Nienawidzę zimna | Bluepulse
A mogłem się teraz wylegiwać na kanapie z paczką chipsów, oglądając pierwszy lepszy film, który leciałby w telewizji. Ale nie, Bart musiał nagle wpaść do mojego domu, kiedy wszyscy spali i wykrzyczeć na cały głos „kotek utknął na drzewie!". Oczywiście nie była to prawda, ale inaczej nie udałoby mu się raczej wyciągnąć mnie z domu, kotki są przecież taaakie słodkie! Nieważne, w połowie drogi Impulse powiedział mi prawdę, że po prostu chciał się ponawalać ze złoczyńcami w Central City w tych czasach, tak jak jego dziadek.
- To gdzie idziemy? Masz jakieś wybrane miejsce? – spytałem, a Bart się roześmiał i od razu znałem odpowiedź. Oczywiście, że nie.
- Może pochodzimy sobie na razie po mieście, przynajmniej póki nie znajdziemy jakiegoś zbira.
Raczej jest mała szansa, że coś takiego nastąpi, w Central City nie spotyka się złodziei, wszyscy boją się Flasha. Przyspieszyłem trochę mój lot, aby dogonić Barta, biegnącego teraz już kilka metrów przede mną.
- Może zatrzymamy się w jakiejś kawiarni i wypijemy kawę? Zimno jest – powiedziałem, choć tak naprawdę może i było chłodno, ale ja jakoś strasznie tego nie odczuwałem dzięki skarabowi. Nie wiem, jak on to robi, ale w sumie z małego robaka na moich plecach wyrasta zbroja, która umie zmieniać moją rękę w działko plazmowe, więc to, że skarabeusz ma jakiś kaloryferek w środku, nie powinno mnie zdziwić.
- Zimno?! Jest gorąco! – wykrzyknął, choć ledwo usłyszałem jego słowa poprzez szumiący wiatr w uszach.
Wiedziałem, że mu nie jest pewnie zimno, przecież przebiegł już prawie całą drogę z El Paso do Central City, ale chciałem z nim pogadać o czymś bardzo ważnym. Ostatnio nie mieliśmy na to czasu, aby się spotkać, a kiedy Bart nagle wygania mnie z domu, to nie ma zamiaru ze mną porozmawiać. Cały Bart.
- Jakbyś nie zauważył, ty biegasz, a ja muszę latać, nie ruszając się prawie wcale. Myślisz, że mi jest gorąco? – Wiem, że nie powinienem go okłamywać, ale to jest ważniejsza sprawa.
W końcu udało mi się wyprosić Impulse'a o chwilkę przerwy i zatrzymaliśmy się w CC Jitters. Postanowiliśmy (albo raczej Bart postanowił), że nie zdejmiemy kostiumów, na wszelki wypadek, gdyby zaraz jakiś złoczyńca miał zaatakować miasto. Gdy weszliśmy do środka, gapili się na nas przez chwilę, ale i tak większość osób nas nie kojarzyła, a jak już kojarzyła, to byliśmy tylko małymi pomocnikami prawdziwych superbohaterów.
Usiedliśmy na wygodnych pomarańczowych fotelach naprzeciw baru. W kawiarni przeważały ciepłe kolory, żółte i brązowe. Ludzi było całkiem sporo jak na tak późną godzinę. Spojrzałem na telewizor po naszej lewej, leciały właśnie wiadomości, słychać było znudzenie w głosie reporterki, jakby od dłuższego czasu nic ciekawego tu się nie działo.
- Wiesz,żekedyśpracowałatumojababcia!? – pisnął Bart, ale ja ledwo zrozumiałem, co powiedział z powodu szybkości, z jaką wymówił to zdanie.
- Wolniej – mruknąłem, podpierając jedną ręką głowę, zrobiłem się okropnie śpiący po tej wyprawie.
- Wiesz, że kiedyś pracowała tu moje babciaaaa? – powiedział, specjalnie jak najwolniej potrafił.
- Jesteś głupi. Idę coś zamówić, chcesz coś? – spytałem, podnosząc się z fotela.
Impulse przyjrzał się tablicy, na której spisane były napoje i kilka deserów, i po chwili - robiąc maślane oczy w moją stronę, zaczął wymieniać:
- Kawę „The Flash", latte, cappuccino, sernik, brownie, to ciasto z kawałkami czekolady i... i to chyba wszystko. Mało rzeczy tu sprzedają – burknął, krzyżując ramiona.
Prychnąłem, wywracając oczami.
- Trzy kawy? I ciasta? Sorry, ale po czymś takim możesz nie przestać biegać przez dwa dni od nadmiaru kofeiny, znając ciebie. Nie wyobrażam sobie ciebie po tylu kawach, masz dopiero trzynaście lat, a już teraz zachowujesz się, jakbyś wypił z dziesięć – odpowiedziałem, a gdy Bart zauważył moje mordercze spojrzenie, które mu posyłałem, w końcu się zgodził.
Tak więc kupiłem dwie kawy, które nazwę swoją zawdzięczały szkarłatnemu speedsterowi i dwa kawałki sernika, za namową Barta. Ja pewnie i tak całego nie zjem, ale chociaż ten żarłok się naje. Wróciłem na miejsce i złapałem ucho od kubka, wpatrując się w jego zielone oczy, które mogłoby się wydawać, że także poruszają się z superprędkością, przyglądając się wszystkiemu, co znajduje się w tej kafejce po kolei. Pragnąłem, aby chociaż na chwilę jego wzrok zatrzymał się na mnie, ale nic takiego nie nastąpiło.
- Ekhm – chrząknąłem, kiedy Bart zaczął pożerać sernik. – EKHMHMHMHM!
- Zakrztusiłeś się? – Wyszczerzył się do mnie i wrócił do jedzenia.
- Och, zamknij się – westchnąłem. – Czy nie możesz mnie chociaż raz posłuchać?
Impulse nie odpowiedział. Odłożył łyżeczkę i spojrzał na mnie z niespotykaną u niego powagą.
- Chciałem ci to powiedzieć od kilku dni, ale nie miałem za bardzo czasu. Musiałem wszystko jakoś ogarnąć po tej aferze z Reach*. Ty pewnie też, ostatnio w ogóle się nie widywaliśmy. I... trochę wstydziłem ci się to powiedzieć... - Musiałem chwilę poczekać aż Bart uspokoi się po nagłym wybuchu śmiechu. – Tyle razy mnie już uratowałeś, często mnie wkurzasz. Cholera, czasem nawet za bardzo, ale to jednak dodaje ci takiego... uroku. Może ci się wydawać, że mnie denerwujesz za każdym razem, gdy zjadasz moje chipsy, paplasz bez ładu czy składu albo zakładasz moją bluzę bez pozwolenia, ale wiem, że robisz to tylko dlatego, że jesteś moim kumplem. Może wydawało ci się, że się wkurzam, ale tak naprawdę w środku cieszyłem się z tego, że nie uważasz mnie za skończonego idiotę albo za jakiegoś kujona mającego zawsze szóstki z matmy.
- No co ty, czasem jesteś skończonym idiotą, ale przen...
- Daj mi dokończyć – przerwałem mu, tak jak on przed chwilą przerwał mi mój monolog. – Po prostu... chyba coś...
Oczywiście skończyło się, jak w jakiejś meksykańskiej telenoweli (no dobra, przyznaję – to nie było śmieszne), w ostatniej chwili przerwał nam krzyk ludzi, którzy próbowali przed czymś uciec. Bart złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą.
- Nie dopiłem jeszcze kawy! Zapłaciłem za nią, rozumiesz?! – wykrzyknąłem, posyłając smutne spojrzenie niedojedzonemu sernikowi.
Allen może i nie używał swojej mocy, ale truchtał bardzo szybko, ledwo za nim nadążałem, ta kawa była dla niego chyba odrobinkę za mocna. Jeżeli przeżyjemy tę misję, zrobię mu karę na wszystko, co ma w sobie kofeinę. Wybiegliśmy z CC Jitters, na środku parku, gdzie zazwyczaj siadali starcy i karmili gołębie, teraz siedział tam nie kto inny jak Captain Cold w swojej kurtce z kożuchem. A wspominałem już, że jest wiosna? I że jest na pewno nie aż tak zimno, aby zakładać tak grubą kurtkę? Nie? To teraz już wszystko wiecie.
Leonard Snart, przywódca Rogues i złoczyńca strzelający z zamrażającego pistoletu, siedział sobie właśnie na ławeczce ze swoim Coldgunem i zamrażał wszystko, co się rusza. Nie wydawał się jednak rozbawiony z tego obrotu spraw, a raczej... smutny.
- Może powinniśmy... - Barta już przy mnie nie było, pobiegł z prędkością światła do Colda, odrzucił jego broń, nim ten nawet coś powiedział i przywiązał go do ławki piękną pętelką. Sam nie wiem, skąd on wytrzasnął linę, musiał pobiec po nią w czasie tej akcji.
Podleciałem do nich i zatrzymałem się tuż przy Impulsie, który już chciał biec po policję, ale go zatrzymałem, łapiąc go za ramię i przytrzymując, mówiąc stanowczo „nie". To zawsze działa. Speedster wyglądał, jakby miał na mnie focha, z nadąsaną miną spojrzał na mnie.
- Co się stało, że tak siedzisz bez tych swoich kumpli i... - Spojrzałem na Impulse'a, żeby mi pomógł, ale on tylko wzruszył ramionami. – tego swojego ognistego przyjaciela?
- Ehh... wszyscy w tym popieprzo... - Przyjrzał się nam i odpuścił sobie przekleństwa, jakby zdając sobie sprawę, że nie jesteśmy pełnoletni. – mieście mają moce. Oprócz mnie i kilku innych gości, którzy są niczym w porównaniu ze mną. Ale czym jestem ja w porównaniu z takim Reverse Flashem? Killer Frost ma moc lodu, jest o wiele lepszym złoczyńcą ode mnie. Flash pokonuje mnie w ułamku sekundy tak jak ty, młody. Chyba powinienem zmienić miasto na jakieś mniej wymagające, bo w tym sobie nie radzę...
- No co ty! Jesteś jedyny w swoim rodzaju! – Szturchnąłem Barta między żebra, aby mi trochę dopomógł, ale temu chyba się do tego nie śpieszyło. – Jesteś inteligentny, umiesz bez problemu uciekać z więzienia albo coś ukraść, policja nawet nie zdaje sobie sprawy, gdy szybko wchodzisz i wychodzisz z jakiegoś super muzeum. Może i nie zabiłeś matki Flasha ani jego ukochanej, ale... - No dalej, wymyśl coś!
Gdybyś miał możliwość walki z Reverse Flashem, gdy nie ma swoich mocy, stawiałbym na ciebie, bo swoim intelektem powaliłbyś każdego! Myślisz, że Flash dałby sobie radę bez swoich pomocników naukowców mówiących mu coś ciągle do słuchawek? On jest totalnym gamoniem, pokonałbyś go w mig, co pewnie nie raz robiłeś. Podpowiedział mi skarabeusz, a ja powtórzyłem te zdania za nim.
Nagle Bart zaczął klaskać, ale po chwili zdał sobie sprawę, jakie to głupie i przestał.
- Gdybym nie był złolem, to pewnie bym się wzruszył, ale ty mnie nawet nie znasz – odpowiedział, a w jego głosie słychać było mocny brytyjski akcent. Cold uśmiechnął się szyderczo w naszą stronę.
Niespodziewanie tuż za naszym plecami przyjechał motor, na którym siedziała kobieta w kasku, który zdjęła w momencie, gdy się zatrzymała. Miała brązowe włosy, złośliwy uśmieszek, dokładnie taki sam jak Snart i tego samego koloru co włosy oczy, które błyszczały jej pod wpływem ekscytacji. Tak zapatrzyliśmy się na brązowowłosą, że nie zauważyliśmy, jak Captain Cold wyciągnął sztylet i przeciął liny, które pętały jego ręce. Kobieta, która potem okazała się siostrą Leonarda o pseudonimie Golden Glider, rzuciła w stronę złodzieja jego Coldguna, którego mężczyzna złapał bez problemu. To wszystko zostało zaplanowane?!
- Miło było was spotkać, moja podwózka właśnie przyjechała. – Wskazał kciukiem na Lisę Snart, do której powoli podszedł, celując do nas z tego lodowego działka. – Nie radzę wam mnie atakować, kiedy w was celuję tym cackiem. Flash już coś o tym wie.
Leonard wsiadł na motor i założył kask, a na bagażnik położył worek z – najprawdopodobniej – pieniędzmi, bo usłyszałem ciche dzwonienie monet w środku. Lisa mrugnęła w naszą stronę, założyła kask i odjechała z zadziwiającą prędkością. Może jej motor nie był szybszy od Flasha, ale jednak jak na motor, to jechał całkiem szybko. Gdy powoli zaczęliśmy tracić ich z oczu, a Impulse doszedł do siebie i już miał zamiar rzucić się w pościg za rodzeństwem, lecz Cold rzucił coś pod nasze nogi.
- Specjalnie dla was – granat lodowy „pożyczony" od Mr. Freeze'a! – wykrzyknął i już go nie było.
Granat wybuchł w ułamku sekundy, było już za późno, aby cokolwiek zrobić. Lód, który nagle wydobył się ze środka, pokrył całe nasze nogi do pasa oraz trawę w miejscu, gdzie staliśmy.
- Ile potrwa wydobycie nas stąd? Musimy ich dogonić! Możesz wysłać wiadomość do Barry'ego? Czemu nie ma tu jeszcze policji?! – pytał co chwilę Bart, poruszając ręką tak, aby komórki jego ciała poruszały się z taką samą prędkością, jak powietrze. Próbował w ten sposób roztopić lód, przykładając do niego taką superszybką rękę.
- Hej, uspokój się, wszystko będzie dobrze. Skarab zaraz pewnie wymyśli, jak się z tego wydostać, co nie? Spróbuję go zmusić do zaalarmowania o kradzieży twojego dziadka, a policji pewnie jeszcze nie ma, bo Snart musiał wyjść niepostrzeżenie z miejsca, które okradli – odpowiedziałem spokojnie na pytania, chociaż powoli zacząłem szczękać zębami z zimna.
Mó- mechan-zm tro-ę za-rzł. Ni- d-m r-y. Ledwo zrozumiałem to, co Skarabeusz do mnie powiedział. Lód musiał przedostać się przez tę moją zbroję i przymrozić Khaji Dę**. Chociaż pewnie ten stan u Skaraba nie potrwa zza długo, to i tak nie wiem, jak to możliwe, że udało się komuś go przez chwilę powstrzymać od pracy. Snart jednak jest niegłupi.
Minęło z pięć minut, nim Impulse'owi udało się wydostać z lodu. Uśmiechnął się pod nosem, dumny z siebie i już miał pobiec do Barry'ego albo dogonić Snartów, ale zatrzymał się w ostatnim momencie, jakby przypominając sobie, że ja też tu jestem.
- Ja... powinienem... - Mina mu zrzedła, spojrzał to na drogę, którą przejeżdżał motor, to na mnie.
- Nie martw się, możesz pobiec i spróbować ich złapać. Albo pójść po Barry'ego. Skarabeusz już się prawie zresetował, zaraz mnie rozmrozi szybciej, niż ty powiesz „Bluepulse" – powiedziałem, próbując go uspokoić.
- Co to Bluepulse?
- Nieważne, biegnij już!
Bart spojrzał na mnie i przegryzł nerwowo wargę, ruszając superszybko swoją stopą, jakby szykował się do odbiegnięcia w siną dal. W końcu jednak stanął przy mnie i zaczął ruszać ręką tak jak przedtem, próbując rozgrzać lód pod moim biodrem. Mówiłem wam już, jak bardzo nienawidzę zimna?
- Nie. Zostanę tu z tobą – odpowiedział, bardzo pewny swego. – Ten lód jest strasznie dziwny. Bo chociaż jest temperatura powyżej zera, to się nie topi. Tylko, jeśli rozgrzeję go bardzo mocno dzięki mocy. Ciekawa rzecz ten granat.
- Taa, bardzo – mruknąłem i trzęsąc się z zimna, spróbowałem poruszać stopami. Jednak nadal nic nie mogłem zrobić.
Sied-dziesiąt sied- pro-nt. Chyba chodziło o siedemdziesiąt siedem procent, jeszcze trochę i Skarabeusz będzie jak nowy. Poczułem dotyk dłoni Barta na mojej nodze i wzdrygnąłem się, chyba z zimna. Staliśmy razem w dziwnie krępującej ciszy, kilka razy speedster próbował rozpocząć rozmowę, ale nie za bardzo mu wychodziło, przez to, że gdy próbowałem odpowiedzieć, mój głos drżał tak, że nie dało się mnie zrozumieć.
Dziew-siąt pro-nt. Została tylko chwila. Zęby szczękały mi z zimna, myślałem, że tam zaraz zemdleję. Bart zaczął już odmrażać moje stopy, ale czułem, że już dłużej nie dam rady. Kostniałem z zimna, w głowie zaczęło mi się kręcić. Słyszałem głos Khaji Dy, zostało pięć procent. W końcu się udało, Impulse uśmiechnął się tryumfalnie, ale mi nadal było zimno.
- Poczekaj, muszę cię jakoś ogrzać. – Przyjrzałem się jego oczom, które co po chwilę mrużył, jakby wpadał na jakiś pomysł, ale ten za szybko mu umyka, żeby lepiej obmyślić plan. Za szybko, nawet jak dla niego. – Wiem! Uważaj, będziemy biec, może być trochę zimno.
Wziął mnie na ręce, a ja wtuliłem się w niego. Bartowi to jakoś specjalnie nie przeszkadzało, ruszył, jak najszybciej potrafił przed siebie, raz po raz skręcając w jakąś ciemną uliczkę.
- Jeszcze tylko trochę, dasz radę – wyszeptał mi do ucha.
Gdzie on mnie do cholery zbiera? Zapytałbym się oto, gdyby nie ten ogłuszający wiatr i szczękające zęby. Nagle wpadłem na pewien szalony pomysł i sam nie wiem, czy to przez to zimno, które nadal odczuwałem, choć nie byłem już przymarznięty do ziemi, czy to przez... sam nie wiem przez co. Ostatkami swoich sił, zbliżyłem moje usta do ust Barta, który wpatrywał się nieznużony przed siebie i nawet nie zwrócił na to uwagi. Zmieniło się to jednak, gdy doszło do pocałunku. Nasze usta tak nagle się spotkały, że przez chwilę myślałem, że Bart odepchnie mnie od siebie, przez co mój tyłek z bólem dotknie ziemi. Tak się nie stało. Impulse nie zatrzymał się, ale oddał pocałunek, patrząc przy tym jeszcze kątem oka na drogę. Pocałunek wydawał mi się trochę krótki, ale drugi raz nie próbowałem, odwróciłem głowę i zarumieniłem się, czego nie było widać przez mój strój.
Twoje odczucia co do niego są mylne. Zamknąłem oczy wściekły na Skaraba i w ostatniej chwili powstrzymałem się przed ryknięciem na niego, że skąd on to niby może wiedzieć, przecież jest sztuczną inteligencją, ale się powstrzymałem. Nie chciałem psuć tej chwili. Kiedy jest potrzebny, to go nie ma, a teraz nagle magicznie powrócił?
W końcu się zatrzymaliśmy w środku jakiegoś budynku. Nie byłem pewny, gdzie jesteśmy. Dom Barry'ego Allena? Możliwe. Było cieplej niż na dworze, więc miałem trochę więcej energii, udało mi się stanąć o własnych siłach. Rozejrzałem się i tak jak się spodziewałem, byłem u Barta w pokoju. Chociaż nie wiem, czy materac na strychu liczy się jako pokój. Miała to być sypialnia Impulse'a, gdyby chciał czasem zamieszkać u Barry'ego. Raczej mało kiedy Bart tu wpada, a jak już to nie zatrzymuje się na noc, ale wiecie, jaki Barry może być uparty.
- Nie lepiej było mnie zabrać do lekarza? – wychrypiałem, rzucając Bartowi wściekłe spojrzenie. On tylko lekko się uśmiechnął. – Czemu tutaj?!
- Czytałem w książce kiedyś, że jeśli ktoś ma łagodne objawi hipotermii, to trzeba go rozebrać i położyć w jakimś śpiworze lub czymś takim – zmienił temat, nie odpowiadając na moje pytanie. - Trzeba też przyłożyć łagodne źródła ciepła do głowy, pleców, szyi i ud, nie wolno pozwolić temperaturze na opadanie. – Spojrzał na mnie z rozbawieniem.
- Czy ty coś sugerujesz...?
Nawet nie musiałem kończyć zdania. Bart rozkazał mi zdjąć ubranie, więc wpierw zdjąłem kostium, ręce mi trochę drżały. Po takim zimnym granacie powinienem być w ciepłym miejscu, nie w nieogrzanym domu (wspominałem już, że Barry i Iris wyjechali po coś do Gotham?), a na dodatek w najzimniejszej jego części. Jakby nie mógł mnie położyć u Barry'ego w łóżku, pod pierzyną.
Szatyn, gdy zauważył, jak się męczę z rozpinaniem guzika od spodni, troszeczkę mi pomógł. Zdjął ze mnie wszystko, co miałem, a ja ułożyłem się pod śpiworem, który przyniósł Bart.
- Ten śpiwór jest dla dwóch osób. A mi jest także zimno – powiedział chłopak, robiąc oczka małego, smutnego kotka.
Impulse rozgrzewa się, gdy jego cząsteczki drgają z tą samą częstotliwością, co powietrze. Niezbyt umiem wytłumaczyć, jak to się dzieje, ale tak jest, ok? Dlatego mu pewnie wcale nie jest zimno, robił to przez cały czas naszego wydostawania się z lodu. Na dodatek jeszcze biegał całą drogę, to się rozgrzał.
- No dobra. – Wywróciłem oczyma, chociaż muszę przyznać – naprawdę bardzo chciałem, aby tutaj się ze mną położył.
Tak więc położył się przy mnie, wpierw także się rozbierając. Co ciekawe, pod kostiumem miał moją bluzę, która nie wiem, jak się tam znalazła, a szukałem ją od tygodni! Gdy już był w środku, czułem jego oddech na moim karku, był strasznie blisko mnie. Objął mnie ręką, przez co ogrzewał moje plecy swoją klatką piersiową.
- Powiesz to w końcu czy nie? – szepnął, gdy już myślałem, że śpi. On jednak, jakby wiedział, że coś mnie dręczy, w końcu się odezwał.
- Słucham?
- To, co chciałeś powiedzieć w Jitters. Nie dokończyłeś. „Chyba coś...".
- Przecież wiesz – prychnąłem, a chwilę potem nagle zakręciło mi się w nosie i psiknąłem. Pewnie się przeziębiłem.
- Chcę to usłyszeć, z twoich ust – mruknął, nosem gilgając moje ucho.
- Kocham cię, dobra? Kocham cię, gamoniu. – Uśmiechnąłem się, choć Bart nie mógł tego zauważyć.
- Ja ciebie też kocham, niebieski.
Złapałem jego rękę i postanowiłem sobie, że nie puszczę go do rana. Nie chcę, żeby się okazało, że gdy się obudzę, znów będę sam, bez nikogo, w moim pokoju w El Paso.
*Albo Sienganie, jak kto woli
** Tak się w komiksach nazywał właśnie skarabeusz Jaimego
_____________________________________________________________
Dopiero co skończony, dodałabym jakiś obrazek, jak zwykle, ale mi się nie chce :3
Mam nadzieję, że wam się podobał ^^ To z kim zrobić następnego One Shota? :P
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top