« 15 »

Śnił.

Przez jego umysł przepływały losowe wspomnienia. Im starsze tym bardziej zniekształcone przez czas. Między poszczególne wydarzenia wplątywały się najdziwniejsze rzeczy, którymi akurat miał ochotę zająć się umysł Dave'a. W efekcie sen był jednym wielkim i niezrozumiałym zlepkiem wszystkiego, co znał i pamiętał. Były tam diamentowe grzechotniki.

Nie pamiętał z niego nic, kiedy się obudził.

W pokoju oprócz Dave'a nie było nikogo innego. Wszystko było w odcieniach bieli. Ściany, szafki i sprzęt medyczny. Szpitalna biel, podkreślona przez spowijające pokój, rozszczepione światło słońca.

Dave wiedział, jak znalazł się w szpitalu. Wyczerpanie przez zbyt duże zużycie magii. Dokładnie pamiętał, co było tego powodem. Nie miał za to pewności, czy było popołudnie tego samego dnia, w którym tu trafił, czy tkwił szpitalnym łóżku już przynajmniej dwie doby.

Miał nadzieję, że to pierwsze.

Mimo, że zdążył już trochę odpocząć i odzyskać część sił, wciąż był zmęczony. I bolała go głowa. Biorąc pod uwagę wysiłek, który go wywołał, Dave miał ogromne szczęście. Mógł zginąć.

Co się stało z resztą magów? I z Dzikim? Miał nadzieje, że jego poświęcenie nie poszło na marne i samobójca przeżył. Jeśli był w szpitalu już kilka dni, możliwe, że magowie go zostawili i wrócili do Centrali. Może któryś z nich jest jeszcze w Warszawie? Albo zostawili mu gdzieś wiadomość?

Bo przecież nie mogli go całkiem opuścić? Tak się przecież nie robi.

W każdym razie, Dave musi opuścić szpital.

Ostrożnie usunął wszystko, co poprzyczepiali do niego lekarze. Wyciągnął wenflon, zatrzymał krwawienie i wysłał impuls w stronę aparatury, wyłączając ją. Monotonne pikanie EKG ucichło. Callaway odrzucił białą kołdrę i z zażenowaniem stwierdził, że ma na sobie tylko brzydką, szpitalną koszulę. W pokoju było zimno, tak mu się przynajmniej wydawało, przecież leżał pod przykryciem. Odetchnął z ulgą, kiedy zobaczył, że jego ubranie leżało na stoliku pod oknem, równo złożone w kostkę. Wstał, wywołując lekkie zawroty głowy. Użył nieco magii, aby się ich pozbyć.

Poczuł gęsią skórkę, kiedy zrzucił z siebie niebieski materiał i zaczął się pospiesznie ubierać. Błagał w duchu, żeby tylko nikt nie wszedł teraz do środka.

Założył spodnie. Kiedy zapinał guziki koszuli, usilnie starając się ignorować swój wystający brzuch, drzwi za nim się otworzyły.

Złośliwość losu.

Odwrócił się, z na wpół zapiętą koszulą, a jego policzki przybrały głęboki odcień czerwieni. W progu stała chuda pielęgniarka i wpatrywała się w niego otwartymi oczami. Nerwowym ruchem założyła pasmo mysich włosów na ucho, a potem zaczęła coś mówić, mocno gestykulując. Chciała chyba, żeby Dave z powrotem się położył, ale to były tylko jego domysły, nie znał polskiego. Jąkając się, pobieżnie wytłumaczył jej w swoim języku, że tylko zasłabł i nic mu nie jest. Pielęgniarka przestawiła się na angielski i mocno go kalecząc, zaczęła powiadamiać pacjenta o konieczności zostania na obserwacji. Wciąż zawstydzony Callaway nie chciał się z nią kłócić. Czuł, że i tak przegra, więc ustąpił.

Kiedy pielęgniarka wreszcie zostawiła go w spokoju i zamknęła drzwi na klucz, stwierdził, że czas działać. Musiał wyjść ze szpitala i skontaktować się z grupą interwencyjną, ewentualnie z samą Centralą. Na początek miał zamiar spróbować znaleźć w pobliżu jakiś Punkt.

Punktami mogły być niepozorne metalowe przedmioty, minerały, a nawet kawałki drewna czy kości, o ile miały jakieś symboliczne lub historyczne znaczenie. Zdarzały się też cegły w budynkach, skamieliny, a nawet całe posągi, jednak najczęściej były to po prostu kamienie, porozrzucane w lesie czy na łące. Punkty służyły do wykrywania magii. Każdy z nich wysyłał delikatny sygnał, dzięki któremu obeznany z tematem mag, mógł go namierzyć. Po dotknięciu takiego przedmiotu można było zlokalizować wszelkie źródła energii, w tym także innych magów, co było celem Callaway'a. Obszar wykrywalności zależał od mocy. Jednym z najpotężniejszych Punktów był umieszczony w Centrali Detektor, który, gdyby nie był połączony z kilkoma innymi, miałby zasięg jakichś pięciuset kilometrów.

Nikt już nie wiedział jak je wytwarzać. Większość wiedzy o magii w postaci ksiąg i zapisek, zgromadzonych niegdyś w Centrali została zniszczona podczas Czerwonej Nocy.

Młody mag szybko zawiązał kolorowe sznurówki butów do biegania, w których nie biegał, ale miał zamiar zacząć, i złapał pogniecioną marynarkę. Nie poczuł znajomego ciężaru i kojącego ciepła w jej wewnętrznej kieszeni. Uświadomił sobie, że zostawił biały sztylet w radiowozie. Westchnął z frustracją. Miał nadzieję, że nie stracił go na zawsze. Na razie będzie musiał dać sobie radę i w razie czego, będzie bronił się tylko magią.

Udało mu się przywołać barierę niewidzialności i z pomocą magii otworzył zamek w drzwiach.

Na korytarzu byli ludzie. Dużo ludzi. Odwiedzający siedzieli na plastikowych krzesełkach, jedni z twarzami w dłoniach, inni prowadząc ściszone lub głośne rozmowy z chorymi krewnymi. Pielęgniarki i lekarze w białych kitlach, mijali się nawzajem. Zamyślona kobieta stała przy automacie z kawą, nie zauważając, że ta była już gotowa. Wszyscy zajęci swoimi sprawami. Wszyscy pogrążeni we własnych myślach i emocjach.

Bariera niewidzialności oczywiście nie pozwalała nikomu zobaczyć chowającego się za nią maga, jednak wciąż można było go dotknął. I właśnie na to Callaway musiał uważać.

Nikt nie zwrócił uwagi na zamykające się samoistnie drzwi. Dave wziął kilka głębokich oddechów. Na czoło znów wystąpiły mu krople potu. Zaczął ostrożnie manewrować pomiędzy ludźmi, kierując się w stronę strzałki z napisem „EXIT".

Kilka kroków prosto, odskoczyć, prosto, stop, w lewo, w prawo i pomiędzy płaczącym dzieckiem, a wózkiem inwalidzkim. I tak dalej, dopóki nie dotarł do załomu korytarza.

Za nim ukazały się przeszklone drzwi prowadzące na klatkę schodową. Jeśli zejdzie na parter, z łatwością znajdzie wyjście z budynku.

Jakiś mężczyzna, który wolał schody od windy akurat dotarł na piętro, umożliwiając Dave'owi wślizgnięcie się przez drzwi. Tu pojawił się problem. Wśród betonowych stopni i ścian doskonale odbijało się echo kroków.

Callaway zaczął, najciszej jak tylko potrafił, schodzić na dół. Napisy na ścianach informowały o mijanych piętrach i oddziałach. Naukowiec był na trzecim. Adrenalina, krążąca w jego żyłach wraz ze strachem, kazała mu biec. Starał się to opanować i poruszać się jak najwolniej. Nie mógł sobie pozwolić na pośpiech. Przypomniał sobie niezwykły Układ Ognistych, za pomocą którego mogli oni sterować swoimi hormonami, a nawet zatrzymać sobie serce. Tego akurat nikt nie praktykował.

Gdzieś niżej rozległ się trzask drzwi i ciszę wypełnił stukot damskich obcasów, zwielokrotniony przez puste ściany. Jakaś kobieta szła na górę. W stronę Callaway'a.

Kiedy brunetka w białym kitlu i czerwonych szpilkach była pół piętra od niego, zatrzymał się, wstrzymał oddech i przywarł do chłodnej ściany. Miał nadzieje, że nie usłyszy jego walącego serca.

Nie usłyszała i nawet nie zwalniając kroku poszła dalej. Maga owiał słodki duszący zapach jej perfum.

Wznowił oddech i nie dbając już o ciszę, w panice zbiegł po schodach na parter. Przekroczył drzwi. Wpadł na blondynkę, prawie przyprawiając ją o zawał serca.

– Przepraszam – wyrwało mu się. Przeklął swoją nieuwagę.

Zdezorientowana kobieta zaczęła rozglądać się dookoła, a potem szybkim marszem, oglądając się za siebie, uciekła w głąb korytarza. Dave odetchnął z ulgą. Dziwne, że nie zaczęła krzyczeć. Ruszył dalej, najszybciej jak mógł, zachowując już jako taką ciszę.

Przekroczył metę swojego szaleńczego toru przeszkód, jaką były obrotowe drzwi i z ulgą odetchnął świeżym powietrzem. Świeżym, ale na pewno nie czystym.

Przystanął pod ścianą, gdzie nikt nie mógł na niego przez przypadek wpaść i zamknął oczy.

Wyczuł dość wyraźne źródło energii. Musiało być w odległości jakichś kilkuset metrów, najwyżej kilometra. Poczuł ulgę. Mógł nie trafić na żaden Punkt. Co zrobiłby wtedy? Wątpił, że w najbliższym sklepie papierniczym znalazłby papier komunikacyjny. A numeru telefonu do Flanagana nie pamiętał.

I Punkt był blisko. Nie będzie musiał się bardzo namęczyć, żeby do niego dotrzeć.

Żeby oszczędzić trochę sił opuścił osłonę. Przestał był niewidzialny, ale zatrzymał tarczę, powstrzymującą podstawowe ataki magiczne. Na wszelki wypadek.

Dave, mocno sapiąc, ruszył truchtem po chodniku. W stronę Punktu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top