« 11 »

Rafała otaczały znajome dźwięki. Odległe kliknięcie zamka w drzwiach. Kroki odbijające się echem od ścian. Przytłumione rozmowy. Szum ksera. Dookoła unosił się znajomy zapach. Zapach komisariatu, na który składała się woń papieru, aromat kawy, dym z papierosów, których palenie było tutaj zabronione i kilka różnych rodzajów wody kolońskiej czy perfum.

Wszystkie te rzeczy, które tworzyły atmosferę miejsca, ale nigdy nie zwracało się na nie uwagi.

Sierczyński miał co do niej mieszane uczucia. Nie potrafił powiedzieć, czy ją uwielbia, czy raczej nienawidzi. Nie czuł się dobrze wśród ludzi, którzy tutaj pracowali, ale odkąd stracił żonę, służba była dla niego wszystkim. W tych dźwiękach i zapachach było coś, bez czego chyba nie mógłby żyć. Może to tylko kwestia przyzwyczajenia.

– Dosyć myślenia, weź się do roboty – mruknął.

Żeby osiągnąć cel, który sobie niedawno zamierzył, musiał odepchnął od siebie pewne moralne zasady. Postanowił ponownie pożyczyć sobie radiowóz Morusa. Niklewicz albo zapomniał, że Rafał ma do niego kluczyki, albo bez używania słów pozwolił mu wrócić nim do mieszkania.

Był podenerwowany. Miał ochotę rzucić się do ucieczki i biec przez dobre kilkanaście kilometrów.

Z przyspieszonym pulsem i rozsadzającym czaszkę bólem przemknął po cichu pustym korytarzem, który prowadził do sali odpraw. Uświadomił sobie, że mógł zapytać komendanta, czy ma aspirynę. Teraz musiał jakoś znieść to następstwo nocnego wybuchu.

Sierczyński pracował na małym komisariacie z rodzaju tych, które spotyka się w malutkich polskich miasteczkach. Dlatego funkcję sali odpraw pełniło po prostu największe pomieszczenie. Codzienne porrane apele polegały na tym, że policjanci po prostu stawali w rzędzie przed komendantem. Za to, kiedy prowadzili jakąś poważniejszą sprawę, której omówienie i rozdzielenie zadań wymagało więcej czasu, zajmujące pomieszczenie biurka były odsuwane pod ścianę, a funkcjonariusze wnosili okrągły stół z korytarza. Byli wtedy jak Rycerze Okrągłego Stołu.

Oprócz biurek, w pomieszczeniu stały zamknięte szafy z aktami i raportami, regały z półkami zapełnionymi różnymi mniej lub bardziej ważnymi papierami i święty automat z kawą.

Jedyną osobą, jaka w tamtej chwili zajmowała się pracą, był starszy sierżant Adam Strzałkowski. Rafał zerknął na zegar. O tej porze wszyscy tłoczyli się w recepcji zajęci prowadzeniem rozmów na z pewnością bardzo ważne tematy. Pora drugiego śniadania zawsze się przedłużała, bo każdy wolał poplotkować popijając kawkę niż siedzieć za biurkiem.

Adam rzucił wzrokiem na aspiranta, a potem szybko wlepił go z powrotem w kartkę i usilnie starał się nie patrzeć na kolegę.

Rafał skinął mu głową. Bez wzajemności. Po raz ostatni podszedł do swojego biurka.

Leżały na nim równiutko ułożone dwie teczki, kartka z początkiem raportu, ułożony równolegle do niej długopis, służbowy notes Rafała i papierek po batonie muesli. Mimo że nie miało to już znaczenia, strzepnął go do stojącego przy nodze stolika śmietnika.

Miło było widzieć, że przynajmniej na komisariacie wciąż zachowywał się jak pedant.

Obszedł biurko i otworzył szufladę. W przeciwieństwie do blatu, była zapełniona różnymi przedmiotami. Panował w niej bałagan, ale najważniejsze, że nie miał tego wszystkiego pod ręką. Długopisy, karteczki i inne takie tylko przeszkadzałyby w pracy i rozpraszałyby jego uwagę.

Każde biurko było inne. Jedno przykrywały tony niewypełnionych dokumentów, na innym walały się długopisy albo kubki po kawie. Na tym, które stało po jego lewej stronie, jak zawsze straszyły klejące plamy po herbacie, do której pewna irytująca policjantka wrzucała trzy łyżeczki cukru. Jak dużo wysiłku było trzeba, żeby wziąć chusteczkę czy szmatkę i je wytrzeć?

Z każdego biurka można było wyczytać coś o jego właścicielu. Jego charakter. Podejście do służby. Styl pracy. Biurko Sierczyńskiego opisywało go idealnie. Bałagan zamaskowany względną perfekcją.

Potrząsnął głową, żeby odpędzić od siebie zamyślenie, wzbudzając przy okazji lekkie mdłości. Co to za cholerstwo? I kiedy stał się taki sentymentalny? Przyszedł tylko po jedną, konkretną rzecz.

Przez chwilę grzebał we wszystkich drobiazgach i papierach i w końcu znalazł to, czego szukał. Wydobył fotografię na światło dzienne i nie patrząc na nią wsunął zdjęcie do tylnej kieszeni spodni. Już miał zamknąć szufladę po raz ostatni w życiu, kiedy zauważył coś, czego tam wcześniej nie było.

Wstrzymał oddech. Wpatrywał się w błękitną, kwadratową karteczkę. I napisane na niej słowo.

RAFAŁ.

Kropka.

Ostatnie słowo.

Stał przy biurku, aż czarne litery wyryły mu się w pamięci. W jego głowie szalała gonitwa myśli.

OSTATNIĄ
OFIARĄ
BĘDZIESZ
TY
RAFAŁ.

Czy karteczka nie powinna znaleźć się przy jakichś zwłokach? Przy jego zwłokach?

A potem uderzyło go pewne zdanie.

"To wszystko jest naszą zemstą na was!!!"

Powoli pokręcił głową.

Przez chwilę w jego wnętrzu trwała zażarta walka pomiędzy szokiem, a wściekłością, jakby nie wiedział, czy nadal stać jak słup soli, czy może coś rozwalić.

Albo podpalić.

Uniósł drżącą dłoń i przejechał nią po twarzy. Potem gwałtownie podniósł głowę i odwrócił się. W tym samym momencie Strzałkowski opuścił swoją.

W kilku krokach Rafał znalazł się przy biurku Adama, który nadal starał się go ignorować. Sierczyński podsunął mu pod nos odwróconą kartkę, żeby policjant nie mógł przeczytać napisu.

– Widziałeś kogoś, kto to podrzucił? – spytał nieco ostrzej niż zamierzał. Czuł się, jakby nie był do końca trzeźwy. Szumiało mu uszach, głowa pulsowała bólem, obraz lekko się rozmazywał, a serce tłukło się jak po ostrym treningu. – Ktoś kręcił się obok mojego biurka?

– No co ty. – Strzałkowski podniósł na niego wzrok. Próbował grać pewnego siebie. – Przecież nikt z zewnątrz nie mógł sobie tutaj wejść. To komisariat, nie?

Rafał zabrał kartkę. Uśmiechnął się krzywo.

– A ktoś stąd?

– Swoich podejrzewasz?

Sierczyński westchnął i przewrócił oczami. Bez słowa ruszył do drzwi. Adam nic nie wiedział, a jeśli tak, to Rafał nie miał teraz czasu ani ochoty niczego z niego wyciągać. Musiał stamtąd znikać.

– Nie masz może czegoś na ból głowy?

– Nie. – Strzałkowski wbił rozbiegany wzrok w blat biórka.

Sierczyński włożył wiadomość do tej samej kieszeni, co zdjęcie. Nie zabrał nic innego. Ktoś później sprzątnie wszystkie jego rzeczy. Ciekawe, kto teraz będzie siedział przy tym biurku? W końcu Sierczyński spędził za nim sześć lat.

Ponownie znalazł się w holu. Pokonał go w kilku krokach i ponownie zatopił się w tłumie. Pogrupowani policjanci z kawa i ciastkami znowu na niego patrzyli. Tym razem z jeszcze większym zdziwieniem. Najwyraźniej spodziewali się, że aspirant zostanie aresztowany, a tymczasem szedł sobie spokojnie do wyjścia. Nie wiedzieli, że aspirant wewnątrz aż buzował od nadmiaru emocji i kawy. Ale był też pogodzony z tym, co miało niedługo nastąpić.

Miał nadzieję, że uda mu się opuścić budynek bez żadnych incydentów. I udało mu się. Wyszedł na świeże powietrze wziął kilka głębokich oddechów, kilka razy zacisnął i rozluźnił dłonie i niemal biegiem pomknął do radiowozu.

Wszystko szło dobrze, dopóki na jego drodze nie stanęła Kaśka.

– Co, już z powrotem w robocie? – powiedziała z tym swoim znienawidzonym przez Rafała, wrednym uśmiechem. – Szybko. Myślałam, że po tym co się stało już nigdy cię tu nie zobaczę.

Sierczyński bez słowa próbował ją ominąć. Stanęła na jego drodze i przesuwała się razem z nim, żeby nie mógł odejść.

– Gdzie się tak spieszysz? – Wyraźnie ją to bawiło. – Odchodzisz?

Sierczyński zatrzymał się. Nigdy nie uderzyłby kobiety. Poza tym, na pięści zostałaby mu połowa jej makijażu.

Jeszcze raz spróbował ją zignorować i ominąć. Nie chciał wdawać się w jej zabawy, nie miał ochoty na nią patrzeć.

– Daruj sobie. – mruknął.

– Co teraz zrobisz? Znajdziesz nowego chłopaka?

– Spokojnie. Piotrek jest twój. – Uśmiechnął się krzywo. Przez ułamek sekundy twarzy Kaśki wyglądała, jakby Rafał rzeczywiście stracił nad sobą panowanie. Widocznie była święcie przekonana, że nikt nie wiedział o jej spotkaniu z sierżantem na tyłach komisariatu.

Złapała go za rękaw koszuli.

– Nie waż się o tym nikomu mówić! – Wysyczała mu prosto w twarz, wbijając tipsy w ramię aspiranta. – Bo odwdzięczę ci się tym samym, zasrańcu!

Przegięła. Zamarli ze skrzyżowanymi spojrzeniami. Rafał nawet nie starał się zapanować nad swoją wściekłością. Sekundę przed tragedią na jej twarz wypełzło zaskoczenie, jakby dostrzegła w jego oczach coś, czego wcześniej tam nie było.

Mundur policjantki i tlenione włosy stanęły w płomieniach. Na twarzy odmalowało się przerażenie, ale zaraz przesłonił je buchający z ubrania ogień. W przeciwieństwie do Rafała nie była na niego odporna. Powietrze rozdał przeraźliwy, mrożący krew w żyłach wrzask. Kaśka upadła na beton i krzycząc z bólu zaczęła się po nim tarzać.

Sierczyńskiego ogarnęła panika. Spróbował się skupić i siłą woli zdusić płomienie. Przecież może tak zrobić. To w końcu jego moc! Musi nad nią panować!
Krzyki i jęki Kaśki nie pomagały mu się skoncentrować. Mimo, że żar nie mógł wyrządzić mu żadnej krzywdy, cały spocił się z gorąca, wysiłku i zdenerwowania.

Płomienie nagle zniknęły odsłaniając tym samym straszny widok.

Całe ciało policjantki było upstrzone pęcherzami. Dookoła zaczęła rozlewać się plama krwi. W niektórych miejscach skóra całkiem się zwęgliła, tak samo jak okrywające kobietę resztki ubrania. Włosy całkiem spłonęły, odsłaniając poparzoną skórę czaszki. Rafał nie widział twarzy. Musiała wyglądać przerażająco. Policjantka jeszcze żyła. Słyszał ciche jęki i charczenie, dobiegające z jej spalonego gardła. To sprawiło, że wszystko stało się jeszcze straszniejsze.

Coś ty zrobił, do jasnej cholery?!

Nie miał nawet czasu złapać się za głowę, bo z budynku wypadło kilku zaalarmowanych wrzaskami policjantów. Stanęli jak wryci. Sierczyński nie zamierzał czekać na ich reakcje.

Rzucił się w stronę radiowozu Morusa. Coś za nim krzyczeli. Słyszał, jak biegną w jego stronę.

Wskoczył do samochodu, trzęsącymi się dłońmi przekręcił kluczyk w stacyjce i z piskiem opon wyjechał z parkingu, prawie zahaczając bokiem o bramę. Skręcił w prawo. Kątem oka zdążył jeszcze zobaczyć, jak jeden z funkcjonariuszy wyciąga pistolet.

Rafał docisnął pedał gazu i pomknął po mokrej drodze. Zupełnie, jak poprzedniej nocy. Historia lubi się powtarzać.

Teraz spełni swoje marzenie z dzieciństwa.

Zawsze chciał latać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top