.

(Tematem pracy było napisanie tekstu zaczynającego się na słowa "Utrzymuję dystans", a kończącego na "Zaufaj mi" - czyli słowa piosenki w mediach (to cover, ale brzmi najładniej ze wszystkich wykonań). Dodatkowo był gif z różnymi scenami, które trzeba było wpleść w akcję, jednak nie umieszczę go tutaj. Otwieranie drzwi, oddech na szybie, pędzący samochód... Coś takiego.)

...

― Utrzymuję dystans ― rozległo się w jego głowie.

Niespodziewanie znalazł się pod drzwiami jakiegoś hotelowego pokoju o numerze 237. Zanim jednak wszedł do środka, musiał upewnić się, że to ten głos. Rozejrzał się wokół, sprawdzając, czy nikt tędy nie przechodzi, ale na szczęście ciemny korytarz był pusty. Chwycił klamkę, uchylając drzwi i wtedy usłyszał szum wody oraz głos. Piękny, kobiecy sopran, śpiewający słowa piosenki z taką czułością, jakby jego życie zamknięto właśnie w niej. Dreszcz przeszedł mu po karku, zjeżdżając w dół po kręgosłupie. Zacisnął dłoń na pozłacanej klamce, spojrzał na nią przelotnie i nie wahając się dłużej, wkroczył do pokoju.

Nie przeniosło go tutaj przypadkowo. To właśnie ona go tutaj przywiodła. Jak to jest, że tylko silne emocje potrafią zbudować tak piękne dźwięki? Kiedyś uważał się za najlepszego na świecie artystę, potężnego, pięknego, docenianego. Jego muzyka przypominała krystalicznie czyste źródło, zawsze klarowna, mieniąca się od słońca, podziwiana przez innych. I nikt nie potrafił go pobić w grze, nikt nie nadawał dźwiękom takiej gracji, nikt.

Raz ktoś pomyślał, że ma większy talent od niego. Próbował go przezwyciężyć, co nie wyszło mu na dobre. Jednak od tamtej pory artystą targały różne wątpliwości. Tamten nie miał ani doświadczenia, ani takiej wiedzy, żeby go przezwyciężyć, mimo to inni niezwykle go podziwiali. O co chodziło?

Po latach, dopiero po latach dotarła do niego brutalna prawda. By tworzyć sztukę, potrzeba nie tylko umiejętności. Potrzebne są emocje oraz przeżycia. Obserwował różne zdarzenia, koncerty i przyglądał się ludziom. Czego brakowało jemu, a co wywoływało westchnienia, krzyki czy podziw?

Musiał się tego dowiedzieć.

Nagle dotarły do niego jakieś dźwięki. Nie był to ani śpiew, ani szum wody, a więc kobieta skończyła się już myć. A to oznaczało, że zaraz tu przyjdzie i zauważy go, gapiącego się w drwi do łazienki. Zaczął się rozglądać za jakąś dobrą kryjówką. Może i potrafił przenosić się w różne miejsca, ale niewidzialność nie należała do jego specjalności. Raczej ukrywał się pod latarnią jako ktoś znany.

Problem polegał na tym, że teraz by mu to nie pomogło. Sławny czy nie, włamanie do czyjegoś pokoju, podczas gdy ta osoba się kąpie, a ty w dodatku jesteś mężczyzną, mogłoby uchodzić za naginanie praw ochrony prywatności, czego chciałby uniknąć.

W pokoju stało łóżko ― za niskie, by się pod nim ukryć, fotel ― albo raczej miękkie krzesło, półki z książkami i jakimiś pierdołami ― w sumie całkiem ładnymi, ale beż na ścianach słabo komponował się z zielonymi słoniami. W końcu jego wzrok padł na zasłony. Kręcąc głową z rezygnacją, skierował się w ich stronę.

Schował się w samą porę, by usłyszeć, jak drzwi do łazienki otwierają się i wychodzi zza nich śpiewaczka. Akurat teraz nie śpiewała, kręciła się po pokoju, jedynie cicho pogwizdując.

Jak to jest, że nawet gwiżdże pięknie?, spytał siebie. Rozpłaszczył się na szybie, żeby zza zasłon nie było widać jego sylwetki. Oby tylko tej kobiecie nie zachciało się patrzeć przez okna, inaczej go zobaczy. Mógłby w każdej chwili się teleportować gdzieś indziej, ale wtedy przestałby ją słyszeć. Śpiew takiej istoty za bardzo go przyciągał, dlatego postanowił zaryzykować i cóż... ukrywać się za firanką.

Gwizdanie zmieniło się w nucenie. Tak, cudownie, pomyślał. Pięknie. Kontynuuj. Powstrzymał się przed kiwaniem głową z zachwytem. Rozpływał się w emocjach, jakie wyczuwał. Melodia była smutna, pełna rozgoryczenia, z nutką... złości? Nie, czegoś więcej. To chyba wściekłość. Tak. Głęboko skrywana, paląca wściekłość. Wiedział, że tylko artysta taki jak on potrafiłby to wyczuć. Ciekawe, skąd ona wzięła te wszystkie uczucia i jak wplotła je w piosenkę. Oryginał brzmiał bardziej płaczliwie.

Przemyślenia przerwał mu dźwięk dzwonka w telefonie. Niemalże wyskoczył ze skóry, drgnął wyraźnie, chyba tylko cudem nie dając się wykryć. Możliwe, że jego wrodzona gracja oraz zdolności aktorskie trochę mu w tym pomogły, jednak było blisko!

Usłyszał westchnienie, a potem kliknięcie.

― Halo? ― spytała kobieta z irytacją. ― Mówiłam, żebyś nie dzwonił... Nie obchodzi mnie to... Słuchaj, nie mam ochoty wysłuchiwać tego po raz dziesiąty dzisiaj... To tylko twoja wina, ty skończony... Nie przerywaj mi, kiedy cię przeklinam! Stul dziób, jeśli nie masz nic nowego do powiedzenia... Te stare wymówki już na mnie nie działają... Nie, do cholery! Czy ty nie rozumiesz, tego słowa? Mam ci to powiedzieć po niemiecku? Nein!

I znowu kliknięcie. Nie zaczęła znowu śpiewać, ale słyszał jak krąży po pokoju, fukając na tego kogoś po drugiej stronie telefonu. I nagle poczuł mocne uderzenie w czoło.

― Auuu! ― Pociągnął za zasłonę, łapiąc się za głowę. ― No przepraszam, ale to nie moja wina, że cię jakiś dupek zdradził! Jeżeli będę miał siniaka, to za to odpowiesz, jak Zeusa kocham!

Spojrzał na kobietę z irytacją. Chciał być grzeczny, uprzejmy, nie wtrącać się, jednak ataku na swoją boską twarz nie mógł ot, tak puścić płazem.

― No co? ― spytał. ― Nie należą mi się przeprosiny? ― Podniósł z ziemi jej rozbity telefon i wskazał go palcem. ― Jemu chyba też. Złamałaś mu serce.

Ona stała, patrząc na niego, wytrzeszczając zielone oczy. Była niska i drobna, miała mokre po prysznicu blond włosy, zgrabny nosek, zaciśnięte z przerażenia usta oraz pięknie zarysowane kości policzkowe. W białej nocnej koszulce przypominała mu anioła, chociaż oczywiście nie wierzył w te skrzydlate stwory. Gdyby jednak wierzył, chyba właśnie by pomyślał, że spotkał jednego. Oględziny trwały kilka sekund, a kobieta zdążyła rzucić się do torby na ziemi, szarpnąć zamek, wyciągnąć z niego jakąś spluwę (nie miał pojęcia, co to jest, nie jego brożka) i wycelować w niego z przysiadu.

Groźny aniołek z boskim głosem, przemknęło mu przez myśl.

― Kim jesteś? ― spytała groźnie. ― I co, do cholery, robiłeś za zasłonami?!

Zrobił dwa powolne kroki w lewo, by wyjść zza firanek i stanąć w świetle kinkietów. Dawały one jedynie delikatne światło, nadając nastroju w pokoju.

― Przeklinanie jest trochę niegrzeczne, nie sądzisz? Nie pochwalam go w różnych piosenkach, chociaż ma zastosowanie, kiedy przytniesz sobie palec drzwiami albo jak dostaniesz telefonem komórkowym prosto w czoło. Powiedz mi, czy będę miał siniaka?

― Kim jesteś? ― nie ustawała. Patrzyła na niego z pełnym skupieniem, powoli podniosła się z podłogi i podeszła do niego bliżej. ― Gadaj albo wpakuję ci cały magazynek.

― Kochana, ja przecież cały czas gadam. Właściwie rozumiem, dlaczego jesteś taka podminowana. Najpierw ten palant, który najwyraźniej zrobił ci coś złego, potem głupi rzut smartfonem, a potem jakiś przerośnięty, przystojny debil wyskakuje zza twoich zasłon! Ale nie jestem tutaj, żeby zrobić ci krzywdę, a sądzę, że ty chcesz mnie skrzywdzić. Dotkliwie. Więc proszę, możesz odłożyć to żelastwo, żebyśmy mogli porozmawiać jak...

― ZAMKNIJ PYSK!

Otworzył usta, żeby zaprotestować przeciwko takiemu napadowi w biały dzień, jednak na widok zbliżającej się do niego lufy, postanowił posłuchać małej anieliczki. Szkoda, że nie każdy ma zawsze nastrój do rozmowy tak jak on.

― Powtarzam po raz ostatni, blondasie ― warknęła. ― Powiedz mi kim jesteś i czego ode mnie chcesz, bo inaczej cię zastrzelę. Masz pół minuty.

Westchnął, zaplatając ręce na piersi.

― Myślę, że i tak mnie zastrzelisz, bo raczej mi nie uwierzysz. Jestem Apollo, bóg słońca, sztuki, muzyki, piękna et cetera et cetera. A przyszedłem tutaj, ponieważ twój głos jest wyjątkowy. To on mnie tutaj przyciągnął.

― Myślisz, że w to uwierzę? Masz rację, chyba cię jednak zastrzelę.

Wywrócił oczami.

― Ludzie. Same problemy z wami. A jednak macie coś, co sam muszę mieć. Emocje. Bo to właśnie emocje ożywiają muzykę.

Kobieta w końcu opuściła broń, chyba ręce się jej zmęczyły. Pokręciła z niedowierzaniem głową, zmierzając w kierunku hotelowego telefonu.

― Może nie jesteś niebezpieczny ― powiedziała przez ramię ― ale jesteś szalony. Ochrona zaraz cię stąd weźmie i odprowadzą cię do twojego pokoju w psychiatryku.

― Hej! Jestem artystą, nie szaleńcem.

Teraz to ona wywróciła oczami.

― Jedno i to samo. ― Podniosła słuchawkę telefonu, ale zanim zdążyła się połączyć, Apollo pojawił się obok niej, wyłuskał ją jej z palców i odłożył na widełki. Ona patrzyła na niego ze zdumieniem, chyba jeszcze większym, niż gdy zobaczyli się po raz pierwszy. ― Jak? Ty... byłeś tam... a teraz jesteś... O, cholera, ja też jestem szalona.

Bóg zaprowadził ją na łóżko, posadził na nim i usiadł obok niej.

― Po pierwsze ― twoje przeklinanie mnie strasznie smuci. Po drugie ― każdy jest po części szalony. Nie oglądałaś nigdy „Alicji w Krainie Czarów"?

― Ale to jest prawdziwy świat ― zaprotestowała. ― Nie Kraina Czarów.

― Ech, na jedno wychodzi. Tutaj też zwierzęta mówią ludzkim głosem, tylko że nie są tak inteligentne. Obejrzyj sobie czasami TVN 24, to się przekonasz.

― Okej, daruj sobie. Zrozumiałam. Czyli... ty istniejesz. Ty i reszta bogów, i cały Olimp...

― Oj, zapomnijmy o nich. Skupmy się na tym, co ważne, czyli na emocjach.

― Ale... mam tyle pytań...

― Później mi je zadasz. Najpierw moja kolej. ― Apollo był już strasznie nakręcony, bo wiedział, że właśnie ona odpowie mu na dręczące go od zawsze pytania. Dzięki niej jego muzyka znów będzie najpiękniejsza na świecie i będzie mógł z czystym sumieniem pozbywać się jakiś tam nędznych Marsjaszy XXI wieku. Już niedługo.

Kobieta westchnęła, chowając głowę w dłoniach.

― Najpierw ten przeklęty złodziej, a potem ty. Los chyba chce mojej śmierci.

Apollo zmarszczył brwi.

― O czym ty mówisz? Jaki złodziej?

Popatrzyła na niego ze złością, wstała i podeszła do okna. Na zewnątrz, mimo późnej pory, wcale nie było cicho, co potwierdzał słyszany przez boga warkot silników oraz echo rozmów.

― Co cię to obchodzi, co? Przecież jesteś bogiem. Ludzkie sprawy są tylko ludzkimi sprawami, nieliczącymi się w świetle tysięcy lat waszego życia, prawda?

Wbił w nią zdziwiony wzrok, czekając na dalsze słowa, ale nie doczekał się. Stała wyprostowana, jednak głowę miała pochyloną w dół. Szyba była zaparowana, więc podniosła rękę i zaczęła rysować na niej jakieś znaczki. Potem jedynym ruchem wytarła ją, a w odbiciu zobaczył łzę, powoli spływającą po policzku. O co chodzi?

― Chcesz emocji? ― rozległo się po chwili.

Podniósł wzrok. Już myślał, że się nie odezwie i zastanawiał się, jak zmusić ją do mówienia. Już kiedyś próbował tortur, jednak uważał, że są zbyt męczące i wcale nieskuteczne. Artyści nie chcieli zdradzać swoich tajemnic. Wiedział, że naj nią także nie podziałałyby.

― Co? ― spytał.

Odwróciła się w jego kierunku.

― Chcesz emocji? Chcesz poznać tajniki mojego śpiewu? Pokażę ci je.

Pędzili oświetloną, niemal pustą drogą. Sława ― która w końcu podzieliła się z bogiem swoim imieniem ― zaciskała dłonie na kierownicy, patrząc w przednią szybę z wrogością, natomiast Apollo podziwiał oświetlone budynki, neonowe napisy i nielicznych ludzi, spacerujących chodnikiem. Nie odzywał się, co właśnie nie było do niego podobne, ale jego towarzyszka nie chciała z nim rozmawiać. Może dałoby się ją jakoś zmusić?

― Zaśpiewaj coś ― powiedział. ― Znam każdy numer na tym świecie, ale chciałby widzieć, jak wyszedłby w twoim wykonaniu.

Nie patrzyła na niego. Widział wahanie na jej twarzy, ale w końcu ustąpiła, a z jej ust popłynęły dźwięki tej samej piosenki, którą słyszał ostatnio.

― Wszyscy cierpimy z miłości. Wszyscy dźwigamy swój krzyż.

I nagle skupił swój wzrok na niej. Jej twarz zmieniała się, kiedy śpiewała. Widział na niej wszystkie emocje, które wyczuwał w piosence. W oczach zajaśniał smutek, zmarszczone brwi wyrażały gniew. Melodia płynęła spokojnie, niemal słyszalna w jej ustach. Kiedy ostatnie nuty dobiegły końca, zapytał:

― Jak ty to robisz? Wyglądasz, jakbyś przeżywała tę piosenkę, a ona nie jest nawet twoja!

― Nie wiem, jak możesz tego nie wiedzieć. Twoje Muzy ci tego nie powiedziały? Nigdy tego nie czułeś? Tak wielkiego szczęścia albo smutku, żeby o tym zaśpiewać?

― Chyba nie. Ale ja nie jestem człowiekiem.

Uniosła brew.

― Cóż, sprawię, że zaraz będziesz ― powiedziała z uśmiechem chochlika. ― Powiedz mi, czy możesz umrzeć w wyniku wypadku samochodowego?

― Nie wiem ― odparł Apollo z wahaniem. ― A... czemu pytasz?

― Zobaczysz.

I nagle wskazówka prędkościomierza skoczyła w prawo, a silnik jej sportowego auta zamruczał z zadowoleniem. Zadziorny uśmiech Sławy wyraźnie mówił, że zabawa dopiero się zaczynała. Boga wbiło w fotel, zaś jego żołądek poważnie zaprotestował, ale nie dawał po sobie niczego poznać. Przecież był nieśmiertelny. Taka przejażdżka raczej nie powinna go zabić. Za to, gdyby jednak doszło do wypadku, mogłaby ucierpieć jedyna osoba, która wiedziała jak ożywić piosenkę.

Samochód wyprzedzał wszystkie inne. Już pomijając prędkość, jaką rozwijał, Apollo zastanawiał się, co się stanie, jeśli wpadną w poślizg. To mogłoby być naprawdę niebezpieczne, zważywszy na śliskość powierzchni. A gdyby w dodatku nie udało jej się wyminąć któregoś z tych aut, które zdawały się ciągnąć w porównaniu z nimi?

Wyobraźnia to czasami przekleństwo, pomyślał bóg, czując dziwny ścisk w żołądku. Nie potrafił myśleć jasno. Czy to właśnie był strach?

― Boję się ― szepnął.

― Co?

― Boję się! Nie wiem, jak to robisz, ale chcę więcej!

Sława zaśmiała się, odrzucając głowę do tyłu.

― Pierwsza emocja za tobą. Strach odczuwa każdy, ale nie każdy potrafi go opanować. Właściwie to bez niego nie bylibyśmy ludźmi. To po głodzie najgorsze, ale najlepiej znane uczucie. Ale widać, że nie jesteś człowiekiem. Nikt nie lubi się bać.

― Już chyba ustaliliśmy, że nie jesteśmy normalni, tak? Co zaplanowałaś, o ile wyjdziemy z tej twojej jazdy żywi?

― To będzie niespodzianka.

I jakimś cudem, Apollo jej zaufał.

Muzyka klubowa od zawsze była najgorszym rodzajem muzyki, jaki wymyślili ludzie. Dlatego wchodząc do jednego z nich, skrzywił się paskudnie. W starym magazynie takim jak ten powinno niby być ciemno, brudno oraz zimno, jednak za sprawą panoszących się tutaj ludzi, temperatura sięgała chyba dwudziestu stopni. W dodatku panowała tu okropna duchota, której nie dało się znieść.

― Wiesz co? Już nigdy ci nie zaufam ― oświadczył, gdy tylko rozejrzał się wokół, rejestrując orgię, palarnię, kącik narkomanów, a zaraz obok nerdowskie kanapy (pewnie był tam punkt WiFi). Na środku zaś szalało stado małp, wykonując dzikie tańce, których nawet nie dało się porównać z prawdziwym tańcem. Apollo przechylił głowę, rejestrując trzy skaczące małolaty. Ich ubranie chyba służyło do pokazania, że kiedy skaczą, to skaczą ich całe ciała. Właściwie, to nawet interesujące...

― Apollo! ― Głos Sławy przywrócił go do rzeczywistości. ― Chodźmy zatańczyć!

I pociągnęła go w stronę parkietu.

Ponieważ nie wiedział, jak działa tańczenie w takim tłoku, obserwował ludzi dookoła i starał się robić to samo. Pomogła mu też Sława, kierując jego dłońmi. Na początku czuł się jak kłoda, ale kiedy zaczęła się ruszać, zamknęła oczy i pozwoliła sobie „płynąć", nagle zapragnął zrobić to samo. To tak, jakby przestała myśleć o problemach. Jakby śniła. To coś... innego. Tak więc postanowił zrobić tak samo. Starać się poczuć rytm klubowej muzyki i odpłynąć.

Nurt porwał go ze sobą. Wszystko zlało się ze sobą w piękny obraz. Tańczył, czuł, był. Ciekawe, jak się to nazywa? Po całym tym strachu, jaki czuł w samochodzie, dawał mu oczyszczenie. Pokochał to.

― Hej, łapiesz! ― krzyknęła do niego Sława, ocierając się o niego spoconym ciałem.

― Tak sądzę! ― odparł, łapiąc ją za biodra. Ona objęła go za kark i nachyliła do jego ucha.

― Chcę ci pokazać coś jeszcze ― powiedziała, nawet dość głośno, ale w takim hałasie brzmiało to jak szept.

Apollo kiwnął głową.

― Prowadź, mistrzyni. ― Uśmiechnął się szeroko.

Kiedy wyszli z klubu, nabrał do płuc powietrza i odetchnął.

― Taniec był fajny, ale muszę przyznać, że świeże powietrze jest lepsze.

Nie doczekawszy się odpowiedzi z jej strony, odwrócił się. Gdzie się podziała Sława? Przecież szła zaraz za nim!

― Sławo? Gdzie jesteś? Jeśli chcesz mnie znowu przestraszyć, to wiedz, że to nie działa!

Czekał na nią na chłodzie dobre pięć minut, poszedł do samochodu, znowu wrócił, a jej nie było. Postanowił zaczepić bramkarza.

― Hej, szukam takiej niskiej blondynki w czarnej kurtce.

Ten spojrzał na niego niemal z litością.

― Stary, przecież czarne kurtki są teraz bardzo modne. Połowa tych lasek ubiera się prawie tak samo. A blondynek przychodzą tu dziesiątki.

Apollo skrzywił się.

― Cudownie. To jak ja mam ją znaleźć?

― Może do niej zadzwoń? ― zaproponował ochroniarz.

― Zepsuła telefon.

― Sorry, stary. Musisz sobie jakoś poradzić. Ale wiesz co ― jak kocha, to wróci. ― Zarechotał nieco wrednie, po czym odwrócił się do jakiś ludzi, którzy chcieli przemknąć obok bramkarza, dopóki nie patrzył.

Apollo wrócił do klubu i zaczął chodzić wokół, pytając o Sławę. Nigdzie nie mógł jej znaleźć! I znowu coś czuł. To chyba... niepokój, chyba tak to się nazywało. Może specjalnie się schowała, licząc, że wywoła w nim jakąś reakcję?

Rozległ się strzał. Bóg spojrzał w stronę parkietu, skąd zaczęli uciekać ludzie. Muzyka ucichła, za to dało się słychać krzyki przerażonych ludzi oraz śmiech.

― Stać! Nikt nigdzie nie wyjdzie!

Po środku magazynu stał wysoki, chudy mężczyzna w płaszczu oraz masce. Jedną rękę trzymał w górze, ze skierowaną w dach (teraz już dziurawy) lufą pistoletu, zaś drugą obejmował za szyję Sławę. Kobieta nie wyglądała na wystraszoną, a wręcz przeciwnie ― wydawała się po prostu wściekła. Apollo dostrzegł w jej spojrzeniu jakiś błysk.

Może to ten złodziej, o którym wspominała? wpadło mu do głowy. Stał, rozglądając się i zauważając tego lekko wrednego bramkarza. O co tutaj znowu chodziło?

― Chcemy tylko, żeby ta kruszyna odpowiedziała na nasze pytania. Jeśli to zrobi, nic jej się nie stanie. Jeśli nie... cóż, któreś z was zginie. ― Wzruszył ramionami, opuszczając rękę z bronią i celując po kolei w ludzi. Ci rzucali się na ziemię, zasłaniając się ramionami, ale tym bandziorom udało się pochwycić kilku i przyciągnąć bliżej, żeby łatwiej się do nich celowało. ― No dobrze, moja droga, myślę, że nie ma po co przedłużać i psuć innym zabawę. Powiedz mi ładnie, gdzie twoje Aniołki ukryły syna naszego pana.

Aniołki? Anioły istnieją? Te skrzydlate bestie z nienastrojonymi harfami? Czy Sława też do nich należała? Teraz sam był ciekaw jej odpowiedzi, ale musiał najpierw ją wydostać z tego klubu.

― Uch, przydałby się teraz Ares ― mruknął, po czym teleportował się za plecami jednego z bramkarzy. ― I przydałyby się jakieś zasłony.

Mężczyzna odwrócił się w jego stronę, słysząc, jak do siebie mówi i spojrzał na niego zdziwiony. Zanim zdążył zareagować, bóg walnął go pięścią w twarz, pozbawiając przytomności, po czym teleportował się z nim prosto do jakiegoś aresztu. Po sekundzie znów znajdował się klubie, przy wejściu, którego pilnował. Otworzył drzwi, wyjrzał na zewnątrz i kazał ludziom po cichu wychodzić, póki nie zlatywały się żadne dziwne stworzenia, teoretycznie nieistniejące.

― Okej, kto teraz?

Pojawił się przy kolejnym strażniku. Spotkał go taki sam los, jak jego kolegi, zaś ludzie mogli uciekać. Nie mógł jednak ewakuować wszystkich niepostrzeżenie. Wciąż zostawali ci naprzeciwko ich „szefa" oraz trzymający na muszce niektórych biedaków. Co zrobić?

― Myślisz, że ci powiem, Potworze? ― sarknęła Sława. ― Możesz robić, co chcesz. Po tym, jak zabiłeś naszego złodzieja i przyniosłeś nam jego głowę, nic mnie nie ruszy. Możesz ich zabić. ― Wzruszyła ramionami, patrząc uparcie przed siebie. ― Nic mnie to nie obchodzi. Hej, a powiedzieć ci coś ciekawego?

I zaczęła bredzić coś o torturach, czego Apollowi nie chciało się słuchać, bo uznał to za dziwne. Zorientował się, że robiła to specjalnie, żeby dać mu więcej czasu! Musiał coś wymyślić.

Jedną z zalet bycia artystą jest oczywiście talent aktorski, którego bóg posiadał aż w nadmiarze. Plan zaczął się budować sam. Miał tylko nadzieję, że Sława go potem nie zabije.

Teleportował się do auta swojej mistrzyni od emocji, odpalił silnik i zdając się łut szczęścia, dodał gazu.

Samochód przebił się przez cienkie ściany magazynu, robiąc niesamowity huk. Opony ślizgały się po deskach.

― Który to był hamulec?!

Zaczął naciskać wszystkie pedały naraz, aż natrafił na ten właściwy, skręcając równocześnie kierownicą i stanął bokiem do mężczyzny w masce, Sławy oraz rzędu zakładników.

― Okej, Sławo, jestem. ― Apollo wysiadł z auta, niemal z nonszalancją zamykając drzwi, założył okulary przeciwsłoneczne i przeczesał faliste włosy. ― Co się tutaj dzieje? ― Rozłożył ramiona. ― Gdzie muzyka? Gdzie tańce?

Wszystkie spluwy skierowały się na niego. Sława patrzyła na niego nieco zdziwiona, ale nie tylko jej wzrok skierował się w stronę boga. Nawet „szef" wydawał się zdziwiony, chociaż jego twarzy nie było widać pod maską. Jednakże jego towarzyszka nie traciła czasu. Korzystając z chwili zaskoczenia, zgięła się w pół, przerzucając nad sobą mężczyznę, wyrwała mu ręki broń i przystawiła mu ją do karku. Wszyscy wokół zamarli.

― Puśćcie tych ludzi, inaczej on zginie ― wysyczała.

Mięśniaki popatrzyli po sobie.

― No już ― dodał Apollo. Teleportował się za dwóch z nich i obił ich głowy razem. Padli na ziemię jak muchy, a reszta odwróciła się w jego stronę, celując do niego z broni. ― Oj, chłopaki, co wy? Już raz do mnie dzisiaj celowali! Wiecie, artyści zawsze mają najgorzej. Co by nie zrobili, ktoś będzie niezadowolony z ich pracy. Ja chcę tylko się dowiedzieć, jak poprawić swoją muzykę. Czy to dużo? No, czy to dużo, ja się pytam!

W czasie, gdy on bredził, Sława znokautowała „szefa" i wepchnęła do samochodu. Wsiadła za kierownicę, po czym wcisnęła klakson. Wszystkie spojrzenia skierowały się w jej stronę, Apollo znów się teleportował, powalając trzech na raz.

Rekord!

Został tylko jeden, jak to ich ta niebezpieczna kobietka nazwała ― Potwór. Bóg uśmiechnął się do niego promiennie, a ten rzucił broń i wybiegł jednym z wyjść, które artysta otworzył ludziom.

― No ― powiedział zakładnikom ― to chyba koniec. Nie ma za co.

I teleportował się do samochodu. Sława wcisnęła gaz i wyjechała z piskiem opon.

Rzucił się na łóżko, kiedy tylko znaleźli się w pokoju hotelowym Sławy. Z jego ust wydobyło się westchnienie ulgi.

― Dosyć emocji jak na jeden dzień? ― spytała go z uśmiechem kobieta, mijając go i znikając w łazience.

― No raczej! Ale nadal nie wiem, jak ty śpiewasz tak cudownie emocjonalnie.

Jej głowa wychynęła zza progu.

― Myślałam, że się domyślisz.

Rozpuściła włosy i znów zniknęła. Apollo uniósł brew.

― Nadal nie jestem człowiekiem, mimo wszytko. Może tylko wy to potraficie ― zastanawiał się głośno.

― Możliwe. W końcu jesteśmy o wiele bardziej krusi niż wy, żyjemy krócej, więc przeżywamy wszystko mocniej.

I tak przeszli do sprawy, która niezwykle go nurtowała, a o której nie chciał rozmawiać przy tym związanym Potworze, czy jak można na niego mówić. Odstawili go do jakiegoś niby-aresztu, chociaż nikogo tam nie było.

― To jesteś człowiekiem czy nie? ― spytał. ― O co chodziło z tymi Aniołami? I złodziejem?

Długo trwała cisza, przerywana jedynie szumem prysznica, ale w końcu Sława wyszła z łazienki w piżamie i z westchnieniem usiadła obok niego.

― To skomplikowane. Anioły i Potwory... to nic biblijnego. Oni są trochę jak bogowie, pomijając teleportację i nieśmiertelność. I atrybuty. Aniołowie chronią ten świat przed Potworami, a Potwory przed Aniołami. Zależy, po której stronie stoisz. Ja widzę więcej krzywdy ze strony Potworów, więc dołączyłam do Aniołów, mimo że sama nie jestem jednym z nich. Nadążasz?

― Chyba ― stwierdził Apollo i oparł się na łokciu. ― Nigdy o czymś takim nie słyszałem.

― Ta, ja przez pół życia również żyłam w nieświadomości i w sumie trafiłam na nich przypadkiem.

― Więc jesteś człowiekiem ― upewnił się. Kiwnęła głową. ― Wytłumacz mi, co się działo w tym klubie.

― Ostatnio Potwory zrobiły się agresywne. Musieliśmy coś zrobić, bo ginęli przez to niewinni ludzie. Więc porwaliśmy syna przywódcy i zażądaliśmy spokoju. Ale okazało się, że to ich tylko rozwścieczyło. Zaczęli uparcie szukać naszych szpiegów i złodziei, mordować ich. Głowę jednego z nich znalazłam ostatnio u siebie w domu. Dlatego musiałam przenieść się tutaj, dopóki nie znajdą mi lepszej kryjówki. Mój Stróż jest na mnie wściekły, bo nie chcę się ukryć w bazie głównej, ale tam nigdy nie miałabym prywatności. Nie wiedzieliśmy co robić, bo zdawało się, że te gnidy są wszędzie. Gdybym porwała jednego Potwora, moglibyśmy zyskać przewagę. A wtedy ty wyskoczyłeś zza tych zasłon. Wiedziałam, że jeśli odpowiednio cię nakieruję, uda mi się porwać jednego z najgorszych z nich. Śledził mnie od jakiegoś czasu, wystarczyło narobić trochę hałasu, od razu się zjawili. A że miałam boga pod ręką, złapanie go wydawało się błahostką.

― Byłem przynętą?!

― Nie, raczej moim prywatnym rekinem ― odparła z delikatnym uśmiechem. ― Dziękuję.

― Wiesz co? To okrutne! Mogłem tam zginąć! Przez ciebie i twoje misje! Powinienem cię teraz zesłać do Tartaru. ― Zaczął krążyć po pokoju, czując gorąc. ― Chyba jestem wściekły.

― I widzisz? To kolejne cudowne uczucie! ― zawołała Sława. ― Dobrze, a więc teraz coś zaśpiewaj z myślą, że jesteś wściekły i smutno ci z powodu tego, jak cię wykorzystałam.

Apollo zmarszczył brwi, przywołał do siebie gitarę (czasy się zmieniły, a więc i instrumenty) i zaczął grać. Po chwili zaczął również śpiewać, przypominając sobie cały wieczór. Zorientował się... że to właśnie to. Wspomnienia!

To wspomnienia dają emocje, a emocje dają piękne dźwięki!

― Teraz już na pewno pokonam każdego Marsjasza ― szepnął z satysfakcją i uśmiechnął się do Sławy. Ona, ukryta już pod kołdrą zdawała się przysypiać. ― To może zanim uśniesz, zaśpiewamy razem? Ostatni raz?

I zaśpiewali. Zaśpiewali tak pięknie, że anielskie chóry mogłyby im zazdrościć. Przynajmniej tak sądził Apollo, gdy kończyli, a ostatnie słowa ich piosenki rozbrzmiewały echem w pokoju 237.

Zaufaj mi...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top