♦XXXVIII♦

Maraton (2) #2 

 Po rozmowie z Makim, byłem o wiele spokojniejszy. Teraz ucieczka z teatru będzie przebiegała o wiele spokojniej i nie zwróci uwagę ludzi.


Budynek pustoszeje około godziny dwudziestej drugiej, natomiast ja do wyjścia szykowałem się już przed piętnastą. O szesnastej powinienem znaleźć się już przy wyjściu, aby następnie przez dwie godzinki spacerować po parku i spotkać się z Zackiem o osiemnastej, tak, jak to było zamierzone. Już nie mogę się doczekać, aż znowu znajdę się w jego ramionach i usłyszę jego głos... Ta tęsknota i samotność, rozrywały mnie od środka, lecz nie mogę się załamywać, muszę być silny, dla siebie i co najważniejsze — dla niego.

Wyszedłem z pokoju, w jego koszulce, tym razem bez fartucha, którego powiesiłem w szafie, czego nigdy nie robiłem, na znak zamknięcie drugiego rozdziału mojego życia.

Pierwszy zakończył się, gdy zostałem przygarnięty z ulicy w wieku dziewięciu lat. Teraz gdy mam już 18 lat, nareszcie rozpoczynam rozdział trzeci, który pragnąłbym zakończyć happy endem... Lecz najpierw, muszę rozegrać kolejną grę z przeznaczeniem i losem, której wygraną będzie mój spokój i wieczna radość.

By nikt mnie nie zauważył, Maki podjechał po mnie wózkiem na śmieci. Na całym obiekcie znajduje się ogrom koszy, które trzeba opróżnić. Miał to zrobić wczoraj, lecz na potrzeby planu robi to dzisiaj. Wszedłem na samo dno zielonego pudła na kółkach i już po chwili przykrył mnie czarny wór, z pierwszego śmietnika. Jego odór był okropny, lecz musiałem to wytrzymać. To nie było nic wielkiego, zdarzały się gorsze rzeczy.

Im więcej było worków, tym gorzej mi się oddychało. Nie mogłem oddychać, ledwo wytrzymywałem. Było mi gorąco i duszno. Nagle śmietnik, którym jechał omega, zatrząsł się, a ciężar, którym byłem obarczony — znikał. Gdy czułem się już lżej, wstałem powoli. Powitał mnie szeroki uśmiech chłopaka. Rozejrzałem się dookoła i zrozumiałem, że jesteśmy na dworze.

— Która godzina? — zapytałem, otrzepując się z pozostałości odpadów.

— Za trzydzieści minut, będzie siedemnasta. — powiedział, patrząc na zegarek, który pożyczyła mu Rika. Ona, jak i Dominik są świadomi tego, co robimy.

— Dzięki ci wielkie — uściskałem go na pożegnanie — napewno się jeszcze spotkamy.

— To obietnica — gdy odsunęliśmy się od siebie, wyciągnął mały palec swojej dłoni. Zrobiłem to samo, to był znak, że przysięga została zawarta.

Powoli wychodziłem na ulicę, która kąpała się właśnie w świetle słońca, które powoli opadało za horyzontem. Było mi bardzo zimno. Na dworze, każdy nosił już kurtki, lub płaszcze, a ja szedłem jedynie w koszulce z krótkim rękawkiem (który i tak sięgał mi do łokci). Dobrze, że koszulka przynajmniej sięgała mi praktycznie do kolan. Miałem spodnie, lecz też nie były one za ciepłe. Wiele ludzi oglądało się za mną. Wiedziałem, o co im chodziło. Takie same spojrzenia napotykałem, gdy żyłem jeszcze na ulicy i walczyłem o przetrwanie. Dobrze, że miałem część pieniędzy, które dostałem od mamy Zaca. Niby tylko tysiąc, lecz i tak w pierwszym, lepszym sklepie, kupiłem sobie nowe, ciepłe ubrania, oraz jedzenie, które mnie rozgrzało. Idąc ulicą, spojrzałem na zegar, przy przystanku autobusowym. Wskazywał on wpół do osiemnastej. Ucieszyłem się i przyspieszyłem kroku, by znaleźć się jak najszybciej przy fontannie, która niedawno wznowiła działalność.

Był już początek lutego, a z tego, co pamiętam, to czternastego, są walentynki. Chciałbym coś podarować Zacowi... Tylko co?

Szedłem zapatrzony w wystawę sklepową. Wszędzie było już czerwono, a po ulicach roznosiła się przyjemna woń czekolady.

Aby szybciej dotrzeć do parku, wszedłem w wąską uliczkę. Znałem ten teren, kiedyś często tu przesiadywałem i starałem się ogrzać. Właśnie w takiej uliczce, znalazł mnie dyrektor...

Nagle, nastała ciemność. Przestraszyłem się, przez co zacząłem się szamotać.

— Spokojnie, gówniarzu — powiedział mężczyzna, który po chwili wbił mi coś w kark — A teraz dobranoc.

Tak właśnie straciłem przytomność.  

  ♦♦♦ 

Tym razem oczekuję 200 komentarzy! (pod tym rozdziałem xd)

Muszę mieć czas, po lecę do fryzjera :)

02.10.2018 r.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top