Wspomnienia zawsze zostaną...

pov Cole

Budzę się otoczony ciemnością, po chwili mogę zobaczyć rozmazane formy przedmiotów. Postanowiłem zamrugać trzy razy... ostrość jest już na porządku dziennym, albo raczej nocnym. Jestem w dużej żelaznej klatce. Mały pokój wypełniony różnymi cieniami i ciemnymi przedmiotami nie dodawał scenerii uroku. Dodatkowo ból głowy i moje zakrwawione ramie nie chciało poprawić mi nastroju. Usłyszałem kroki, oraz dźwięk otwieranych drzwi, które posiadały ogromną ilość zamków i zabezpieczeń. To było pewne że znajdowałem się w lochach. Po chwili mocowania się z wrotami, otworzyły się, ukazując wielkiego mistrza i władcę demonów. Czułem jak serce mi staje, a moje ciało zamiera w kompletnym bez ruchu. Za nim weszło dwóch strażników, oraz... Selen! Ona naprawdę mówiła prawdę! Mój wzrok utknął na niej, wymuszając, aby wreszcie spojrzała na mnie. Zrobiła tak jak przypuszczałem, jej spojrzenie pełne litości i strachu nie napawało mnie optymizmem. Widziałem nie kontrolowany ruch ręki w moją stronę, jakby chciała mi pomóc.

-Kogo moje oczy widzą, samego lidera grupy piżamowych przebierańców!- powiedział z obrzydliwym rosyjskim akcentem. Jego krwiste oczy wypełnione były nienawiścią w moim kierunku, starałem się nie okazywać strachu.

-Ja już tam nie należę...- odpowiedziałem cicho, prawie szeptem, odwracając od niego wzrok.

-Bardzo ciekawe... hymm. Rosel, oraz Jindroks ze mną! Mam świetny plan!-krzyknął i wyprowadził swoich strażników, zostawiając mnie samego z przerażoną Selen.

-Cole...Tak mi przykro- podeszła nerwowo do klatki, obserwując moje liczne rany i zadrapania.

-Będę żył...- Wysapałem słabo, kładąc sobie moją zdrową dłoń na skroni.

-Poczekaj chwile...- powiedziała szybko i wybiegła z mojej części więzienia. Chciałem krzyknąć żeby wróciła, oraz abym znów nie został sam, ale nagły ból w mojej ręce mi na to nie pozwolił. Nie musiałem długo czekać, aby wróciła. Miała w rękach sporą ilość bandaży, oraz najprzeróżniejszych leków. Zauważyłem również klucze, trzymane w mocnym uścisku przez małego palca.

-Mogę ci zaufać?-położyła wszytko na ciemnym stole. Odwróciła się do mnie, spoglądając mi głęboko w oczy.

-Już zadałaś mi to pytanie kiedyś-uśmiechnąłem się słabo, wspominając nasze pierwsze spotkanie.

-Rzeczywiście...-odwzajemniła uśmiech, biorąc klucze do ręki. Przycisnęła je do kłódki i powoli przekręcała w niej zamek. Zdążył jedynie odpowiedź słabym pstryknięciem, zanim spadł na ziemię. Otworzyła ostrożnie metalowe drzwiczki i popatrzyła w moim kierunku.

-Masz zamiar uciekać?-zapytała z wyraźnym smutkiem w głosie.

-Nie...-powiedziałem prawie szeptem, ponieważ krew w ustach, oraz pulsujący ból nie pozwalał mi normalnie mówić. Rzuciła mi niepewne spojrzenie i podeszła do stołu, aby wziąć potrzebne przedmioty. Teraz mogłem dojrzeć głęboki korytarz, oraz gdzieś tam daleko jasne światło, które wołało mnie do siebie... nie! Obiecałem że nie ucieknę, z drugiej strony nawet nie mam poco uciekać! Tutaj komukolwiek na mnie zależy! Po chwili podeszła do mnie z delikatnym uśmiechem na twarzy. Widać było że choć trochę ją uszczęśliwiło to że nie jestem jednak jej wrogiem. Weszła do klatki, delikatnie ją przymykając. Uklękła i położyła wszystko obok mnie. Wzięła jakiś kawałek materiału do ręki i nasączyła go dziwną substancją, która zalatywała spirytusem. Przyłożyła mi ją delikatnie do ramienia, a ja mimowolnie cicho jęknąłem. Piekło niesamowicie, czułem jak wszystkie mięśnie w około rany, kurczą się mocno, a żołądek się skręca.

-Przepraszam...- pisnęła cichutko, pragnąc przeprosić za coś, za co nie ponosiła winy. Nastąpiła chwila ciszy pomiędzy nami, ale potem wróciła do oczyszczania ran. Tym razem przygryzałem mocno dolną wargę, walcząc ze skurczami wszystkich mięśni. Nadszedł wreszcie moment, aby założyć mi bandaże. Musze przyznać że ma zwinne palce, prawie nic nie poczułem. Jak mam być szczery, to pewnie wyglądałem jak siedem nieszczęść, z owiniętą głową, oraz mocno zabandażowanym ramieniem. Gdy skończyła, uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie, przywracając na chwile swoje oczy, do normalnej postaci. Odpowiedziałem dziękującym spojrzeniem, oraz delikatnie uniosłem kąciki ust.

-Bardzo chciałabym z tobą tu dłużej posiedzieć, ale ojciec pewnie mnie już szuka... a może się to skończyć dla ciebie i mnie tragicznie, jak pomyśli o sprawdzeniu lochów.- zaczęła sprzątać zurzyte bandarze.

-Rozumiem... i tak dziękuje ci bardzo za pomoc.-powiedziałem cicho. W pewnym momencie puściła mi ostatnie przyjazne spojrzenie, zamykając za sobą klatkę.

-A ja dziękuje za uratowanie życia...-powiedziała na koniec, znikając w korytarzu. Wypatrywałem jej jeszcze chwile, czy nie ma zamiaru wrócić, po czym zasnąłem, przytulając do siebie ramiona, zwijając się w kłębek...

Pov Jay
Czuje się tak okropnie źle. Ten demon potraktował Cole jak rzecz... w sumie też tak ostatnio zrobiłem. Usiadłem zrezygnowany w koncie. Łzy same spływały, po moich gorących policzkach z nadmiaru emocji. Zacząłem lekko drżeć, jak przypomniałem sobie o zakrwawionym mistrzu ziemi, który wystraszony, a potem nieprzytomny, został porwany przez żołnierza mistrza demonów. Doprowadziłem mojego brata do płaczu, co prawie nigdy się nie zdaża. Czuje, jakbym powoli przestawał odbierać jakiekolwiek bodźce. Moje poczucie winy, zaczynało kaleczyć moje serce. Do dzisiaj pamiętam, jak powiedziałem że ma czarne serce... wychodzi na to, iż ja je właśnie posiadam. Tak bardzo go wtedy raniłem, ale dopiero teraz widze, jak bardzo moje słowa poszarpały mu serce. Nadal pamiętam jak go pierwszy raz zobaczyłem...
---Retrospekcja---
Ledwo co wspinałem się na tą wielką góre, do jasnej ciasnej, jestem wynalazcą, a nie himalaistą!
Pot spływa mi z czoła, a ja ledwo co wczołguje się po tych schodach. A to gorące słońce, oraz bezchmurne niebo, nie ma zamiaru mi pomóc. Najbardziej dziwił mnie fakt, iż ten stary człowiek, nawet się nie zmęczył i co chwila mnie poganiał Gdy się wreszcie, jakimś cudem, tutaj doczłapałem, wstałem ledwo żywy, otrzepując się jednocześnie z tego, co przedchwilą wytarłem ze schodów.
Starzec otworzył wielkie wrota klasztoru, pokazując mi wielki plac, pusty w środku. Dalej mogłem zobaczyć dom wewnątrz muru. Robiąc pierwszy krok, poczułem, że wchodząc tu zmienie radykalnie swoje życie. Usiadłem, opierając się o mury. Próbowałem w ten sposób wyrównać choć trochę oddech. Po chwili postanowiłem wstać i podejść do tego zagadkowego człowieka(bo kto normalny pije herbate na szczycie wiekiego budynku, schowany za bilbordem ?!)

-Prosze Pan...Co ja tu robie?-Zapytałem go, lekko zirytowany.

- Nie mów do mnie dziecko per Pan, tylko Sensei Wu... już wcześniej tobie to Jay wcześniej tłumaczyłem.-Odowiedział patrząc mi w oczy.

-Okey... to co ja tu robie... Sensei?- Powtórzyłem pytanie, poprawiając je nieznacznie.

- Zostałeś wybrany do chronienia ninjago, razem ze swoją drużyną...- zaczął.

-Moment, moment, jaką drużyną?- przerwałem mu naprawde zaciekawiony, ponieważ bardzo lubie poznawać nowych ludzi.

-Wszystko w swoim czasie... narazie mam przy sobie, tylko jednego, poza tobą oczywiście, tutaj na miejscu...-

-Super, czyli naprawde kogoś poznam! Ale się cieszę!- pomyślałem.

-To kiedy będe mógł z nim pogadać?- Zapytałem radośnie.

- Myśle że nawet teraz, ale musze cię ostrzec, jest po przejściach, dlatego może być trochę nie ufny... Cole! Możesz do mnie pozwolić?- krzyknął wstronę klasztoru. Cole... ciekawe imię... trochę jak węgiel... ale ja jestem idiota. Po chwili wyszedł z budynku spokojnym krokiem wysoki, czarnowłosy chłopak w moim wieku, może trochę starszy. Miał duże, zielone oczy, schowane za długą grzywką oraz pasujący kolorystycznie do gęstej czupryny ubiór i bardzo śmieszne krzaczaste brwi... budowę ciała, posiadał napewno o wiele lepiej rozwiniętą odemnie. Narazie wole go nie wkurzać, bo jakby postanowił mi przyłożyć, to mógłby złamać mi nos. Sprawiał wrażenie twardego, oraz niedostępnego. Stał chwile obok Wu, poczym spojrzał zaskoczony na mnie. Wyciągnąłem przyjaźnie do niego rękę, szczerząc się jednocześnie. On wyglądał, jakby się nadczymś zastanawiał, ale w końcu podał mi dłoń, ze słabym uśmiechem. Prosze, czyli pan twardy potrafi się uśmiechać? Jeszcze zrobie z niego mojego najlepszego kumpla...

Wracając do rzeczywistości, uśmiechnąłem się słabo, wspominając tak cudowne chwile. Teraz go złamałem, straciłem tak ciężko wypracowane zaufanie. Czuje się, jak po stracie naprawde kogoś bliskiego...członka rodziny... ale ja byłem głupi! Jak mogłem wcześniej tego niezauważyć? Nie mogę tak siedzieć, musze go uratować i przeprosić. Nagle wstałem gwałtownie...

Hejcia, napisałam dla was kolejny rozdział. Cieszycie się ? Mam nadzieje że tak, rozdziały moich książek będą się pojawiać tylko w weekendy, ponieważ odebrany jest mi internet w "tygodniu". Pozdrawiam was cieplutko i do zobaczenia w kolejnym :*
~Futercia ♥

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top