♦XLVIII♦
Podjechaliśmy czarną furgonetką dyrektora, która służyła głównie do transportowania strojów teatralnych, jak i innych rzeczy, pod wskazany przez reżysera adres. Budynek o dziwo znajdował się dosyć blisko gównianej fabryki z ogromnymi kominami.
Dyrektor wziął załatwiony wcześniej nakaz, po czym opuścił pojazd. Szybko ubraliśmy kamizelki kuloodporne, które załatwił nam Ren, wraz z bronią. Wyszliśmy ostrożnie tylnymi drzwiami, które zostały nam otwarte przez naszego „szefa zespołu". Musieliśmy uważać, by na dzień dobry nie zaliczyć poślizgu na zlodowaciałej jezdni.
Adest mieszkał w niedużym domku jednorodzinnym w bogatej, bardzo spokojnej dzielnicy, przez co raczej nikt nic nie podejrzewał.
Wraz z Redem, ustawiliśmy się po obu stronach Dyrektora, natomiast Dominik stał za drzewem, które znajdowało się na posesji potencjalnego porywacza. Ren wszedł na dach pobliskiego centrum handlowego, gdzie wpuścili go ochroniarze, powiadomieni wcześniej o całej akcji.
Gdy wszyscy ustawili się na miejscach, nadszedł czas, by wcielić plan w życie.
Dyrektor zapukał trzy razy w drzwi. Już po krótkiej chwili otworzył nam je młody aktor.
— Dzień dobry — zaczął rozmowę dyrektor — Pan Adest, jak się nie mylę.
— Tak...? A panowie w jakiej sprawie?
— Z nakazem rewizji — mężczyzna podszedł szybko do chłopaka, wykręcając mu ręce na plecy, zapinając kajdankami. Mimo iż dyrektor na moje oko, zbliżał się do sześćdziesiątki, to nadal był bardzo silny i szybki.
— O co chodzi?! — krzyczał Adest, próbując się wyszarpać — Puszczać mnie!! Czego chcecie!
— Zostałeś oskarżony o porwanie pewnej bardzo, ale to bardzo drogiej omegi — powiedziałem ostro, po czym wszedłem w głąb domu.
— Zac... ZAC?! - podniósł głos, wołając moje imię — P... proszę... Ja... Ja to mogę wyjaśnić!
Zatrzymałem się w salonie, po usłyszeniu jego słów.
— Co chcesz wyjaśniać? — spojrzałem na niego zza pleców.
— To... to nie tak! Ja tego nie chciałem! To... to twoja wina!!! — darł się z przerażeniem, jak i błaganiem w oczach — Sam jesteś sobie winny... — wyszeptał na koniec.
— Co masz na myśli? — przed oczami przesuwały mi się najgorsze scenariusze.
— Zmieniłeś się... Od zawsze cię kochałem, byłem twoim fanem... Poszedłem do tej samej szkoły aktorskiej, by pokazać ci, kim jestem. Miałem nawet lepszy wynik z egzaminu końcowego niż ty, lecz nadal nie zwracałeś na mnie uwagi... Ale, gdy zaczęliśmy razem pracować przy filmie, ty... Ty się zmieniłeś po tym zniknięciu!! Nie jesteś już TYM Zackiem Collinsem! Jesteś podróbą!! — zwierzał się ze wszystkiego. W pewnym momencie nie wytrzymałem. Podszedłem do niego i uderzyłem go z pięści w prawy policzek.
— ZAC! — upomniał mnie dyrektor.
— GDZIE ON KURWA JEST?! — wydarłem się, chcąc nareszcie odnaleźć ukochanego. Jestem już tak blisko... tak blisko, a jednak nadal błądzę.
— Możesz mnie zabić — wyznał — lecz nigdy go nie znajdziesz! — zaśmiał się wstrętnie — reszta do tego nie dopuści.
— Reszta? — spytał Redo, gdy wrócił z piętra — o kim mówisz?
— O, nawet przydupas, ha! O wiernych fanach Zaca — uśmiechnął się przeraźliwie. Aż mnie ciarki przeszły.
— Zabieram go do furgonetki — oznajmił szef — wy idźcie do fabryki. To aż dziwne, że w takiej luksusowej dzielnicy, aż tak cuchnie — dokończył, opuszczając budynek.
Dopiero wtedy dotarło do mnie, jaki byłem głupi, że się nie zorientowałem, a przecież niedawno nawet tędy przechodziliśmy.
— Zajebię wszystkich, co do jebanej sztuki... — zacisnąłem dłonie w pięści, kierując się do wyjścia.
Jak tylko znajdę tych, którzy go porwali, to im nogi z dupy powyrywam, bo na normalną śmierć nie zasługują. Mój skarb cierpiał, więc niech i oni cierpią. Oko za oko, ząb, za ząb.
♦♦♦
Witam wszystkich bardzo serdecznie po dłuższej przerwie!
Ogółem, to mój kalendarz i sam miesiąc październik, wypełniony jest iksami... Kartkówki, sprawdziany... WSZYSTKO... padam na ryj... Mam nadzieję, że wybaczycie mi, jeśli rozdziały będą wpadały rzadziej... Po prostu nie daję rady ich poprawiać, a co dopiero napisać nowy, do nowej książki...
A jak tam u was?
Do zobaczenia w tym tygodniu!
Bo rozdział napewno się jeszcze pojawi ^^
Papa!
16.10.2018 r.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top