♦XXI♦
Maraton #4
Ostrożnie zapukałem do pokoju, nim usłyszałem odpowiedź, delikatnie uchyliłem drzwi. Chłopak leżał w łóżku, jeszcze śpiąc spokojnie. Nie ma się co dziwić, dochodziła dopiero siódma rano. Wziąłem rozkładane krzesło z kąta i usiadłem przy chłopaku. Delikatnie położyłem mu rękę na czole. Odetchnąłem z ulgą, czując, że jego gorączka spadła.
— Zac...? — spojrzał na mnie jeszcze zaspany.
— Dzień dobry — uśmiechnąłem się szczęśliwy.
— Gdzie ja jestem? Co się stało? — był zdezorientowany.
— To raczej ja się powinienem pytać, co się stało. Jesteśmy w szpitalu.
— Szpi... talu? Przecież omegi nie... — zaczął, lecz go uciszyłem.
— Spokojnie, to się nazywają koneksje — zaśmiałem się.
— Zac... — przyciszył głos.
— Coś się stało? Boli cię coś?
— Zac... mógłbyś wyjść? Lub zawołać lekarza?
— Co się dzieje? Sorei? — dopytywałem.
— No bo... — podniósł głowę i spojrzał na mnie, będąc całym czerwonym — Ja... dostałem rui...
Nie długo po jego słowach, po pokoju rozniósł się ten prześliczny zapach pomarańczy. Dopiero wtedy przypomniałem sobie, że to właśnie ten zapach czułem na imprezie, na której świętowaliśmy sukces przedstawienia.
— Ale... — ledwo co się powstrzymywałem. Był to dopiero początek, a ja już musiałem się hamować.
— Zac... proszę... wyjdź... przynieś mi lek od doktora... — dyszał coraz ciężej, był taki seksowny.
— Sorei... — straciłem nad sobą panowanie.
W jednej chwili odkryłem chłopaka, zaślepiony instynktem, na co ten tylko pisnął cichutko. Zeskanowałem go wzrokiem — był już cały mokry, nadal miał na sobie tylko moją bluzkę, w której wyglądał nieziemsko. Chwyciłem jego nadgarstki, po czym przytrzymałem je jedną ręką, nad jego głową, były takie malutkie i szczuplutkie, on sam był stanowczo za chudy. Drugą ręką powoli odkrywałem materiał bluzki. Obdarowywałem pocałunkami jego szyję, schodząc niżej, na obojczyki.
— Zac... prze... przestań... — jęczał cichutko, co jeszcze bardziej mnie podniecało.
Nie odpowiedziałem, tylko spojrzałem na jego twarz — widziałem, że też tego chciał, więc czemu się wzbraniał?
Szybko ściągnąłem z niego bluzkę, wracając do wcześniejszej pozycji. Ssałem sutki, bawiąc się penisem, a on jęczał tak słodko, że myślałem, że dojdę bez dotykania. W dodatku ten zapach... zapach robił tutaj ogromną robotę. Chciałem więcej i więcej. Słyszałem, jak błaga, bym przestał, jak prosi o pomoc, lecz zlekceważyłem jego słowa, w tamtej chwili jedyne czego pragnąłem, to wejść w niego, całym sobą i zakleścić się w nim.
Już miałem sobie ulżyć w jego otworze, gdy nagle poczułem na sobie silne, męskie ręce.
— Zac! Zac!! Uspokój się! — krzyczał mój menadżer. Dopiero gdy wyprowadzili mnie na korytarz, a później ze szpitala, to nieco ochłonąłem i dotarło do mnie, co chciałem zrobić.
— Ja... Ja prawie go zgwałciłem... — chciało mi się płakać. Byłem załamany. Nie dość, że kochałem Soreia ponad życie, to jeszcze okazał się on być moim przeznaczonym.
— Spokojnie, wybaczy ci. Zrozumie, że działałeś pod wpływem instynktu... — uspokajał mnie dyrektor, klepiąc po plecach.
— On mnie znienawidzi... — mój alfa już tęsknił za swoją omegą, był jeszcze bardziej rozdarty, niż ja.
— Wcale nie...
— Właśnie, że tak! — podniosłem głos.
— Uspokój się. Porozmawiam później. Zawołam twojego menadżera, by zawiózł cię do twojego mieszkania, pomyślisz trochę, a gdy Sorei wróci do swojego pokoju w teatrze, to zadzwonię do ciebie, porozmawiacie.
— Ale... On na sto procent nie będzie chciał ze mną rozmawiać...
— Gadasz głupoty — uśmiechnął się, po czym wysiadł z auta.
— To już koniec... Nawet jeśli mnie nie odrzucił, to mogę iść się wieszać... — szepnąłem sam do siebie.
Jestem zrujnowany.
♦♦♦
Jesteście genialni XDD
I jak tu was nie kochać, misie? ❤
To co, zrobicie mi tę przyjemność i dobijecie 80 gwiazdek? ♪
03.09.2018 r.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top