Rozdział 7

Kolejne dni mijały w dziwnie napiętej atmosferze. Louis po imprezie, zaczął się ode mnie oddalać. Rozmawiał ze mną, czasami się śmiał, ale było inaczej. Nie wiem, czemu zaczął się tak zachowywać. Zachowywał dystans. Bolało mnie to, byłem rozkojarzony nie wiedziałem co zrobiłem źle.

Mógł tak zareagować, po tym jak opowiedziałem mu co chciał zrobić na imprezie? Nie wiem i właśnie to mnie bolało. Niewiedza. Jednego dnia było dobrze, drugiego natomiast wszystko się zmieniło. Louis nie miał już tego czegoś w oczach, co zazwyczaj miał.

Małe rzeczy

Miałem rację, coś mnie ominęło, części nie zauważyłem. Tylko czego? Ta mała rzecz odeszła, a ja jej wcześniej nie zauważyłem. Kurwa. Miał rację. Ta sprawa nie dawała mi spokoju. W głowie miałem tylko "Co zrobiłem źle, dlaczego on się tak zachowuje."

Byłem w takim stanie od kilku dni. Nawet Fireproof nie pomagał. Zacząłem gorzej spać. Przez ostatnie dwie noce prawie nie zmróżyłem oka.
Rozmyślałem o tamtym wieczorze. A gdybym dał się pocałować? Gdyby Gigi nie zareagowała, pocałowałbym go i teraz siedzielibyśmy u niego. Może przez to, że tego nie zrobiłem odsunął się ode mnie. Te myśli mnie dobijały. Wiele pytań, żadnych odpowiedzi.

Musiałem wyjść z domu, ostatnie dni polegały na relacji dom, szkoła, dom, szkoła. Poszedłem pobiegać do parku. Włożyłem słuchawki do uszu i zacząłem biec. Z każdym krokiem, czułem jak bardzo za tym tęskniłem. Uczucie wolności, mieszało się ze zmęczeniem i potem. Idealna mieszanka.

Krążyłem tak od godziny, kiedy poczułem, że mam dosyć wróciłem do domu. Anne siedziała w kuchni, piła kawę. To po niej odziedziczyłem ten zwyczaj, nie narzekałem.

-Harry, musimy porozmawiać. - Spojrzała na mnie smutnym wzrokiem. Coś było nie tak. Rzadko kiedy była smutna, zazwyczaj była bardzo pozytywną osobą. Nawet kiedy coś jej dolegało, starała się to ukryć.

-Tylko wezmę prysznic i zaraz będę. - Lekko się uśmiechnąłem i poszedłem na górę. Był to mój najbardziej stresujący prysznic jaki miałem. Nawet gorąca woda, którą uwielbiałem nic nie dała. Kiedy była smutna nic dobrego to nie dawało. Najszybciej jak mogłem ubrałem czyste rzeczy i zszedłem na dół. Usiadłem na przeciwko niej. Trzymała w rękach pusty już kubek.

-Harry, co się dzieję? - Powiedziała smutno. -Widzę, że nie jesz, chodzisz nieobecny. Martwię się o ciebie.

Nie wiedziałem co powiedzieć. Byłem blisko z mamą, ale nie chciałem jej mówić o Louisie. To była sprawa między nami. Ona nie musiała o niczym wiedzieć. Bolało mnie serce, kiedym patrzyłem na nią w tym stanie. Martwiła się o mnie, ale mam też swoje życie o który nie musiała wiedzieć.

-Mamo, wszystko jest dobrze. - Dotknąłem jej ręki. Uśmiechnęła się smutno.

-Wiem, że nie jest. Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć? - Powiedziała z wyrzutem. - Nie chcę, żebyś cierpiał.

Nie wiedziałem czy cierpię, ale wiedziałem, że coś się ze mną dzieje nie tak.

-Nie cierpię, jest dobrze. Nic złego się nie dzieje.

-Harry... -Wstałem od blatu.

-Naprawdę, wszystko jest dobrze. - Wyszedłem z kuchni, pobiegłem do pokoju. Rzuciłem się na łóżko.

Co on ze mną zrobił. Słyszałem jak Anne woła mnie przez drzwi, ale nie chciałem z nią rozmawiać. Nie byłem już dzieckiem, nie musiała o wszystkim wiedzieć. Poczułem jak moje oczy zaczęły piec. Po chwili zacząłem płakać jak małe dziecko. Wszystko musiało ze mnie zejść. Za długo to wszystko trzymałem w sobie.

To przez niego nie mogłem spać, jeść czy normalnie funkcjonować. Od dnia kiedy zauważyłem, że się od siebie oddalamy zastanawiałem się co jest ze mną nie tak. Co zrobiłem źle? Czemu to robi? Czemu mi to robi? Mogłem tak myśleć. On nie był gejem, ja też nie. Właśnie nie byłem gejem, czemu coś do niego czułem. Nie chciałem tego, chciałem aby to odeszło.

Nie pamiętam kiedy zasnąłem. Gdy się obudziłem bolała mnie głowa, ale było mi lżej. Wszystko co w sobie dusiłem wyszło na wierzch. Musiałem go o to zapytać, dlaczego tak się zachowuje. Nie mogłem tak dłużej. Przez niego znowu to zrobiłem, znowu się pociąłem. Wiem, to było głupie, ale czasu nie da się cofnąć. Na zewnątrz było już ciemno. Nie chciałem wychodzić, ale chciało mi się pić.

Kiedy otworzyłem drzwi, zobaczyłem śpiącą Anne. Przez cały ten czas była pod drzwiami. Zrobiło mi się smutno. Sprawiałem jej tylko kolejnego kłopotu. Gdyby nie ja, nie martwiłaby się teraz i nie leżała pod drzwiami.

Kucnąłem, zacząłem ją lekko ruszać.

-Mamo, wstawaj. - Po chwili się obudziła. Miała rozmazany makijaż i podpuchnięte oczy. Płakała. Zrobiła to przeze mnie. Znowu to robiła przeze mnie.

Usiadła. Przez chwilę nie wiedziała co się dzieję.

-Która godzina? - Zapytała ziewając. Coś czułem, że później będą ją boleć plecy.

-Nie wiem, ale jest już ciemno.

Spojrzała na swój zegarek.

-Jest już po 23:00. Jak się czujesz? - Nadal się martwiła, nienawidziłem tego. Czułem się przez to winny.

-Mamo jest dobrze, dziękuję że się o mnie martwisz, ale nie ma takiej potrzeby.

-Jesteś moim synem, zawsze się będę o ciebie martwić. Takie jest zadanie matki. - Przytuliłem ją, chociaż tak mogłem jej podziękować za jej wszystkie zmartwienia.

-Dobrze to ja idę spać, rano idę do pracy. - powiedziała przepraszającym tonem.

Przytuliła mnie jeszcze raz i zaczęła iść do swojego pokoju, na drugim końcu korytarza.

-Mamo! - zawołałem. Odwróciła się. - Dziękuję Ci za wszystko, ale naprawdę nie musisz się o mnie, aż tak martwić.

Posłała mi smutny uśmiech i poszła dalej. Wiedziałem, że i tak będzie się martwić. Nie lubiłem tego.

Zszedłem na dół do kuchni, nalałem sobie wody. Było mi znacznie lepiej, chociaż nadal bolała mnie głowa. Nie mogłem tak dłużej, nie chciałem. Musiałem się zapytać Louisa, dlaczego tak się zachowywał.

Odłożyłem szklankę do zmywarki, poszedłem do pokoju. Nie miałem ochoty na nic. Przebrałem się w rzeczy do spania i poszedłem spać. O dziwo niedługo potem zasnąłem.

Rano nie spotkałem Anne, poszła do pracy zanim wstałem. Na stole w kuchni zostawiła karteczkę, w której życzyła mi udanego dnia. Zostawiła też bułki i jakieś ciastka. Miło z jej strony.

Nie wyspałem się, czułem się źle. Denerwowałem się rozmową z Louisem. Bałem się, że zacznie unikać tematu, a mnie jeszcze bardziej niż wcześniej. Nie chciałem go stracić, zdążyłem się do niego przywiązać. Straciłbym część siebie bez niego. Bardzo tego nie chciałem.

Staliśmy niedaleko sali od informatyki. Dziewczyny z Louisem rozmawiały na temat szkolnej drużyny siatkarskiej. Za tydzień miał odbyć się nabór. Chciałbym wiedzieć coś więcej, ale nie mogłem się na niczym skupić. Dziewczyny od razu zobaczyły, że jestem nieobecny. Na początku chciały wiedzieć się co się stało, próbowały poprawić mi humor, ale to nic nie dawało. Byłem im wdzięczny, że się mną zainteresowały, nie udawały, że niczego nie widzą. Po prostu nie chałem o tym mówić. Chciałem to załatwić między mną a nim.

Kiedy zadzwonił dzwonek, wszyscy wstali, zaczęli iść pod salę. Złapałem Louisa za rękę, był lekko zdziwiony.

-Możemy porozmawiać? - Mój głos lekko drżał. Musiałem to wyjaśnić.

-Jasne. - Uśmiechnął się lekko. Na korytarzu nie było już prawie nikogo.
Nie wiedziałem od czego zacząć. Minęło kilka minut, zanim coś powiedziałem.

-Czemu tak się zachowujesz? - Zapytałem zmieszany. -Od czasu imprezy odsuwasz się ode mnie. Nie mów, że tak nie jest, bo jest.

Miał nieodgadniony wyraz twarzy, tak jakby się nad czymś zastanawiał. Nie podobało mi się to.

-Harry, Louis! - Ktoś do nas krzyczał z drugiego końca korytarza. Kiedy się odwróciłem zobaczyłem profesora Malika przy drzwiach do pokoju nauczycielskiego. - Jest już po dzwonku, czemu nie ma was na lekcji? - Zapytał z wyrzutem. Chyba chciał nam coś jeszcze powiedzieć, ale zaczepił go inny nauczyciel.

Poczułem jak Louis łapie mnie za rękę i zaczyna gdzieś ciągnąć.

-Teraz nie wrócimy na lekcję, dokończymy tę rozmowę. -Otworzył drzwi do ciemni, które były o dziwo otwarte. Wszystko trwało kilka sekund, miałem nadzieję, że Malik niczego nie zauważył.

Przycisnął mnie do ściany i zasłonił usta ręką. Staliśmy bardzo blisko siebie. Słychać było kroki, miałem nadzieję, że tu nie wejdzie. Po chwili usłyszeliśmy otwieranie drzwi, a kroki ustały.

Louis zabrał rękę z moich ust, ale nadal staliśmy bardzo blisko. Czułem się trochę niekomfortowo, serce waliło mi jak oszalałe. Patrzył mi prosto w oczy. Widziałem w nich coś, czego wcześniej nie widziałem. Nie umiałem tego nazwać.

Po chwili przycisnął swoje usta do moich. Byłem w szoku, spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego. W pierwszej chwili stałem w bezruchu, ale po chwili oddałem pocałunek. Na początku był niepewny, delikatny, z każdą sekundą stawał się coraz bardziej zachłanny. Był to pocałunek w który, każdy z nas wkładał całe serce, było w nim widać tęsknotę. Tęskniłem za nim, on za mną też. Było w nim coś magicznego, może dlatego, że był to mój pierwszy pocałunek w życiu.

Kiedy zabrakło nam powietrza, oderwaliśmy się od siebie z głośnym mlaśnięciem. Oddychaliśmy ciężko, zetknięci ze sobą czołami. Miałem zamknięte oczy, nie chciałem ich otwierać, bałem się, że kiedy je otworze wszystko zniknie. Chciałem żeby ta chwila trwała wiecznie.

-Dlatego cię unikałem. - Wyszeptał.

-Nie rozumiem. - Przyznałem.

Zaśmiał się, czułem drżenie jego ciała.

-Podobasz mi się od początku roku, od momentu kiedy spotkałem twoje oczy po naszym upadku na rozpoczęciu. Od tamtego momentu myślę o tobie. - Moje serce zabiło jeszcze szybciej. Byłem w siódmym niebie. Podobałem  się mu. Na tamtą chwilę nie mogłem być szczęśliwszym człowiekiem na ziemi.

-To dlaczego unikałeś mnie po imprezie? - Nie rozumiałem jego zachowania. Jeżeli mu się podobałem to dlaczego mnie unikał?

-Było mi wstyd, że tak się zachowałem. Zrobiłem widowisko, ty się mną zająłeś, a ja w twoim domu znowu chciałem cię pocałować. Marzyłem o tym od dawna, ale chciałem żebyś tego chciał. Zachowałem się jak palant. - Było mu wstyd jak o tym mówił, było to całkiem urocze.

-Niepotrzebnie. - Uśmiechnąłem się.

-Nie wiedziałem, jak zareagujesz na to, że mi się podobasz. Bałem się, że mnie wyśmiejesz, czy znienawidzisz dlatego, że jestem gejem. - Zawahał się przy powiedzeniu ostatnich słów. -Nie chciałem i nie chcę cię stracić. - Posmutniał.

Otworzyłem oczy i spojrzałem na niego. Pocałowałem go. Był to delikatny pocałunek, pełny uczucia. Chciałem mu pokazać, żeby się nie bał. Nie uciekłem, byłem przy nim, zostałem i nie miałem zamiaru nigdzie indziej iść.

-A to za co? - Zapytał kiedy skończyliśmy.

-Nie mogłem już tego słuchać. Też mi się podobasz głupku. Ostatni tydzień był dla mnie tragiczny. Nie wiedziałem co zrobiłem źle. Bałem się, że cię stracę. - Przyznałem, jak się okazało strach miał wielkie oczy. Oboje byliśmy jak dzieci z przedszkola, bojący się powiedzieć o swoich uczuciach.

Przytuliłem go. Mógłbym go trzymać całą wieczność w moich ramionach. Niestety ta chwila nie trwała, aż tyle.
Ktoś otworzył drzwi, a my odskoczyliśmy od siebie jak poparzeni.

W drzwiach stał zdziwiony Malik. Serce waliło mi jak oszalałe.

-A co wy tu robicie? Tutaj możecie być tylko za moją zgodą. Dostaliście taką? - Patrzył na nas wyczekująco.

-Nie. - Powiedziałem.

-To raz, dwa i was nie ma. - Posłusznie wyszliśmy na korytarz. Czułem się głupio, że zostaliśmy przyłapani.

-Co teraz macie?

-Informatykę. - Odpowiedział tym razem Louis. Wyglądał na mniej zdenerwowanego niż ja.

-Dobra chłopaki, zróbmy tak. Do końca lekcji zostało 10 minut, więc nie opłaca wam się iść na lekcję. Możecie zostać na korytarzu, ale tylko tym razem. Następnym razem wywlekę was za fraki i zrobię wam obciach przy całej klasie. - Czułem, że mówił prawdę. Moje policzki stały się całe czerwone. Zauważył to i tylko się uśmiechnął. -Zrozumiano?

-Tak. - Odpowiedzieliśmy jednocześnie. Chyba nie był tak zły jak myślałem na początku. Byłem mu wdzięczny za to.

Malik zniknął w ciemni, w której przed chwilą przeżyłem swój pierwszy pocałunek. Na samo wspomnienie dotknąłem swoich lekko spuchniętych warg.

Zaczęliśmy iść w stronę schodów. Louis objął mnie, na co się uśmiechnąłem.

-Było blisko. - Szepnął mi na ucho. 

-Zdecydowanie za blisko. - Szybko musnąłem jego wargi, po czym zaczęłam zbiegać po schodach. Nadal czułem adrenalinę po tych wydarzeniach. Nadal nie mogłem uwierzyć, że podobam się temu krasnalowi. Wydawało mi się to takie nierealne.

Dogonił mnie dopiero wtedy, kiedy byłem przy swojej szafce.

-Nie mam tak długich nóg jak ty, Hazza. - Był cały zdyszany. Zdecydowanie musiał poćwiczyć nad kondycją.

-Hazza? - Zdziwiłem się. Podobało mi się to zdrobnienie. Nikt wcześniej do mnie tak nie mówił.

-Jak ci się nie podoba to nie będę do ciebie tak mówić. - Speszył się, zaczął bawić się palcami.

-Bardzo mi się podoba, po prostu nikt wcześniej nie mówił do mnie zdrobniale. - Przyznałem. Przyciągnąłem go do siebie i pocałowałem w czoło.

Chciałem mu dawać jak najwięcej czułości, nie chciałem, żeby się peszył, czy smucił. Zauroczyłem się w nim i byłem szczęśliwy, że jest to obustronne. Chciałem, aby czuł się w moich ramionach jak w domu - bezpiecznie.

~~~

12.02.18r.

2024 słów

🎨Do następnego🎨

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top