♦XVII♦
Akurat, gdy miałem już zacząć pracę, zostałem poproszony do gabinetu dyrektora. Spodziewałem się, że wezwie mnie prędzej czy później. Zapukałem i odczekałem chwilę.
— Proszę — usłyszałem zza drzwi. Na dźwięk tych słów, uchyliłem niepewnie drzwi.
— Dzień dobry — przywitałem się.
— Witaj, coś się stało?
— Wzywał mnie pan...
— Ach, tak, przepraszam, mam teraz spore zamieszanie. Media oficjalnie dowiedziały się o miejscu pobytu Zaca. Poważnie... Jak bardzo ludzie muszą być wścibscy...
— Prawda...
— Wybacz, lecz nie mam za dużo czasu, więc przejdziemy do rzeczy — spoważniał — Czy Zac wykonuje swoje obowiązki prawidłowo? Nie leni się, nie obraża ciebie i innych?
— Robi wszystko prawidłowo — zdziwiłem się nieco.
— Naprawdę nie sądziłem, że uda ci się postawić go do pionu w ciągu tak krótkiego czasu... Jestem bardzo mile zaskoczony.
— Dziękuje — zawstydziłem się. Rzadko dostaję komplementy.
— A teraz pomówmy o nagrodzie.
— Nagrodzie? — teraz to dopiero byłem zdziwiony. Moja pierwsza nagroda w życiu...
— Ależ oczywiście, spisałeś się na medal. Zadowoli cię tydzień urlopu i premia w wysokości połowy twojej obecnej wypłaty?
— Tak! — krzyknąłem entuzjastycznie. Dyrektor popatrzył na mnie karcąco — Znaczy, tak, oczywiście — poprawiłem się.
— Nie zapominaj chłopcze, że jesteś omegą. Niektóre zachowania oraz wybuchy musisz opanowywać.
— Oczywiście, przepraszam, to się więcej nie powtórzy...
— Grzeczny chłopak! — zaśmiał się — Wynagrodzenie otrzymasz jak zawsze, w połowie miesiąca. Tydzień wolnego masz od dzisiejszego dnia. Odpocznij sobie — uśmiechnął się.
— Dziękuję bardzo. Przepraszam, że zmarnowałem Pana cenny czas.
— Nic się nie stało. Do zobaczenia.
Wyszedłem z gabinetu, po czym skierowałem się do garderoby, by posprzątać wiadro z wodą i mopa, które przygotowałem, do mycia podłogi.
Byłem dosłownie cały w skowronkach. To mój pierwszy taki sukces. Będę musiał później podziękować Zacowi, ponieważ, to jego zasługa. Otwierając drzwi, nie spodziewałem się żadnych niespodzianek, jednak chyba wykorzystałem przydział całego szczęścia, z tego dnia.
W jednej chwili lodowata woda lunęła wprost na mnie, przemakając tym, ubranie do suchej nitki.
— Ups, nie zauważyłam cię — mówiła arogancko jakaś dziewczyna. Pamiętam ją z przyjęcia, jako jedną z tych, które adorowały Zaca.
— C... co? — szepnąłem zszokowany. Co to miało znaczyć?
— Lepiej, żeby nikt nie dowiedział się o tym incydencie. Inaczej, ty, jak i Zac możecie zostać pokrzywdzeni.
— Cz... czemu...? — zacząłem się trząść z zimna. Zaraz zamarznę.
— Hę? Ty się jeszcze pytasz? Nawet jak na omegę, jesteś cholernie głupi. Posłuchaj, MASZ SIĘ TRZYMAĆ OD ZACA Z DALEKA, ROZUMIESZ? — położyła nacisk na ostatnie zdanie.
Trząsłem się ze strachu, jak i z zimna. Jak najprędzej mogłem, biegłem do swojego pokoju, by znaleźć czyste ciuchy, przebrać się i schować pod ciepłym kocykiem. Wpadłem, o mało nie spadając ze schodów. Ściągnąłem moje brudne już ubrania, które okapywały z wody. Rzuciłem je na podłogę, spiesząc się. Otworzyłem szafę, biorąc pierwszą lepszą koszulkę, jednak nawet ona zapewne stała się ofiarą dziewczyn z teatru — była cała pocięta. Wziąłem bokserki, pierwsze z brzegu i jedyne, które ocalały i jedną z koszulek Zaca. Mam nadzieję, że się nie obrazi. Wytarłem się szybko ścinkami koszulek (to jedyne co miałem pod ręką) i ubrałem suche ubrania, by następnie zanurkować pod kocyk. Mimo leżenia tak od parunastu minut nadal było mi zimno i myślałem, że zaraz zamarznę. Na dworze była jesień, jednak w teatrze działało ogrzewanie, więc czemu jest tak lodowato? Podkurczyłem nóżki i złapałem się za ramiona, jednak to nie wystarczyło. Nagle zrobiłem się senny.
— Zac... — wyszeptałem, po czym zapadłem w sen. Uczucie zimna zniknęło...
♦♦♦
Dzień dobry ^^
Akcja powoli brnie nam do przodu. Wybaczcie, ale Sorei, będzie musiał jeszcze troszkę wycierpieć ;c
Jutro, gdy wrócę z rozpoczęcia roku szkolnego, zaczniemy maraton!
Miłej niedzieli misiaczki! ❤
02.09.2018 r.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top