Robstar
Od ponad pięciu minut spoglądałem na pewien pierścionek na wystawie sklepowej. Wciąż mnie kusiło, aby go kupić, jednak wtedy wszystkie moje oszczędności bardzo by na tym ucierpiały. Chociaż czego to się nie robi dla ukochanej? Poprawiłem opadające na jedno oko kosmyki włosów, kiedy niespodziewanie podszedł do mnie już poirytowany sprzedawca z wielkimi, okrągłymi okularami i posiwiałą brodą.
- Ma pan zamiar w końcu coś kupić czy może woli pan tu tak stać? Za chwilę zamykamy.
Kilka dni temu byłem tu razem z moją wybranką serca i kiedy zobaczyła ten srebrny pierścień z okrągłym szafirem pośrodku, a wokół niego kilka małych, lśniących się brylancików, krzyknęła na cały głos coś po tamarańsku. Już chciała go sobie kupić, lecz ja jak najszybciej ją od niego odciągnąłem, dumny z tego, że mój plan ściągnięcia ją tu zadziałał, bo na serio kompletnie nie znam się na pierścionkach, a kto lepiej się zna na pierścionkach aniżeli kobieta, której chce się jednego kupić?
- Poproszę ten – wskazałem wybraną obrączkę.
- Bardzo dobry wybór. Jest jednym z najpiękniejszych pierścionków, jakie można u nas znaleźć, wie pan? - Po chwili dodał jeszcze po cichu: - I najdroższym w całym sklepie.
Sprzedawca zapakował ładnie biżuterię w poproszone przeze mnie czerwone pudełko, a ja w tym czasie zapłaciłem za zakup. Już miałem wyjść, z pudełeczkiem w ręku, jednak mężczyzna w ostatniej chwili rzucił krótkie „powodzenia!", a ja tylko uśmiechnąłem się rozbawiony.
***
Myślałem, że zaraz z nerwów zacznie mnie boleć brzuch, za chwilę powinna zjawić się pewna piękna kosmitka o pomarańczowej jak zachód słońca skórze i zielonych jak polna trawa oczach. Spoglądałem to na roześmianego kelnera przyjmującego zamówienie od pary obok, to na drzwi wejściowe tej kilkugwiazdkowej restauracji – jak to powiedział mój ojciec, Bruce – najlepszej w całym Jump City. Szczerze to nigdy tu nie byłem, przez co sam nie wiem, czy mojej dziewczynie, może nawet przyszłej żonie, spodoba się taki klimat restauracji, lecz zdałem się na ocenę samego Batmana.
Znowu ktoś otworzył drzwi, żołądek podszedł mi do gardła w oczekiwaniu, a moim oczom ukazały się te ciemnoróżowe włosy, które rozpoznałbym chyba wszędzie. Kori. W końcu przyszła, a jej promieniejący uśmiech przykuł uwagę każdego klienta restauracji. Miała wspaniałą różową sukienkę może i bez żadnych wydziwiasów, ale to właśnie mi się w niej najbardziej podobało.
Automatycznie wstałem i przesunąłem krzesło kosmitce, aby sobie nie nadwyrężała mięśni, jak to na dżentelmena przystało. Przysunąłem ją w stronę stołu, a potem sam usiadłem. Wiedziałem, że może zrobić to za mnie kelner, ale chciałem cały dzisiejszy wieczór przeznaczyć na wszystko, co związane z Kori.
- Hej Dick. – Poprawiła kosmyk różowych włosów opadający jej na oczy.
- Cześć Kori... - Zamarłem. Nie miałem pojęcia, jak zacząć rozmowę tak, aby tego nie spieprzyć, bo już zacząłem się denerwować i pocić ze strachu. Z opresji uratował mnie kelner, który przyniósł menu win czy jak to się tam nazywa.
- Które wino wybierasz? – spytałem, spoglądając na listę napoi alkoholowych. Jezu, to mój pierwszy raz, nawet nie wiem, jak większość z nich smakuje.
- Och... mogę się obejść bez, tu wszystko jest takie drogie, nie mam jak zapłacić.
- Ja dzisiaj stawiam. No dalej, wybierz, jakiekolwiek chcesz.
Gdy Starfire w końcu wybrała wino czerwone wytrawne, a ja wziąłem to samo, mieliśmy znów chwilkę dla siebie. Złapałem ją za rękę, a Kori uśmiechnęła się do mnie leciutko.
- Czemu postanowiłeś mnie tu dzisiaj zaprosić? Zawsze spotykamy się u ciebie w domu, a tam gramy w scrabble.
- Dzisiaj jest kolejna rocznica naszego pierwszego spotkania. Postanowiłem to uczcić, wiesz jak to było dawno?
Była to tylko w połowie prawda, ale jednak wybrałem właśnie specjalnie ten dzień, bo wtedy pierwszy raz się spotkaliśmy, a ona pierwszy raz mnie pocałowała. To był najwspanialszy dzień w moim życiu. Dziewczyna, która dopiero teraz zdała sobie z tego sprawę, co dzisiaj jest za dzień, palnęła się otwartą dłonią w czoło i roześmiała.
- No tak! Masz rację!
W końcu nasze wino zostało przyniesione, a Kori wzięła dużego łyka. Nie przepadałem za winem, chociaż Starfire mogłaby pić każdy rodzaj codziennie, bo jako że jest kosmitką, to wypicie kilku kieliszków nie powoduje aż tak mocnych skutków ubocznych jak u mnie, co bardzo często się niestety zdarza. Wstałem i ująłem ponownie dłoń Kori, a ta także wstała.
- Co robisz? Idziemy gdzieś?
- To będzie niespodzianka.
Podałem jej kieliszek, a potem sam wziąłem ten należący do mnie i poprowadziłem ją po bardzo długich i krętych schodach na górę, a potem, kiedy już przeszliśmy po czerwonym dywanie znajdującym się na korytarzu, naszym oczom ukazały się szklane drzwi prowadzące na wielki balkon. Tak jak powiedział kelner, koło północy powinien być wolny i wtedy moglibyśmy tam spędzić godzinę sami. Gdy się o tym dowiedziałem, jak najszybciej wykupiłem wstęp.
Weszliśmy do środka i oparliśmy się łokciami o barierę. Widok może i nie był najwspanialszy, ale jednak zapierał dech w piersiach. Najbardziej w oczy rzucała się wielka, niebieska litera „T", migająca w oddali. Przyglądaliśmy się ludziom przechodzącym pod nami i błyskającym się światłom miasta, które wskazywały na to, że wielu mieszkańców właśnie zaczyna imprezować.
- Pięknie tutaj.
- Wiem. Można się wsłuchać w odgłosy miasta, a widok jest wspaniały. Dlatego wybrałem właśnie to miejsce, może i nie oryginalnie, ale jednak... chciałem to zrobić tak, aby był najwspanialszy widok na naszą wieżę.
Wskazałem jej gigantyczne „T", bo dzięki temu, że należałem wtedy do Tytanów, poznałem Kori, a chwilę po tym, jak nastała chwila ciszy i wpatrywania się w widok przed nami, pokazałem jej miejsce, gdzie pierwszy raz się spotkaliśmy, to obok już odbudowanej pizzeri zniszczonej tamtego dnia przez pewną kosmitkę.
- Pamiętasz?
Nawet nie musiałem mówić, o co chodzi. Ona pamiętała. Może i nie był dla niej to najwspanialszy dzień życia, tak jak dla mnie, ale z pewnością był traumatyczny.
Teraz już mogłem przejść do sedna. Włączyłem jedną z tamarańskich piosenek Starfire, które zgrałem sobie na telefon, tak żeby zrobić klimat. Ich muzyka wcale mi się nie podobała, ale Kori uwielbiała ten zespół, a właśnie ta ich piosenka wydawała się najbardziej romantyczna. Nawet nie chcę wiedzieć, o czym oni właśnie teraz śpiewają, bo znając Tamaran, jest to piosenka z masą przekleństw, ale zignorowałem to. Wyciągnąłem ulubione zorkaberries Kori i położyłem miseczkę na parapecie, którą wyciągnąłem z plecaka leżącego w kącie wielkiego balkonu. Uklęknąłem na jedno kolano, chociaż kosmitka nadal jeszcze chyba niezbyt ogarniała, co ja właściwie robię i wzięła sobie jedną jagódkę, zjadając ją pospiesznie.
Już miałem wyciągnąć czerwone pudełeczko z kieszeni, ale wtedy nagle usłyszałem krzyki i piski ludzi z dołu. Wpierw nie wiedziałem, o co chodzi. Dopiero gdy spojrzałem w prawo, na krajobraz, zauważyłem mały portal, taki sam, z którego wyszła tamtego dnia Kori. Portal wydał z siebie cichy pomruk, a chwilę potem wyszła z niego dziwna kosmitka, a za nią tuzin żołnierzy-kosmitów. Szybko wstałem i rzuciłem się w stronę plecaka, wyciągając stamtąd złożoną pałkę escrima. Wstałem i automatycznie przybrałem pozę do walki. To samo zrobiła Kori, jej oczy zaświeciły się złowrogo na zielono.
Kosmitkę, która szła na przedzie, bez problemu rozpoznałem. To była Komand'r, zła siostra Kori, o pseudonimie Blackfire. Była bardzo podobna do swojej siostry, tyle że ona miała ciemnofioletowe włosy w odróżnieniu od Starfire, jej strój także był tego koloru, choć nie licząc tego, bardzo przypominał kostium Kori, w którym chodzi zazwyczaj.Miała ona także na głowie srebrną, błyszczącą koronę z dwoma szpiczastymi końcami. Jej umięśnieni pomocnicy byli najprawdopodobniej tylko zwykłymi, tamarańskimi wojownikami na usługach kosmitki.
- Blackfire?! Co... co ty tu robisz?! – wykrzyczałem wściekły, że ktoś taki jak ona przerwał mi w tak ważnym momencie mojego życia.
Dziewczyna stanęła przed nami na balkonie, a jej oczy zaświeciły się na ciemnopurpurowo. Poprawiła swoje prawie czarne włosy, a na jej twarzy pojawił się złowieszczy, mroczny uśmieszek.
- Koriand'r, była księżniczko Tamaranu, zostajesz aresztowana za krzywdy wyrządzone na swojej rodzimej planecie.
Kori – rozjuszona tym bezpodstawnym aresztowaniem – już miała zaatakować swoją siostrę, jednak w ostatniej chwili powstrzymałem ją, przytrzymując ją za ramię, bo wtedy tylko pogorszyłaby sytuację. Kosmitka przez chwilę próbowała strzepnąć moją rękę z ramienia, wykrzykując jakieś groźby po tamarańsku, ale po chwili dała za wygraną.
- Czemu tak uważasz? Nie masz żadnych dowodów, nie byłam na Tamaranie od dwóch lat – odpowiedziała, biorąc głęboki oddech, aby się uspokoić.
Blackfire, jakby tylko na to czekając, machnęła w stronę stojącego najbliżej wojownika, a ten podał jej urządzenie przypominające tableta. Kosmitka włączyła coś na ekranie i odwróciła w naszą stronę.
Było to zapewne nagranie z kamer miejskich, na dole była data, której jednak nie umiałem odczytać. Przyjrzałem się postaci, która nagle pojawiła się na ekranie. Była łudząco podobna do Kori, można by nawet powiedzieć, że taka sama. Spróbowałem znaleźć jakieś różnice w wyglądzie, ale po chwili się poddałem. Ktoś musiał wrobić moją dziewczynę w ten terror. Bo właśnie to działo się teraz na ekranie. Dziewczyna rzucała zielonymi pociskami w spacerujących tamarańczyków i śmiała się do kamery. Ona ma nawet takie same moce jak Kori!
- To niemożliwe. Mam alibi! W środę o czternastej dwadzieścia miałam trening z Tytanami, wszyscy mogą potwierdzić – odparła tym razem niewzruszona. – Ktoś musiał się pode mnie podszyć.
Komand'r najwidoczniej niezbyt to obchodziło. Poprosiła dwóch strażników, aby ją związali i zanieśli do portalu. Tak też zrobili, Kori postanowiła nie próbować walczyć, bo i tak nie mielibyśmy szans. To byli wyszkoleni wojownicy.
- Jutro w zamku osądzimy to, czy mówisz prawdę, czy też nie.
- Dick, musisz wymyślić coś, dzięki czemu nie zostanę jutro w samo południe ścięta. Bo tak zawsze kończy się u nas lekceważenie prawa – wykrzyczała do mnie w ostatnim momencie.
Kiedy ostatni z żołnierzy przeszedł przez portal, ten się zamknął, a ja opadłem bezsilnie na kolana. To, że dopóki się nie wyprowadziłem, mieszkałem z najlepszym detektywem na świecie, wcale nie oznacza, że zdążyłem do tego czasu odkryć, kto mógł chcieć śmierci Kori i jest także zmiennokształtny. Może jakiś najemnik? Tyle że ten ktoś na pewno pochodzi z Tamaranu lub jest jakimś innym kosmitą. Zacisnąłem obie ręce w pięści i z hukiem otworzyłem szklane drzwi do środka, aby po zapłaceniu za wino, udać się do miejsca, gdzie powinni mi pomóc w tej sprawie. Do Titans Tower.
***
Wieża od środka wyglądała dokładnie tak samo, jak kiedy ostatnim razem w niej byłem. A było to prawie rok temu. Przeszedłem przez salon i skierowałem się do sypialni Damiana, mojego przyszywanego brata należącego do Teen Titans.
Zapukałem do drzwi brata, a chwilę potem otworzył mi chłopak sięgający mi do piersi o rozwichrzonych kruczoczarnych włosach. Jego mina wyglądała tak, jakby miał zamiar zaraz zatłuc mnie gołymi rękoma, co pewnie pragnął właśnie zrobić. Może to z powodu jego czarnej piżamki w żółte loga Batmana?
Tuż obok Damiana stanął rudy mały kot, który został przez niego niedawno przygarnięty, gdy wałęsał się po śmietnikach. Od razu gdy mnie zobaczył syknął i się najeżył, a potem odwrócił się, pokazując mi swoje cztery litery.
- Myślałem, że tacy jak ty nigdy nie śpią, a twoja garderoba składa się tylko i wyłącznie z twoich strojów Robina na różne okazje. Pamiętasz ten do kąpieli w basenie? Bardzo mi się podobał, ale tę katanę mogłeś sobie wtedy podarować...
- Grayson. – Spiorunował mnie wzrokiem. – Raz na miesiąc zdarza mi się położyć spać, okay? Po co żeś tu przyszedł, hmmm? Chciałem się dzisiaj o dziwo wyspać, która godzina? Po północy, no nie?
- Nieważne, która godzina. W wielkim skrócie – Starfire została porwana przez swoją złą siostrę, bo niby przyczyniła się do zbrodni na Tamaranie, jutro ma zostać osądzona, a jeśli nie dowiemy się, kto się pod nią podszył, zostanie ścięta w południe. O dziwo Kori ma niby alibi, czyli was, więc może powinniście przyjść jutro na salę sądową, może to coś poradzi.
Damian na chwilę się zamyślił, jakby zastanawiał się, czy robią coś ciekawego jutro rano. Po chwili wzruszył ramionami.
- Możemy przyjść. Spytam się tylko reszty.
Potaknąłem, uszczęśliwiony odpowiedzią. Może uda im się coś wskórać, a jeśli nie tu muszę znaleźć sprawcę tego zdarzenia.
- Czy mógłbym użyczyć waszych komputerów? Mój nie ma tylu danych na temat złoczyńców, a potrzebuję tego na raz-dwa.
Chłopak machnął ręką na znak zgody i zamknął mi drzwi przed nosem, przedtem jeszcze biorąc kociaka na ręce, aby nie uciekł.
Ruszyłem w stronę gabinetu z komputerami. Uchyliłem lekko drzwi, wślizgnąłem się do środka, a następnie je zamknąłem. Komputery były włączone i najwidoczniej pracowały na pełnych obrotach, liczby przesuwały się z zawrotną prędkością. Znalazłem bazę danych i zacząłem ją przeszukiwać, leniwie poruszając myszką w górę i w dół.
Żadna z osób znalezionych w bazie jednego z komputerów nie wskazywała na to, iż jest to sprawca tego zamieszania na Tamaranie. Większość zamknięta w Belle Reve czy Arkham Asylum, inni nie żyją, a reszta jest po naszej stronie. Czyli zostaje tylko alibi Kori, jeśli to nic nie da – sprawa przegrana.
***
Siedzieliśmy w jednej z ławek w gigantycznym pokoju podobnego do naszej Sali sądowej na Ziemi. Tutaj jednak, na Tamaranie był tylko jeden podest - pewnie dla sędziego - a metr dalej zaczynały się ławki. Ci ważniejsi siedzieli z przodu, a ci, co przyszli tylko obejrzeć to „widowisko" z tyłu. Wiele obrazów na ścianach, wiszących gdzie się tylko nie spojrzy, były oddawane czci jakiemuś bożkowi, który pojawiał się na każdym z nich. Przypominał mieszkańca tej planety, ale jednak jego skóra była bardziej pomarańczowa niż innych „ludzi".
Wszystkie miejsca siedzące były już zajęte przez różnych kosmitów. Większość było rodzonymi tamaranami, ale niektórzy najpewniej pochodzili z innych planet, co można było zauważyć po przeróżnym wyglądzie. My także zajęliśmy już miejsca w drugiej ławce, jako że moi podopieczni mogli zaświadczyć o niewinności Kori. Na lewo ode mnie siedziała Raven, Damian, Beast Boy oraz Wonder Girl. Blue Beetle też chciał z nami polecieć, jednak ktoś musiał zostać pilnować wieży, no i jego skarabeusz po prostu nie przepadał za Tamaranem czy innymi kosmitami. Jego podróż tutaj mogłaby się skończyć katastrofą nie tylko dla Kori, ale także i dla nas.
Za pięć minut miało się wszystko zacząć, przez chwilę myśleliśmy, że się spóźnimy, ponieważ portal utworzony przez Raven prawie nie dał rady się utrzymać, ale z małą pomocą Batmana daliśmy radę się przeteleportować tuż obok bram zamku na Tamaranie.
W końcu Kori została wprowadzona na salę. Miała na sobie to samo, co ostatnim razem, kiedy ją widział, nie licząc tego, że na rękach miała świecące się na ciemnoniebiesko kajdany, które zapewne wyciszały jej moce. Stanęła przed podwyższeniem, do którego powoli skierował się tamarańczyk, który przed chwilą wszedł do pokoju. Miał on fioletową długą brodę, a także rozczochrane włosy. Jego brzuch wskazywał na to, że nieczęsto ruszał się z Sali sądowej.
Zaczął przemawiać w ich ojczystym języku, a na ścianie za nim zaczęły pojawiać się przetłumaczone na angielski napisy. Zignorowałem długi wywód sędziego i zwróciłem się w stronę Damiana:
- Przypomnij im proszę potem tylko, żeby nie robili siary. Błagam.
- Masz to jak w banku. – Damian uśmiechnął się pod nosem, trzymając jedną rękę na klindze miecza.
Po chwili Tytani zostali wezwani przez starca. Powiedzieli każdy swoją wersję wydarzeń, a po kilku minutach zostali zbyci machnięciem ręki. Wszystko to wyglądało okropnie nudno i trwało z dwie godziny. W końcu sędzia poszedł razem z grupką ludzi do pokoju obok, aby przedyskutować przeprowadzone rozmowy.
Coś podpowiadało mi, że nie mamy szans. Kori także miała jakąś przygnębioną minę. Kilku świadków nic nie da, jeśli połowa stolicy Tamaranu ucierpiała przez osobę podszywającą się pod Starfire. Chyba że znajdziemy tego, kto zrobił coś tak okropnego.
I wtedy zobaczyłem jego. Stojącego z tyłu Sali w kącie Białego Marsjanina w swojej mniejszej formie, był bardzo podobny do innych mieszkańców Tamaranu, choć różnił się białą skórą i brakiem nosa, właśnie uśmiechał się do mnie złowieszczo. Przypomniałem sobie, że Marsjanie potrafią zmieniać postać, a na dodatek ci biali nie lubią zielonych, no a przecież jeden z nich przyjaźni się z Kori oraz ze mną. Nie byłoby problemem dla Komand'r, aby namówiła go do zrobienia czegoś tak okropnego, bo przecież wróg mojego wroga jest moim przyjacielem.
Wstałem z miejsca, wszyscy spojrzeli na mnie z niepokojem pewnie z powodu mojego kostiumu, bo każdy z Tytanów się w nie ubrał na wszelki wypadek, gdybyśmy mieli brać udział w walce. Ruszyłem biegiem w stronę drzwi prowadzących do pokoju od narad i zapukałem trzy razy w drzwi. Kątem oka zauważyłem zbliżających się w moją stronę ochroniarzy z działkami strzelającymi laserami.
- Jesteś proszony wrócić na swoje miejsce, glubnorb.
- Nie mogę! Wiem, kto to zrobił, okay? Zawołajcie tego grubasa!
Ochrona spojrzała po sobie i poprosiła mnie o zajęcie miejsca, obiecując, że wszystkim się zajmą. Zgodziłem się i usiadłem na miejsce, przyglądając się tym dwóm osiłkom, którzy zaczęli o czymś rozmawiać przez drzwi po tamarańsku. W końcu sędzia wyszedł z taką miną, jakby miał kogoś zaraz zjeść i przyjrzał się mi złowieszczo.
- Czego? – powiedział w swoim języku, a na tablicy pojawiło się przetłumaczone pytanie.
- Wiem, kto to zrobił. Przepytajcie tego białego Marsjanina w kącie. Nie mógł się powstrzymać i przyszedł na ceremonię, zobaczyć upadek księżniczki, chociaż doskonale wiedział, czym to grozi.
Gdy Marsjanin to usłyszał, pobladł jeszcze bardziej, jeżeli to w ogóle możliwe i ruszył pędem w stronę drzwi wyjściowych. Skinąłem lekko głową w stronę Tytanów, a ci krzycząc swoje „Tytani wio!", ruszyli zatrzymać sprawcę ataku. Nie trwało to długo, Biały Marsjanin próbował się bronić, jednak ich było więcej, na dodatek dołączyli się ochroniarze i nie minął kwadrans, a już kosmita został osądzony.
Okazało się, że Kori została uniewinniona, a jej siostra nie miała nic wspólnego z atakiem, co według nas było kłamstwem i zwykłym przekupstwem, a Komand'r nie została osądzona tylko dlatego, że jest księżniczką. Postanowiliśmy zakończyć już tę sprawę, wychodząc pospiesznie z sali, na wszelki wypadek, gdyby tamarańczyk jednak zmienił zdanie. Szliśmy po zamkowym ogrodzie, powoli przemieszczając się stronę wyjścia, a wtedy nagle wpadłem niespodziewanie na pewien pomysł.
Jest tu przecież tak wspaniale, zwierzęta sobie biegają, a różnokolorowe kwiaty są dosłownie wszędzie, gdzie się tylko nie spojrzy, przez co ciągle czuć było mdląco-słodki zapach kwiatów, więc dlaczego nie spróbować szczęścia z pierścionkiem tutaj?
- Nie mogłem zrobić tego wtedy w restauracji, dlatego zrobię to teraz, tutaj.
Uklęknąłem, a z plecaka, który ciągle miałem na plecach wyciągnąłem pudełeczko. Otworzyłem je, a oczom Kori ukazał się pierścionek, który wcześniej wybrałem u jubilera, ten z szafirem. Kosmitka otworzyła buzię ze zdziwienia, jakby nie mogła nic z siebie wykrzesać, a w tym samym czasie Damian wywracając oczami, podał ukradkiem banknot Beast Boyowi, który dumny z siebie, że zarobił trochę kasy zakładając się pewnie o coś (na pewno o to, że w tym roku ośmielę się oświadczyć Kori) zaczął po cichu tańczyć jakiś dziwny taniec szczęścia. Uśmiechnąłem się szeroko, gdy zobaczyłem minę Wonder Girl, która wyglądała, jakby miała się zaraz rozpuścić z powodu tej jakże romantycznej i słodkiej scenki. Tylko Raven stała na uboczu, dalej żując swoją gumę i wywracając oczyma.
- Wyjdziesz za mnie?
__________________________________________________________
Ech, zabierałam się do tego one shota chyba z pięć razy, jednak wciąż coś mi w nim nie pasowało, ale w końcu jest :D Mam nadzieję, że całkiem spoko wyszło ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top