♦IV♦
— „Ty więc się wynoś, gdzie ci się podoba,
Wolny od winy i ciężkich podejrzeń.
A ty odpowiedz mi teraz w dwóch słowach,
Czyżeś wiedziała o moim zakazie?"* — znowu... głos miał silny, władczy i arogancki, właśnie tak wyobrażałem sobie Kreona.
— Nie, nie i jeszcze raz nie! — krzyczał dyrektor.
— Co „nie", dobrze było przecież.
— Właśnie nie! Czy tak byś mówił, gdybyś chciał rozmawiać z kobietą?
— Z kobietą która mi się stawia? Pewnie, że tak
— Eh... — westchnął ciężko, zapewne mając już dość kłótni — Sorei! Podejdź na chwilkę!
— T...tak? — na dźwięk wypowiadanego imienia wyłoniłem się zza cienia kurtyny.
— Stań przed Zackiem.
— Tutaj? — spytałem, gdy stałem wprost przed nim.
— Nieco bliżej, jeszcze bliżej, no zróbże normalny krok, a nie podchodzisz milimetrami — tak jak kazał, zrobiłem pewniejszy krok w stronę Zaca, który akurat cofnął się o niewielką odległość — Gdzie uciekasz debilu? Omegi się boisz? — zakpił bardziej z niego niż ze mnie.
— Chciałoby się, boję się, że zarazi mnie jakimś paskudztwem, przez co stracę szansę na bycie profesjonalnym aktorem.
— Nawet się nie wygłupiaj. Może i Sorei jest omegą, lecz nie jest trędowaty, ani chory. Co miesiąc chodzi do lekarza, a także robi badania, prawda? — skierował do mnie pytanie, na co posłusznie pokiwałem głowo twierdząco, ponieważ była to prawda. W naszym teatrze jest reguła, że wszystkie comiesięczne badania, mają przewinąć się przez ręce dyrektora, inaczej nie ma się wstępu do tylnej części sali. — Widzisz? A teraz podejdź i go przytul w ramach przeprosin.
— Co? Chyba cię pojebało! Nie dotknę tego czegoś!
— ZAC. Masz okazać szacunek swojemu gospodarzowi, a ponadto, od kiedy jesteśmy na „ty"?
— Ale! — krzyczał, choć wiedział, że jest bezradny. Mnie też się to nie podobało, nie chciałem, by ścisną mnie za mocno... W końcu z tymi mięśniami wygląda na bardzo silnego.
— Żadnego ale! Natychmiast! Inaczej porozmawiam sobie z twoim ojcem!
— No już... — zaskoczył mnie. Na samo wspomnienie jego ojca, się uspokoił i zrobił się posłuszny jak baranek, coś się stało pomiędzy nimi?
Nawet nie udało mi się dokończyć własnych myśli, gdy nagle te długie ręce objęły mnie, dociskając do szerokiej klatki piersiowej. Zacisnąłem oczy i zęby, spodziewając się bólu. Lecz zamiast tego, poczułem jedynie ciepło, oraz zapach Alfy. Momentalnie zakręciło mi się w głowie. Ledwo mogłem ustać na nogach. Mózg kazał mi uciekać, lecz serce błagało, bym został, nie tylko serce, ponieważ moja omega też zareagowała na jego dotyk — skakała ze szczęścia.
— Wystarczy, prawda? — mówiąc to, złapał mnie za ramiona i odsunął delikatnie. Z jednej strony, cieszyłem się, że to koniec, a z drugiej podświadomie, byłem zawiedziony. Czemu czuję się aż tak rozdarty?
— Dobra, niech ci będzie. Jeszcze jedno, Sorei
— Tak...? — powiedziałem jeszcze trochę otumaniony.
— Uderz Zaca
— P... proszę...? — byłem zaskoczony, uderzyć go? Zerknąłem w stronę aktora, który przeszywał mnie wzrokiem za wskroś tak jakby mówił „tylko spróbujesz, a ci nogi z dupy powyrywam, dosłownie".
— No, pospiesz się, nie mam wieczności.
— Dobrze... — rzekłem posłusznie i zrobiłem krok w przód.
Zac stał prosto z dumnie uniesioną głową, jak król, który czeka na egzekucje za swe złe rządy. Podszedłem naprawdę blisko, po czym uderzyłem z całej siły prosto w jego klatkę piersiową, ponieważ tak było mi najwygodniej. Po ciosie przycisnąłem dłoń do siebie, głaszcząc ją, ponieważ kostki mnie zabolały, po zderzeniu się z tą kupą mięśni. Na moją reakcję, Zac zareagował jedynie prychnięciem.
— Ej, Sorei, co to miało być, ile ty masz lat?
— No... Ja... Em... — jąkałem się, spuszczając wzrok.
— Ech... Zac, kucznij.
— Po co?
— Bo Sorei jest za niski, by dosięgnąć ci twarzy.
— Nie będzie bił mnie w twarz! — znowu podniósł głos.
— Aktorstwo wymaga poświęceń, a od zwykłego plaskacza, przecież blizn miał nie będziesz, poza tym, przecież Sorei nie jest taki silny, prawda?
— T... tak...
— No, już, ruchy. Przedstawienie jest za miesiąc, do tego czasu, musisz zmienić swoje postępowanie, Zac.
— Ale, że jak zmienić?
— Zacznij pracować nad sobą, dobrze ci radzę. A teraz dalej, na kolana.
Chłopak zrobił to, o co prosił dyrektor i już po chwili klęczał przede mną na jednym kolanie. Patrząc na niego, zawstydziłem się. Nie mogłem spojrzeć w dół, ponieważ napotykałem jego wzrok. Im szybciej to zrobię, tym szybciej będę wolny. Zamachnąłem się i mocno uderzyłem w jego prawy policzek. Odgłos uderzenia rozniósł się echem po całej sali.
— Bardzo dobrze, jest wolny, dziękuje — zwrócił się do mnie dyrektor, by następnie mówić do Zaca — następnym razem, jeśli się nie postarasz, Sorei wymierzy ci karę. Zapamiętaj to sobie, a teraz powtórz kwestie, na której przerwaliśmy, tylko błagam... Z uczuciem, nie mam tyle czasu, by marnować go na twoje wywody chłopcze...
Dalszej części rozmowy nie słyszałem, ponieważ zaszyłem się w jednym z wielu kątów teatru, sprzątając. W miesiąc mam zmienić tego chłopaka? Przecież z jego uporem to niemożliwe! Równie dobrze, mogę już zacząć się pakować
♦♦♦
*Fragment Antygony
Nieco się rozpisałam ;/
Mam za dużo rozdziałów, więc będą też w poniedziałki xd
Przepraszam, za tak dużą ilość powtórzeń, ale jeszcze nie wczułam się zbyt dobrze w opowiadanie ;c
Następne rozdziały będą lepsze!
Obiecuję! :)
Do środy! ❤
06.08.2018 r.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top