Rozdział 7
Debbie wprost nie mogła w to uwierzyć. Wpatrywała się w stronę internetową Manhattan's Skylight jakby myślała, że pod wpływem jej spojrzenia artykuł zniknie. Tak się oczywiście nie stało. Tekst ciągle tam był i to na pierwszej stronie, z dużym i krzykliwym nagłówkiem, którego nie sposób nie zauważyć. Szatynka nie rozumiała jak do tego doszło. Przecież nawet nie wysłała Leo tego cholernego zdjęcia! Nie zrobiła absolutnie nic, żeby mu w tym pomóc. No może przekazała informacje o monitoringu prowadzącym do lombardu, ale to wszystko. Skąd on się dowiedział o ciele?!
Dee po raz kolejny przeczytała artykuł. Starała się przekonać, że wcale nie jest źle. Media, a konkretnie Leo dowiedzieli się o zabitym studencie. Na szczęście nie znalazła ani jednej wzmianki o przypince Art. Może o tym nie wiedzieli? Za to doskonale zdawali sobie sprawę z powiązania obrazu i ciała. Mimowolnie zaczęła się zastanawiać czy James uzna, że to ona sprzedała informacje prasie. Jednak nawet gdyby chciała, nie miała jak się z nim skontaktować. Nie mogła w żaden sposób wyprowadzić go z błędu.
W końcu odważyła się wejść w wiadomości. Wczorajszego dnia stanowczo tego unikała ze względu na Leo, a żeby uwiarygodnić pozory nie odpisywała nikomu. Podejrzewała, że dziennikarz porozmawia ze swoim chłopakiem. Za to Kevin prawdopodobnie będzie próbował się z nią skontaktować. Jak mu się to nie uda, pewnie zaalarmuje Sophie. Przyjaciółka z kolei zadzwoni do Ryana... Ten łańcuch był przeraźliwie niewygodną sprawą. Nie odbierając telefonu od jednej osoby, mogła zaalarmować przyjaciółkę, chłopaka i dobrego znajomego. Świetnie, stwierdziła z sarkazmem.
Ku swojej uldze nie zauważyła ani jednej wiadomości czy połączenia od Ryana. Za to kilkanaście połączeń od Sophie i strasznie długi spam w wiadomościach. Kevin był nieco mniej nachalny, ale też pytał się czy wszystko w porządku. Najbardziej taktowy był Leo. Napisał trzy wiadomości i dał spokój. Być może dlatego że znali się najkrócej. Pewnie nie chciał jej do siebie zrażać. Na początku każdej znajomości było coś w rodzaju okresu próbnego, kiedy nie do końca ufasz tej osobie, ale dajesz jej szansę.
Po krótkim namyśle postanowiła zadzwonić do dziennikarza. Niestety nie odbierał. Napisała mu wiadomość z przeprosinami i zwięzłym wyjaśnieniem, że na śmierć o tym zapomniała, a cały wieczór siedziała nad książkami do kolokwium. Wysłała też wiadomości do Kevina i Sophie, żeby się nie martwili. Na koniec zdecydowała się zadzwonić do Ryana.
- Cześć, skarbie- odebrał po chwili jej chłopak.- Stało się coś wczoraj wieczorem? Sophie dzwoniła do mnie kilkanaście razy, ale miałem rozładowany telefon i dopiero przed chwilą zauważyłem połączenia.
- Hej- mruknęła z roztargnieniem.- Właśnie zastanawiałam się czy Sophie wciągnęła cię w misję ratunkową. Przepraszam za nią.
- Nie musisz. Sophie jest... Lekko szalona- odparł Ryan ze zrozumieniem.- Uwielbia rozdmuchiwać pewne sprawy i robić z tego aferę. Zdążyłem to już zauważyć.
Szatynka uśmiechnęła się i nieznacznie odetchnęła z ulgą. W sumie poznanie ich ze sobą wyszło wszystkim na dobre.
- Te kilkanaście połączeń to wynik nie odpisania na wiadomość znajomego. To i tak mało w porównaniu z tym co ja mam. W sumie chciałam się tylko upewnić czy nie zorganizowano moich poszukiwań.
Ryan zaśmiał się.
- Zobaczymy się dzisiaj?
- Chętnie- przytaknęła szybko Debbie, bo naprawdę miała ochotę się z nim spotkać. Dopiero po chwili o czymś sobie przypomniała.- Czekaj. Czy my za chwilę nie mamy zająć teatralnych?
- Tak, mamy. Właśnie zastanawiałem się czy o tym pamiętasz. Porozmawiamy jak się spotkamy. Pewnie musisz się jeszcze przygotować do wyjścia. Do zobaczenia.
Szatynka szybko się rozłączyła. Zerwała się z łóżka jak oparzona. Ton Ryana był taki beztroski z nutką rozbawienia, ale on nie musiał przejmować się makijażem czy fryzurą. Ubiorem też w sumie niespecjalnie się przejmował. Faceci zdecydowanie mieli łatwiejsze życie. Debbie musiała się pospieszyć. Przecież ledwie wstała z łóżka, żeby zjeść śniadanie. Miała jeszcze tyle rzeczy do zrobienia!
*****
Debbie ledwie zdążyła. Niemal równocześnie z jej wejściem do auli, odezwała się Brigitte.
- Stop! Teraz chcę zobaczyć Debbie i Ryana. Scena w areszcie, tylko wasza dwójka- powiedziała profesorka z uśmiechem. Tym razem miała na sobie wielki plażowy kapelusz, kolorową koszulę i zwykłą czarną, długą spódnicę.
Szatynka pomachała do chłopaka z uśmiechem. Wiedziała, że jak wejdzie na scenę, będzie musiała od razu grać. W tej sztuce nie było miejsca na zwyczajny uśmiech, nawet na próbie. Ryan odpowiedział jej tym samym, choć nie odezwał się ani słowem.
- Chcę się z nim zobaczyć- oznajmiła stanowczo, krzyżując ramiona na piersi. Błyskawicznie i bez większych problemów weszła w rolę kobiety, której ukochany siedział w areszcie.
- Chciałbym ci pomóc, ale to nie jest takie łatwe- odparł Ryan bezradnie.- Dopiero po precesie będzie można go odwiedzać. Jak już... Wiesz co się stanie.
- Nie, wcale nie wiem. On tego nie zrobił, a wy już zakładacie, że wróci do aresztu. To nie jest sprawiedliwe.
- Nie powinienem ci tego mówić, ale zrobię wyjątek. Dla ciebie- rzucił Ryan, ściszając głos.- Znaleziono dowody, wystarczająco obciążające. Wiem, że to jest dla ciebie trudne, ale... Skazanie go to jedynie kwestia czasu.
- Nie wierzę ci!- krzyknęła Debbie.- Nie można mieć dowodów na zbrodnię, której nie popełnił! Nie wiem o co chodzi, ale...
Przerwał jej dzwonek telefonu, dochodzący ze sceny. Szatynka już miała przed oczami święcie oburzoną Brigitte, która robi im wykład o profesjonalizmie. Jednak ku jej wielkiemu zaskoczeniu okazało się, że osobą, której dzwonił telefon była właśnie ekscentryczna wykładowczyni.
- Dziesięć minut przerwy. Potem wrócimy do tej sceny. Przepraszam was bardzo, ale to naprawdę ważny telefon.
Ryan uśmiechnął się w ten swój typowy czarujący sposób, po czym złapał ją w talii i przyciągnął do siebie. Szatynka objęła go są szyję i pocałowała krótko, nie pozwalając mu pogłębić pocałunku. Przecież ciągle znajdowali się na scenie. Chociaż większość osób zajmowało się swoimi sprawami i tak byli na widoku, co było trochę krępujące.
- Już myślałem, że nie zdążysz. Weszłaś dosłownie w ostatnim momencie.
- Ale mi się udało. Chodźmy na widownię.
- Chcesz wyjaśnić swoje rzekome zaginięcie?- spytał z lekkim rozbawieniem.
Dla niego to może i było zabawne, ale nie dla niej. Będzie musiała się przed nimi tłumaczyć jakby co najmniej zrobiła coś złego, a ona po prostu wyłączyła telefon, żeby się w spokoju pouczyć.
- Chyba powinnam.
Blondyn nie oponował. Jak zawsze nie pofatygował się do schodów, tylko zeskoczył ze sceny. Wyciągnął dłoń w jej kierunku. Debbie chwyciła ją i z drobną pomocą zeszła ze sceny. Na widowni czekali na nią Sophie i Kevin. Blondynka miała lekko przymrużone ze złości powieki i zaciśnięte usta, tylko to zdradzało jej emocje. Kevin miał bardzo neutralny wyraz twarzy, nawet się lekko uśmiechał. Pewnie uznał, że czasami zdarza się nie odbierać telefonu i nie ma co robić z tego powodu afery. Szkoda, że Sophie tak nie uważała.
- Cześć. Jak widzicie, jestem cała i zdrowa. Nic mi nie jest. Nie zaginęłam i nikt mnie nie porwał.
- Jak mogłaś wczoraj nie odbierać, Dee?! Martwiliśmy się!
Kevin skinieniem głowy wskazał na blondynkę. Debbie zrozumiałe aluzję. Ona mówi za siebie, chociaż w liczbie mnogiej.
- Wiem, przepraszam. Jednak nie uważam, że jestem winna. Chciałam po prostu w spokoju pouczyć się do zbliżającego kolokwium i wyłączyłam telefon. Koniec historii.
- Napędziłaś nam takiego stracha przez kolokwium?!- rzuciła z niedowierzaniem przyjaciółka. W przeciwieństwie do niej, Sophie bagatelizowała takie sprawy jak kolokwia. W żaden sposób się tym nie przejmowała. Traktowała to jako utrapienie, odciąganie jej od bardzo bogatego życia towarzyskiego.
- Odpuść jej, Soph. Każdemu się zdarza. Też czasami irytują mnie powiadomienia- wtrącił Kevin.- Widzieliście artykuł Leo na stronie internetowej Skylight?
Zmiana tematu przez Kevina nie była zbyt subtelna, ale skuteczna. Sophie natychmiast się ożywiła. Debbie dostrzegła szansę, żeby poznać źródło dziennikarza.
- Przekaż proszę Leo, że świetnie pisze. Ciekawy tekst. Co za sytuacja. Najpierw obraz, teraz zwłoki, a właściwie morderstwo. Kto by się tego spodziewał? Jeszcze na naszej uczelni!
- Bardzo mnie ciekawi jakim cudem dowiadujemy się tego z gazet- wtrącił Ryan.- Nie wiem jak oni wynieśli ciało tak, że nikt ich nie widział.
- Tutaj się mylisz. Ktoś ich widział- zauważyła Sophie z uśmiechem.- Nasza Dee. Nie mówiła ci o tym?
Ryan spojrzał na nią z ciekawością. Wcale nie był zły, że mu o tym nie wspomniała.
- Jakoś wyleciało mi to z głowy- przyznała szatynka.- Ale nie widziałam nic konkretnego.
Szatynka starała się zachować uśmiech. Nie lubiła kłamać, ale nie chciała też powiedzieć prawdy. Jak to brzmiało? Wpadła na pewnego faceta, chwilę sobie z nim porozmawiała, gość ją ewidentnie podrywał i też wizualnie jej się podobał. Jednak do niczego nie doszło, a o tym że jest policjantem dowiedziała się później. Nie ma opcji, że powie to głośno. Nawet w jej głowie to brzmiało absurdalnie.
- Opowiedz co widziałaś- poprosił Kevin z kiepsko ukrywaną ciekawością.
- No więc...- zaczęła Debbie, robiąc pauzę, żeby zebrać myśli. Musiała wymyślić wiarygodną wymówkę.- Byłam spóźniona. Wchodząc do Art głównym wejściem, zauważyłam stojący przed uczelnią radiowóz i dwójkę policjantów. Tylko tyle zobaczyłam. Nie wiem gdzie poszli, ani co robili, bo śpieszyłam się na zajęcia.
- A po drodze nie widziałaś niczego?
- Nie. Mówiłam, że to nic konkretnego. Leo ma jakieś kontakty w policji czy co? Skąd on się dowiedział o ciele?- spytała szatynka, zręcznie przekierowując temat na właściwe tory.
- Wiesz, że zadałem mu dokładnie to samo pytanie, jak dowiedziałem się o temacie? W każdym razie masz rację. Przycisnął kogoś z policji.
- Przycisnął? Co masz na myśli?- mruknęła blondynka.
- Drobny szantaż. Tylko proszę, zachowajcie to dla siebie- odpowiedział Kevin, konspiracyjnie ściszając głos.
- Nie musisz się o to martwić. Jesteś w kręgu zaufanych osób. Czy ktokolwiek z nas mógłby zaszkodzić Leo? Nie sądzę- stwierdziła Sophie, odrzucając kosmyk włosów za ucho.
Chociaż Debbie nic nie zrobiła, czuła się jak zdrajczyni. Nie powiedziała im o zwłokach, chociaż wiedziała o tym wcześniej. Jedynie wspominała trochę Ryanowi, ale nic konkretnego. Same ogólniki. Dzięki temu nie zwrócił uwagi na fakt, że wiedziała o zwłokach przed prasą. Ta sytuacja wcale jej się nie podobała.
- Wracamy do sceny w areszcie! Koniec przerwy!- poinformowała Brigitte, wchodząc na scenę. Ciągle miała na sobie ten wielki idiotyczny kapelusz, który w założeniu chronił przed słońcem. Tylko po co miała go w budynku?
*****
Po próbie Debbie przeprosiła Ryana, Sophie i Kevina. Musiała jechać do galerii. Luke napisał do niej wiadomość, że mają kilka spraw do załatwienia. Tego typu wiadomości sprowadzały się do jednej rzeczy: miała przyjechać. Tuż po wejściu do galerii przywitała ją zadowolona z siebie Hartley. Dziewczyna wręczyła jej swój telefon.
- Dobrze, że jesteś. Zobacz to. Nie miałam jak ci pokazać profilu bez publikowania go. Wiesz jak to działa. Wrzuciłam zaledwie kilka zdjęć. Masz jakieś zastrzeżenia czy sugestie?- zapytała dziewczyna.
Szatynka wzięła od niej urządzenie i dokładnie przejrzała profil. Absolutnie nie miała się do czego przyczepić. Na profilu widniało kilka zdjęć. Godziny otwarcia, kilka obrazów razem z pracownikami. Było jak najbardziej w porządku, chociaż niewątpliwie jeszcze wielu zdjęć czy informacji o nowej wystawie. Ale to nie należało do obowiązków recepcjonistki. Po prostu musieli wziąć się z Luke'iem ostro za organizację.
- Jest super. Dobra robota. Proponuję wrzucić w najbliższym czasie jakąś zapowiedź nowej wystawy. Pomogę ci z tym jak będziemy mieć konkrety albo co najmniej jeden obraz.
- Jasne. Nie zatrzymuję cię, bo Luke prosił, żebyś natychmiast do niego przyszła. Przed wyjściem zgłoś się do mnie. W końcu też tutaj pracujesz. Musisz być na przynajmniej jednym zdjęciu.
Debbie skinęła głową. Udała się do sali konferencyjnej. Tam zastała Luke'a, który uśmiechnął się na jej widok.
- Hej, Dee. Wybacz, że cię tutaj ściągnąłem. Po prostu z Benjaminem nie da się porozmawiać na tematy związane z technologią. Zrobiłem prezentację dotyczącą nowej wystawy, żebyśmy mogli pokazać ją artystom.
Luke i to jego zaangażowanie. Mimo kompletnego braku doświadczenia, a może właśnie z tego powodu, angażował się aż do przesady. Robił wszystko na dwieście procent. Starał się, żeby było idealnie. Jej wujek nie mógłby znaleźć lepszej pomocy. Początkowo to jej oferował to stanowisko. Odmówiła ze względu na studia. Nie miałaby czasu na pogodzenie pracy na pełen etat i studiów.
- Dobrze, że o tym pomyślałeś. Najwyższy czas znaleźć artystów. Jeszcze nie mamy żadnego obrazu do wystawy.
- Ale zanim przejdziemy do prezentacji... Mogę cię o coś zapytać?- spytał z widocznym zdenerwowaniem asystent.
Szatynka przytaknęła. Była ciekawa, co wprawiło go w taki nastrój. Rzadko kiedy można było zobaczyć jak się stresuje.
- Widziałaś ten artykuł o zwłokach znalezionych na uczelni, prawda? O ile się nie mylę, to tam studiujesz- powiedział Luke.
- Tak, studiuję w Art. I owszem, czytałam ten artykuł.
Temat wraca jak pieprzony bumerang, pomyślała z przekąsem. Nic dziwnego. Niestety obracała się w środowisku, który uwielbiało tego rodzaju nowinki, a przynajmniej chętnie o tym rozmawiało.
- To prawda, że... Ten krwawy obraz i tamten student... To jego krew? Ktoś go zabił dla namalowania tego obrazu?
Szatynka zauważyła, że Luke nieznacznie zbladł. W pierwszej chwili ta informacja również dla niej była szokiem. Po co takie okrucieństwo? Przecież równie dobrze obraz można byłoby namalować, używając zwykłej czerwonej farby.
- To pewne. To jego krew. Zrobiono stosowne testy. Niestety na drugie pytanie nie jestem w stanie odpowiedzieć. Nie wiem kto to zrobił, ani tym bardziej dlaczego. Wiem równie mało, co ty, a i tak nie mieści mi się to w głowie- odparła szczerze, wzruszając ramionami.
- Myślisz że dojdzie do następnego morderstwa?
Zapadła cisza. W głębi duszy obydwoje zadawali sobie to pytanie i żadne z nich nie znało na nie odpowiedzi. Takie okrucieństwo w jakimkolwiek celu było dla nich czymś niepojętym, całkowicie niezrozumiałym.
*****
Foster w żaden sposób nie skwitował zdecydowanie zbyt długiego, gniewnego wywodu swojej partnerki. Praca z Martin była wyjątkowo trudna. Może i była kompetentna i szybko łączyła fakty, ale miała też trudny charakter i wręcz niewyobrażalne pokłady przekleństw. Jej humor potrafił zmienić się w ułamku sekundy, oscylując pomiędzy złością, a niepewnością. Może faktycznie powinna odwiedzić specjalistę? Nigdy jej tego głośno nie zasugerował, choć może powinien.
- Powiesz coś, do diabła?- zapytała Corrie, krzyżując ramiona. Obrzuciła go wściekłym spojrzeniem.
- Chcesz działać, więc proszę bardzo. Mamy wyniki sekcji zwłok, na którą tak długo czekaliśmy. Czas je poznać.
Policjantka pewnie protestowałaby, gdyby nie to, że byli przed budynkiem kostnicy przy Morris Avenue. Wbrew pozorom złość całkowicie jej nie zaślepiła. Potrafiła zamilknąć i skupić się na pracy, co bardzo mu odpowiadało.
- Wrócimy do tematu- zapowiedziała, po czym poszła przodem. James ruszył za nią. Weszli głównym wejściem. Ich oczom ukazało się chłodne, oświetlone białym światłem wnętrze. Mieli przed sobą coś na kształt recepcji z cerberem w postaci pulchnej kobiety w krzykliwych różowych oprawkach. Jeszcze nie zdążyli się odezwać, a kobieta już obrzuciła ich nieprzychylnym spojrzeniem.- Dzień dobry, jesteśmy z policji. Chcemy porozmawiać z koronerem zajmującym się zwłokami z uniwersytetu. Z pewnością pani wie o co chodzi.
Obydwoje pokazali swoje odznaki. Spojrzenie kobiety momentalnie złagodniało, już nie było do nich tak wrogo nastawiona.
- Zawołam koroner Shirę Kenneth. Proszę tutaj poczekać.
- Właściwie- wtrącił James, któremu przyszedł do głowy ciekawy pomysł.- Sami możemy do niej pójść. Proszę nam tylko wskazać drogę. I tak musimy zobaczyć ciało na własne oczy.
- Rozumiem, chociaż... Nie chcecie państwo tego robić. Nie chodzi o żadne obiekcje prawne tylko... To ciało ma już kilka dni. Może nie być w dobrym stanie. To znaczy, na pewno jest źle. Procesy rozkładu... Na pewno państwo tego chcą?
Ostrzeżenie recepcjonistki było całkiem trafne. Jednak James ciągle chciał zobaczyć reakcję nowej policjantki na ciało, będące nawet w zaawansowanym stadium rozkładu. Jak zniesie taki widok?
Kobieta wskazała im konkretne drzwi. Corrie ponownie poszła przodem. Zapukała do drzwi, ale zanim ktokolwiek zdążyłby je otworzyć, sama to zrobiła. Zobaczyli stół sekcyjny z bladym, zielonkawym denatem, który był miał w klatce piersiowej rozcięcie w kształcie litery "y". Twarz tej osoby była potwornie zmasakrowana. Prawa część twarzy była zapadnięta i spłaszczona, pokryta zaschniętą krwią. Na oko Jamesa ta kobieta, stwierdził tak na podstawie długich włosów, spadła z dużej wysokości właśnie na ten policzek. Niewątpliwie obraz był masakryczny. Z ciekawością spojrzał na swoją partnerką. Martin jedynie skrzywiła się z niesmakiem. Nie okazała po sobie żadnych innych emocji. Nie zemdlała, ani nawet nie zbladła, również nie zwróciła śniadanie. Nieźle, skonstatował w myślach.
- Tutaj nie można wchodzić- zwróciła uwagę całkiem młoda, zgrabna kobieta. Miał jasno brązowe włosy i jasne oczy. Szybko zakryła ciało.
- Jesteśmy z policji. Przyszliśmy w sprawie zwłok z uniwersytetu. Chcemy poznać wyniki autopsji- oznajmiła Corrie. Policjantka nawet nie dała po sobie poznać, że przeszkadza jej okropny zapach rozkładającego się ciała pomieszany z chemicznymi specyfikami.
- Wejdźcie do gabinetu naprzeciwko. Zaraz do was przyjdę- powiadomiła niejaka Shira Kenneth. Swoją drogą, miała bardzo oryginalne i rzadko spotykane imię.
Naprzeciwko zastali zwyczajny, bezosobowy gabinet. Sprawiał tak samo posępne wrażenie jak cały ten budynek. Przynajmniej nie mieli wątpliwej jakości towarzystwa w postaci trupa. W tym gabinecie na szczęście nie było stołu sekcyjnego.
- Dzień dobry, nazywam się Shira Kenneth. W imieniu szefostwa przepraszam za niedogodnienia- powiedziała szatynka, wchodząc do gabinetu. Foster zauważył, że pozbyła się zakrwawionych rękawiczek.
- Mówi pani o zdecydowanie zbyt długim czasie wykonywania autopsji?- rzucił James.- Cztery dni to jakiś żart. Zwłaszcza, że sprawa na pierwszy rzut oka przypomina morderstwo.
- Proszę mi uwierzyć, to nie moja wina. Opróżnienie wiązało się z innym koronerem. Ja tylko przejęłam ledwie zaczętą autopsję i doprowadziłam ją do końca najszybciej jak to było możliwe. Czytali państwo dokumenty wysłane na komisariat?
- Chcemy usłyszeć to od pani. Najpiej z tłumaczeniem. Nie jesteśmy ekspertami w tej dziedzinie- odpowiedziała Martin.
Koroner skinęła głową.
- Zacznę od braku plam opadowych, co oznacza, że zginął od strzału, a gwoli ścisłości od ostrzałów. Liczba mnoga jest tutaj, jak sądzę, istotna. Pierwszy pocisk przeszedł poniżej mostka, koło trzustki na wylot. Drugi wywołał więcej szkód, uderzając nieco wyżej w żebra po prawej stronie, co spowodowało przebiecie, a następnie zapadnięcie się płuca. Ta kula również przeszła na wylot. Trzecia utknęła w tkance poniżej obojczyka. Tutaj zaczynają się pewne... Anomalie.
- To znaczy?- zapytał James. Podejrzewał, że chodziło o ślady wyjęcia kuli, które pokazała mu Scarrow.
- Chodzi o nieregularne granice rany, bo... Kula została wyciągnięta. Zabójca zrobił pionowe nacięcie, po czym z pomocą tego samego noża oraz jakiegoś mniejszego, bardziej precyzyjnego narzędzia wyciągnął kulę.
Nie znaleziono jej na miejscu zbrodni, pomyślał Foster. Morderca zabrał dowód ze sobą, tak jak i wszystkie pozostałe kule oraz łuski.
- Co może nam pani powiedzieć o narzędziach oraz broni?- spytała Corrie.
- Obawiam się, że nic to państwu nie da. Niewątpliwie była to broń kaliber dziewięć milimetrów. To jeden z najbardziej powszechnych kalibrów. Bez pocisku czy łuski nie jestem wam w stanie powiedzieć nic więcej- wyjaśniła Shira.- O narzędziach mogę powiedzieć tyle, że to nóż był porządnie naostrzony. Poza tym użył najprawdopodobniej pęsety. Na to wskazują ślady na mięśniach czy kościach, a właściwie ich brak. Pęseta nie zostawiła praktycznie żadnych, ale nóż jak najbardziej. No i kulę wyciągnął już po śmierci, nie mam co do tego wątpliwości.
Shira urwała na moment, spoglądając na nich swoimi jasnymi oczami. Jej monolog w dużym uproszczeniu sprowadzał się do tego, co powiedziała mu techniczka Mistle Scarrow.
- Jest jeszcze coś. Zanim denat został zabity pobrano mu krew. Widać dobrze zachowane ślady na zgięciu lewej ręki. Prawdopodobnie zrobiono to na chwilę przed śmiercią. Czy mają państwo jakieś pytania? Z mojej strony myślę, że to wszystko.
- Żadnego materiału biologicznego?- spytała Martin z niedowierzaniem.
- Niestety.
- Dziękujemy- powiedział James, udając się w kierunku wyjścia.
Liczył, że sekcja powie im coś więcej. Po cichu nawet miał nadzieję na materiał biologiczny. To był najlepszy z możliwych tropów. Od początku wiedział, że ta sprawa jest zagmatwana. Nie wiedział tylko do jakiego stopnia.
- Jakieś wnioski?- zapytał Foster po wyjściu z kostnicy. Nic nie mógł poradzić na to, że nie lubił tego posępnego miejsca obcowania ze śmiercią.
Corrie milczała, ale jej wyraz twarzy wskazywał na to, że intensywnie myślała. Przetwarzała nowe informacje.
- Mamy do czynienia z kimś, kto solidnie zaciera ślady. Nie wiem czy coś nam to da, ale... Możemy sprawdzić punkty pobrań krwi.
Dobry pomysł, stwierdził w myślach. Głośno nie zamierzał jej chwalić. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
- Myślisz, że to ktoś z personelu? Warto sprawdzić ten trop i ty się tym zajmiesz- mruknął James.
- Ja?! Kurwa, nie mów, że idziesz zabawiać się z tą studentką!- syknęła Corrie, mrużąc oczy ze złości.
Foster przewrócił oczami. No i wracała narwana nastolatka. Wolał ją w roli profesjonalnej policjantki. Wtedy była zdecydowanie dużo bardziej znośna.
- Nie. Gdybyś dała mi skończyć myśl, dowiedziałabyś się, że do ciebie dołączę. Ale najpierw załatwię inną sprawę.
- Niby jaką? Co jest ważniejsze od śledztwa?
- Muszę dowiedzieć się, kto sypnął informacjami do prasy. Mam pewne podejrzenia- odpowiedział Foster.- Zanim dowiemy się czegokolwiek więcej chcę mieć pewność, że nasze postępy nie wypłyną do internetu.
Corrie skinęła głową ze zrozumieniem. Jej spojrzenie znacząco się ociepliło.
- Myślisz, że to ktoś z komisariatu? Bo ja myślę, że tak... To ten narwany rudzielec z biura? Wiedziałam, że coś z nim jest nie tak- stwierdziła policjantka.
- Nie chodzi o niego... Widzisz popełniłem błąd. Nie wiem dlaczego. Teraz muszę go naprawić- rzucił James.
Nic więcej jej nie powiedział. Bo co miał zrobić? Przyznać, że podzielił się poufnymi informacjami z osobą, która zdecydowanie nie powinna ich mieć? A może, że to właśnie ta osoba sprzedała nowinki prasie? Nie byle jakiej, nawiasem mówiąc, tylko Manhattan's Skylight. Jednej z największych redakcji w Nowym Jorku. Foster nie podejrzewał, że jego działania mogą mieć tak fatalne skutki. Nawet Corrie nie wkurzyła go do tego stopnia. Bo najbardziej nie znosił donoszenia informacji prasie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top