♦XII♦

P.o.v Sorei

  W tamtym momencie nasze twarze dzieliły milimetry. Moja Omega szalała ze szczęścia, jednak ja byłem przerażony. Czułem jeszcze od niego alkohol i to właśnie tego obawiałem się najbardziej, co jeśli teraz mi coś zrobi?

Boję się...

— Z...zac... — wyszeptałem, gdy nasze nosy się już stykały.

— Szlak... — powiedział, po czym pochylił głowę — chyba będę rzygał...

— WON DO ŁAZIENKI, PIJAKU!! — krzyknąłem na niego, po czym go odepchnąłem i z kołatającym sercem udałem się na górę, zaraz za nim.

Jak najszybciej wbiegł do pierwszej lepszej kabiny i rzeczywiście zwymiotował. Co się musiało dziać na tej imprezie?

— Sorei! — usłyszałem głos dyrektora — podejdź no tu!

Tak jak kazał, truchtem podbiegłem do niego.

— Tak?

— Gdzie Zac?

— W łazience — pokazałem palcem.

— Co mu jest? — słyszałem nerwy w jego głosie.

— Wydaje mi się, że są to skutki wczorajszej imprezy.

— Rozumiem. Dopóki Zac się nie ogarnie, wraz z Dominikiem zajmiesz się dzieciakami z czwartej klasy, dobrze?

— Dobrze, gdzie mam pójść?

— Do czwartej garderoby

— Już idę — powiedziałem grzecznie, po czym udałem się w wyznaczone miejsce.

Dzisiaj był dzień, w którym miały odwiedzić nas dzieciaki z klas 4-6. Dyrektor wraz z nauczycielami, podzielili ich na trzy grupy, klasowo. Oryginalnie miałem być w parze z Zackiem, jednak ten właśnie zmaga się z kacem i przedawkowaniem alkoholu... Nie dziwie mu się, wczoraj nieźle zaszalał, ale co to miało być w pokoju? Najpierw budzę się w jego ramionach, otoczony jego zapachem, a później prawie doszło do pocałunku. Zorientował się?! To niemożliwe! Gdy wszedłem do pokoju, to od razu zażyłem leki! Głupi jestem, że zapomniałem o nich wcześniej...

Nie mam pojęcia, jak mam się teraz przy nim zachowywać... Tak jak zawsze? A co, jeśli będzie się do mnie przystawiał? Unikać go? Nie... to tylko będzie utrudniało wszystkim pracę... Mimo wszystko muszę przyznać, że w jego ramionach czuję swego rodzaju bezpieczeństwo... Czyli takie to jest uczucie, gdy jest się przytulanym do matki? Nie raz czytałem o tym w książkach, pożyczonych od dyrektora. Najczęściej były to romanse, jednak to właśnie dzięki tym książkom pokochałem ten gatunek.

Nim się spostrzegłem, stałem już pod drzwiami z napisem „garderoba nr 4". Słysząc głos pana Dominika — jednego z naszych aktorów, nieco się uspokoiłem, ponieważ jest on zazwyczaj miłym człowiekiem i rzadko kiedy się złości. Delikatnie uchyliłem drzwi, jednak ich skrzypienie zwróciło na mnie uwagę wszystkich ludzi w pomieszczeniu.

Dzieciaki siedziały na dywanie, na ziemi, natomiast Dominik stał właśnie z jedną z sukien balowych.

— Dzień dobry wszystkim... — powiedziałem cichutko, jednak po chwili dzieci chórem odpowiedziały mi tym samym.

— Sorei, podejdź tutaj — usłyszałem głos Dominika. Zamknąłem drzwi i stanąłem obok niego.

— Kochani, to jest Sorei. Jedno z najważniejszych ogniw teatru! — mówił entuzjastycznym głosem. Zdziwił mnie sposób, w jaki ujął moją rolę — wystarczyło powiedzieć coś typu „jest sprzątaczem" lub „jest on chłopcem na posyłki".

— A czym się zajmuje? — zapytał jakiś chłopiec.

— Hmm... Dba o wszystko. Od porządku, aż po dobre poczucie wszystkich. To bardzo ważna rola!

— Czemu? — spytało znowu inne dziecko. Dominik cały czas odpowiadał dzieciakom, natomiast ja stałem z głupim uśmiechem i rumieńcem na twarzy. Pierwszy raz od dawna stoję przed tyloma nieznanymi twarzami, to bardzo krępujące...

— Gdy aktor nie ma dobrego humorku, to nie zagra dobrze. Aktor jest człowiekiem, który musi skupiać się na każdej odgrywanej postaci. Można powiedzieć, że daje jej duszę, według wskazówek autora.

— Tak jak zrobił to wczoraj pan Zac?

— Co do tego, to nie jestem pewny... Ale pewnie Sorei wie coś na ten temat — mówiąc to, spojrzał na mnie z uśmiechem.

— P...proszę? — byłem zdziwiony, skąd on mógł wiedzieć o tej kłótni? Zac mu powiedział? Wątpię, przecież oni nie trzymają razem...

— Opowiedz, do jakiego wyczyny zmusił cię dyrektor! — zaśmiał się. Więc o to mu chodziło, pomyślałem z ulgą.

— Ach, to — uśmiechnąłem się, przypominając sobie ten moment — Według poleceń dyrektora, musiałem uderzyć Zaca — zaśmiałem się tym razem na głos. Nagle poczułem jak Dominik obejmuje mnie jedną ręką a drugą czochra moje włosy ze śmiechem.

— Byłeś dzielny! Ja bym się na to nie odważył!

Na jego słowa reszta dzieciaków zaczęła się śmiać.

Ten poranek zapowiadał naprawdę wspaniały dzień.  

  ♦♦♦ 


W mediach, kolejna piosenka z serii, poleconych przeze mnie ^^

Ogółem, to dzień dobry!

W poprzednim rozdziale, pytałam was, jak myślicie, jak zareaguje Zac. Otóż, żadna z opcji nie była poprawna 

On po prostu zwymiotował xd

Zmieniam dni, w które będę dodawać rozdziały!

Teraz będą to: Wtorki, Czwartki, Niedziele

Oraz, chciałabym was już oficjalnie poinformować, że 3 września odbędzie się maraton na 6 rozdziałów ^^

(jak zwykle - co godzinę rozdział)

Za niedługo dobiję 200 obserwatorów... Jak to minęło... Pamiętam, jak dopiero doliczałam do 50 xd
Uszczęśliwicie mnie i wbijecie tą okrągłą sumkę? :)

No to tyle z ogłoszeń 

Miłego dnia! ♣ 


21.08.2018  


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top