Rozdział 10

Siedzieliśmy u mnie w salonie. Graliśmy w butelkę. Dziewczyny się śmiały, ogólnie było bardzo przyjemnie. Słońce dopiero co wychodziło, dawało piękną pomarańczową poświatę.

Była moja kolej. 

-Prawda czy wyzwanie? - Zapytała Gigi.

-Prawda? - Powiedziałem niepewnie. Czułem się lekko spięty. Nie wiem dlaczego tak było. Czułem wzrok wszystkich na sobie.

-Jesteś gejem. - Ona nie zapytała, lecz stwierdziła. Serce zaczęło mi szybciej bić. Skąd mogła to wiedzieć? Spojrzałem na nich po kolei. Ich twarze wydawały się być bez emocji, wręcz martwe. -Brzydzę się tobą. - Powiedziała z obrzydzeniem na twarzy.

Poczułem się strasznie.

-Myślałeś, że się nie dowiemy? - Powiedziała z kpiną Bella. Mój oddech stał się płytki, ręce zaczęły się pocić a serce walić jak oszalałe.
-Jesteś śmieciem, najlepiej by było gdybyś zdechł. - Uśmiechnęła się szyderczo. Chciałem im wszystko wytłumaczyć, powiedzieć co czuję, ale nie mogłem nic z siebie wydusić. Siedziałem jak sparaliżowany, zdany na ich łaskę.

-Myślałeś, że cię kocham? -Louis się gorzko zaśmiał. -To się kurwa myliłeś. - Jego twarz wyrażała emocje o których nie miałam pojęcia, że istnieją. Złapał Belle i przyciągnął ją do namiętnego pocałunku. W tym momencie moje serce złamało się na dwie połówki. Łzy zaczęły ściekać po policzkach, piekąc przy tym niemiłosiernie. Louis, mój Louis. Jak on mógł mi coś takiego zrobić? Ufałem mu, zaczynałem się przekonywać, że naprawdę go kocham.

Praktycznie pożerali swoje twarze, ocierając się o siebie. Chciałem umrzeć, nie czuć tego rozrywania w piersiach. Chciałem, aby to wszystko się skończyło. Dziewczyny patrzyły się na to z satysfakcją. Jak mogłem nie widzieć tego jacy oni są?  Moi przyjaciele, moje bliskie mi osoby.

-Myślałeś, że jestem gejem jak ty? - Powiedział przerywając pocałunek. Dziewczyna zaczęła robić mu oznaczenia na szyi. Jego słowa bolały, cholernie. Tego nie da się udawać z tym się rodzi. Nie mogło być inaczej.

-Tylko udawałem taką pizdę jak ty. Nie wiesz jak było miło kiedy żartowaliśmy sobie z ciebie. To było najlepszą częścią tego wszystkiego. - Napluł mi na twarz. I tak czułem się już jak gówno. To nic nie zmieniło, tylko potwierdziło, że to wszystko nie miało sensu. Życie nie miało sensu.

Zamknąłem oczy, miałem dosyć.

Kiedy je otworzyłem zobaczyłem mój stary pokój w Holmes Chapel. Dom. Byłem w domu. Nie było tam nikogo oprócz mamy siedzącej na łóżku. Znajdowałem się na podłodze przed nią. Lekko się uśmiechała. Znałem tą minę. Była to mina kiedy zrobiłem coś nieporadnego. Wtedy mama przychodziła i tuliła mnie do siebie. Odnajdywałem w jej ramionach ukojenie i spokój. Teraz tego było mi trzeba.

-Kochanie, kochanie. - Pogłębiła swój uśmiech. Chciałem wstać, podejść do niej i ją przytulić, ale to na nic. Nadal nie mogłem się ruszyć. -Jesteś taki głupi, jak własny ojciec. - Wstała i zaczęła powoli iść w moją stronę.

-Nie jesteś już moim synem, nie chcę cię znać. -Wyjęła coś zza pleców. Przeraziłem się jeszcze bardziej. Był to nóż. Zaczęła się nim bawić. -Takich jak ty trzeba się pozbywać. -Patrzyła mi prosto w oczy. Były puste.

Obeszła mnie, stanęła za moimi plecami. Cały się trząsłem. Jak to możliwe w zaledwie kilka minut, straciłem wszystkie ważne mi osoby?

-A teraz będziesz cierpiał. - Szepnęła mi do ucha. Poczułem jak przykłada mi zimne ostrze do gardła. Wzdrygnąłem się. Zaczęła nacinać moją skórę. Powoli. Strasznie bolało. Krzyczałem, mogłem jedynie na tym się skupić . Czułem jak każdy milimetr skóry jest rozrywany pod cienkim ostrzem. Wszędzie była krew. Nie trwało to długo.

-AAAAA! - rzucałem się po łóżku do czasu, kiedy do pokoju nie przyszedł Louis.

-Ciiii skarbie, co się stało? - Zapytał z troską. Zamknął mnie ciasno w swoim uścisku. Nie mogłem o niczym innym myśleć jak o tym śnie. Sen. To był tylko zły sen. Dziewczyny nie wiedziały o mojej orientacji. Nie wiedziały, że jestem z Louisem. On nie całował się z Bellą. Zacząłem jeszcze bardziej płakać. To nie było na moją psychikę, nawet jeżeli był to tylko sen. Trwaliśmy tak kilka minut. Przez cały czas gładził jedną ręką moje plecy, przynosiło to ukojenie,  małe ale jednak.

-Harry, możesz mi powiedzieć czemu płakałeś? - Odsunął się lekko ode mnie. Widziałem w jego oczach troskę. Ten błękit chciał wyjaśnień, poznać co się ze mną działo. -Jak nie chcesz powiedzieć, też to zrozumiem. - Powiedział pospiesznie, kiedy zobaczył jak moje ciało zaczyna znowu się trząść.

-D-dobrze. - Wyszlochałem. -Wiesz czego się boję, to się spełniło, w dodatku całowałeś się z Bellą. - Powstrzymywałem się ze wszystkich sił, aby nie zacząć znowu płakać. Czułem jak gula w moim gardle zaczynała rosnąć. Patrzył na mnie z politowaniem.

-Chodź tu. - Przytulił mnie mocniej. -Nigdy nie pozwolę, aby twoje obawy stały się prawdziwe, a nawet jeśli tak, to przejdziemy przez to razem. -Wyszeptał mi do ucha. Poczułem się trochę lepiej, kiedy usłyszałem jego słowa. Bałem się cholernie, tego wszystkiego.

-Tak w ogóle, to co się wczoraj działo? Nie pamiętam niczego odkąd pomogłem ci się przebrać. - Odsunąłem się lekko od niego, tak abym mógł zobaczyć jego twarz. Był zawstydzony? Momentalnie się spiął.

-No bo wiesz... Cheryl tak jakby uderzyła cię butelką i straciłeś przytomność. - Powiedział niepewnie. To dlatego bolała mnie głowa. Ale dlaczego to zrobiła? Nie rozumiałem tego.

-Czemu to zrobiła?

-Uznała to za bardzo zabawne. - Skrzywił się. -Przestraszyłem się, kiedy zobaczyłem, że nie wstajesz. Momentalnie otrzeźwiałem i zacząłem krzyczeć na nią. Wziąłem cię do pokoju, po tym jak upewniłem się, że nic ci nie jest. - Na samą myśl, o tym jak Louis staje w mojej obronie, czy się o mnie martwi wywołała uśmiech na mojej twarzy.

-Gdzie są wszyscy?

-Dziewczyny zgonowały cały ranek, a teraz robią obiad.

-Obiad? - Zdziwiłem się. Ile ja spałem? -Która jest godzina?

-Chwilę przed 14:00.

-Co?! - nie mogłem uwierzyć, że pozwolili mi spać, aż tak długo. Był poniedziałek, znowu nie poszedłem do szkoły! No to pięknie... Szybko wygramoliłem się z jego objęć i szybko wstałem.

-Spokojnie, mały, gdzie ci się tak spieszy? - No właśnie, gdzie mi się tak spieszyło. Było już za późno żeby iść do szkoły. Kolejny dzień w domu.

Stanąłem przed nim, patrząc się na niego. Pomimo kaca, którego miałem na pewno wyglądał bosko. Dopiero teraz sobie coś przypomniałem.

Mama!

Jak poparzony zacząłem szukać telefonu. Nigdzie go nie widziałem.

-Widziałeś mój telefon? - Zapytałem kiedy przeszukiwałem poduszki.

-Mówisz o tym? - Wyjął urządzenie z kieszeni spodni i zaczął nim machać przed moją twarzą. Kiedy chciałem go wziąć, szybko go zabrał.

-Ej! Oddaj go! - Pisnąłem. -Może Anne dzwoniła i się o mnie martwi.

-Anne jest bardzo miła. - Uśmiechnął się. - Dzwoniła kiedy spałeś z godzinę temu. Powiedziałem, że znowu źle się czułeś i zostaliśmy w domu. Martwi się o ciebie. - No to pięknie. Kochałem ją nad życie i wiedziałem jak bardzo będzie się o mnie martwić.

-Nie wiesz co narobiłeś. - Opadłem na łóżko. -Ona uwielbia się o mnie martwić. - Skrzywiłem się na samą myśl. Kilka lat temu, kiedy się przeziębiłem i miałem lekką temperaturze, wzięła sobie urlop w pracy i nie odchodziła ode mnie na krok. Był to miłe, bo się o mnie troszczyła, ale nie wspominam tego za dobrze. Na szczęście było już z jej zachowaniem już o wiele lepiej. Zdziwiłem się kiedy wyjechała na delegację, pomimo tego, że wiedziała, że źle się czułem.

-O wilku mowa. -Podał mi telefon. Dostałem od niej smsa.

👑Anne👑: Jak tam kochanie? Lepiej się już czujesz? Chyba będziesz musiał pójść do lekarza jak tak dalej będzie 😶

-Mówiłem - powiedziałem do Louisa -Już się martwi.

-Przepraszam. - Cmoknął mnie w policzek.

Ja: Jest już dobrze, Louis się mną opiekuję. Jutro przyjeżdżasz?

👑Anne👑: Jak ja mu się odwdzięczę?  Chyba mu kupię ciasto 👌 Zapytaj się jaki smak lubi. No i właśnie Harry... przyjadę w środę, a najpóźniej w czwartek. Klient zmienił plany i musimy wszystko poprawiać.

No i świetnie. Nienawidziłem kiedy musiała zostawać dłużej w delegacji. Wolałem mieć ją bliżej siebie.

-Świetnie. - bąknąłem i pokazałem chłopakowi telefon.

-Z drugiej strony, będziemy mogli pobyć dłużej ze sobą. - Starał się mnie pocieszyć.

-Może i masz rację, ale nie lubię, kiedy nie ma jej blisko mnie.

Ja: Wiem, że nie masz wyjścia i musisz zostać 😭 Dobrze, spytam się ale muszę już kończyć. Powodzenia z pracą 😘

Schowałem telefon w kieszeni, po czym usłyszeliśmy krzyk z dołu.

-Obiad!

-No to chodźmy. - Louis szybki wstał z łóżka i zaczął ciągnąć mnie na dół do dziewczyn.

Już na korytarzu czuć było coś smakowitego. Dziewczyny krzątały się po kuchni, natomiast Cheryl siedziała już przy stole ze swoją porcją spaghetti. Nie wyglądała na zadowoloną, chyba coś ją dręczyło.

-Cześć. - Przywitałem się. Kiedy dziewczynami mnie zobaczyła, od razu zostawiła swoją porcję jedzenia i podbiegła do mnie.

-Harry!  Nic ci nie jest? Nic cię nie boli? - Słowa wychodziły z jej ust niczym z kałasznikowa. Mocno wtuliła się w moje ciało. Czułem jak mnie dusi.

-Cheryl...Dusisz mnie. - Dziewczyna od razu się ode mnie odsunęła. Widziałem strach w jej oczach.

-Ja naprawę nie chciałam... To przez to że byłam pijana, nie chciałam ci nic zrobić. -Patrzyła się na swoje stopy.
-Jesteś zły? -Szepnęła, ale byłem na tyle blisko aby ją usłyszeć.

-Kiedy jej powiedziałyśmy co zrobiła, nie odstępowała cię na krok, do czasu kiedy Louis nie wygonił jej z pokoju. - Powiedziała Gigi niosąc swoją porcję spaghetti. Spojrzałem pytająco na Lousia. Czemu ją wygonił? Mniejsza z tym.

-Nie jestem zły, wiem że nie chciałaś. - Ponownie ją przytuliłem. -Ale na pewien czas koniec z alkoholem. 

-Dobrze.

-Nie chcę przerywać, ale makaron ciepły się nie robi. - Powiedziała Bella, siedziała obok Gigi, była już w połowie swojej porcji. Zrobiło mi się trochę głupio. One się postarały, a ja gadałem sobie z Cheryl.

Kiedy upewniłem dziewczynę po raz kolejny, że nic mi nie jest, nałożyłem sobie makaron i polałem go sosem. Co jak co, ale dopiero wtedy zrozumiałem jak bardzo głodny byłem. Spanie też bardzo męczyło.

Po tym jak zjedliśmy i trochę pogadaliśmy, dziewczyny poszły do swoich domów. Zostaliśmy z Lousiem we dwójkę. Głowa nadal trochę mi pulsowała. Miejsce uderzenia dawało o sobie znaki. Pewnie był tam siniak.

-Co powiesz na to, że jutro po szkole poznasz moją rodzinę? - Zapytał kiedy leżeliśmy na kanapie w salonie i oglądaliśmy jakiś durny program. Nie lubiłem oglądać telewizji, ale nie mieliśmy niczego lepszego do robienia.

-C-co. - Podniosłem się na łokciach. - Jako kto ich poznam? Jako kolega, czy chłopak? - Bałem się spotkania z jego rodzinom, szczególnie po tym jak powiedział mi, że jego rodzina nie jest zbytnio tolerancyjna.

-Na razie jako kolega. - Uśmiechnął się smutno. -Wszystko małymi kroczkami. Wiem, że się boisz, ale nie martw się jesteśmy w tym razem. - Pocałował mnie w czoło.

-Dlaczego to wszytko musi być tak skomplikowane? Czemu nie możemy po prostu powiedzieć całemu światu, że jesteśmy razem i wszystko będzie super? - Opadłem na jego klatkę. 

-Życie to nie film, skarbie. - Zaczął gładzić moje włosy, widział, że działo to na mnie kojąco. -Nie każdy będzie nas lubić i życzyć wszystkiego dobrego. Ale jesteśmy razem i razem domy sobie z tym radę. Razem. - Przyłożył nacisk na ostatnie słowo.
-To co? Jutro idziemy do mnie?

-Dobrze. -powiedziałem ziewając.

-Komuś chcę się spać. -Czułem jak się uśmiecha.

-Tak troszkę. - Przyznałem. Wyjąłem telefon i nastawiłem sobie kilka budzików, aby mieć pewność, że na pewno nie zaśpimy do szkoły.

-Chodźmy do pokoju. - Od niechcenia wstałem z kanapy i poszedłem na górę. Wziąłem szybki prysznic, nakarmiłem Fireproofa, którego ostatnio trochę zaniedbywałem. Położyłem się w łóżku, kiedy już byłem na skraju snu, poczułem jak Louis kładzie się w łóżku i obejmuje mnie swoimi ramionami. Z lekkim  uśmiechem na ustach zasnąłem przytulny przez najlepszego chłopaka na świecie.

Mojego chłopaka.

~~~

04.03.18r.

1934 słów

Jestem pełna podziwu dla samej siebie. Usiadłam i napisałem na raz ponad 1000 słów 😎

🎨 Do następnego 🎨


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top