Rozdział 11
Debbie, Luke, Benjamin i Hartley czekali na przyjazd policji. Tego dnia zamknęli wcześniej. Panowała pełna napięcia cisza, do której wcale nie byli przyzwyczajeni. W galerii rzadko kiedy nikt do nikogo nic nie mówił. Nawet jeśli akurat nie było klientów, często prowadzili między sobą niezobowiązujące pogawędki. Teraz żadne z nich nie miało na to ochoty.
- Może powinnam zadzwonić po Leo?- mruknęła szatynka niepewnie.
- Tego dziennikarza?- spytał wujek z wyraźną niechęcią, rezygnacją.- To koniec. Nikt już tutaj nigdy przyjdzie. Na zawsze przylgnie do nas łatka galerii seryjnego zabójcy...
- Czasami ludzi interesują takie rzeczy. Mogą przyjść tylko z tego powodu, aby zobaczyć miejsce wybrane przez niego do podrzucania obrazów- wtrąciła Hartley. Motywację pewnie miała dobrą. Jednak te słowa ani odrobinę nie poprawiły nastroju właściciela, który ukrył twarz w dłoniach.
- To wcale nie jest koniec- zaprotestowała Dee. Musiała wziąć się w garść. Nie pozwoli, żeby wujek zamknął galerię. Była dla niego zbyt ważna.- Nie możemy ukryć faktu odnalezienia kolejnego krwawego obrazu. Musimy wyjaśnić sytuację w prasie. Tak samo jak i za pierwszym razem jesteśmy tylko przypadkowym miejscem, gdzie morderca przynosi swoje obrazy. Musimy trzymać się tej wersji.
Oraz odkryć, dlaczego wybrał akurat to miejsce, dodała w myślach. Nie powiedziała tego na głos, żeby nie stresować wujka. Na własną rękę spróbuje dowiedzieć się, o co chodzi. Niewykluczone, że będzie musiała wykorzystać wsparcie policji... Ale to nie musiał być James. Corinne, ta druga policjantka wydawała się całkiem miła. Może ona jej pomoże?
- Dee ma rację- odezwał się Luke, błądząc wzrokiem pomiędzy nimi, a obrazem. Płótno leżało tam, gdzie zostawił je twórca, czyli za otwartymi na oścież drzwiami. Żadne z nich nie chciało wnieść go do środka.- To ma sens. Lepiej będzie jak poprosimy zaufanego dziennikarza o wzięcie tematu. Przy poprzednim artykule nie mówił źle o galerii. Lepiej, żeby tym razem też tak było.
- A nie powinniśmy poczekać na policję i dopiero ich zapytać się czy możemy zadzwonić po dziennikarza?- podsunęła recepcjonistka.- Nie znam się na... Niczym związanym z morderstwami, dowodami i policją, ale raczej nie chcemy problemów.
W tym momencie szatynka pomyślała o Jamesie. On był jednym wielkim problemem, a prawdopodobnie za chwilę przyjedzie. Nie napawało jej to radością. Po namyśle stwierdziła, że najlepiej będzie zadzwonić niezwłocznie. Jej decyzja mogła być spowodowana przyjazdem tego policjanta... Ale mogła być też skutkiem wyrzutów sumienia, że musiała okłamywać Leo.
- Dobro galerii jest najważniejsze. Nie możemy pozwolić, żeby ktoś ubiegł Leo. Dzwonię po niego- powiedziała, czekając na protesty. Nic takiego się nie wydarzyło. Nawet Hartley postanowiła tym razem obejść się bez komentarza.
Szatynka poszła do głównej sali, która świeciła pustkami. Mimo wszystko, ta pustka była dużo lepsza niż przebywanie w jednym pomieszczeniu z obrazem, który został namalowany częściowo ludzką krwią. To dla niej za dużo.
- Cześć- rzuciła Debbie, gdy tylko dziennikarz odebrał połączenie.- Potrzebuję twojej pomocy. Jednocześnie mam dla ciebie nowy temat i... Po prostu przyjedź do galerii najszybciej jak to możliwe.
- Czy chodzi o... Kolejny obraz?- spytał krótko Leo. Pewnie usłyszał w jej głosie panikę, którą starała się zamaskować. Mówił całkowicie poważnie, beztroski ton z powitania całkowicie zniknął.
Debbie po prostu przytaknęła. Dziennikarz obiecał, że przyjedzie na tyle szybko, na ile pozwoli mu ruch uliczny. Nie zadawał zbędnych pytań. W tej chwili bardzo to doceniała.
Szatynka aż podskoczyła, gdy poczuła lekki dotyk na ramieniu. Gwałtownie obróciła się w kierunku gościa i odetchnęła z ulgą.
- To ty, Luke? Nie strasz mnie tak więcej, bo dostanę kiedyś zawału- mruknęła, starając się uspokoić oddech.
- Przepraszam. Chciałem z tobą porozmawiać, tylko nie przy twoim wujku. Nie chcę jeszcze bardziej go dołować. Teraz ciągle mówi o zamknięciu galerii- wyjaśnił szatyn.
- Cieszę się, że masz trochę taktu... W przeciwieństwie do Hartley. Obawiam się, że kolejny tekst... Nie obejdzie się bez echa.
Asystent wujka rozejrzał się, konspiracyjnie ściszając głos.
- Masz rację, ale... Pomyślałem o czymś innym. Co zrobią malarze, którzy zgodzili się namalować obrazy do nowej wystawy? Myślisz, że się wycofają? Nie chcę spekulować, ale...- Luke rozłożył bezradnie ręce.- Prawdopodobnie się wycofają. Nie podpisaliśmy żadnej umowy. Myślałem, że to nie jest konieczne, Dee.
Debbie przyłożyła palce do skroni. Ta sytuacja była okropna. Jak mieli uratować to miejsce? Benjamin w jednym miał rację. Na zawsze przylgnie do nich łatka galerii seryjnego zabójcy.
- Na razie chodźmy do reszty. Poczekamy na policję i zobaczymy, co będzie później. Oczywiście nie dzielmy się głośno... Spekulacjami. Nie możemy całkowicie pozbawić wujka nadziei.
Luke skinął głową na znak zgody. Akurat na nim zawsze można było polegać. Policja przyjechała w ciągu niecałych dziesięciu minut. Dee starała się przygotować psychicznie na widok Jamesa, o ile to w ogóle było możliwe. Jej przygotowania spełzły na niczym. Ta sytuacja była strasznie pogmatwana. Miała na myśli zarówno zabójcę jak i dziwne napięcie pomiędzy nią, a policjantem. Kiedy go zobaczyła, nie miała pojęcia co powiedzieć, więc po prostu odwróciła wzrok.
- Dotykaliście coś?- zapytała na wstępie Corinne, spoglądając po kolei na każdego z nich. Wszyscy zgodnie zaprzeczyli.- Dobrze. Najpierw chcemy porozmawiać z osobą, która go jako pierwsza znalazła.
- To ja- przyznała się natychmiastowo Hartley.
- Możemy porozmawiać na komisariacie lub tutaj na osobności, jeśli chcesz- uprzedziła ciemnowłosa policjantka, kucając koło obrazu, któremu przyglądała się przez moment z ciekawością.
- Nie trzeba. Siedziałam sobie tutaj na recepcji na moim stanowisku, gdy nagle drzwi się uchyliły i... Zobaczyłam obraz. Potem zawołałam Debbie, Luke'a i Benjamina.
- Co masz na myśli mówiąc, że drzwi się uchyliły?- przerwał jej James.
Hartley nerwowym ruchem założyła kosmyk włosów za ucho.
- Po prostu ktoś je otworzył od zewnątrz. Ta sama osoba, która podłożyła obraz. Kiedy wyjrzałam na zewnątrz, nikogo nie było. Przyznaję, że chwilę zwlekałam zanim zdobyłam się na odwagę. Ale na swoje usprawiedliwienie zauważę, że tam mógł być morderca.
- Czyli ktoś zostawił obraz, otworzył drzwi i uciekł?- podsumowała Martin.
- Dokładnie tak.
- Nie widziałaś nic podejrzanego, kiedy wyjrzałaś na zewnątrz?
Hartley zaprzeczyła.
- Co z monitoringiem?
- Został zniszczony, a konkretnie kamera przy drzwiach, ta która mogła go nagrać.
Tym razem sytuacja wyglądała zupełnie inaczej niż przy poprzednim obrazie. Wtedy nikt od razu nie wiązał go z morderstwem. Przyjechali technicy, którzy starannie zabezpieczyli obraz oraz pobrali odciski palców. Wszystkich pracowników galerii poproszono o odciski palców. To jasne jak słońce, że na drzwiach znajdą ich odciski. Ich oraz wielu innych osób, które przewinęły się przez galerię. Martin powiedziała, że mieli nadzieję znaleźć też jakiś na obrazie do porównania. W przeciwnym razie nic z tego nie wyjdzie. Policjantka, rzecz jasna, ujęła to w dużo barwniejszy, godny ocenzurowania sposób. Zdążył też przejechać Leo.
- Galeria zamknięta. Proszę stąd iść- oznajmiła Corinne w kierunku gościa.
- Jestem dziennikarzem. Przyjechałem na prośbę właściciela galerii- odparł dyplomatycznie Leo. Benjamin kompletnie nie przejął się drobnym przeznaczeniem faktów. W ogóle zdawał się nie kontaktować z rzeczywistością, co trochę ją martwiło.
Policjantka kompletnie zignorowała jego obecność i wróciła do rozmowy z technikiem. Debbie szybko wyjaśniła Leo, co się stało. W sumie nie miała zbyt wiele do powiedzenia. Dziennikarz jednak nie zdawał się ani odrobinę zawiedziony tym faktem. Wręcz przeciwnie, jego oczy aż świeciły z podekscytowania.
- To świetny temat, a niewielką ilością informacji się nie przejmuj. Jestem dziennikarzem, okej? Moim zadaniem jest zdobywanie informacji. Ten policjant wydaje mi się jakiś znajomy tylko nie wiem skąd.
Szatynka zmusiła się do uśmiechu. Niestety nie mogła powstrzymać nutki ironii pobrzmiewającej w głosie.
- To ten słynny chłopak Sophie. Pewnie pamiętasz go z zakończenia imprezy Kevina. Akurat był tamtego wieczoru na patrolu.
- Faktycznie.
Debbie jakoś nie mogła powstrzymać się od spoglądania na Jamesa. Już pomijając dziwną sytuację... Zazdrościła mu tej swobodny i opanowania. On i Corinne tak zwyczajnie przyjęli informację o kolejnym krwawym obrazie. Ani przez moment nie zauważyła na ich twarzach strachu czy niepokoju. Też chciałaby tak umieć. W pewnym momencie Foster odszedł na bok, żeby odebrać telefon. Zaraz po tym przywołał do siebie Martin. Specjalnie odeszli od techników, żeby nikt ich nie usłyszał. Tak przynajmniej to wyglądało z boku.
- Mój dziennikarski instynkt podpowiada, że coś jest na rzeczy- mruknął Leo, podążając za jej wzrokiem.
- Nie jestem dziennikarką, ale... Też tak myślę.
- Znacie się, co nie?
Momentalnie ogarnęła ją panika, co oczywiście starannie maskowała. Przecież on nie mógł wiedzieć o niej i Jamesie, prawda? Zresztą nic pomiędzy nimi nie zaszło... To było tylko... Nie potrafiła tego nazywać.
- Ja z tą dwójką policjantów? Niespecjalnie. Ledwie raz z nimi rozmawiałam jak mieli zapisy z monitoringu z tym synem właściciela lombardu. No i raz jeszcze poprosili o poradę w kwestii interpretacji obrazu... Ale w gruncie rzeczy w ogóle ich nie znam.
Ogarnij się, nakazała sobie stanowczo w myślach. Nawet jej ten słowotok nie wydawał się przekonujący. On nie mógł wiedzieć nic więcej. Pewnie chciał tylko wyciągnąć od nich informacje, a znajomość znacząco by mu w tym pomogła.
- Chodziło mi o chłopaka Sophie. Jak on się nazywa?
- James Foster. Ledwie kilka razy z nim rozmawiałam...
- Ale wie, że jesteś przyjaciółką Sophie? Mam rację?
- No tak. Sama nas sobie przedstawiła na, a właściwie po imprezie.
- Świetnie. Właśnie o to mi chodziło. Tamta dwójka wygląda jakby się stąd zwijała... Mogłabyś poprosić, żeby nas ze sobą zabrali? No wiesz, wykorzystać wspólne znajomości?
Szatynka od razu zrozumiała, o co mu chodziło. Miała zagrać kartą "chłopak przyjaciela twojej dziewczyny" i w ten sposób zapewnić mu źródło informacji do nowego artykuł. Tylko czy to się uda? Czy James się na to zgodzi, jeśli go poprosi? Niestety to rozwiązanie zakładało również konieczność rozmowy. Chciała odmówić, ale zobaczyła błagalne spojrzenie Leo. No dobrze, nie należała do zbyt asertywnych osób. Na swoje usprawiedliwienie chciała zauważyć, że życzyła Leo jak najlepiej... Chciała mu pomóc. Dostrzegła też szansę, żeby na własną rękę zacząć szukać powiązań pomiędzy galerią a mordercą. Od czegoś musiała zacząć.
Zanim dwójka policjantów zdążyła wyjść z galerii Debbie i Leo zdążyli do nich podejść.
- James i Corinne poczekajcie- odezwała się szatynka.
- Jak już coś to Corrie. Nie znoszę swojego pełnego imienia- poprawiła ją ciemnowłosa.- Co jest?
- Jasne. Chodzi o to, że... Widzimy, że coś się wydarzyło i to na pewno ma związek z twórcą tych obrazów- Dee skinęła głową w kierunku obrazu, który był już szczelnie zapakowany do drogi na komisariat.
- Chcecie wiedzieć o co chodzi- zgadł natychmiast James, spoglądając na nią sugestywnie. Jego spojrzenie mówiło "znowu to samo?".- Proponuję wyjść na zewnątrz. Będzie mniej osób.
Foster poszedł przodem, nie oglądając się na swoją partnerką, która obrzuciła go morderczym spojrzeniem.
- I tak nie możemy im nic powiedzieć, James- zauważyła ciemnowłosa.
- Dlaczego? Kolejne zwłoki nie przejdą bez echa. Zaraz na uniwersytecie będziemy mieli chmarę dziennikarzy i drugie tyle zaciekawionych studentów. Ta dwójka naprawdę nam nie zrobi różnicy.
Kolejne zwłoki?! Szatynka wiedziała, że powinna skupić się na toczącej się pomiędzy policjantami dyskusji, ale nie potrafiła. Czyżby znaleziono właściciela krwi? Określenie nie było zbyt fortunne. Niestety póki co nie miała innego pomysłu. Czyli to oznaczało, że jechali na miejsce zbrodni? Ta myśl, z niezrozumiałych dla niej powodów, jednocześnie ją podekscytowała i zaniepokoiła.
- Zapomniałam was sobie przedstawić- wtrąciła Debbie, przerywając kłótnię.- To jest Leo. Pamiętasz Kevina, czyli przyjaciela twojej dziewczyny, James? To jest jego partner.
Szczerze mówiąc, ledwie przeszło jej przez gardło określenie "twojej dziewczyny". Miała nadzieję, że nie było tego słychać. Brunet spojrzał na nią pytająco i z czymś na kształt wyrzutu? Jakby tak samo jak jej nie podobało mu się to określenie? Nie, musiało jej się wydawać. Przecież gdyby nie chciał być z Sophie, to by jej to powiedział. Przyjaciółka z pewnością by do niej zadzwoniła z płaczem, a nic takiego się nie wydarzyło.
- Sporo o tobie słyszałem- odezwał się Leo.- Nie jestem jednym z tych dziennikarzy, którzy bezmyślnie gonią za sensacją. Możemy się dogadać, jeśli nie chcecie, żeby coś wypłynęło.
- To prawda. Leo jest najporządniejszym dziennikarzem jakiegoś znam. Nie kłamie i nie manipuluje faktami oraz świetnie pisze- dodała Debbie.
- Czyli wy się znacie z poza galerii?!- wybuchnęła Corrie. Szatynka po raz pierwszy widziała ją aż tak wyprowadzoną z równowagi. Wyglądała jakby miała się rzucić na partnera, który nic sobie z tego nie robił. Zdawał się być jedynie lekko rozdrażniony.- Kurwa, James! Nie miesza się spraw prywatnych i zawodowych!
- Nie zamierzam ci się tłumaczyć. Powiem ci tyle, że do tej pory nie mieszałem spraw prywatnych i zawodowych. A teraz zamierzam zabrać ich na uniwersytet i nie masz nic do powiedzenia, Martin. Czy to jasne?
Ton głosu Jamesa był stanowczy i taki lodowaty. Szatynka po raz pierwszy widziała go w takiej odsłonie. To nie fer, jak traktował nową policjantkę. Może i miała niższe stanowisko, ale nie mógł tak bezczelnie ją ignorować. Miała ochotę się wtrącić, ale... On chciał im pomóc. Tym razem ugryzła się w język.
- Jak pieprzone słońce- wycedziła ciemnowłosa.- Jednak mam pewne obiekcje co do rzekomego nie mieszania tych dwóch obszarów. A co z...
- Nie mamy czasu- przerwał jej brunet.- Musimy jechać na miejsce zdrodni póki nie mamy tam widowni.
- No tak. Przecież musimy jechać.
Corrie przytaknęła, chociaż w jej głosie pobrzmiewała drwina. Widocznie nie wierzyła w ten nagły przejaw profesjonalizmu. Tymczasem szatynka zaczęła się zastanawiać, czego policjantka nie zdążyła powiedzieć. To brzmiało podejrzanie. Czy on coś ukrywał? To znaczy coś jeszcze poza tym co wiedziała?
Po chwili całą czwórką siedzieli w radiowozie. James włączył syrenę, więc dojechali pod Art w rekordowym tempie. Widok odsyłających się na bok aut był zdumiewający. Nie mogła powiedzieć, że jej się to nie podobało. Każdy chciałby w ten sposób jeździć po zakorkowanym mieście.
Wyskoczyli z auta tuż pod samymi schodami do głównego, reprezentacyjnego wejścia Art. James szedł przodem. Zdawał się wiedzieć gdzie dokładnie mają iść. Tuż za nim szła Corrie, która co jakiś czas rzucała mu mordercze spojrzenie. Jednak nie odezwała się ani słowem od ich kłótni. Do Debbie i Leo tym bardziej się nie odzywała. Szatynka czuła tylko minimalne wyrzuty sumienia. Może i nie byli z nią szczerzy, ale sytuacja wcale nie była taka prosta. W jej mniemaniu ta znajomość w żaden sposób nie rzutowała na śledztwo. Foster wydawał się całkowicie skupiony na sprawie, to musiała mu przyznać.
- Ostrzegam, że widok nie będzie przyjemny- zastrzegł James, gdy wchodzili po schodach. Dee zauważyła już kilku policjantów i techników na piętrze naprzeciwko niej, nieco nad nimi.
- Przygotujcie się na iście dantejską scenę. To nie jest widok dla osób o słabych nerwach- rzuciła z nutką złośliwości ciemnowłosa.
Debbie i Leo nie skomentowali tego w żaden sposób. Szatynka starała się jakoś przygotować na ten widok. Do tej pory nie miała okazji zobaczyć miejsca zbrodni. Rzecz jasna, wcale tego nie żałowała. Już sama myśl o morderstwie, do którego doszło naprawdę, a nie jedynie w filmie, była wstrząsająca.
Wydawało jej się, że zniesie to dobrze aż do tej chwili. Widok przed nią był... Przerażający, okropny, straszny... Mogłaby tak wymieniać przez dłuższą chwilę. Na posadzce leżały dwa ciała, czego bynajmniej się nie spodziewała. Dwie studentki mniej więcej w jej wieku. Jedna z nich miała przesiąknięte krwią ubrania, szczególnie w górnej części klatki piersiowej. Leżała na wznak z upiornie otwartymi, martwymi oczami. Najgorsza była ta pustka, której nie sposób przeoczyć. Druga dziewczyna leżała jakiś metr od niej. Również leżała na plecach, ale widok był zdecydowanie gorszy. Wokół niej utworzyła się kałuża krwi. Zamiast lewego oka miała czerwoną, ziejącą dziurę z zakrzepłą krwią, spływającą po policzku na ramię, a następnie na posadzkę. Szatynka starała się uspokoić oddech i powstrzymać odruch wymiotny. W jej wyobraźni ta sytuacja była dużo łatwiejsza. Zobaczenie tego na własne oczy było tysiąc razy trudniejsze. Okropny smród rozkładu niczego nie ułatwiał. Zerknęła na policjantów. Ani James ani Corrie nie wydawali się przejęci. Ciemnowłosa nawet kucnęła przy jednym z ciał, przyglądając mu się badawczo. James jedynie przelotnie zerknął na masakrę, skupiając się na wyrzutach wobec jakiegoś funkcjonariusza. Za to Leo wyraźnie pobladł, a z oczu aż wyzierało współczucie i bezsilna złość wobec sprawcy. Oby jak najszybciej złapano tego sukinsyna, pomyślała.
- Wyjaśnisz mi dlaczego nie powiadomiono nas o dodatkowych zwłokach?! Jak można pominąć tak ważny fakt, podczas rozmowy?!- warknął Foster, obrzucając kulącego się ze strachu sierżanta.
- To Porter kazał mi zadzwonić... Miałem powiedzieć o zwłokach, które mogą... Hmm... Pasować do obrazu, że się tak wyrażę... Myślałem...- nieporadnie tłumaczył się młodszy kolega, gdy przerwała mu ciemnowłosa.
- Lepiej znikaj nam z oczu. Następnym razem wspomnij o dodatkowych zwłokach, bo to dość istotna kwestia.
- W porządku?- zapytał James, ponownie do nich podchodząc. Chociaż pytanie było skierowane zarówno do niej jak i Leo, to na nią patrzył. Przytaknęła w obawie, że nic dłuższego nie przejdzie jej przez gardło. W przeciwieństwie do niej dziennikarz nie miał problemu z wydobyciem głosu.
- Mógłbym usłyszeć chociażby wstępną wersję tego, co tu się mogło wydarzyć?- odezwał się Leo.
- Właśnie miałem zapytać o to technika, tylko nie wymieniaj mnie i Corrie z imienia i nazwiska. Pomagamy wam incognito, jasne?
Dziennikarz natychmiastowo przytaknął.
- Corrie i James, cześć wam!- przywitała się wyjątkowo entuzjastycznie kobieta o włosach koloru czekolady, związanych w koński ogon. Miała na sobie przydługą, czarną bluzę, jeansy i lateksowe rękawiczki. Do tego promiennie się uśmiechała, co bardzo kontrastowało z miejscem zdrobni. Kobieta wydawała się zdecydowanie nie na miejscu.
- Nie wiedziałem, że pracujesz poza laboratorium, Lindsay- odparł James.
- Mam wiele umiejętności, a moja znajoma w ostatniej chwili musiała wziąć wolne i ktoś musiał ją zastąpić. Więc oto jestem. A ta dwójka to kto? Nie kojarzę ich z policji, technikami na pewno nie są...
Brązowowłosa spojrzała pytająco na dwójkę policjantów.
- Dobre pytanie, Linds. James na pewno lepiej się orientuje, ale z tego co zrozumiałam Debbie jest znajomą jego obecnej dziewczyny. Za to Leo jest dziennikarzem i jednocześnie chłopakiem jakiegoś wspólnego znajomego. Pogmatwane to, nie sądzisz?
- Skończ proszę, Martin- mruknął Foster zirytowany. Lindsay wodziła wzrokiem pomiędzy dwójką policjantów, między którymi niemal sypały się iskry. Szatynka czuła się bardzo niekomfortowo w tej sytuacji.
- W każdym razie miło was poznać. Nazywam się Lindsay Graham. Jestem technikiem policyjnym.
Debbie i Leo również się przedstawili. Techniczka starała się załagodzić konflikt, ale napięcie i tak wisiało w powietrzu.
- Pewnie chcecie usłyszeć, co tutaj się wydarzyło- podjęła Graham, zamaszystym gestem wskazując dwa ciała.- Brunetka zginęła wcześniej. To widać na pierwszy rzut oka. Krew na bluzce już dawno zakrzepła. Może mieć ponad dobę, tak w granicy czterdziestu godzin. Oczywiście, żeby to dokładniej stwierdzić trzeba mieć wyniki sekcji.
- Masz pomysł na przyczynę zgonu?- zapytała Corrie.
- Tak dziewięćdziesiąt procent pewności. Zginęła na skutek utraty krwi. Nóż lub inne ostre narzędzie prawdopodobnie przebiło główną artylerię. Nie serce tylko aortę. Nie trzeba mieć specjalistycznej wiedzy, żeby wiedzieć, że krew wypływa tam pod dużym ciśnieniem, prosto z serca...- brunetka ucięła na moment, robiąc dłońmi gest przypominający wybuch.
Oczywiście w ranie nie doszło do wybuchu, ale krew zaczęła tryskać niczym woda z przedziurawionego węża ogrodowego. Debbie mimowolnie zganiła się w myślach. To porównanie nie było właściwe, skoro miała na myśli żywą osobę. Chociaż niewątpliwie było ono adekwatne.
- Co nasuwa pewien oczywisty wniosek. Przyniesiono ją tutaj martwą. Zginęła w innym miejscu- kontynuowała Lindsay.
- Tak jak poprzednia ofiara- wtrącił James.
- Co za odkrywczy wniosek- skomentowała głosem wręcz ociekającym sarkazmem ciemnowłosa.
James zadowolił się jedynie posępnym spojrzeniem w kierunku partnerki.
- Za to interesującą i nową kwestią jest druga ofiara. Blondynka, co doskonale widać, zginęła na miejscu. Sytuacja mogła wyglądać następująco. Studentka wyszła z zajęć, kiedy na korytarzach było jeszcze pusto. Szła po tych schodach aż nie zobaczyła pierwszej ofiary. Podeszła bliżej, żeby sprawdzić co się stało. Plamy opadowe wskazują, że zginęła na brzuchu, chociaż morderca mógł ją obrócić w trakcie transportu... W każdym razie dziewczyna podeszła do ciała, obróciła go prawdopodobnie, a potem poczuła oślepiający ból. Zabójca wbił jakiś ostry przedmiot, możliwe że nóż w gałkę oczną ofiary. Trysnęła krew. Zatoczyła się, stąd ten dystans, ale nie upadła. A potem spadło na nią ostatnie, zabójcze uderzenie w głowę. Nie chcę teraz ruszać ciała, ale jest spore pęknięcie w płacie ciemieniowym. I nastąpił koniec jej ówczesnego życia. Ta krew jest przede wszystkim z rany głowy.
Debbie w żaden sposób nie skomentowała tego jakże barwnego opisu miejsca zbrodni. Starała się sobie wmówić, że to całkowicie normalne, jeśli ktoś na co dzień ma do czynienia z takimi zbrodniami i zwłokami. Jeszcze techniczka mówiła z takim... Ożywieniem, czymś na kształt ekscytacji. Wątpiła czy kiedykolwiek zrozumie to podejście, ale nie zamierzała się wtrącać. Leo przez cały czas notował słowa Graham. Na jego ustach błądził nikły uśmiech. Czy tylko ona nie potrafiła przejść do normy po zobaczeniu dwóch zmasakrowanych ciał?!
- Czyli druga ofiara przyłapała mordercę na gorącym uczynku?- spytał James. Lindsay skinęła potakująco głową.
- Nie potrafię wymyśleć innego powodu dla dwóch tak różnych zbrodni w tym samym miejscu. Obie się wykrwawiły, to fakt, ale z ran w różnych miejscach. Może też z innej broni. To będzie można określić dopiero po sekcji. Jakieś pytania? Nie, no to na ten moment mogę wam powiedzieć tylko tyle.
- Jak zawsze jesteś niezawodna, Lindsay. Wielkie dzięki- odezwał się Foster. Techniczka odpowiedziała uśmiechem.- Teraz muszę was wyprosić, Debbie i Leo. Musimy wracać do pracy, więc miejsce cywilów na tym się kończy. Odprowadzę was do wyjścia.
Corrie przewróciła oczami, prychnąwszy pod nosem z pogardą. Dee pożegnała się krótko z policjantką i techniczką. Miała nogi jak z waty. Dopiero teraz to zauważyła. Żadne z ich trójki przez chwilę się nie odzywało, każde pogrążone we własnych myślach. Starali się przetrawić nowe wydarzenia. W pewnym momencie szatynka zachwiała się na schodach. Prawdopodobnie stoczyła by się po nich na sam dół, gdyby nie James, który zareagował błyskawicznie. Przytrzymał ją w talii. Po raz kolejny doświadczyła tego dziwnego, wręcz elektryzującego uczucia. Zwłaszcza że przejechał dłonią po odsłoniętym przez top skrawku skóry. Chociaż pomiędzy jeansami a topem był zaledwie pasek nie zakrytego ciała, momentalnie zrobiło jej się gorąco. Przeklęła w myślach. Dlaczego tak na niego reagowała, do cholery?!
- Lepiej uważaj. Wystarczająco dużo sprzątania mają dzisiaj na uniwersytecie- powiedział James.- Pomóc ci?
- Nie, dzięki... Po prostu muszę wyjść na świeże powietrze- mruknęła, schodząc dalej. Chciała jak najszybciej przerwać ten dotyk, chociaż był bardzo przyjemny. Aż za bardzo.
- Wielkie dzięki, że pozwoliłeś nam tutaj być- odezwał się Leo.- Zdobyłem aż nadto materiału do nowego tekstu. Nie ukrywam, że to dla mnie dużo znaczy. Jestem nowy w tej branży.
- Nie ma sprawy.
- Jeśli będziesz potrzebował pomocy w pracy czy poza nią, możesz na mnie liczyć. Przysługa za przysługę.
Policjant nie upierał się. Skinął głową. Byli już pod Art. Czas się rozejść.
- W porządku, Dee?- spytał na koniec brunet.- Jesteś strasznie blada. Podwieźć cię gdzieś?
- Nie trzeba. Zadzwonię po Ryana- odpowiedziała szatynka. To miłe, że się o nią troszczył, ale nie powinien. Cokolwiek między nimi było, nie powinno mieć miejsca. Policjant odwrócił się i zniknął w gmachu Art.
Debbie pożegnała Leo, po czym zadzwoniła do swojego chłopaka. Potrzebowała wsparcia i przekonania, że podjęła dobrą decyzję. Nie chciała skrzywdzić Sophie. Najpierw obraz, potem ciała... Co jeszcze? Zdecydowanie musiała przetrawić tę sytuację.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top