❃ amore e psiche, 1709
so bum me a cigarette, buy me a beer, till i'm happy to be here, happy to be here
with all of my family, hookers in heels, and the men who watch them like h u n g r y black eels
Michael nie pamiętał kiedy ostatnio był w tak dobrym nastroju, by mieć ochotę na podśpiewywanie w pracy. Nucił All the small things Blink-182, sprzątając po jednym z klientów. Na dzisiaj nie miał już umówionego nikogo więcej, także o ile nie wtoczy się tutaj jakaś pijana osoba, pragnąca wytatuować sobie genitalia na czole (niestety takie przypadki zdarzały się zaskakująco często, a tatuażyści nie mieli w przepisach punktu, który zabraniałby tatuowania osób nietrzeźwych, jeśli te są pełnoletnie), to będzie miał wolne i zadzwoni po Luke'a. Minęło zaledwie kilka godzin od ich rozstania, ale Clifford już tęsknił i zastanawiał się, co takiego Luke chciał mu pokazać. Oczywiste zdawało się być, że chodzi o obraz, lecz z drugiej strony Luke nie był pewną kartą, nie postępował według tego, czego oczekiwali od niego inni i to czyniło go w oczach Michaela bardziej wartościowym.
Prawdopodobnie zachwycałby się swoim chłopakiem dalej, gdyby nie usłyszał drzwi otwierających się w drugim pomieszczeniu. Wytarł ręce w swoją czarną koszulkę i poszedł sprawdzić, kto jeszcze przyszedł. Widok Ashtona go zdziwił, ponieważ przyjaciel zazwyczaj dzwonił przed odwiedzaniem go w pracy.
- Cześć, Ash. Co się... - zaczął Mike wesołym tonem, jednak Ashton spojrzał na niego z tak wściekłym wyrazem twarzy, że odruchowo cofnął się o krok, jednocześnie milknąc, jakby w ogóle nigdy nic nie powiedział.
- Nawet nie zaczynaj, Clifford. Nie było cię przez całą noc, nie mogłem się do ciebie dodzwonić, nie odpisywałeś na wiadomości, twoja matka powiedziała, że też cię nie widziała, a teraz dowiaduję się, że spędziłeś noc z tym cholernym dupkiem, nawet nie racząc mi nic powiedzieć? - spytał Ashton z niedowierzaniem, nie przestając chodzić po niewielkim pomieszczeniu, co doprowadzało Michaela do szału. Wziął głęboki oddech i zmrużył lekko swoje zielone oczy, sunąc nimi za przyjacielem.
- Po pierwsze: przepraszam, wieczorem rozładował mi się telefon i podłączyłem go dopiero w pracy, chciałem do ciebie napisać, ale przyszedł klient i nie miałem czasu - skłamał Michael. Widział wszystkie próby nawiązania kontaktu przez Ashtona, ale stwierdził, że powiedzenie mu o swoim miejscu pobytu mogło nie wypaść najlepiej. I miał rację. - Po drugie: skąd wiesz gdzie byłem?
Ashton przewrócił teatralnie oczami, w końcu stając w miejscu i odwracając się w stronę dwudziestolatka z oskarżycielską miną. - Nieważne skąd wiem, Michael. Ważne, że mi nie powiedziałeś. Ważne, że spędzasz czas z moim największym wrogiem, chociaż powiedziałem ci jaki on jest...
- Ale właśnie o to chodzi, że ty nie wiesz jaki on jest! Nie wiesz, co tak naprawdę się stało! - wybuchnął Michael, nie mogąc dłużej wytrzymać. Przecież ktoś musiał otworzyć Ashtonowi oczy, a jeżeli Luke tego nie chciał i wolał być oskarżany do końca życia, to Michael miał zamiar zrobić to za niego. - Gdybyś chociaż raz zechciał kogoś wysłuchać... Gdybyś może porozmawiał z Lukiem i chociaż na moment przestał zachowywać się tak, jakby całe zło na świecie było wyrządzone przez niego, to dowiedziałbyś się, że przez cały czas się mylisz!
Ashton wpatrywał się w swojego najlepszego przyjaciela tak, jakby go nie poznawał. Stał w miejscu z bezradnie opuszczonymi rękami i po prostu mrugał oczami, co jakiś czas otwierając usta i próbując coś powiedzieć. Żadne słowa nie wydawały się być odpowiednie. Słowa Michaela odbijały się w jego głowie, podczas gdy świadomość starała się odnaleźć logiczne wytłumaczenie, ale takowego nie było. Bo to, co powiedział Michael i jak się zachowywał, po prostu nie miało sensu. Był przyjacielem Ashtona, powinien go wspierać, stać za nim murem, tak jak zawsze robił to Ashton względem niego. Przecież to rozumiało się samo przez się, czyż nie? Czy nie na tym polegała przyjaźń? Czy nie o to w tym wszystkim chodziło? Dlaczego więc jego najlepszy i właściwie jedyny przyjaciel robił mu coś takiego?
- Ashton? - mruknął łagodniej Michael, robiąc krok w stronę starszego chłopaka i wyciągając do niego dłoń. Ash jednak gwałtownie się cofnął, uderzając ramieniem o stojak z wzorami tatuaży i niemal go przewracając.
- Nie dotykaj mnie - szepnął, nerwowym ruchem ocierając łzy napływające do oczu. Może to było głupie, ale kiedy Michael stanął po stronie Luke'a; po stronie chłopaka, przez którego nie żyła jego kochana młodsza siostra, dla Ashtona coś się skończyło. Coś w nim pękło. Luke odebrał mu tak wiele, ale wciąż nie miał dość. - Zrobiłem dla ciebie wszystko, Michael. Dla ciebie przeniosłem się do tego miasta, a Lauren chciała pojechać ze mną i obiecałem ją chronić. I teraz ona nie żyje przez chłopaka, którego ty bronisz, bo co? Bo wydaje ci się, że coś dla niego znaczysz? - prychnął Irwin z pogardą, pozostawiając Michaela niezdolnego do odpowiedzi. - Luke jest artystą, owszem. Ale jego sztuka nie jest taką, jaka ci się wydaje. Nie jest piękna, bo on nie ma w sobie nic pięknego. On ma w sobie chaos i to właśnie tworzy dookoła. Niszczy wszystko, czego dotknie i ty nie będziesz wyjątkiem. Nieważne ile razy powie ci, że cię kocha. To nigdy nie będzie miało znaczenia. A wiesz dlaczego? - spytał i uśmiechnął się złośliwie, nie odrywając wzroku od bladej twarzy Michaela, z której nagle odpłynęły wszystkie kolory. Ashtona cieszył ten moment. Cieszył go sposób, w jaki do Michaela dociera prawda. Sposób, w jaki zdaje sobie sprawę, że nawet jeśli Ashton mówi to tylko dlatego, że nienawidzi Luke'a z całego serca, to w jego słowach kryje się prawda, której Michael nie chciał zaakceptować przez to, jakim człowiekiem był on sam. Zawsze przypisywał ludziom więcej dobrych cech, niż faktycznie ich w sobie mieli. - Bo jej też to mówił. A teraz jedyne co wszyscy możemy robić, to wrzucać te dwa słowa do jej trumny, znajdującej się sześć stóp pod ziemią.
Ashton obrócił się na pięcie i niemal wybiegł ze studia tatuażu, pozostawiając tam drżącego Michaela i nawet nie oglądając się przez ramię. Michael natomiast chwiejnym krokiem podszedł do drzwi i przekręcił zawieszkę na słowo "zamknięte", następnie opadając na kolana, by szlochać bez łez.
舞圭琉
Luke snuł się po mieście, pozwalając deszczowi po nim spływać. Ubranie przylepiało się do jego szczupłego ciała, włosy płasko opadały na czoło. Miał na sobie biały podkoszulek, przez który prześwitywały czarne tatuaże. Drżał z zimna, ale wszystko było lepsze od samotnego siedzenia w mieszkaniu. Przewijanie się przez anonimowe tłumy setek ludzi, z których każdy miał jakiś cel, nieco pomagało. On nie zmierzał w żadnym konkretnym kierunku, na końcu drogi nic nie czekało. Nie był taki, jak oni. Czy to zauważali? Prawdopodobnie tak, chociaż patrząc na jego nieobecny wzrok raczej uznawali go za narkomana, a nie za człowieka chorego psychicznie. Czego baliby się bardziej?
Luke wiedział. Zachowanie narkomana było znane, każdy z nich zachowywał się podobnie, ludzie ciągle o tym słyszeli i wiedzieli, jak trzeba reagować. Z kolei każda chora psychicznie osoba była inna, nieprzewidywalna, co czyniło ją groźną. Ludzie chcieli się odizolować od takich jednostek, bo nie potrafili pojąć tego, co się z nimi dzieje i nie pasowało to do ich racjonalnego postrzegania świata. Luke był przyzwyczajony, dlatego nauczył się chodzić i patrzeć przed siebie tak, by jednocześnie nie patrzeć nikomu w oczy.
Wcześniej tego dnia Luke postanowił skontaktować się z ojcem, co było dość głupim i ryzykownym ruchem, ale działał impulsywnie. Tęsknił za swoim młodszym bratem tak bardzo, że musiał spróbować, chociaż nie liczył na wiele. Spokojnie spytał, czy jest możliwość, by zobaczył się z Oliverem, nawet gdyby miało się to odbyć w obecności Andrew.
- Wiesz... nie sądzę, by był to najlepszy pomysł. Oczywiście Jack powiedział mi, że jest z tobą lepiej, ale może na wszelki wypadek jeszcze trochę poczekamy? Żeby mieć pewność. Przecież sam nie chcesz, by Oliver miał o tobie złe zdanie, prawda? - spytał mężczyzna, starając się brzmieć neutralnie i ugodowo. Luke przełknął ślinę, ściskając komórkę w dłoni i zamknął oczy, biorąc dwa głębokie oddechy.
- Jasne, rozumiem. Chyba masz rację. Pozdrów go ode mnie, dobrze? - poprosił, ale nie usłyszał odpowiedzi, a jedynie głuchą ciszę po drugiej stronie linii.
Nie rozumiał. Ale to nie miało żadnego znaczenia, bo Luke to Luke i nikt nigdy nie trudził się tłumaczeniem mu różnych rzeczy.
Kiedy Michael nie zadzwonił, Luke nie czuł aż takiego zawodu, jakiego mógłby się spodziewać. W końcu nie był głupi, prawda? Nie liczył, że nagle wszystko w jego życiu się zmieni, czyniąc go w jakiś sposób osobą, z którą chciałoby się przebywać na dłuższą metę. Michael zobaczył zbyt wiele, dowiedział się o rzeczach, które Luke zawsze starał się ukrywać. Naiwnie liczył, że może wmieszać się w tłum, bo przecież mieszkał w Nowym Jorku i powinno to być możliwe dla każdego, prawda? Więc czemu jemu odbierano by to prawo tylko i wyłącznie dlatego, że ma swój defekt? Cierpiał sam w sobie i zmagał się z demonami, przybierającymi jego własną twarz. Właśnie to próbował ukryć przed światem, chcąc zachować pozory tego, iż nie muszą przed nim uciekać.
A Michael jakimś cudem przebił się przez to wszystko i zobaczył Luke'a takim, jakim był naprawdę. Był szalony, niezrównoważony, był świrem. Luke usiadł na mokrej ławce i przymknął oczy, myśląc o obrazie Giuseppa Crespiego, Amor i Psyche. Obraz ukazywał kluczowy moment w relacji tej dwójki; dopóki Psyche nie wiedziała, jak Amor wygląda naprawdę, mogli być razem bez żadnych przeszkód. Jednak Psyche ujrzała Amora, a kiedy to zrobiła, Amor odszedł. Być może tak miało wyglądać życie Luke'a już zawsze? Dopóki druga osoba nie widziała jego wnętrza, tej prawdziwej części osobowości, to wszystko mogło być dobrze, jednak wystarczyła mała rysa w przybieranej przez niego masce, by rozwiać całe złudzenie i zostawić Luke'a samego ze sobą. Oczywiście Luke nie winił Michaela, nie on pierwszy zachował się w ten sposób.
Więc dlaczego tym razem to tak cholernie bolało? Dlaczego Luke czuł się tak, jakby coś leżało mu na piersi, wyciskając z płuc całe powietrze i nie chcąc go oddać? To wszystko nie miało wyglądać w ten sposób.
To nie jego serce miało zostać złamane.
舞圭琉
Michael przechadzał się ulicami, z dłońmi wciśniętymi w kieszenie kurtki. Z ust przy każdym oddechu unosiła się para, którą jednak widać było tylko w świetle ulicznych latarni, bądź neonów przeróżnych klubów, do których ustawiały się kolejki. Niebo było czarne, lecz gdy Michael spojrzał w górę ujrzał miliony odbijających się tam świateł, nie będących gwiazdami. Wszystko tutaj było sztuczne, wszystko uwodziło swoją piękną powłoką, by następnie przynieść rozczarowanie.
Jednak nie Luke. Michael od początku wiedział, że Luke jest inny, wyjątkowy - nawet jeśli nie w dobrym znaczeniu tego słowa; był wyjątkowy w jakiś sposób i tyle. Krył w sobie tajemnice, których odkrywanie fascynowało Michaela, chociaż zatracał się przez to w ciemności, którą Luke okrył wszystko, co według niego było niegodne pokazania. Luke był z nim szczery, od początku do końca. Był autentyczny i Michael nie mógł tak po prostu się poddać. Przecież nigdy nie polegał jedynie na osądach innych, nawet bliskich. Każdy z nas miał historię, każdy miał coś, czego się wstydził. Dlaczego więc skreślać kogoś tylko przez to, że jego życiowy bagaż jest inny niż nasz?
Michael potrzebował czasu, by wszystko przemyśleć i dojść do wniosku, że nic w jego stosunku do Luke'a nie uległo zmianie. Ten chłopak zasługiwał na znacznie więcej i Michael już wiedział, iż postara się mu to dać.
Natomiast Luke w tej samej chwili siedział w podrzędnym barze, będąc święcie przekonanym, że nie zasługuje nawet na tanie piwo, które stawiał mu starszy od niego mężczyzna. Mimo wszystko pozwalał na to i częstował się proponowanymi mu papierosami, niszcząc samego siebie i obcego człowieka, który liczył ze strony Luke'a na coś więcej. Blondyn udawał, że go słucha, rozglądając się po zadymionym pomieszczeniu i myśląc sobie, że to właśnie jego rodzina; pijani faceci, zmęczony gość za barem, śmierdzące papierosami prostytutki na wysokich obcasach i w makijażu, który zmieniał je z szesnastolatek w kobiety "legalne". To było jego miejsce i wszystko, co kiedykolwiek osiągnie, bo człowiek jak on nie ma prawa do marzeń, nie ma prawa sięgać gwiazd.
Zarówno Michael, jak i Luke odczuwali pustkę i dobrze wiedzieli, czego im brak. Każdy był w innym miejscu, lecz oboje tęsknili tak samo, pożądali tych samych rzeczy. Po prostu radzili sobie z tym w inny sposób, bo mieli przed sobą jeszcze długą drogę, by w pełni pojąć, że każdy normalny człowiek kogoś potrzebuje. Potrzebuje, żeby ten ktoś był blisko.
Oni najzwyczajniej w świecie potrzebowali siebie nawzajem.
√
rozdział przejściowy, bo zbliżamy się do takiego głównego punktu w tej historii, no i potem do końca. mam nadzieję, że nie jest tragicznie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top