Rozdział 16

Momentalnie zerwałem się z łóżka. Moje serce biło jak oszalałe, myślałem, że dostanę zawału.

Panowała ciemność. Byłem w pokoju.

Własnym.

Opadłem na łóżko ze śmiechem.

To wszytko było tylko jednym, pieprzonym snem. Kurwa. Chyba pierwszy raz cieszyłem się, że był to tylko koszmar. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby to wydarzyło się na prawdę.

Kochałem Louisa, nie byłbym w stanie go zdradzić, a przynajmniej nie bez przymusu.

Poza tym nauczyciel, tak nigdy by się nie zachowali. Nawet Payne, czy Malik.

Czułem się lżejszy, tak jakby kamień spadł mi z serca.

Spojrzałem na zegarek, było chwilę po dwudziestej trzdciej. Fireproof zaczął już szaleć w swojej klatce.

Odblokowałem telefon. Miałem kilka wiadomości od Lousia.

♥Louis♥:
Kochanie, przyjdę do ciebie o 22:30.

♥Louis♥:
Otwórz okno 😘

♥Louis♥:
Harry? Co się dzieje, stoję już tutaj 10 minut

♥Louis♥:
Harry, odbierz ten cholerny telefon!

♥Louis♥:
Martwię się. Jeżeli za godzinę mi nie otworzysz, wybije okno.

Praktycznie od razu zadzwoniłem do chłopaka. Nie chciałem, żeby się denerwował, tym bardziej przeze mnie. Odebrał po drugim sygnale.

-Harry! - krzyknął. -Martwiłem się do cholery!

-Przepraszam, zasnąłem - powiedziałem szybko. Zły Louis to nic dobrego. Czułem się źle z tym, że martwił się z mojego powodu. -Gdzie jesteś?

-Pod oknem. - wyjrzałem szybko przez nie. Rzeczywiście chłopak stał na dole. Otworzyłem okno, było już dosyć chłodno.

-Louis. - pisnąłem.

-Złaź, porywam Cię. - powiedział szybko. Zdziwiłem się, było już dosyć późno, na to żeby pójść gdziekolwiek.

-Gdzie?

Przewrócił oczami.

-Przecież obiecałem ci, że zabiorę na randkę. - serce znowu zaczęło mi szybciej bić.

-Poczekaj chwilę.

Szybko podszedłem do szafy. Założyłem czarny sweter i kurtkę. Nie myślałem nad tym, czy powinienem ubrać się w coś innego. Nie miałem na to czasu.

Wziąłem telefon i wyszedłem przez okno. Louisowi wychodziło to znacznie lepiej niż mi.

Nie było go na dole. Dopiero jak usłyszałem klakson, zobaczyłem go w samochodzie.

Co do cholery?! Przecież on nie miał prawa jazdy, miał pieprzone szesnaście lat!

-Wsiadaj, nie ma czasu.

Poszedłem w stronę pojazdu. Wsiadłem do środka.

-Przecież to jest nielegalne, a poza tym nie masz prawa jazdy! - Po czułem strach. Ufałem mu, ale wolałem przeżyć tę noc. -A poza tym, skąd masz samochód. - pisnąłem.

-Harry, spokojnie umiem prowadzić, a samochód jest Nialla. - powiedział to tak, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie.

-I tak po prostu ci dał? - Nie mogłem uwierzyć własnym uszą.

-No tak. - Louis miał niezłą zabawę widząc moje zdziwienie.

Odpalił samochód, który zgasł chwilę po tym jak chłopak ruszył.

-No dobra, teraz powinno być dobrze. - lekko się zarumienił i znowu odpalił auto. Wyglądał uroczo. Nareszcie ruszyliśmy.

-Tak w ogóle to gdzie mnie zabierasz? - zapytałem niepewnie. Czułem się dziwnie. Po pierwsze Louis prowadził samochód bez uprawnień, a po drugie jechałem na swoją pierwszą randkę. Byłem bardzo ciekawy, co wymyślił chłopak.

-Niespodzianka. - powiedział z tajemniczym uśmieszkiem. -Radzę nie pytać gdzie jedziemy, bo i tak nie powiem. - widziałem jak się uśmiechał. Poczułem ciepło na serduszku.

Przez resztę drogi jechaliśmy w milczeniu. Starałem się zgadnąć dokąd mnie zabiera, ale z każdą minutą byłem coraz bardziej rozkojarzony. Wjechaliśmy w część Londynu w której jeszcze nigdy nie byłem. Czułem dreszczyk ekscytacji na nieznane.

Zatrzymaliśmy się pod starym budynkiem. Wyglądał jakby był zamknięty od pewnego czasu. Nad drzwiami widniały resztki napisu ''Biblioteka''

-Zabrałeś mnie do biblioteki? - poczułem się zawiedziony. Mogłem obstawiać wszystko, ale nie to, że Louis zabierze mnie do starej biblioteki.

On jedynie uśmiechnął się pod nosem. Miałem ochotę się rozpłakać.

-Chodź, a nie marudzisz. - Splótł nasze palce i zaczął gdzieś prowadzić.

Weszliśmy w jakąś uliczkę. po chwili stanęliśmy pod tylnymi drzwiami budynku. Louis puścił moją dłoń, poczułem się z tyn źle. Uwielbiałem jego dotyk.

Zaczął majstrować coś przy zamku. Usłyszeliśmy trzask, a drzwi były otwarte. Kolejna nowa umiejętność Louisa, o której nie miałem pojęcia.

-Zapraszam. - przepuścił mnie w drzwiach. w pomieszczeniu było ciemno i czymś śmierdziało.

-Louis, nic nie widzę. -?Poczułem jego długie palce na moich biodrach.

-Chodź za mną. - włączył latarkę. Byliśmy na zapleczu. Wszędzie było sterty starych książek. Widać było, że od dawno nikt ich nie ruszał. Kochałem książki, ale wolałem nie przebywać w takim miejscu.

Trzymałem się blisko Louisa tak bardzo jak tylko mogłem. Znaleźliśmy się w większej sali. Biblioteka była trzy piętrowa, z dołu było widać pozostałe piętra. Była ogromna.

-Wow. - zdołałem jedynie wydusić. -Ale to jest wielkie.

Chłopak podszedł do mnie od tyłu i objął ramionami.

-Wiesz co jeszcze jest wielkie? - Powiedział zadziornie.

-Louis! - Moje policzki oblały się rumieńcem. Co za zbok, ale takiego go kochałem.

-No co? Przecież mówię prawdę. - Powiedział niewinnie. -Zostaniesz na chwilę sam? Muszę pójść po koc do samochodu.

-Po koc?

-Przyda się. - wypuścił mnie z objęć, poczułem chłód. Co on kombinował...

Chwilę później stałem sam na środku pomieszczenia. Czułem jak ściany mnie przytłaczają. To miejsce było bardzo tajemnicze. Czemu zostało zamknięte? Nie wyglądało na jakoś bardzo zniszczone. Gdyby nie tony kurzu i materiał na niektórych przedmiotach to miejsce tętniłoby życiem. Wyobrażałem sobie tłumu, które tu były. Każdy pochłonięty inną książka. Głodny wiedzy.

Odsłoniłem materiał z kanapy. Kiedy to zrobiłem zacząłem przeraźliwie kasłać. To nie był dobry pomysł.

Światło się zapaliło, pisnąłem mało męsko. Chwilę później Louis znowu pojawił się w pomieszczeniu z uśmiechem. Trzymał w rękach koc.

-Mam nadzieję, że nie bałeś się za bardzo. - Przytulił mnie.

-Daj spokój. - Przewróciłem oczami. -Jestem dzielny.

Zaśmiał się gardłowo na moje słowa. Debil, ale takiego go kochałem. Był moim rycerzem bez konia i zbroi.

-Wierzę ci książę. - Pocałował mnie w szyję. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz.

-Książę?

-Tak, mój osobisty przyszły król. - Wyszczerzył się. -Ale jak każdy przyszły władca musisz coś zjeść. Więc zapraszam ze mną.

-Niby czego miałbym być królem? - Prychnąłem.

-Mojego serca. - Szepnął do mojego ucha.

Moje serce rozpłynęło się. To był najsłodszy tekst, jaki kiedykolwiek usłyszałem. Poczułem się wyjątkowo.

Zacząłem chichotać. Louis złapał mnie za rękę i zaczął gdzieś prowadzić. Wyszliśmy z pomieszczenia i znaleźliśmy się na schodach. Kiedy byliśmy już na górze chłopak wyjął chusteczkę i zawiązał moje oczy. Byłem bardzo ciekawy co takiego wykombinował.

-Tylko nie podglądaj. - powiedział, kiedy skończył zawiązywać moje oczy. Nic nie widziałem.

-Postaram się. - chłopak musnął moje wargi. Kiedy chciał skończyć pocałunek, przybliżyłem go do siebie. Nie spodziewał się tego, mruknął zadowolony. Ten pocałunek był delikatny i leniwy. Tak jakbyśmy byli spragnieni własnego smaku. To te usta pokochałem, a nie te z mojego snu.

Kiedy skończyliśmy złapał mnie za rękę i zaczął gdzieś prowadzić. Poczułem powiew wiatru, wyszliśmy z budynku.

-Uważaj pod nogi. - chwilę później, gdyby nie silne ręce Louisa, leżałbym na podłodze.

-Ostrzegałem. - śmiał się.

-Możesz już zdjąć chustkę. - kiedy to zrobiłem moim oczom ukazał się piękny widok.

Byliśmy na dachu. Na ziemi był rozłożony koc, na którym znajdowało się jedzenie i świece. Było mnóstwo świec, rozmieszczonych po całym dachu. Pomimo tego, że było już późno w nocy zdawało się jakby było jasno. Kiedy on zdołał to wszystko przygotować? Byłem pod wrażeniem.

- Podoba ci się? - zapytał nieśmiało. Jedyne co zdołałem zrobić to mocno go przytulić.

-Jest pięknie. - wyszeptałem. -Kiedy to wszystko przygotowałeś?

-Miałem dużo czasu kiedy spałeś. Jak to ci się podoba, to lepiej zobacz na miasto. - Wskazał ręką i panoramę miasta.

Podbiegłem do krawędzi budynku, to co zobaczyłem było piękne. Dokładnie widziałem światła innych budynków, które wydawały się mniejsze niż zazwyczaj. To było niesamowite. Staliśmy tam chwilę, patrząc się na ludzi i budynki.

-Ktoś naprawdę jest głodny. - Usłyszeliśmy jak burczy mój brzuch.

-Może trochę. - Przyznałem nieśmiało.

Zacząłem się śmiać. Usiedliśmy na kocu. Lou nałożył nam po trochu lasagne. Kiedy wziąłem pierwszego kęsa przeżyłem małą śmierć. Smakowała cudownie. Uwielbiałem jak gotuje, był moim zdecydowanym przeciwieństwem. Nawet najzwyklejsze naleśniki w jego wydaniu smakowały jak cud.

-Kocham cię. - powiedziałem z pełną buzią.

-Wiem. - Wyszczerzył się. Był cały umazany sosem, mimowolnie się uśmiechnąłem. Moje maleństwo.

-Ubrudziłeś się. - wskazałem na jego buzię.

-Gdzie?

-No tu. - pokazałem palcem na brudne miejsca.

-Wytrzyj mnie. - powiedział niewinnie, wyglądał wtedy tak bardzo seksownie.

Odstawiłem talerz, przysunąłem się bliżej niego. Wyjąłem serwetkę i zacząłem ścierać z niego nadmiar sosu. Wziął kawałem swojej porcji i ubrudził mnie nią.

-Louis! - pisnąłem.

-Też jesteś brudny. - przysunął się bliżej mnie i zaczął zlizywać ze mnie sos.

-Louis, przestań! - starałem się unikać języka młodszego, ale było to dość trudne.

Kiedy znowu chciałem powiedzieć, żeby przestał, złączył nasze wargi. Przewrócił mnie na plecy, a sam leżał na mnie. Całowaliśmy się z coraz to większą namiętnością. Nasze ciała wiły się pod sobą, spragnione dotyku. Było idealnie, bo byliśmy tylko we dwoje. Razem.

Kiedy zabrakło nam powietrza, niechętnie oderwaliśmy się od siebie. Louis zszedł ze mnie i położył się obok. Dopiero wtedy zobaczyłem jak pięknie było niebo. Wręcz roiło się od gwiazd, nie było nawet najmniejszego obłoczka. Kochałem niebo, mogłem się patrzeć w nie godzinami do wschodu słońca, a i tak coś by mnie zaskakiwało. Nie wiadomo co tam jest i może to tak bardzo mnie urzekło.

-Dziękuję Ci Louis, jest cudownie. - Spojrzałem w jego błękitne oczy i zobaczyłem ulgę.

-Będzie jeszcze lepiej jak przykryjemy się kocem. Nie wiem jak tobie, ale mi zimno.

Wstał i przykrył nas. Pomimo zimna, było bardzo przyjemnie. Nie wiem dokładnie o której pojechaliśmy do domu, ale pamiętam, że zaczęło świtać kiedy wracaliśmy.

Cały czas rozmawialiśmy o wszystkim i niczym. O planach na przyszłość czy o innych tego typu rzeczach. Nawet chciałem mu powiedzieć w pewnym momencie o bliznach, ale uznałem, że nie chcę popsuć tego czasu.

Moja pierwsza randka była cudowna, tak samo jak każda kolejna. Louis wiedział, jak zrobić nastrój czy przygotować miejsce.

Był cudowny.

Mój.
~~~

Zbliżał się dzień wyjazdu Anne. Denerwowałem się. W pewnym sensie bałem się, że Anne zostanie bez pracy i tego, że sobie nie poradzę samemu.

Była sobota, dwa dni do jej wyjazdu. Nie rozmawialiśmy już o mojej domniemanej dziewczynie, ale widziałem, że ciągle nad czymś myśli. Zapewne tym czymś był Louis, moja "dziewczyna".

Dziewczyny miały wolny dom, zaprosiły nas do siebie. Kiedy tam przyszliśmy były już po jednym piwie. Nie powiem, że były lekko pijane, a raczej rozbawione.

Kiedy temat zszedł na wyjazd mojej mamy, dziewczyny się ucieszyły.

-Zrobimy imprezę! - Gigi krzyknęła podekscytowana.

-Nie wiem czy to dobry pomysł. - Powiedziałem niebyt przekonany pomysłem dziewczyny. Gdyby coś się stało Anne urwałaby mu głowę. Nie chciałem problemów.

-Harry no! Będzie świetnie, zobaczysz. - Puściła mi oczko.

-Niech będzie. - Westchnąłem zrezygnowany. Dziewczyna zaczęła piszczeć.

-Spokojnie Gigi, to tylko impreza. - Prychnęła Bella. -Nie pierwsza i zapewne nie ostatnia.

-Młoda zawszę nie będę, kiedyś trzeba poszaleć. - dziewczyna otworzyła kolejne piwo.

Jak mam być szczery, nie nie miałem żadnej ochoty na imprezę. Nie lubiłem ich.

Siedzieliśmy z dziewczynami do wieczora. Nie pozwoliliśmy się im znowu upić. Nie rozumiałem, co tak fajnego jest w alkoholu, że dziewczyna tak go lubiły.

-Kiedy przedstawisz mnie swojej mamie? - staliśmy pod moim domem.

-Nie wiem. - przyznałem. Nie chciałem jej tego mówić przed wyjazdem, bałem się jak zareaguje. Miała i tak wiele zmartwień. Chodziła lekko przybita, ale nie miałem siły jej pocieszać.

-Harry, im szybciej, tym lepiej. To wszystko już mnie męczy. - wypuścił moją dłoń, którą cały czas trzymał i odszedł nerwowo kilka kroków.

-Dla mnie też nie jest łatwo, to moja matka, a cały czas ją okłamuje! Czeka kiedy przyprowadzę do jej domu dziewczynę, Louis. Dziewczynę!

Uśmiechnął się nerwowo.

-To może przyprowadź do niej dziewczynę, jeżeli się mnie wstydzisz. - spuścił ze mnie wzrok. Wyglądał na rozczarowanego. Cofnął się jeszcze kilka kroków i zaczął biec.

-Louis! Przecież wiesz, że tak nie jest. - krzyknąłem. -Boję się jej reakcji. -szepnąłem, ale już nie mógł tego usłyszeć.

Widziałem jak oddala się od mojego domu, tak że niedługo potem zniknął w swoim.

Myślał, że się go wstydzę. Jak on mógł tak pomyśleć. Był moim światem, słońcem, które świeciło najjaśniej ze wszystkich gwiazd.

Miałem ochotę płakać i krzyczeć jednocześnie. Zwinąć się w kłębek i poczekać, aż wszystko będzie dobrze.

Wszedłem do domu, praktycznie wbiegając do swojego pokoju.

Chciałem umrzeć, ale wiedziałem, że nie dam rady sobie nic zrobić.

To wszystko mnie dobijało.

Podszedłem do szafki i wyjąłem z niej moją zapasową żyletkę. Nie widziałem innego wyjścia, niż się pociąć.

Podwinąłem rękaw bluzy. I tak miałem już blizny, więc kolejne mnie nie zbawią. Przyłożyłem ją do skóry, po chwili robiąc nacięcie.

Syknąłem na to uczucie, ale właśnie to lubiłem.

Ból.

Był tylko chwilowy, potem przychodziło uczucie ulgi.

Kochałem je.

Zrobiłem jeszcze kilka nacięć. Patrzyłem jak krew spływa po ręku. Mogę powiedzieć, że w pewnym sensie uspokajało mnie to.

Kiedy miałem już dosyć, poszedłem do łazienki, przemyłem rany i żyletkę.
Znalazłem bandaż i opatrzyłem rany.

Co z tego, że dbałem o rany na ciele, chociaż te na duszy nigdy się nie zagoją się.

~~~

16.04.18r.

2073 słów

Kolejny rozdział postaram się wstawić w środę lub czwartek, ale nic nie obiecuje. Mam nadzieję, że dam radę go napisać, bo obecnie mam ponad 1000 słów.

🎨Do następnego🎨



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top