♦XXIII♦

Maraton #6

  — Sorei! — usłyszałem wołanie Makiego z góry.

— Co tam? Wejdź — odpowiedziałem mu, leżąc jeszcze w materacu.

Właśnie mija czwarty dzień wolnego, które dostałem od dyrektora.

— Tym razem czekoladki i róże — westchnął ociężale.

— Znowu? Przepraszam, że musisz mi to znosić... Mogłeś wyrzucić od razu do któregoś kosza na górze lub rozdać aktorom, ja i tak mam już tyle tego, że chyba przez rok nie zjem...

— Wiesz, że nie mogłem tego zrobić — podszedł do sterty czekolady i położył na wierzchu — W końcu są od twojej alfy...

— Mojej alfy... hm...

— Coś ci się nie podoba? Masz kogo kochać i jesteś przez kogoś kochany, nie widzę problemu — mówiąc to, wziął czekoladę — mogę otworzyć?

— Pewnie. No ale wiesz, być kochanym, to jedno, ale Zac... on jest przerażający!

— Co? — roześmiał się — co w nim takiego przerażającego?

— Wzrost... Jest umięśniony... Też ten jego wzrok...

— A to nie są pozytywy? — śmiał się coraz głośniej.

— A weź się wypchaj tą czekoladą, niczego nie rozumiesz... — udałem obrażonego.

— Bardzo chętnie — wziął kolejnego gryza — Ale powiedz szczerze, nie tęsknisz za nim?

— No... — zawahałem się. Nie mam pojęcia, no bo jak mam tęsknić za kimś, kogo się boję?

— Czyli tak... A właśnie! Tym razem był też list — wyciągnął go z kieszeni fartucha.

— O takich rzeczach, to mówi się na samym początku... — westchnąłem.

— No przepraszam no. O kurde! Już ósma! Ja lecę do pracy!

— Pewnie, miłego dnia!

Przez cały mój pobyt w szpitalu, ten idiota wysyłał do teatru, wszelkiego rodzaju, czekolady, czekoladki, babeczki, rogaliki, a to wszystko z kwiatami, do każdego bukietu dołączona była karta z jednym słowem „przepraszam". Nieco się zdziwiłem, gdy dostałem teraz list. Jestem ciekaw, co go tak zmieniło? To dlatego, że poczuwa się do obowiązku opieki nade mną... Raczej większe prawdopodobieństwo jest tego, że po prostu, chce mnie zaciągnąć do swojego mieszkania i tam zgwałcić... W końcu to Zac... Pierwszy raz dostałem od niego list. Delikatnie rozdarłem białą kopertę, z której wyjąłem lekko żółty, ozdobny papier.  

Drogi Sorei

Przepraszam bardzo, za wszystkie krzywdy, jakie ci wyrządziłem...

Za to, że cię wyzywałem... Że źle, nie, raczej potwornie traktowałem...

Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jakim jestem śmieciem. 

Nie zasługuję, by mieć kogoś takiego jak ty, zrozumiałem to, dopiero gdy wręcz umierałeś w moich ramionach...

Wiem, że masz wolne, lecz nie dałeś mi żadnego znaku życia...

Proszę, wyjdź na górę chociaż na chwilkę...

Tęsknie... Teraz to do mnie dotarło...

Bez ciebie jestem nikim.

  Podczas czytania listu, miałem mieszane uczucia, lecz jego zakończenie wzbudziło we mnie litość. Chcę mu wybaczyć, ale boję się go... Nie ufam mu, niby poddałem się tej miłości, a nadal nie mogę jej zaakceptować.

Rozmyślając o wszystkim, runąłem na materac. Z perspektywy Makiego, wszystko wydaje się takie proste... Szkoda, że takie nie jest.

Najbardziej, ciekaw jestem, co go tak zmieniło. Pamiętam, jak traktował mnie wcześniej. Wszystko zaczęło nabierać tępa, po jego wyznaniu o przeszłości.

Sam już nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć...

♦♦♦  

To już ostatni rozdział naszego maratoniku...

Dziękuję wszystkim, którzy byli ze mną i gwiazdkowali  

To było naprawdę miłe ^^

Smutni?

Spokojnie, jutro także wpadnie rozdział :)

Akcja nam powoli stygnie i zmierza do kolejnego punktu kulminacyjnego 

Nie mogę się doczekać waszej reakcji, na to, co dla was przygotowałam!

Do jutra kochani! ❤ 

03.09.2018 r.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top