« 16 »

Ludzie dziwnie na niego patrzyli. Kto normalny wybiera się na przebieżki w sportowych butach i garniturze? Callaway nie zwracał uwagi na przechodniów. Po kilku minutach jego płuca zdawały się płonąć żywym ogniem, mięśnie nóg też, dlatego się poddał. Najchętniej by stanął, żeby przynajmniej przez chwilę odpocząć. A jeszcze bardziej chciałby usiąść. W cukierni.

Zamiast tego, tylko zwolnił do szybkiego marszu. Jego twarz z pewnością była teraz czerwona z wysiłku. Do tego się spocił. Naprawdę, powinien się w końcu za siebie wziąć. Schudnąć i podbudować formę.

Zdyszany przekroczył bramę parku. Jego puls i oddech powoli wracały do normalnego rytmu. Z pewnością rano będzie miał zakwasy. Jedynym plusem tego wysiłku był fakt, że Dave coraz lepiej wyczuwał magię. Jego cel był niedaleko.

Piasek chrzęścił pod podeszwami jaskrawych butów, kiedy mag szedł aleją. Wzdłuż niej rosły rozłożyste kasztanowce, przyozdobione ostatnimi liśćmi, szarpanymi przez wiatr. Po prawej stronie Callaway widział długi staw, ciągnący się w stronę białego pałacu. Był w Łazienkach.

Zabytkowa budowla była coraz bliżej. Dave myślał, że Punktem będzie jedna z cegieł lub jakaś rzeźba w pobliżu tego właśnie budynku. Ale magia nie dobiegała stamtąd.

Zaczął odczuwać jakiś irracjonalny strach. Nie wiedział, dlaczego. Korzystanie z Punktów nie było niebezpieczne. Może po prostu wciąż był w szoku? Albo to wina niskiego ciśnienia, przytłaczającej pogody, czy wychładzającego organizm schnącego potu?

Bez zatrzymywania się wzmocnił tarczę.

Przystanął dopiero po drugiej stronie pałacu, z rozległym widokiem na wodę i dużą część parku. Dookoła słychać było rozmowy nielicznych turystów, którzy pomimo brzydkiej pogody postanowili zwiedzić miasto. Jakaś dziewczynka na brzegu stawu próbowała przywołać do siebie samotnego, białego łabędzia.

Callaway podrapał się po szyi. Zauważył, że w pośpiechu krzywo zapiął koszulę. Zignorował swoje zażenowanie i wytężył zmysły. Poczuł słabe fale wysyłane przez coś, co było gdzieś na lewo od niego. Otworzył oczy i spojrzał na wzniesiony na drugim brzegu stawu amfiteatr. Punkt musiał być tam.

Przeszedł przez mostek i stanął przed budowlą. Za jego plecami wzniesiono niewielkie trybuny, a od sceny oddzielała je woda. Podium było malutką wyspą. Stało na niej kilka śnieżnobiałych kawałków ścian i wapienne kolumny, które przetrwały. Co wysyłało sygnał?

Kawałek dalej wodę przecinał pomost prowadzący na wysepkę. Bramka przed nim była zamknięta. I miała normalny zamek.

Dave prawie niezauważalnie machnął dłonią, otwierając bramkę. Starając się nie budzić podejrzeć ewentualnych obserwatorów, wkroczył na pomost, a potem na drewniany parkiet.

Ponownie się skupił. Dokładnie wiedział, czego musi dotknąć.

Na samym końcu sceny stała wapienna rzeźba leżącego lwa. Callaway podszedł bliżej. Odetchnął głęboko, próbując przegnać nieuzasadnione obawy i przycisnął dłoń do grzbietu zwierzęcia.

*****

Uderzenie wypchnęło całe powietrze z płuc Dave'a. Gwałtownie nabrał je z powrotem. Niemal namacalny chłód wdarł się do jego wnętrza.

Rozpłaszczył się całym ciałem na czymś, co było lodowato zimne i gąbczaste. Kiedy, drżąc na całym ciele, podniósł się na nogi, odkrył, że cały przód garnituru jest mokry. Zaczęło mu się robić zimno.

Wokół niego wznosiły się drzewa.

Nie był to warszawski park. Ten las był inny, jakby martwy. Suche gałęzie, wyrastające ze ściśniętych blisko siebie świerków, jakby tylko czekały, żeby wydrapać komuś oczy. Poranione pnie pokryte były białymi naciekami z dawno zaschniętej żywicy. Miejscami kępy mchu zostały zasypane przez suche brązowe igły i gnijące patyki.

Po dłuższej obserwacji Dave stwierdził, że las właściwie nie wyglądał na całkiem martwy. Bardziej na taki, który już od dawna jest trawiony przez nieuleczalną chorobę. Mach był intensywnie zielony, a pomiędzy spróchniałymi pieńkami rosły malutkie, białe grzybki.

Callaway poczuł przypływ paniki.

Spojrzał w niebo. Świerki miały jeszcze zielone czubki. Mimo pozorów żyły. Chmury pochłaniały całe światło słońca, dlatego niski lasek tonął w półmroku.

Przeraźliwe zimno.

Dave widział parę wydobywającą się z ust, gdy oddychał. Mimo zmęczenia, szybko wzniósł wokół siebie tarczę, która znikła podczas upadku, i wypełnił ją ciepłym powietrzem. Od razu poczuł się nieco lepiej. Strach jednak pozostał.

Dookoła panowała dziwna cisza. Słyszał tylko odległy śpiew kilku ptaków, gdzieś między drzewami, i szum przejeżdżającego samochodu niemal na granicy słyszalności. Ogromna odmiana po zgiełku tętniącego życiem miasta.

Obrócił się dookoła siebie. Świerki i mech. Wszędzie. Wszystko wyglądało tak samo. Żadnych punktów odniesienia. Może za wyjątkiem kamiennego słupka, obok którego wylądował.

Kamiennego słupka, który był teleportem. Nie Punktem. Teleportem. Dave przypadł do ziemi i dotknął kamienia, ale tym razem nic się nie stało. Nie wyczuwał w nim ani iskry mocy. To przecież niemożliwe. W promieniu kilku kilometrów nie było żadnego innego Punktu.

Teraz to dopiero miał problem.

Powoli się wyprostował. Potarł dłonie, żeby szybciej je rozgrzać. Dla uspokojenia nabrał kilka głębokich wdechów.

Jeszcze nigdy nie natknął się na żaden teleport, za wyjątkiem tych otwieranych dla żartów na korytarzach Centrali. Ale one nie były do końca prawdziwe. Nie przenosiły do innych miejsc, ale do wytworzonej iluzji. Ale ten był... inny. Niepokojąco inny. I prawdziwy.

Gdzie był? Sądząc po krajobrazie na pewno nie w Australii, ani na Biegunie Północnym. Prawdopodobnie nadal znajdował się w Polsce. Może w jakimś sąsiednim kraju, w każdym razie w tej samej strefie czasowej. Prawdopodobnie. Callaway nie potrafił ustalić nic więcej.

Dlaczego znalazł się w tym dziwnym miejscu? Czy ktoś go tu ściągnął? Miał ochotę, żeby zacząć uciekać, jak najdalej od tego miejsca. W jakąkolwiek stronę. Coś było mocno nie tak, jak powinno.

Przez głowę Callaway'a przepłynęła jedna myśl. Coś, co przeczytał kiedyś w bibliotece. Myśl, która wywołała u niego panikę.

Przez brak wiedzy o magii, magowie przez cały czas musieli przeprowadzać badania, walcząc z czasem. Sztuka magii powoli zanikała, uczniów było coraz mniej. Wiele umiejętności, dawniej powszechnie znanych, popadło w zapomnienie. Przykładem był fakt, że nikt już nie potrafi tworzyć Punktów... a tym bardziej teleportów.

Dave zamarł.

Gdzieś w oddali ponownie rozległ się szumprzejeżdżającego samochodu, przyprawiając maga o ciarki na plecach. Potrząsnąłgłową i szybko postanowił, że pójdzie w stronę dro...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top