VI
- M-mamo! - upadłam na kolana i przyciągnęłam jej ciało do siebie. Miała szeroko otwarte oczy, ale nie wydawała żadnego dźwięku. Nie ruszała się, a krew nadal sączyła się z jej ust i rany na brzuchu. - Mamo... Mamo! - cały czas krzyczałam, mocno naciskając swoimi drżącymi dłońmi na krwawiącą część jej ciała, ale ciecz nadal się sączyła.... a mama nie reagowała na moje wrzaski. Położyłam głowę na jej klatce piersiowej, serce jednak już w ogóle nie biło... Łzy lały się z moich oczu jak wodospady i zaczęłam modlić się o chociaż jedno uderzenie. - Nie możesz mnie opuścić! Słyszysz?! Nie pozwalam ci!
W momencie gdy byłam pogrążona w myślach, ta sama, ciemna figura nachyliła się nade mną z nożem gotowa zaatakować. Jackson szybko podbiegł do niej i kopnął ją w brzuch, sprawiając, że upadła, a nóż, który trzymała poleciał aż na balkon. Chłopak prędko złapał moją rękę i podniósł mnie w mgnieniu oka. Upuściłam martwe ciało mamy na zimną podłogę, musiałam ją tam zostawić.
- Musimy stąd uciec Seomin! Teraz! - ciągnął mnie, kiedy nadal wpatrywałam się na mamę w szoku. W momencie, w którym wyszliśmy z pokoju, przerażająca myśl, sprawiła, że zamarłam w miejscu.
- T-tata... Tato! - puściłam rękę Jacksona i pobiegłam do sypialni rodziców. Szeroko otworzyłam drzwi, ale po chwili upadłam na ziemię, widząc na łóżku ciało mojego ojca. Krew pokrywała jego twarz i liczne rany na brzuchu i szyi. Jackson wbiegł do pokoju tuż za mną, ale zamarł na widok zmasakrowanego ciała. Nie czułam już bicia swojego serca. Czułam pustkę. Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Przyjaciel próbował mnie podnieść, ale moje nogi odmawiały posłuszeństwa. Nagle zobaczyłam nogę, która mocno uderzyła w jego klatkę piersiową. Strach objął całe moje ciało. Ta sama ciemna figura stała za mną z nożem, gotowa zaatakować. Wrzasnęłam i schyliłam się, zakrywając głowę rękoma. Jackson wstał z podłogi, po czym z całej siły unieruchomił mordercę.
- Uciekaj! Już!
Zawahałam się, ale szybko wstałam z ziemi i zaczęłam stawiać małe kroczki. Nie mogłam odwrócić wzroku od przyjaciela, który walczył, by zatrzymać mężczyznę.
- Seomin! Błagam... b-biegnij! Szybciej! - jego ton był poważny, ale głos zanikał w niektórych chwilach. Miał problem z powstrzymaniem dużo większego od siebie człowieka. Próbowałam się ruszyć, ale widziałam tylko martwe ciała rodziców. - Pomyśl o dziecku!
Te słowa przywróciły mnie do rzeczywistości. Skąd wiedział? Zebrałam całą swoją pozostają siłę i wybiegłam z pokoju. Zaczęłam zbiegać ze schodów, ale poczułam coś dziwnego za sobą. Straciłam równowagę i spadłam w dół. Pominęłam co najmniej pięć stopni, uderzając się w rękę i prawą stronę brzucha. Próbowałam wstać, ale ktoś złapał mnie za włosy. Krzyknęłam i chwyciłam szklany wazon, który stał na stoliku, by chwilę potem z całych sił rozbić go na głowie mężczyzny. Stracił równowagę, a ja wykorzystałam tę okazję na kontynuowanie ucieczki. Wyciągnęłam swój telefon i podbiegłam do drzwi, kiedy morderca znalazł się tuż za mną i zakrył mi usta dłonią, pchając mnie do tyłu. Próbowałam walczyć, ale obrócił mnie i mocno uderzył mnie w twarz. Upadłam na kolana i resztę widziałam już przez mgłę. Mężczyzna chwycił moje włosy i kilka razy kopnął moją głowę oraz brzuch. Skuliłam się, leżąc na podłodze i wymiotując krwią.
- M-moje dziecko.... - zakryłam brzuch, próbując ochronić płód przed uderzeniami. Mężczyzna po raz kolejny pociągnął mnie za włosy tak żebym stała przed nim. Poczułam niewyobrażalny ból pod brzuchem, ale nie mogłam upaść, bo mężczyzna kurczowo mnie przytrzymywał. Wyciągnął z kieszeni nóż i wskazał nim na mnie. Ciaśniej zacisnęłam swoje ręce wokół talii. - B-błagam... Nie... Moje... m-maleństwo...
Wziął zamach, więc zamknęłam oczy tak mocno jak mogłam, krzycząc. Nagle głośny trzask, sprawił, że znowu je otworzyłam. Mężczyzna leżał na podłodze, a obok stał Jackson trzymający duże drewniane krzesło.
- Jackson... - zawołałam jego imię drżącym, choć pełnym ulgi głosem. Wziął mnie za rękę i pociągnął mnie do wyjścia, drugą dłonią trzymając lewą stronę brzucha. Krwawił... i to bardzo.... - Jesteś ranny! - krzyknęłam w panice, próbując go zatrzymać.
Spojrzał na swoją ranę, a potem na mnie, w półuśmiechu.
- To tylko draśnięcie. Nie zatrzymujmy się. Muszę cię stąd wydostać.
Ponownie poczułam silny ból w podbrzuszu, uniemożliwiający mi ruch. Upadłam na kolana, zachłystając się powietrzem, ale przyjaciel szybko mnie podtrzymał.
Mocno masowałam swój brzuch, wyjąc z bólu. - To... To boli.... ahh - na moich rękach pojawiła się krew, a ból cały czas się nasilał. Do głowy przychodziły mi coraz to straszniejsze myśli. Objęłam się jeszcze szczelniej i drżącym głosem wydusiłam okropne zdanie. - J-Jackson... Maleństwo... Ono chyba umiera... - nie mogłam się ruszyć, byłam sparaliżowana przez trzęsące się ciało. Przypomniałam sobie nagle martwe ciała rodziców.
- Nie martw się. Wydostanę cię stąd. Wszystko będzie dobrze - próbował mnie podnieść, ale słabość mu na to nie pozwalała. - N-nie mogę cię nieść. Wyjdziesz stąd Seomin. Oboje się wydostaniecie. Pomogę wam. Obiecuję. Spróbuj się za bardzo nie ruszać.
Jackson zaczął ciągnąć mnie po ziemi, kiedy niebezpieczny mężczyzna obudził się, wstał i zaczął biec do mnie z nożem w dłoni. Był coraz bliżej, więc zaczęłam krzyczeć, a potem nastała zupełna ciemność. Dźwięk wbijanego noża sprawił, że zdałam sobie sprawę co się stało. Usłyszałam wrzask Jacksona i szeroko otworzyłam oczy. Stał przede mną, chroniąc mnie od mordercy. Uderzył mężczyznę w twarz i kopnął aż tamten stracił przytomność. Właśnie kiedy chciałam zbliżyć się do przyjaciela, upadł na podłogę, ciężko dysząc.
- Jackson? Jackson! - zaczęłam sunąć się po ziemi, zapominając o strachu i bólu. Kiedy dotarłam do chłopaka, odwróciłam go do mnie. W jego brzuch bardzo głęboko wbity był nóż, a krew nieustannie sączyła się z rany. Wyciągnęłam ręce, by zatrzymać krwawienie, ale przyjaciel złapał je w swoje.
- Uciekaj Seo...
Szybko pokręciłam głową i wyrwałam swoje ręce, by przyłożyć je do rany.
- Nie... Nigdy! Nie zostawię cię tutaj!
Powoli się wykrwawiał, mimo tego, że używałam całej swojej siły na tamowanie cieczy. Na ranę szybko spływały moje łzy. Nie płakałam już z bólu, a z bezradności i żalu.
- Nie mogę stracić też ciebie! Nie stracę!
Wyciągnął swoje drżące, krwawe dłonie i zaczął głaskać moje policzki. Jego twarz z każdą kolejną sekundą bladła coraz bardziej.
- Seomin. Wytrzymam... Błagam, idź. Obiecałem. Ochronię cię. - Cały czas kręciłam głową, płacząc, a on uśmiechnął się do mnie, kiedy łza spłynęła po jego policzku. - Będę za tobą tęsknił, Seo - zamknął oczy, wydając swój ostatni oddech, a jego ręce opadły na moje kolana.
- Jackie? Nie! Jackson! Co zrobię jeśli wszyscy mnie opuścicie! Jackson! Wróć do mnie... Błagam...
Zaczęłam niekontrolowanie szlochać i usiadłam w kałuży krwi, mojej i Jacksona. Byłam zmasakrowana, ale nie czułam już bólu. Czułam pustkę... Płacząc, przypomniał mi się Jimin. Szerzej otworzyłam oczy w przerażeniu.
Jimin... - spojrzałam na telefon leżący na ziemi i spróbowałam się do niego zbliżyć. - N-nie... On musi być bezpieczny. Nikt nie może go skrzywdzić - zaczęło mi się kręcić w głowie, a mój wzrok wypełniły białe i czarne plamy. Moje ciało nie było już w stanie się ruszyć, ale i tak wyciągnęłam rękę w kierunku komórki. Musiałam upewnić się, że nic mu nie grozi. Że mój mąż jest cały i zdrowy. Upadłam na krwawą podłogę, kiedy zaczęło mi braknąć oddechu, a oczy same się zamknęły. - Jimin, pomóż mi... - oparłam głowę o podłogę i wszystko zasnęło w ciemności.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Straszny ból na twarzy, sprawił, że otworzyłam oczy. Naokoło mnie były jasne światła i miałam problem z widzeniem. Czułam zapach alkoholu pomieszany z jodem. Jakaś ręka zaczęła głaskać mnie po głowie, była ciepła.
- Jimin? - spróbowałam tworzyć oczy, szybko mrugając i przecierając powieki. - Doktor Jin? - stał przy łóżku z ponurym wyrazem twarzy.
- Seomin... - zaprzestał głaskanie i się wyprostował. Od razu gdy usłyszałam swoje imię wspomnienia z ubiegłej nocy wróciły do mojej pamięci. Krzyki mamy wypełniły mój słuch, a ostatnie oddechy Jacksona serce. I mój ojciec... mój kochany tata... jego zakrwawiona, martwa twarz. Do moich oczy napłynęły łzy, byłam w stanie widzieć tylko kałuże krwi. Dziecko... Szybko wstałam, ale ból sprawił, że niemal upadłam. Pociągnęłam Jina za fartuch, sprawiając, że prawie stracił równowagę. Próbował mnie uspokoić, ale zacisnęłam uścisk i zapytałam spanikowana:
- Co z dzieckiem? Jest bezpieczne? - Cisza. - Dlaczego nic nie mówisz? Moje maleństwo jest zdrowe... prawda?
Po dłuższej chwili uwolnił się z mojego uścisku, ale przytrzymał moje ręce.
- Seomin... Ja... - Poczułam jak moje serce momentalnie zaprzestało swoją pracę. Wiedziałam, co zaraz powie i nie chciałam tego usłyszeć. - Przykro mi Seomin. Ty... Niestety doznałaś strasznego szoku, co przełożyło się na twój stres i ból... dziecko... nie zdołało tego wytrzymać.
- Nie...
- Chwilę po moim przyjeździe do szpitala, poroniłaś. Musieliśmy niezwłocznie przewieźć cię na salę operacyjną, by uratować ci życie. Tak bardzo mi przykro Seomin...
Widziałam jak ruszał ustami, ale jego głos stał się niesłyszalny. Wszystko wokół mnie ucichło. Moja twarz była mokra, ale żadne łzy nie wypływały już z moich oczu.
- Próbowałem skontaktować się z twoim mężem, ale miał wyciszony telefon... Seomin?
Wstałam z łóżka, zdejmując z siebie wszystkie rurki i igły.
- Seomin? Gdzie chcesz iść? Jesteś jeszcze za słaba... - Kontynuowałam drogę do wyjścia, ale Jin odwrócił się i mną potrząsnął. - Seomin! Posłuchaj mnie! Gdzie się wybierasz?
- Ja... Potrzebuję męża... Muszę zobaczyć Jimina.
Jin pokręcił głową i zacisnął dłonie na moich ramionach.
- Absolutnie nie! Jako twój lekarz nie mogę pozwolić ci opuścić tego szpit--
- Nie mogłam im powiedzieć. Ja... Nie zdążyłam... - wpatrywałam się w jego fartuch z wytrzeszczonymi oczyma, ale pustką w głowie. Jin złapał moją głowę i przyciągnął do siebie, mocno mnie przytulając. - Muszę... Muszę mu powiedzieć... - Mężczyzna przytaknął, ocierając swój podbródek o moje włosy. Odsunęłam się od niego i zaczęłam iść w kierunku wyjścia. Nie zatrzymał mnie.
Wsiadłam w pierwszą, lepszą taksówkę i poprosiłam kierowcę o zawiezienie mnie do centrum, bo tam prawdopodobnie był Jimin. Opuściłam głowę, wpatrując się we własne dłonie, ale chwilę po tym zauważyłam papierek wystający ze szpitalnego stroju. Wyciągnęłam go i zobaczyłam poplamione krwią zdjęcie z USG. Moje drżące palce sięgnęły do małej fasolki ukazanej na nim. Przyłożyłam obraz do piersi, niekontrolowanie płacząc. Potrzebowałam uścisku Jimina, chciałam krzyczeć i szlochać w jego ramionach. Potrzebowałam, by jego małe palce głaskały mnie po głowie, żeby mówił, że wszystko będzie dobrze. Bałam się... wszyscy odeszli. Jimin był wszystkim, co mi pozostało... Moją jedyną rodziną.
Weszłam do budynku kiedy tylko podjechaliśmy pod firmę. Ludzie dziwnie się na mnie gapili, ale się nie dziwiłam. Moja twarz była posiniaczona, byłam ubrana w szpitalny fartuch i trzymałam w rękach pokrwawione zdjęcie. Nie obchodziło mnie to. W tamtym momencie chciałam tylko znaleźć Jimina i rzucić mu się w ramiona. Wyszłam z windy i zauważyłam, że drzwi do jego biura były nieco uchylone. Kiedy spojrzałam przez szparę, zauważyłam pana Parka, który rozmawiał przez telefon. Wyciągnęłam rękę w kierunku klamki i otworzyłam drzwi trochę szerzej, kiedy mężczyzna zaczął mówić.
- Pieprzeni Kim! Nie mogę uwierzyć, że straciłem swój czas na firmę, która była skazana na bankructwo!
Przestałam się ruszać i zmarszczyłam brwi, nadal trzymając dłoń na klamce.
- Robota jest prawie wykonana, ale dziewczyna uciekła.
- Co? Czy wy jesteście popierdoleni?! - rzucił lampkę wina na ścianę, rozbijając szkło na małe kawałeczki. - Mogłem sam to zrobić! Idioci! Posłuchajcie mnie teraz uważnie. Znajdźcie tę głupią Seomin i ją zabijcie! Nie wiem po co zapierdoliliście resztę. To ona... ona miała umrzeć.
Zasłoniłam usta, by ogłuszyć płacz. Nie mogłam w to uwierzyć. Ojciec mojego męża zamordował moją rodzinę, a to ja byłam jego celem... Pan Park... Zabił na-nasze dziecko... Mój oddech zadrżał. Musiałam powiadomić o tym Jimina. Musiałam odciągnąć go od chorego ojca, który też mógł go skrzywdzić. Cofnęłam się, by zacząć go szukać, ale imię wypowiedziane przez pana Parka, sprawiło, że zamarłam w miejscu.
- Oh! Jimin... Podejdź, synu.
Odwróciłam się i spojrzałam w szparę pomiędzy drzwiami.
- N-nie... - szeroko otworzyłam oczy, a widząc tę przerażającą scenę, na moje policzki zaczęły spadać pojedyncze łzy. - Jimin?
- Czego teraz chcesz? Już ją poślubiłem, ale twoje plany legły w gruzach. Co dalej? - Stał tam, tuż za biurkiem ojca, trzymając ręce w kieszeniach garnituru i opierając się o ścianę. Wydawał się... zrelaksowany.
- Musimy sami to wszystko dokończyć. Zmieniłem strategię. Ci idioci zostawili wszystko twojej głupiej żonie. Pamiętaj, że siedzimy w tym dla pieniędzy. Nie ma pieniędzy, nie ma litości. Musimy tylko się jej pozbyć, byś przejął majątek. Jasne?
Jimin nawet nie patrzył na ojca, miał opuszczoną głowę.
- Jasne.
Cofnęłam się i zaczęłam biec, by jak najszybciej stamtąd uciec. Łzy zaczęły nieustannie spływać po mojej twarzy. Przemierzałam miasto krzycząc i szlochając. Przez cały ten czas mnie wykorzystywał, a ja nawet tego nie zauważyłam. Nasze wspomnienia cały czas zalewały moją głowę, za każdym razem wbijając nóż w serce. Kiedy poznaliśmy się w restauracji, kiedy pomógł mi z sukienką, kiedy mnie całował, kiedy mnie dotykał, kiedy po raz pierwszy mu się oddałam... Biegłam do momentu, w którym nie czułam już siły i upadłam na ziemię. Było ciemno i nie jeździły tam żadne samochody. W głowie miałam teraz tylko jego słowa.
Kocham cię Seomin
- Kłamca.
Kocham cię Seomin
- Kłamca...
Kocham cię Seomin
- Kłamca!
Przycisnęłam dłonie do uszu, by zagłuszyć jego głos, ale na próżno. Nadal go słyszałam, nadal widziałam jego uśmiech, nadal widziałam jak składał obietnicę mojemu ojca na naszym ślubie, nadal widziałam swój głupi uśmiech... I to wszystko paliło mnie od środka. Przestałam radzić sobie z tym co się stało. Czułam zdradę, smutek i wściekłość na raz. Podniosłam głowę i spojrzałam na niebo, wspominając rodziców.
- Dlaczego mnie tutaj zostawiliście? Dlaczego kazaliście mi uciekać? Dlaczego się dla mnie poświęciliście? Mamo... Tato... Jackson... Dlaczego? - łza spadła na mój palec serdeczny. Spojrzałam na mój diamentowy pierścionek.
'To moja najcenniejsza rzecz... Nigdy nie zdejmę go z palca.'
Powoli go zdjęłam i zaczęłam czytać napisy, wygrawerowane na nim. 'KSM i PJM'. Zatraciłam się na chwilę w błękitnym diamencie, po czym wstałam z ziemi i zaczęłam iść. Już nie płakałam, nie krzyczałam, niczego nie odczuwałam. Weszłam na duży, miejski most, który zobaczyłam po drodze. Zdjęłam buty i położyłam je w kierunku ulicy, daleko od barierki. Spojrzałam kamienną twarzą na diament, a potem włożyłam go do jednego z butów. Wzięłam głęboki oddech i przeszłam na drugą stronę balustrady. Czułam na sobie zimny wiatr, który potargał moje włosy, gdy spojrzałam w niebo. Wyjęłam z kieszeni zdjęcie z USG i położyłam je między dłonie.
- Przepraszam, mama cię okłamała. Obiecała cię chronić, a tego nie zrobiła. Ale się nie martw... Już do ciebie idzie. Będziemy szczęśliwą rodziną razem z twoimi dziadkami i wujkiem Jacksonem.
Zimna łza spłynęła po moim policzku, pierwsza od dłuższej chwili. Zamknęłam oczy, po czym wystawiłam nogę w powietrze i pozwoliłam, by moje ciało spadło w dół. Wiatr przeszywał moje ciało jak tysiące noży. Mocno uderzyłam o taflę wody i poczułam jak łamią mi się kości. Moja skóra płonęła, pragnęłam ją z siebie zerwać. To wszystko wydawało się w dramach mniej bolesne. Bohaterowie spadali do wody i ot tak wszystko zapominali. Otworzyłam oczy, widziałam tyle odcienie granatu, a nawet czerni. Kochałam wodę, a teraz wydawała się taka... samotna. Po chwili poczułam ucisk w klatce piersiowej, zaczęło mi brakować powietrza, więc próbowałam w nią uderzać. Woda dostawała się do moich ust, byłam sparaliżowana, aż widziałam już wszystko przez mgłę. Zobaczyłam kogoś przed sobą. To był on... to był on. Ostatkiem sił uśmiechnęłam się i wypowiedziałam jego imię.
- Jimin...
Woda dostała się do mojego mózgu, sprawiając, że nie słyszałam już bicia swojego serca i zapomniałam nawet kim jestem. Tym, co widziałam były tylko wspomnienia. Oświadczyny, randki, pierścionek z diamentem i maleństwo...
K O N I E C
Just kidding.
C.D.N.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Korekta: ✅
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top