Rozdział 26
Dee przyjechała do galerii natychmiast po telefonie od Benjamina. To znaczy na tyle szybko, na ile pozwalało metro. Po drodze zadzwoniła do Jamesa. Pewnie ktoś już dzwonił po policję, ale lepiej zadzwonić bezpośrednio do osoby, która prowadzi śledztwo. Sformułowanie "krwawy obraz" było wystarczająco wymowne. Miała tylko nadzieję, że nikomu nic się nie stało. Jeśli do czegoś by doszło... Wujek by jej o tym powiedział, prawda? Oby.
Z oczywistych względów szatynka zignorowała nieodebrane połączenia od Ryana. Nie wyobrażała sobie nawet rozmowy z nim. Nie po tym jak po raz kolejny całowała się z Jamesem. Szczerze mówiąc, Ryan był drugorzędną kwestią. Istotniejsza była Sophie. Miała udawać, że wszystko między nimi w porządku? Nienawidziła sytuacji, w którą się wpakowała.
- Luke?- spytała z zaskoczeniem, widząc szatyna przy wejściu. Tak jak ona dopiero przyjechał.- Myślałam, że byłeś w pracy.
- Tak było. Tylko poprosiłem Benjamina, żebym mógł dokończyć u siebie. W sumie i tak pracowałem przy laptopie, więc miejsce nie miało większego znaczenia- wyjaśnił z zakłopotaniem.
- Jasne. Wiesz, że nie mam z tym problemu. Też czasami pracuję zdalnie. Wiesz co się tam konkretnie wydarzyło?
Luke pokręcił przecząco głową.
- Tylko tyle, że znaleziono krwawy obraz.
- To tak samo jak ja- przyznała Debbie, po czym weszła do środka. Asystent wujka podążał za nią.
W galerii zastali grupę policjantów, techników i fotografa. Recepcja, nieoficjalnie nazywana królestwem Hartley, była ogrodzona specjalną taśmą. Szatynka rozglądała się za Jamesem, Corrie i Lindsay. Nie zauważyła jedynie techniczki. Jak do tej pory pojawiała się głównie na miejscach zbrodni. Może właśnie taką miała pracę? Policjanci byli oczywiście w towarzystwie rudowłosej agentki. Powinna się tego spodziewać, ale jakoś nie potrafiła się do niej przyzwyczaić.
- Możemy chwilę porozmawiać, James?- zapytała Dee po niezręcznym przywitaniu z wyraźnie nieprzychylnie nastawioną Corrie oraz Larą, która miała wyjątkowo dobry humor. Po raz kolejny stwierdziła w myślach, że ta agentka jest dziwna.
- Nie chcesz zobaczyć obrazu, konsultantko? Może jeszcze powinnam dodać Fostera? W końcu to on wymyślił ci tę funkcję- wtrąciła się złośliwie ciemnowłosa, zerkając kątem oka na rudowłosą.
- Spóźniłaś się, Martin- odparował brunet, obdarzając partnerkę rozbawionym spojrzeniem.- Cross już wie.
- To prawda- oznajmiła rudowłosa, spoglądając w kierunku obrazu z wyrazem głębokiego zamyślenia.- Za chwilę wrócę.
Agentka udała się w kierunku obserwowanego obiektu. Tymczasem Corrie zacisnęła usta i zmrużyła oczy z wściekłości. Gdyby jej wzrok mógł zabijać, już dawno byliby martwi.
- Tę rundę wygrałeś, Foster. Tylko nie myśl, że to pieprzony koniec- zagroziła ciemnowłosa, po czym udała się w kierunku agentki. Cross akurat była upominana za dotykanie materiału dowodowego. Przynajmniej miała lateksowe rękawiczki, a nie robiła tego po prostu rękami.
- Czasami mam jej dość. Te jej humorki potrafią wyprowadzić z równowagi- stwierdził brunet, mając na myśli Corrie.
Uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco. Nie zastanawiała się dlaczego, bo to nie miało najmniejszego sensu. Przy nim zachowywała się kompletnie irracjonalnie.
- Przynajmniej nie możesz zarzucić jej braku zaangażowania. Stara się.
James przewrócił oczami.
- Tak bardzo, że nie daje mi spać po nocach. Ponadto trzeba ją wyganiać z komisariatu, żeby poszła się przespać. Wiesz co się tutaj wydarzyło?
- Nie mam pojęcia. Mógłbyś mi powiedzieć? Przynajmniej w skrócie?
- Myślę, że znajdę dla ciebie chwilę. Teraz raczej nie mogę dopuścić cię do obrazu, ale później na komisariacie powinienem dać radę. Oczywiście jeśli jesteś zainteresowana. Do niczego cię nie zmuszam.
To było strasznie miłe z jego strony. Policjant naginał dla niej prawo. Dawał jej szansę, której nie miałaby w innych okolicznościach. Zamierzała mu jakoś podziękować. Co prawda, jeszcze nie wiedziała w jaki sposób. Biorąc pod uwagę ich kłopotliwą sytuację... Nie wiedziała na ile może sobie pozwolić.
- Chcę go zobaczyć. Dzięki.
- Zwróciłaś uwagę na pewne anomalie w stosunku do poprzednich krwawych obrazów?- zapytał James.
Oczywiście nie mógł powiedzieć jej wszystkiego wprost. Musiał mówić zagadkami. Zdziwiło ją, że wcale nie była na niego zła. Nawet nie miała zamiaru go pospieszać. To był dobry czy zły znak? Obecnie nie potrafiła tego ocenić.
- Nietypowe miejsce. Przenieśliście go czy... Tam go zostawił?
Ta druga możliwość bardzo ją niepokoiła, ale póki nie poznała odpowiedzi, nie zamierzała się martwić.
- Policja nie rusza dowodów z miejsca, dopóki fotograf nie skończy dokumentacji. To znaczy, że Artysta położył go dokładnie w tym miejscu, na biurku w recepcji.
- Co z Hartley?- spytała automatycznie. Od razu pojawiły jej się w głowie najczarniejsze scenariusze. A co jeśli Hartley go spotkała?! Albo, co gorsza, on coś jej zrobił?! Nigdy nie wybaczyłaby sobie, że przez nią komukolwiek coś się stało! A jeśli Hartley trafiła do szpitala?!
- Spokojnie. Nic jej nie jest. Przed chwilą z nią rozmawiałem. Odeszła od swojego stanowiska, a kiedy wróciła, znalazła obraz.
Momentalnie jej ulżyło. To dzięki niej Harley dostała pracę. Wujek dał jej wolną rękę, żeby wybrała zespół. Postąpiła ryzykownie, decydując się na młode osoby bez doświadczenia. Jednak bała się, że trafi na przemądrzałego, przekonanego o swojej nieomylności dupka. Tego zdecydowanie nie chciała. Z perspektywy czasu wiedziała, że zrobiła dobrze. Hartley i Luke sprawdzali się doskonale.
- To dobrze. Nawet nie chcę myśleć, co by się stało, gdyby tam była, gdy... No wiesz co- mruknęła szatynka z ulgą. Mimowolnie przypomniała sobie jazdę do Sindy, kiedy James podzielił się z nią swoją teorią o wybranych i przypadkowych ofiarach. Dobrze, że Hartley nie była tą przypadkową. Bardzo dobrze.
- Może być w lekkim szoku- ostrzegł brunet.- Bliskie spotkanie z mordercą może wpłynąć na ciebie w różnym stopniu.
- Przecież mówiłem, że go nie widziała albo nie spotkała. W każdym razie coś podobnego- zwróciła uwagę Dee.
- Usłyszała kroki, ale pozostała w ukryciu do czasu, gdy nie odszedł. Hartley na pewno lepiej ci to wyjaśni. Zachowała się wyjątkowo przytomnie. Naprawdę nie potrzeba nam kolejnych trupów do kolekcji.
Szatynka pokiwała głową. Właśnie dlatego chciała zakończyć ten zabójczy proceder.
- Całkowicie się z tobą zgadzam.
- Prawie zapomniałem- rzucił James, gdy na chwilę zapadła między nimi cisza. Debbie miała do niego tyle pytań, ale galeria nie była odpowiednim miejscem do poważnych rozmów. Zwłaszcza, że brunet był w pracy.- Nie rozmyśliłaś się w sprawie pogrzebu?
Uśmiechnęła się lekko. Ciągle słyszała w głowie jego słowa. Potrzebuję cię. To było takie szczere i urocze. Niejednokrotnie przyłapała się na tym, że wyobrażała sobie, co byłoby, gdyby byli prawdziwą parą. Gdyby spotkali się w innym okolicznościach. Gdyby Sophie nie byłaby jego dziewczyną, a ona nie spotykałaby się z Ryanem. Jednak rzeczywistość była inna i starała się o tym pamiętać.
- Oczywiście, że nie. Nie lubię pogrzebów. Gdy dotyczą one śmierć członka rodziny lub kogoś kogo znałam, raczej ich unikam. Nie chodzi o szacunek dla zmarłych, ani nic podobnego. Po prostu patrzenie jak wkładają trumnę do grobu jest bolesne.
Prawda jest taka, że zmarli i tak już nie żyją. Czy obecność na ich pogrzebie cokolwiek zmieni? Nie. To że nie idziesz na pogrzeb, wcale nie oznacza, że nie pamiętasz o zmarłym. W jej przypadku jest wręcz przeciwnie. Pamięta o nim tak bardzo, że uroczystość ją dobija. Wtedy bardziej niż kiedykolwiek uświadamiasz sobie, że już nigdy nie zobaczysz tej osoby. Nigdy z nią nie porozmawiasz. Nie zobaczysz jej na głupim rodzinnym obiedzie. Tymczasem wspomnienia atakują cię z wszystkich stron i nie ważne jak bardzo się starając, nie umiesz powstrzymać łez.
- Rozumiem. Uważam, że obecność na pogrzebie to indywidualna sprawa. Dziękuję, że tam ze mną będziesz, Dee. To wiele dla mnie znaczy. Pogrzeb odbędzie się jeszcze dzisiaj o szesnastej. Przyjadę po ciebie, jeśli podasz mi adres.
- Wyślę ci go- obiecała szatynka, po czym obejrzała się do tyłu. Znała ten głos, a konkretnie dwa, tyle że kompletnie się ich nie spodziewała. Szli w ich kierunku Sophie i Leo. Obecność dziennikarza była dla niej zrozumiała. Ale co tutaj robiła jej przyjaciółka? Tylko jedna odpowiedź była prawdopodobna i bynajmniej jej się nie podobała.- Sophie? Leo? Co tutaj robicie?
Dziennikarz skinął im głową na powitanie.
- Tekst sam się nie napisze. Dzięki za telefon, James.
- Wybacz, Leo. Naprawdę zamierzałam do ciebie zadzwonić, tylko najpierw chciałam sama dowiedzieć się o co chodzi...- zaczęła Debbie przepraszającym tonem, ale brunet przerwał jej z uśmiechem.
- Jasne, nie ma sprawy, Dee. Nie musisz się tłumaczyć. Wystarczy, że opowiesz mi wszystko ze szczegółami.
- Znam osobę, która zrobi to znacznie lepiej. Kogoś kto znalazł krwawy obraz- zaproponowała szatynka.
- Brzmi świetnie. Będę ci dozgonnie wdzięczny.
- A ty Sophie? Co tutaj robisz?- odezwał się tym razem James, spoglądając na blondynkę. Jednak nie zrobił ani jednego kroku w jej stronę, żeby się przywitać czy pocałować ją, jak to robią pary.
- Jak to co?- spytała blondynka takim tonem jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.- Przyszłam do swojego chłopaka i przyjaciółki.
Cudownie, pomyślała z sarkazmem szantynka. Już chciała się zmyć, mówiąc że idze zajrzeć do Hartley. W sumie i tak miała to zrobić. Chciała wiedzieć jak zniosła spotkanie z mordercą, do którego na szczęście nie doszło, ale było blisko. Poza tym musiała się jej zapytać czy porozmawia z dziennikarzem. Chciała pomóc Leo. Zresztą już mu to obiecała. Ubiegł ją policjant.
- Jestem w pracy i muszę całkowicie skupić się na śledztwie- oznajmił policjant, po czym odwrócił się i udał w kierunku Corrie i Lary.
- A temu co?- spytała Sophie z niezadowoleniem i konsternacją.- Chciałam tylko umilić mu trochę pracę. Jest tak skupiony na śledztwie, że w ogóle mnie nie zauważa.
- Po prostu to bardzo ciężka i absorbująca sprawa- zwrócił uwagę Leo.
Szatynka pomyślała zupełnie co innego. Może jednak faktycznie mu nie zależało? Może wszystko co jej mówił było prawdą? Nie powinna o tym myśleć.
- Dee? Co o tym myślisz? Czy James mnie olewa?- zapytała blondynka prosto z mostu.
Tak, pomyślała.
- Nie. Zgadzam się z Leo. Ma bardzo dużo pracy.
Sophie obrzuciła ich dwójkę krytycznym spojrzeniem, po czym utkwiła wzrok w dwójce policjantów i kręcącej się nieopodal rudowłosej agentce.
- A może on mnie zdradza? Ma kogoś na boku, Dee?
Szatynce momentalnie zaparło dech w piersi. No dobrze, może jeszcze się z nim nie poszła do łóżka, ale... Całowali się trzy razy. Była okropną przyjaciółką.
- Jako że James prowadzi śledztwo w galerii Benjamina musiałaś coś widzieć, Dee. Czy jakaś laska się wokół niego kręciła? A może to on z jakąś kręcił? Może którąś z tych dwóch, które koło niego stoją?
Debbie omal nie wybuchnęła śmiechem. Ciężko było jej sobie wyobrazić Jamesa z Corrie albo, co było jeszcze mniej prawdopodobne, z Cross. Z policjantką nawet nie potrafił rozmawiać bez kłótni. Z agentką jeszcze nie widziała jak się kłócił, ale sądząc po tym co mówił... Zdecydowanie nie mieli dobrego kontaktu.
- Z nimi na pewno nie. Z tą ciemnowłosą nie potrafią spokojnie rozmawiać. Wierz mi, oni tylko udają przy innych, żeby zachować profesjonalizm. Za to agentka FBI... Jest dziwna. Nie dzieli się swoimi opiniami i robi co chce. James ledwo ją toleruje.
Współpraca między tą trójką była jak bomba zegarowa, tyle że nie miała określonego czasu. Mogła wybuchnąć w każdej chwili.
- Skoro tak uważasz- mruknęła Sophie kompletnie bez entuzjazmu. Na początku rozmowy była pełna energii. Teraz wyglądała jakby ktoś całkowicie ją jej pozbawił.
Debbie jako dobra przyjaciółka powinna ją pocieszyć. Zapewnić, że życie nie kręci się wokół faceta. Jednak przyszło jej do głowy zupełnie co innego i musiała poznać odpowiedź.
- Co z tą niespodzianką? Leo wspominał, że chciałaś spędzić wieczór z Jamesem- wtrąciła szantynka.
- Totalna porażka- stwierdziła blondynka, kręcąc głową.- Czekałam na niego pół godziny i nie zjawił się w mieszkaniu, chociaż już dawno powinien skończyć zmianę.
- Przykro mi.
Czuła się jeszcze gorzej z faktem, że po raz kolejny kłamała. W głębi duszy nie było jej przykro. Ani trochę. Była naprawdę okropna.
- Nie masz z tym nic wspólnego, Dee. Załatwię to, tylko... Jest mi przykro. Myślałam, że w końcu znalazłam swój ideał.
Blondynka tak bardzo się myliła. Debbie miała z tym dużo wspólnego, więcej niż by chciała. Przez ułamek sekundy chciała jej powiedzieć całą prawdę, ale szybko jej przeszło. Nie mogła stracić przyjaciółki, a wiedziała, że ta nigdy więcej się do niej nie odezwie. Zrobiła jej coś niewyobrażalnego.
- Trzymaj się, Sophie. Porozmawiamy później. Muszę sprawdzić co u Hartley. Dam ci znać Leo, kiedy będzie gotowa na rozmowę.
Dziennikarz skinął głową. Blondynka przewróciła oczami. Jej spojrzenie mówiło "znowu tylko galeria?". Niestety, to był jej priorytet. Chyba. Ostatnio trochę zaniedbywała galerię.
Szukała Hartley wszędzie. Przeszukała główne piętro, gdzie mieściły się wszystkie dotychczas zebrane przez nich obrazy. Na tym samym piętrze też kręciła się policja i technicy wokół recepcji. Następnie skierowała się do niewykończonej piwnicy. Tam już w ogóle było całkowicie pusto. Nawet Benjamin był na górze. W końcu zastała ją przed budynkiem. Blondynka siedziała na betonowych schodach z papierosem w ręce.
- Nie wiedziałam, że palisz- odezwała się szantynka.
Blondynka uśmiechnęła się lekko.
- Bo nie palę. W szkole średniej zdarzało mi się to od czasu do czasu. Później całkowicie rzuciłam to świństwo. A teraz... Niemal spotkałam seryjnego zabójcę. Gdyby mnie zauważył, nie byłoby mnie tutaj. Jeden mniej czy więcej papieros nie ma obecnie dla mnie najmniejszego znaczenia.
Zachowanie Hartley było zrozumiałe. Czym był papieros wobec perspektywy potencjalnej śmierci? Szatynka również usadowiła się na schodkach.
- Rozumiem. Co konkretnie widziałaś? Mogłabyś mi to opowiedzieć?
- Skoro chcesz- wzruszyła ramionami blondynka.- Właściwie niewiele widziałam, praktycznie nic. Zrobiłam sobie przerwę, żeby poplotkować z przyjaciółką. W pewnym momencie usłyszałam skrzyp drzwi. Trzeba naoliwić zawiasy, ale być może właśnie te drzwi mnie uratowały. Potem słyszałam jedynie odgłos kroków. Kiedy wyjrzałam zza ściany, obraz już tam leżał. Nikogo nie było.
Szatynka bynajmniej nie zazdrościła recepcjonistce. To musiało być przerażające przeżycie. Gdyby ją zauważył... Byłoby po niej.
- Cieszę się, że nic ci się nie stało. Nie kusiło cię, żeby... Hmm... Zobaczyć kto to?
- Przez chwilę tak, ale potem Courtney zaczęła mówić o Artyście i zabrakło mi odwagi. Na przyjaciół zawsze można liczyć, nie? Napędzą ci takiego stracha, że nie ruszysz się, choćbyś bardzo chciała- odparła Hartley bez cienia pretensji w głosie.
- Ważne, że sytuacja dobrze się skończyła. Nie pamiętasz czegoś jeszcze? Może czegoś nietypowego?
- Jeden szczegół. Drażniący, nieprzyjemny zapach farby. Kiedy tylko wszedł do środka, od razu go poczułam.
- Okej. Jeśli potrzebujesz, weź sobie wolne na powiedzmy... Pięć dni? O ile rzecz jasna ciągle chcesz tutaj pracować po tym wszystkim...- zaproponowała Dee. Nie chciała stracić tak dobrej pracowniczki. Ponadto w obecnej sytuacji mogliby mieć problem ze znalezieniem zastępstwa.
- Jeśli pomyślicie o jakiejś ochronie, to czemu nie? Lubię tutaj pracować. Ty i Benjamin jesteście świetnym szefostwem.
- Wydaje mi się czy już nie wspominałam o tym, kto jest szefem? Benjamin. Ja jestem jedynie... Doradczynią.
- Tak, jasne- rzuciła bez przekonania Hartley. Szatynka przewróciła oczami. Postanowiła odpuścić dalsze próby wybicia jej tego z głowy. Nigdy nie mówiła, że jest szefową!
- Mam jeszcze jedną prośbę. Mogłabyś porozmawiać z moim znajomym, który jest dziennikarzem? Pisze artykuły na stronę Manhattan's Skylight. To duża redakcja i na pewno później będziesz miała spokój od wywiadów...
- Masz znajomości w Skylight?- przerwała jej z podziwem blondynka.- W sprawie nowych newsów odwiedzam tylko ich stronę. Nie sądziłam, że kiedyś się tam znajdę. Pewnie, zgadzam się.
*****
Dee po powrocie do mieszkania wcale nie miała wiele czasu. Co najmniej pół godziny zajęło jej przekonanie wujka, że kolejny krwawy obraz to nie koniec świata. Galeria wcale na tym nie ucierpi. Nie była tego taka pewna, ale musiała mu to powiedzieć.
Została jej nieco ponad godzina do pogrzebu. Krytycznie przyjrzała się swojej szafie. Jak się ubrać na pogrzeb? Pewnie na czarno. Chciała też wyglądać w miarę elegancko. Chociaż w ten sposób mogła oddać szacunek zmarłego, choć nie miała okazji poznać Carla. Nawet nie znała jego nazwiska. Jednak przed wszystkim szła tam dla Jamesa.
Długo zastanawiała się co ubrać. Przymierzała kilka stylizacji aż nie zdecydowała się na czarną sukienkę sięgającą gdzieś do połowy uda. Bardzo ją lubiła, bo góra była obcisła i koronkowa. Natomiast dół był lekko rozkloszowany. Do tego ubrała czarne botki oraz czarną ramoneskę. Właśnie kończyła robić lekki makijaż, gdy usłyszała dzwonek do drzwi. To James? Tak szybko?
Jednak kiedy podeszła do drzwi i zajrzała przez wizjer, ogarnęła ją panika. To nie był James, tylko Ryan! Co ona miała mu powiedzieć?! Biegiem popędziła z powrotem do łazienki. Zdjęła sukienkę i ubrała piżamę składającą się ze zwykłego szarego podkoszulka i krótkich niebieskich spodenek. Bez zastanowienia rozpuściła włosy i rozczochrała je lekko, żeby wyglądała jakby dopiero co wstała z łóżka. Dopiero wtedy poszła otworzyć drzwi.
- Hej, Ryan- przywitała go z wymuszonym uśmiechem.- Nie mówiłeś, że przyjdziesz.
Blondyn nawet nie silił się na uśmiech. Sytuacja między nimi była skomplikowana i wymagała wyjaśnienia. Dlaczego musiał akurat teraz przyjść? Przecież lada moment powinien tutaj przyjechać James. Jak ona się z tego wyjaśni?!
- Może miałbym szansę ci to powiedzieć, gdybyś odbierała telefon- zasugerował Ryan z odrobiną złości. Miał rację.
- Wybacz, byłam bardzo zajęta. Nie uwierzysz, ale Artysta zostawił kolejne krwawe dzieło na recepcji. Konkretnie na stanowisku Hartley, która na moment odeszła, żeby odebrać telefon. Mogło dojść do tragedii- powiedziała szatynka, zerkając na godzinę. Miała strasznie mało czasu. Musiała szybko pozbyć się Ryana.
- To brzmi okropnie. Mam nadzieję, że nic się jej nie stało, ale przyszedłem porozmawiać o czymś innym.
O nas, dopowiedziała sobie w myślach. Gdyby akurat nie spieszyła się na pogrzeb, pewnie nie próbowałaby go wyprosić.
- Po raz kolejny przepraszam, ale czuję się dzisiaj fatalnie. Wróciłam z galerii i dosłownie padłam. Widzisz, że nawet nie zmykam makijażu. Już prawie zasnęłam, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Tak potwornie boli mnie głowa.
Szatynka wymyśliła to wszystko na poczekaniu. Dodatkowo przyłożyła palce do skroni i zmrużyła oczy, jakby faktycznie pękała jej z bólu głową. Nie lubiła kłamstw, ale czasami po prostu nie miała innego wyjścia. Przecież nie powie mu, że idzie z chłopakiem przyjaciółki na pogrzeb jego znajomego z pracy. To brzmi tak surrealistycznie.
- Masz gorączkę?- spytał z troską Ryan. Jego mina momentalnie złagodniała i znowu miała przed sobą łagodne oblicze zatroskanego faceta, który jest w niej zakochany. Była taka okropna.
- Nie wydaje mi się. Po prostu muszę się położyć.
Blondyn jednak nie był aż tak przekonany i przyłożył jej dłoń do czoła, żeby sprawdzić jej temperaturę.
- Nie jesteś ciepła. Idź do łóżka, Dee. Zrobię ci herbatę. Jadłaś coś w ogóle dzisiaj?
Tylko nie to, pomyślała z paniką. Musiała się go jakoś pozbyć. Nie chciała tłumaczyć się z wizyty policji w swoim mieszkaniu, kiedy rzekomo była chora.
- Tak. Nie musisz ze mną zostawać. Przed chwilą była tutaj Sophie. Czuję się zaopiekowana. Po prostu pójdę spać i zadzwonię do ciebie jak poczuję się lepiej. Dobrze?
Ryan nie wydawał się przekonany. Musiała użyć na nim całej swojej siły perswazji, żeby skłonić go do wyjścia. W końcu udało jej się. Obiecała, że zadzwoni jak tylko się obudzi. Z ulgą zamknęła za nim drzwi, po czym wróciła do przygotowań, które tak szybko musiała przerwać. Fryzurę, którą robiła jakiś kwadrans zniszczyła w kilka sekund. Świetnie, pomyślała z sarkazmem. Tylko makijaż jej ocalał, bo nawet gdyby chciała, nie zdążyłaby go tak szybko zmyć.
Zdecydowała się na dużo prostszą fryzurę, chociaż żałowała, że musiała zepsuć tamten kok. Kiedy podkręcała włosy, przerwał jej dzwonek do drzwi. Tym razem miała gorącą nadzieję, że to nie był Ryan, ani Sophie. Przyjaciółki nie udałoby się jej tam łatwo spławić. Na szczęście lub nie, przyszedł James. Wyglądał... Oszałamiająco. Miał na sobie granatowy garnitur i białą koszulę pod spodem. Nie miał krawata, a pierwsze dwa guziki od góry miał rozpięte.
- Jeszcze nie gotowa, Dee?- odezwał się brunet. Przez moment szantynka naprawdę nie mogła zrobić nic więcej niż stać w miejscu i się na niego gapić. Niby taki zwykły, męski elegancki strój, a wyglądał w nim tak dobrze.
Ogarnij się, poleciła sobie stanowczo w myślach. Nie mógł dowiedzieć się jak wielkie wrażenie na niej zrobił.
- Byłam prawie gotowa, ale... Przyszedł Ryan. Musiałam zniszczyć fryzurę, szybko przebrać się w piżamę i udawać, że się źle czuję. Dobrze, że cię u mnie nie widział.
Zwłaszcza w tym garniturze, dopowiedziała w myślach. Szli na pogrzeb, ale dla osób niewtajemniczonych, pewnie wyglądałoby to jak randka. Taka w drogiej i ekskluzywnej restauracji.
- No tak, twój chłopak- mruknął pod nosem Foster. Wydawało jej się czy w jego głosie wyczuła nutkę... Złości?
- Przeszkadza ci to, że się z kimś spotykam?- spytała trochę wbrew sobie. Przecież miała w planach zakończyć ten związek. Nie mogła tak pogrywać z Ryanem. Zasługiwał na kogoś lepszego. Jednak James nie musiał tego wiedzieć, póki nie zmieni zdania.
- Od początku daję ci to do zrozumienia- odpowiedział zaskakująco szczerze.
Ale z niego hipokryta, stwierdziła w myślach. Robił identycznie, ale to ona miała kończyć związek.
- A ja od początku przypominam ci o twojej dziewczynie. Nie sądzisz, że poruszanie tego tematu akurat w tym momencie nie jest dobrym pomysłem?
Jeszcze chwila i skończy się to kłótnią. Wtedy na żaden pogrzeb z nim nie pójdzie.
- Może i masz rację- przyznał brunet, podchodząc do niej. Martwiła się o swoją samokontrolę w jego obecności. Zwłaszcza w tym stroju. Jednak miała dość uciekania pod ścianę, żeby on i tak mógł zrobić z nią co tylko chciał. Po prostu skrzyżowała ramiona pod biustem i czekała, patrząc na niego wyzywająco.- Ale przy tobie nie mogę się powstrzymać. Zwłaszcza w tej sukience.
Pocałował ją mocno i natarczywie, a ona znowu na to pozwoliła. Po raz kolejny. Jego usta były takie gorące i tak świetnie całował... Może i była idiotką, ale nie potrafiła mu się oprzeć.
James złapał ją za pośladki i uniósł bez problemu jakby zupełnie nic nie ważyła. Debbie niemal automatycznie oplotła go nogami w pasie. Brunet posadził ją na blacie w kuchni, rozszerzył jej nogi i wszedł pomiędzy nie, nie odrywając się od jej ust. Kiedy jego dłoń, zaczęła niebezpiecznie zbliżać się w kierunku jej majtek, odsunęła się. Przez chwilę milczeli, łapiąc oddech. Obydwoje dyszeli.
- Przepraszam- odezwał się jako pierwszy Foster. Zmarszczyła brwi ze zdumienia. Kompletnie się tego nie spodziewała. Policjant oparł dłonie po dwóch jej stronach na blacie. Nie odsunął się, ale przynajmniej nie próbował jej pocałować. Co wcale nie znaczyło, że jej puls się uspokoił. Zdecydowanie nie. To wszystko przez jego bliskość i zapach wody kolońskiej.- To wszystko przez ten zbliżający się pogrzeb.
- Wiesz, że nie powinniśmy tego robić ze względu na Sophie.
- I Ryana- dodał z niezadowoleniem brunet, a ona przewróciła oczami. Może przez tę wzmiankę o pogrzebie, ale postanowiła powiedzieć mu o swojej decyzji.
- Celowo o nim nie wspomniałam, bo... Zamierzam zakończyć ten związek. Nie mogę go dłużej oszukiwać.
Myśl o zerwaniu wcale nie była dla niej trudna. Nawet nie czuła żalu. Chyba już od jakiegoś czasu przestała czuć cokolwiek do Ryana. Był świetnym chłopakiem, ale... Nie kochała go. Była z nim tak długo, bo... Właściwie nie wiedziała dlaczego. Może z przyzwyczajenia.
James uśmiechnął się, słysząc o zerwaniu. Przewróciła oczami. Musiała mu coś wyjaśnić zanim zacznie wyobrażać sobie nie wiadomo co.
- Jednak to nie znaczy, że coś między nami będzie- zauważyła szantynka, ostrożnie dobierając słowa.- Dalej mam na względzie Sophie i...
- Ile razy mam ci jeszcze powtórzyć, że wcale się z nią nie spotykam?- przerwał jej Foster.- Wiem, że sytuacja jest dość skomplikowana i wyjaśnię ci wszystko, ale musisz wiedzieć, że nie jesteśmy parą. Może i powinienem zareagować, gdy mnie nazywała swoim chłopakiem...- tutaj na jego usta wpełzł grymas.- Ale nie łączyło nas nic więcej niż to, że byliśmy w łóżku dwa razy. To był tylko seks. Gdybyś tak skutecznie mnie nie odtrącała, może bym w ogóle nie spotkał jej w barze. Oczywiście nie winię cię... Obydwoje popełniliśmy pewne błędy. Chcę po prostu, żeby sytuacja między nami była jasna. Poza tym zamierzam porozmawiać z Sophie.
Debbie zaniemówiła. Nie miała pojęcia co powiedzieć. Gdyby nie to, że zachowywała się identycznie, pewnie byłaby na niego zła. Jednak ona też sypiała z Ryanem, nawet jeśli ciągnęło ją do Jamesa. Myślała, że jej przejdzie. Tak się oczywiście nie stało. Tylko jeszcze bardziej plątała się w kłamstwa.
- Muszę to wszystko przemyśleć, okej?- odezwała się po chwili.- Zostawmy to na razie. Wrócimy do tematu.
- Dobrze. Właściwie i tak powinniśmy zbierać się do wyjścia. Mamy mało czasu. Skończ się szykować i wychodzimy.
Szatynka szybko zeskoczyła z blatu, poprawiła sukienkę i pośpieszyła do łazienki. Kiedy spojrzała na godzinę, wytrzeszczyła oczy. Biorąc pod uwagę dojazd... Nie mieli szans przyjechać na czas. Jednak James nie okazał ani odrobinę irytacji. W końcu miał swój udział w opóźnieniu. To on zaczął, całując ją. Tej wersji się trzymała. Póki co nie chciała dopuścić do siebie tego wszystkiego, co od niego usłyszała. Później, powtarzała sobie w myślach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top