żeby się upić? Tak chyba zrobiłaby większość facetów. A Rafał nie pił, tak samo jak nie wypalił nigdy ani jednego papierosa. I nie przeszkadzało mu to. Zawsze uważał ogorzałe twarze zataczających się pijanych imprezowiczów smród tytoniu za odrażające. A on sam według własnej opinii miał skłonność do popadanie w nałogi.
Czuł się okropnie. I co najgorsze, miał świadomość, że nic nie może mu teraz pomóc. Tylko czas, który przytłumi nagły wybuch paskudnego nastroju. Chyba, że wcześniej w końcu przekroczyłby granicę i sam to zakończył.
Przypomniał mu się współczujący ton Morusa. Wszyscy ci żałośni ignoranci z komisariatu uważali, że Rafał jest gejem. Dlatego, że nie opowiadał sprośnych dowcipów? Nie interesował się pustymi policjantkami, które nie robiły chyba nic poza chichotaniem? Dlatego, że próbował być miły dla tamtego żółtodzioba, który już nigdy nie zirytuje nikogo swoją ciekawością i nadmiernym entuzjazmem? Za które, nawiasem mówiąc, właśnie przyszło mu zapłacić.
Rafał nawet trochę go polubił. Kilka razy patrolowali razem okolice Nidzicy. Antoni przypominał Rafałowi jego samego z czasów, kiedy stawiał pierwsze kroki jako niedoświadczony funkcjonariusz drogówki w Warszawie. Niepewny siebie, podekscytowany każdą większą sprawą, bez choćby krztyny cierpliwości...
Poza tym, mało kto wiedział o żonie Rafała. Nikomu o tym nie opowiadał. Bo niby po co? Kto chciałby go słuchać? Nie lubił ludzi ani ich towarzystwa, i to z wzajemnością. Wszyscy, z którymi był zmuszony codziennie przebywać byli leniwi, robili wszystko byle jak i nie mieli żadnych celów, czy planów na życie. Może poza chęcią wytrwania do piątkowego wieczoru, żeby zatopić się w alkoholowym upojeniu przez całą noc.
Czy ci ludzie byli żałośni? A może to z Rafałem było coś nie tak? Na ile normalny jest jeden zwyczajny człowiek, jeśli dziewięćdziesięciu dziewięciu innych zachowuje się jak niedorozwinięci debile o wąskich horyzontach?
Natalia była inna. Spokojna, ale stanowcza. Wesoła, ale nie do przesady. Cicha, ale nie poważna, jakby była w pracy przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Taką ją poznał i taką stracił. Nigdy nie chodziła na żadne imprezy. Rafał nie wiedział, czy miała jakieś przyjaciółki, oprócz Anki, która go nie znosiła, ale starała się za bardzo tego nie okazywać. Nie miał z nią już żadnego kontaktu.
Uwielbiał te nieliczne wolne dni, które spędzili razem na czytaniu książek i popijaniu kawy. Czasami potrafili tak siedzieć przez kilka godzin bez zamienienia choćby jednego słowa. Albo wspólnie bieganie po budzącym się ze snu lesie. Gdyby Natalia nie zaszczepiła w nim miłości do tego sportu i zdrowego jedzenia, bardzo możliwe, że prowadziłby zażartą walkę z Niklewiczem o cyferki na wadze. I wspólne wycieczki w góry, nad morze, do kilku większych polskich miast. Natalia kochała podróżować.
Była najbardziej pozytywnie nastawioną do wszystkiego osobą, jaką Sierczyński kiedykolwiek poznał. Nieważne czy akurat lał deszcz, padał śnieg, czy z nieba spływał nieznośny żar. Wszędzie wprowadzała pogodę ducha. Rafał stanowił jej przeciwieństwo. Natalia była jak kotwica, która nie pozwalała rwącej wodzie porwać łodzi.
Kiedy zginęła w wypadku, łódź zaczęła rozbijać się o skały.
Dwa miesiące temu odszedł Szymon, który był jedynym przyjacielem Rafała. A teraz ten cholerny Antoni.
Fale okazały się zbyt silne. Szarpały łodzią, która właśnie zaczynała tonąć.
Rafał poczuł coś ciepłego, co spływało z jego kącika ust. W nagłym gniewie na samego siebie uniósł dłoń, żeby otrzeć łzę, jakby ktoś mógł ją dostrzec. Zdał sobie też sprawę z tego, że z rozciętego przedramienia płynie krew. Rękaw marynarki poczerniał. Rafał powoli uniósł dłoń do twarzy.
Krew.
Ciepła, czarna krew, między palcami.
Ból brzucha się nasilił. I przekształcił. Jakaś siła naciskała na niego od środka, jakby coś chciało wydostać się na zewnątrz, przy okazji rozrywając jego ciało i umysł. Cierpienie z każdą sekundą narastało.
Sierczyńskiego oblały zimne poty. Zaczął drżeć. Chciał krzyczeć, ale nie potrafił wydobyć z gardła choćby jęknięcia. Nie mógł się poruszyć. Zamarł z nieruchomym wzrokiem wbitym przed siebie w pustkę.
Ból stał się wręcz nie do zniesienia. Rafał nie miał najmniejszego pojęcia, co się z nim dzieje. Opanowała go miażdżąca myśl, że umrze.
Nagle uderzyła w niego fala gorąca. Właściwiej byłoby powiedzieć, że żar wybuchł prosto z niego.
A więc brzuch nie bolał go od laktozy. W jego umyśle nagle zaczęły pojawiać się obrazy.
Ogień.
Ogień trawiący go od środka.
Ogień ogarniający wszystko wokół.
Ogień pożerający cały wszechświat.
Kot?
Stracił przytomność.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top