« 3 »
Słońce już dawno zaszło. Światło powoli wycofywało się ze wsi, pogrążając ją w coraz większych ciemnościach.
Niebo było prawie czyste, za wyjątkiem kilku szarych plam chmur, całe obsypane błyszczącymi gwiazdami, nieprzyćmionymi przez żadne sztuczne światło. Została tylko jedna noc do pełni księżyca, więc domy, pola i drzewa były skąpane w srebrzystym blasku. Na ciemnym tle odcinało się wyraźnie kilka złotych kwadratów okien. Z domów ludzi, którzy mieli inne plany na poniedziałkową noc niż sen. Właściwie o tej godzinie spały tylko dzieci.
Panowała cisza. Nie było słychać szumu wiatru pośród liści, już dawno spadły. Od czasu do czasu rozlegał się niosący się po polach dźwięk silnika samochodu, stopniowo się zbliżając i oddalając. Gdzieś w oddali czasami zaszczekał pies.
Nagle coś przerwało nocną ciszę. I to bardzo gwałtownie.
Przenikliwe wycie policyjnych syren. Dziwny i obcy dźwięk w spokojnych Skałach. Tak nazywała się jedna z sąsiadujących z Nidzicą wsi. Nazwa pochodziła prawdopodobnie od porozrzucanych po lasach i łąkach głazów. Miejscowi opowiadali kilka legend, z nimi w roli przewodniej.
Czerwone i niebieskie światło na zmianę barwiło krzaki i domy stojące przy ulicy. Na ułamki sekund oświetlało gałęzie drzew, rosnących przy drodze.
Dwa radiowozy mknęły po wilgotnej, dziurawej drodze.
Sierczyński czasami, kiedy nie miał nic lepszego do roboty, oglądał rajdy samochodowe. Szczególnie podobały mu się odcinki, gdzie było dużo prostych. Profesjonalni kierowcy rozwijali wówczas naprawdę ogromną prędkość. Rafał lubił ich "oglądać". Ślizganie się na zakrętach po mokrym asfalcie, nocą, uważając na inne samochody, (których na szczęście nie było dużo) nie sprawiało mu jakiejś szczególnej frajdy.
Na dodatek opanował go lęk przed czekającym go zadaniem. Jego, policjanta, który zawsze potrafił zachować zimną krew, przynajmniej według niektórych osób. Był zdenerwowany, głównie na samego siebie. Właśnie, dlatego, że się bał. Miał przed oczami swoje dłonie, zaciśnięte na kierownicy i blade w świetle księżyca. Odnosił wrażenie, że krew z jego ciała niemal całkowicie zniknęła, zastąpiona przez czystą adrenalinę, która pędziła w jego żyłach z prędkością wyścigowych samochodów.
Czuł niemal wyłącznie strach.
Ale wiedział jedno: musiał zachować maskę opanowania, nie pozwolić jej spaść, chociaż trzymała się z coraz większym trudem. Przynajmniej do zamknięcia śledztwa.
Do tego był zmęczony. Bardzo zmęczony. I prawie przez cały czas bolał go brzuch. To z pewnością wina nieustannego stresu. Postanowił, że rano kupi sobie Apap. Możliwe, że miał w domu coś przeciwbólowego, ale jeśli faktycznie tak było, to lek prawdopodobnie już od dawna jest przeterminowany.
A potem, kiedy dorwie mordercę, weźmie urlop. Przez jakiś czas nie będzie musiał oglądać idiotów z pracy. Może gdzieś wyjedzie? Dawno nie był nad morzem. Mógłby wreszcie wykorzystać swoje pieniądze na koncie bankowym.
Niklewicz w dziesięć minut zdążył wytłumaczyć powód zebrania trójce policjantów.
Mianowicie, kiedy komendant siedział w swoim gabinecie popijając kawę, zadzwonił telefon. Usłyszał tylko wypowiadany głębokim, męskim głosem adres i coś, co brzmiało mniej więcej jak "czas to skończyć". Ich czwórka jechała teraz pod ten adres, ponieważ inspektor miał przeczucie, że czeka tam na nich poszukiwany morderca. Niebieski Pisarz ( lub Niebieska Karteczka).
Rafał przez chwilę się nad tym zastanawiał. Telefon do komendanta był trochę nie w stylu ich seryjnego mordercy, (który, jak wiadomo, wolał pisać na papierze). Jednak ilu psychopatów może popełniać zbrodnie w tym samym czasie w takiej dziurze jak Nidzica i jej okolice? Niewielu. Zresztą, psychopaci często byli nieprzewidywalni. Nigdy do końca nie wiadomo, czym się kierują.
Siedzący obok Sierczyńskiego starszy posterunkowy Antoni Czarnecki, z szeroko otwartymi oczami i duszą na ramieniu, wpatrywał się w przesuwającą się z zawrotną prędkością drogę i oświetlone przez reflektory gałęzie drzew nad nią. Zdecydowanie za szybko, jak na jego gust. Czuł, każde uderzenie serca. Bał się, że opanowany Rafał je usłyszy i weźmie Antoniego za mięczaka.
Mimo wszystko, Antoni czuł także podekscytowanie. Pracował w policji blisko rok i pierwszy raz brał udział w takiej interwencji. Trudno się dziwić. Trochę nudziły go już wezwania do pijaczków pod sklepem i poszukiwania zaginionych kotów. Szczerze mówiąc, bardzo się zdziwił, gdy przydzielono go do śledztwa w sprawie Niebieskiego Pisarza. Podejrzewał, że jego wujek w komendzie powiatowej maczał w tym palce. I w tym, że ktoś w ogóle dał szansę nidzickiemu komisariatowi rozwiązania tej sprawy.
Antoni obrócił lekko głowę i spojrzał na kierowcę. Czarnowłosy policjant, z zaciętą miną i niemal nadludzkim skupieniem, kierował samochodem. Właściwie, pomyślał, on zawsze miał taki wyraz twarzy. Aspirant czasami wyglądał na wściekłego, z sobie tylko znanego powodu. Za to Antoni nigdy na jego twarzy nie dostrzegł uśmiechu. Rafał wciąż miał na sobie mundur, podczas gdy on sam przebrał się w mieszkaniu w jeansy i zwykłą koszulę. Dlaczego Sierczyński nie wrócił do domu? Przecież chyba tylko Niklewicz miał zostać tej nocy na komisariacie?
Posterunkowy wiedział, że przy takiej prędkości i obecnych warunkach nie było trudno wypaść z drogi, i nie powinien rozpraszać kierowcy, ale nie mógł powstrzymać się od zadania pytania. Chciał, choć trochę, ożywić przytłaczającą atmosferę.
– Zdarzyło ci się już kiedyś coś takiego?
Rafał lekko drgnął. Nie oderwał jednak wzroku od jezdni. Na powrót zapadła cisza.
– Raz. – Czarnecki już myślał, że kolega się nie odezwie. – Zginął wtedy jeden z naszych.
Na to wspomnienie ból brzucha się nasilił. Rafał zacisnął zęby. Nerwy na szyi się napięły. Zastanowił się, czy zjadł coś, co miało w sobie laktozę. Czyżby mleko w kawie? Ale ono właśnie miało jej nie mieć. Przynajmniej tak głosił napis na kartonie.
Przeklęty nabiał.
Pozostało mu tylko jakoś wytrzymać.
– Och.
Otrzymana odpowiedź trochę ostudziła zapał Antoniego, ale tylko na chwilę. Wiedział, że to nie jest zabawa, przecież może już nie wrócić do domu. Jednak, jak to często bywa z niedoświadczonymi policjantami, myśl o śmierci zdawała mu się zbyt odległa i nierealna. Nie potrafił stłumić swojej ekscytacji, nie chciał tego zrobić. A najgorsze było czekanie. To ogromne napięcie. Antoni ledwo je znosił. Nienawidził czekać.
Dalej jechali w ciszy. Aspirant walczył z bólem. Posterunkowy myślał. Zastanawiał się nad tym, co spotka ich na miejscu, w tamtym domu. Mieszkańcy wioski uważali, że miejsce jest nawiedzone. Czy spotkają w nim seryjnego mordercę? Osobę, która zostawiała dziwne wiadomości przy zwłokach?
Czy ktoś z nich zginie?
Gwałtowne hamowanie i ostry skręt wyrwały Antoniego z zamyślenia. Zdążył przytrzymać się klamki. Serce podskoczyło mu do gardła, kiedy radiowóz lekko opadł w dół, a opony zazgrzytały o kamienie na szutrowej drodze.
Jechali jeszcze przez kilka minut. Droga stała się dzika. Samochód trząsł się i podskakiwał, wjeżdżając w liczne kałuże. Światła jadącego za nimi drugiego radiowozu, wpadające do wnętrza pojazdu, zaczęły gwałtownie się huśtać. Dla Czarneckiego ta chwila trwała wieki. Cały czas z napięciem wpatrywał się w oświetlane przez reflektory koleiny i przydrożne zarośla. Miał zamiar, jako pierwszy wypatrzyć cel podróży w otaczającym ich lesie.
W końcu mu się to udało.
Gdy pokonali ostatni zakręt, ich oczom ukazał się stary, opuszczony dworek. Budowlę otaczał rozległy trawnik. Niegdyś pewnie starannie przystrzyżony, teraz porośnięty długą, szarą trawą, przez co wyglądał jak dzika łąka. Można było dostrzec liczne resztki kamiennych figur ogrodowych i kawałki zarośniętych ścieżek. Ogród kończył się, otaczającym posiadłość z każdej strony, rozsypanym murkiem i lasem za nim. Przez żwir na drodze, zataczającej koło przed schodami na ganek, przedzierały się chwasty.
Sam budynek nie sprawiał lepszego wrażenia. Odpadający od ścian, brudnobiały tynk i ziejące dziury czarnych okien. Suche, poskręcane gałązki, porastającego kiedyś lewą stronę domu bluszczu, tkwiły na ścianach, jakby jakiś szaleniec przykleił do ścian suche kości.
Czarneckiemu przez moment wydawało się, że w jednym z okien na piętrze dostrzegł twarz. Po plecach przebiegł mu zimny dreszcz. Przypomniały mu się plotki, że w dworku straszy. Skoro miał wkrótce do niego wejść, wolał nie dopuszczać do siebie takiej możliwości. Na myśl o tym, że ktoś mógłby ukrywać się w tym zimnym, opuszczonym miejscu, ponownie się wzdrygnął.
Jeszcze przed zjazdem z drogi głównej wyłączyli policyjną syrenę. Teraz Sierczyński zrobił to samo z kogutem, a potem z reflektorami. Zamilkł silnik. Zapadła cisza.
Kiedy lampy samochodowe zgasły, przez chwilę panowała kompletna ciemność. Entuzjazm młodego policjanta gdzieś zniknął. Lęk pozostał. Podobnie czuł się Rafał, z tą tylko różnicą, że on w ogóle nie był wcześniej podekscytowany. Dzięki Antoniemu, wciąż widział oczami wyobraźni gasnące spojrzenie najlepszego przyjaciela, kiedy został postrzelony w brzuch. Jego krew między swoimi palcami...
Nie myśl o tym. Opanuj się. Na jego czoło wystąpiły kropelki potu. W ciemności Czarnecki ich nie zauważył. Był zbyt zafrasowany upiornym dworkiem.
Obaj siedzieli nieruchomo w radiowozie i czekali na jadących za nimi Niklewicza i Morusa. Oczy policjantów zdążyły już przyzwyczaić się do otaczającej ich ciemności. Obserwowali ciemny zarys domu i najbliższą jego okolicę, szukając śladów czyjejś obecności. Wydawało się, że w domu nikogo nie ma. Ale przecież pozory mylą.
Przez tylną szybę do środka, wpadło światło drugiego radiowozu. Sierczyński odpiął pas i otworzył drzwi. Antoni zrobił to samo i obaj ruszyli w stronę drugiego samochodu.
*****
Zimny jesienny wiatr atakował ich w twarze, kiedy po cichu okrążali budynek. Od zachodu na niebo nadciągnęła ciężka warstwa chmur. Stopniowo przykrywała coraz większy fragment nieba, zasłaniając gwiazdy. Księżyc na razie był odsłonięty, przez co wszystkie przedmioty i rośliny rzucały na trawę długie cienie, które miały niesamowicie głęboki, odcień czerni.
Rafał, z charakterystycznym dla siebie głębokim skupieniem, skradał się, jako pierwszy, ze służbowym glockiem, wyciągniętym przed siebie. Antoni, idąc za nim, rozglądał się na boki i od czasu do czasu w tył, stale nasłuchując podejrzanych odgłosów. Jednak jedynym, co słyszał było trzeszczenie wysypanych dookoła domu kamieni oraz donośne bicie własnego serca.
Po opuszczeniu radiowozu, wysłuchali rozkazów Niklewicza. Inspektor postanowił, że wraz ze starszym aspirantem Morusem spróbuje wejść do środka drzwiami wejściowymi, a Rafał i Antoni mają dostać się do domu tylnym wejściem, o ile takowe istnieje. A jeśli nie będą mieli takiej możliwości, muszą wrócić i wejść przodem.
Minęli kilka zniszczonych okien. Dworek stał na podmurowaniu, więc nie musieli się za bardzo schylać. Momentami atakowały ich nagłe podmuchy wiatru, który nadciągnął wraz z chmurami. Lodowate powietrze przenikało przez ubrania i docierało do samego szpiku kości. Cienie tańczyły na wietrze, przez co miało się wrażenie, że wszystko jest w ruchu. Nietrudno byłoby, więc zakraść się do dwójki policjantów i zaatakować ich. Ale też trudniej byłoby najpierw ich usłyszeć.
Antoni, w zamyśleniu, prawie wpadł na plecy Sierczyńskiego, kiedy ten zatrzymał się przed pierwszym załomem.
Zanim zdążył się zorientować, Rafał błyskawicznie zza niego wyszedł, gotów strzelić do ewentualnego napastnika. Ale nikt nie próbował ich zaatakować. Na razie było spokojnie.
Z tej strony domu znajdowało się wyjście do ogrodu oraz duży taras, zbudowany na tym samym poziomie, co parter. Pokryty był popękanymi, kamiennymi płytkami. Oprócz kilku obdrapanych, donic wypełnionych starą ziemią i chwastami, balkon był pusty. Meble ogrodowe, które kiedyś pewnie na nim stały, dawno ukradziono.
Policjanci pokonali kilka kamiennych schodków. Oddalili się od ściany wychodząc bliżej środka tarasu. Rafał celował pistoletem w powybijane okna.
Czarnecki głównie za to go podziwiał. Kolega nie tracił zimnej krwi w nawet najgorszych momentach, podczas gdy on sam miał nogi jak z waty, a zimny pistolet drżał w zmarzniętych dłoniach. Tak uważał, nie słyszał przecież serca tłukącego się w klatce piersiowej Rafała.
Wydało mu się nieco dziwne, że szklane drzwi są całe, skoro wszystkie okna zostały uszkodzone. I tak są pewnie zamknięte.
Nagle pomyślał, że szybciej byłoby wejść do środka przez wybite okno. Jednak szybko odrzucił ten pomysł. Mogli się przy tym skaleczyć, i narobić dużo hałasu. Dodatkowo, podczas tego manewru, staliby się łatwym celem dla mordercy. Czarnecki wzruszył w myślach ramionami i ruszył dalej.
Zeszli z tarasu i zbliżyli się do następnego załomu. Sierczyński przywarł plecami do ściany. Spojrzał przelotnie na młodszego kolegę, żeby upewnić się czy ten jeszcze żyje. Żył. W bladym świetle księżyca Antoni nie potrafił odczytać wyrazu twarzy Rafała. Ale naraz naszły go wątpliwości, czy kolega jest całkowicie spokojny. Wydawało mu się, że w jego oczach dostrzega lęk. To go zaskoczyło. I zaniepokoiło.
Zanim zdążył się lepiej przypatrzeć i zastanowić, aspirant odwrócił się i ponownie, z bronią w wyprostowanych rękach, zniknął za rogiem.
Sekundę później, Czarnecki coś usłyszał.
Dźwięk, bardzo cichy. Nie miał wątpliwości, że brzmiał jakby ktoś przewrócił krzesło na podłogę. I skąd doszedł.
Więc dom faktycznie nie był pusty.
Odwrócił się. Komendant nie pochwaliłby samotnego wejścia do tego domu podczas akcji...
Ponownie poczuł podekscytowanie. Nareszcie jakaś odmiana od siedzenia całymi dniami w papierach i popijania lury, zwanej przez niektórych kawą. Jeżeli morderca naprawdę chce kogoś zabić, to on, jako policjant, powinien mu przeszkodzić. Dodatkowo zostałby bohaterem. Może nawet mówiliby o nim w telewizji?
W tym momencie, zalety tego pomysłu, przyćmiły wszystkie jego wady. Co może się stać? Ich seryjny zabija swoje ofiary nożem, podczas gdy Czarnecki dysponował pistoletem. Nie najlepszym, ale jednak pistoletem. A nawet, jeśli morderca też posiada broń palną, policjant założył przecież kamizelkę kuloodporną.
Przyjął zacięty wyraz twarzy i ruszył z powrotem po schodkach, w stronę szklanych drzwi. Złapał za klamkę, po czym wolno, po cichu nacisnął ją. Ku jego radości szklane drzwi uchyliły się.
Antoni kopnął je, tak, że otworzyły się na oścież. Myśląc, że wygląda jak glina z dobrze mu znanych amerykańskich seriali kryminalnych, wkroczył do środka.
W nos uderzył go wirujący w powietrzu kurz, zapach stęchlizny i odór moczu. Szum wiatru tu nie docierał, przez co w domu panowała śmiertelna cisza i było nieco cieplej niż na zewnątrz. W świetle księżyca dostrzegł niegdyś drogie, ale obecnie zniszczone, zabytkowe meble. Po podłodze walały się odłamki szkła, butelki po piwie i innych napojach alkoholowych, wypalone papierosy i różne śmieci, które przy skradaniu się wzbudzały dużo hałasu. Ściany były pokryte wulgarnymi napisami i rysunkami, nieczytelnymi podpisami oraz miłosnymi wyznaniami, nabazgranymi sprayem. Widocznie mimo złej reputacji, opuszczony dworek był miejscem lubianym przez tutejszą młodzież. Antoni nigdy by tu nie przyszedł z własnej woli.
Chociaż, po części, właśnie to zrobił.
Była to jego ostatnia myśl, przed tym jak usłyszał za sobą trzask pojedynczego odłamka szkła.
Zanim zdążył zareagować, ktoś od tyłu zacisnął swoje ramię na jego szyi. Pistolet upadł na podłogę.
Napastnik przyłożył policjantowi do nosa wilgotną szmatkę. Antoni odruchowo wziął głęboki wdech i wciągnął słodki, duszący zapach do płuc.
Nie pamiętał, co było dalej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top