Rozdział 9 "Ad Initium

                Quentin wrócił do reszty wyraźnie zszokowany, co nie uszło uwadze Giny. Francis jakby nie zauważył stanu przyjaciela i tylko uniósł jedną brew, kiedy rudowłosa doskoczyła z paniką do Lost'a. Natychmiast złapała go za ramię i pociągnęła go ogniska, a tam usiadła zaraz obok niego i z wyczekiwaniem powiedziała:

- Co się dzieje, Queen? Mów! Jesteś blady jak kartka!

Chłopak jednak ani myślał, żeby zwierzać się jej z pocałunku. Sam nie był pewien, co miał o nim myśleć. Z jednej strony wciąż żartowali z Arielem o obojętności do siebie nawzajem, a tutaj zdarzyło się coś, co teoretycznie było przeznaczone tylko dla par. On go w końcu pocałował i to z taką czułością, o jaką w ogóle go nie podejrzewał. Lost stracił głowę dla tego jednego pocałunku. Nawet obecność dziwnego jegomościa z pięknymi czarnymi jak węgiel skrzydłami spadła na drugi tor.

- Cholera, Quentin! Kim jest ten dziwny gość?! Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha! – Rosenov powoli zaczynała się robić czerwona ze złości, bo Lost nieustannie milczał. Nawet Francis zainteresował się wtedy stanem przyjaciela. Podniósł się i podszedł bliżej niego, zaglądając mu prosto w oczy. Wyglądał, jakby przeczytał wszystko z wyrazu twarzy chłopaka, bo uśmiechnął się pod nosem i odparł cicho:

- To nie nasza sprawa, Gina, myślę, że niedługo się dowiemy wszystkiego. Niech odpocznie.

Quentin podziękował mu spojrzeniem i odwrócił wzrok w kierunku pokrytej graffiti betonowej ściany. Musiał to wszystko przemyśleć, ale w tym samym momencie wrócił Ariel. Trzymał się dłonią za ranę na brzuchu, ale szedł już z zdecydowanie większą siłą. Nawet nie spojrzał w kierunku pozostałej dwójki, tylko podszedł prosto do Lost'a i spytał cicho:

- Możemy porozmawiać?

Quentin nawet nie podniósł głowy. Nie potrafił teraz o tym myśleć, bo czuł na sobie wzrok nie tylko demona, ale i stojącego za nim nieznajomego skrzydlatego mężczyzny. Wolał najpierw samemu przetrawić te wydarzenie.

- Mów tutaj. Reszta na pewno chce wiedzieć, kim on jest. – odpowiedział krótko, wskazując na skrzydlatego i niemo dając sygnał demonowi, że nie ma zamiaru teraz rozmawiać o pocałunku. Ariel westchnął ciężko, ale nie miał zamiaru poruszać tego w większym gronie. Chciał porozmawiać z chłopakiem na osobności, dlatego zdecydował poczekać i najpierw przejść do rzeczy, która ciekawiła wszystkich.

- Przedstawiam wam Abaddona, anioła odpowiedzialnego za zagładę świata w chwili jego końca. Jest tutaj, żeby nam pomóc. Przyniósł informację z Nieba na temat sytuacji, która tam panuje.

Wszyscy zmrużyli oczy i przerzucili wzrok na chowającego się w cieniu Tańczącego na Zgliszczach. Anioł opierał się luźno o ścianę, a jego czarne skrzydła spływały po betonowej powierzchni, a końcówki rozkładały się pod jego nogami na ziemi. Kiedy został przedstawiony, wyszedł z cienia.

- Szukacie Boga w Niebie, a Jego tam nie ma. Zniknął i według naszych rozważań, jest w Piekle. Zostałem wysłany przez Michaela, aby go odnaleźć, gdyż on sam jest przetrzymywany przez Lucyfera. W tym momencie to on jest najsilniejszy w Niebie, a Michael stracił swój miecz. Nikt nie kontroluje tej sytuacji.

Francis, który do tej pory trzymał się na uboczu, wyszedł na środek i z czystym zaciekawieniem spojrzał na ciemną postać, która okazała się aniołem. Abaddon zlustrował go wzrokiem i z wyczekiwaniem umilkł.

- Skoro szukasz Boga w Piekle, to co robisz na Ziemi? Wątpię, że wpadłeś w drodze na herbatkę.

Tańczący na Zgliszczach uśmiechnął się asymetrycznie pod nosem i zrobił kilka kroków do przodu, stając tuż przed nosem Medley'a. Czerwonymi oczami obiegł całą niewzruszoną twarz człowieka i prychnął.

- Ludzie to pewne siebie istoty, które nie znają granic, ale doceniam twoją odwagę. Żartujesz sobie z anioła, od którego wkrótce będzie zależało twoje życie. – zauważył Abaddon i szybko wrócił do tematu: - Potrzebuję pomocy Ariela. Jako anioł nie mam wstępu do Piekła. Przejście jest w stanie otworzyć tylko piekielny.

Quentin wzdrygnął się na samą myśl o Piekle. Marzył, by nigdy nawet nie zobaczyć wejścia, a teraz musiał się tam dostać. Nawet nie podejrzewał się o to, ale jedna rzecz była pewna. Teraz nie mogło być tam gorzej niż na Ziemi. Zgodzili się na tę wyprawę z pełną świadomością, że będą musieli ryzykować życie. Teraz nie było innego wyjścia.

- Gdzie jest najbliższe zejście? – spytał nerwowo Quentin, a stojący obok Ariel lekko drgnął. Spojrzenia przeniosły się na niego. Abaddon nie mógł wiedzieć, jak się tam dostać.

- Tam, gdzie najbliższy duch Goecji. W tym przypadku to Beleth...

- Kurwa. Świetnie, a inny? – zaklął Abaddon, co wydało się tak niepoważne w ustach anioła, że Francis otworzył usta ze zdumienia.

- Beleth to dobry wybór... Tylko trzeba uważać, a kolejni są gorsi. Nawet gdybyśmy się skusili na innych, droga zajęłaby nam kilka dni. Poza tym mam z nim dobre stosunki. – powiedział pewnie Ariel, a Zagłada parsknął śmiechem:

- Nie chcę wiedzieć, o jakich stosunkach mówisz!

- Przymknij się, czarna dupo, jestem Ci bardziej potrzebny, niż ty mi.

☽☆☾

Nastała noc, pod której przewodniczyły demony. Wyszły ze swoich nor i rzuciły się w wir zabawy, omijając szerokim łukiem miejsce, gdzie przebywał Abaddon. Anielska energia przerażała wszystkich. Nawet Ariel kilkakrotnie w nocy obudził się z krzykiem. Obecność Zagłady wprawiała go w szaleństwo.

Ponadto niedaleko spał Quentin. Wyglądał tak niewinnie przez sen, że Ariel z trudem powstrzymywał się przed ponownym pocałowaniem chłopaka. Być może teraz nie został by odtrącony. Demon chciał z nim porozmawiać, ale ten wciąż ukrywał się za plecami Francisa lub Giny. Jeszcze wiele razy tego dnia podchodził do niego, a ten zmieniał prędko temat, co godziło Ai'a prosto w serce.

Demon w końcu nie wytrzymał i przybliżył się do śpiącego Lost'a. Pogładził go po bladym policzku i obserwował, jak chłopak przez sen próbuje podrapać się w nos. W końcu wyrwał się ze snu i spojrzał nieobecnie na demona. Uświadomiwszy sobie, na kogo patrzy, rozejrzał się w poszukiwaniu żywej tarczy, ale wszyscy spali.

- Nie uciekaj, proszę... – powiedział cicho Ariel, a Quentin choć zestresowany przytaknął. Został zmuszony do rozmowy i tym razem nie było opcji, aby zwiać jak sprzed ołtarza. – To, co się stało... To nie miało tak być, ja po prostu...

Nagle zgiął się wpół i złapał za głowę, jakby ostry ból przeciął jego ciało. Quentin złapał go za ramię i przytrzymał, widząc stan demona. Chciał mu jakoś pomóc, ale chwilę potem ból jakby minął, ponieważ Ariel podniósł się i spojrzał z trudem na chłopaka.

- Co się dzieje?

Demon mógł być pewien, że to pytanie padnie, dlatego od razu wskazał na śpiącego i owiniętego swoimi skrzydłami anioła. Abaddon wyglądał na spokojnego, kiedy spał.

- Demony boją się anielskiej aury nie bez powodu... Ich obecność boli jak pojedyncze igły wciskane w głowę... Muszę odpocząć od tego... – wyjaśnił prędko, czując kolejną falę bólu, która nadeszła ze strony anioła.

Lost nawet nie czekał, tylko złapał demona pod ramię i pociągnął go w stronę wylotu z uliczki, gdzie się zatrzymali. Kiedy dotarli do końca, Ariel wskazał głową na wyrwę w ścianie obok. Prowadziła do klatki schodowej. Quentin zrozumiał szybko aluzję i pomógł Lwistemu wdrapać się na górę budynku, a dopiero tam usiedli, spoglądając na miasto żyjące nocą. Światła zdawały się przypominać te same, które świeciły przed rozpoczęciem apokalipsy, ale nie były. Zostały opanowane przez zło.

- Chciałeś porozmawiać... – zauważył Quentin, a demon tylko przytaknął. Nie wiedział od czego zacząć. Tak bardzo pragnął to wyjaśnić, ale wciąż zastanawiał się, czy on sam dobrze to zrozumiał.

- To, co się wtedy wydarzyło... – zaczął i po raz kolejny zamilkł. Quentin patrzył na niego tymi dużymi oczami, przez co demon zawahał się. Na myśl o tym, że po swoim wyznaniu mógłby ich już nie zobaczyć, naprawdę zaczął się bać.

- Ariel... Jeśli ty mi nie powiesz, nikt tego nie zrobi. Mów, co Ci strzeliło do głowy, a jeśli to tylko głupia zagrywka, żeby pośmiać się z mojego zmieszania, to najlepiej od razu się ode mnie odsuń!

- To wcale nie tak... Chodzi o to, że gdzieś po drodze w całym tym chaosie chyba... to całkiem prawdopodobne, ale nie jestem pewny do końca... Wydaje mi się, że mogłem poczuć coś mocniejszego niż przyjaźń... Ciężko mi to wyjaśnić, bo jestem złą istotą, więc zrozumiem, jeśli nie będziesz chciał dłużej ze mną podróżować... Sam bym chyb-

- Ariel, czekaj. Uspokój się na moment. Nie jesteś zły, jasne? Uratowałeś mnie i moich przyjaciół niejednokrotnie, a to świadczy o tym, że jesteś dobry. Możesz być sobie demonem, ale liczy się to, co robisz, rozumiesz? – przerwał mu chłopak i zbliżył się do niego. W jego mniemaniu Lwisty był jak cichy bohater. Nie rozumiał jednak, jak miał odpowiedzieć na jego wyznanie. Zdawało mu się, że demon nie jest mu obojętny, ale jednak te uczucie różniło się od miłości.

- Gdybym był taki jak Abaddon albo Michael, ale straciłem to wszystko...

- Jesteś wspaniały, Ai. Taki, jaki jesteś, bo kochasz ludzi, a Abaddon? To tylko głupek ze skrzydłami, którego interesuje tylko jego własna dupa. Jestem całkowicie pewien, że każdy skrzydlaty jest kompletnym dupkiem. – powiedział pewnie, a wtedy niespodziewanie demon parsknął śmiechem i cicho odparł:

- Wiesz, że ja też miałem skrzydła?

Quentin przyjrzał mu się ze zdziwieniem, a wtedy demon zdjął płaszcz ze swoich ramion i odwrócił się do niego bokiem. Lost zamarł. Z pleców Ariela wyrastały dwa grube ułamane odnogi. Chłopak zbliżył się do niego i przejechał dłonią po pierwszym z nich. Był równo odcięty i dobrze zasklepiony.

- Michael odciął mi je, gdy chóry zdecydowały o moim upadku. Nie chciał tego robić... Kiedy straciłem skrzydła, rozpłakał się. Jego łzy spowodowały, że nawet nie czułem bólu... Jestem mu za to wdzięczny, walczył o moje ocalenie.

- Jakie one były? – spytał po chwili Quentin, dalej dotykając delikatnie pleców demona. Ariel czuł się nieswojo, bo każdy dotyk chłopaka powodował w nim szybsze bicie serca.

- Były piękne... Białe ze złotymi końcówkami. Miększe niż najlepszy materiał, a ich siła... Mogłem wszystko dzięki nim. Teraz nie mogę nic, a gdybym je miał, to Ty pewnie inaczej byś na mnie spojrzał. Teraz jestem tylko gnidą, a wtedy...

- Nie interesuje mnie, kim byłeś kiedy. Wszyscy się zmieniamy, ale Ty... Ty jesteś wspaniały nawet teraz, a może nawet: zwłaszcza teraz. Znasz uczucie, którego aniołowie nie znają. Poczucie odrzucenia, a jednak nie zmieniłeś swojego postępowania. To świadczy o twojej sile. Za to Cię k... – zamarł. Ariel otworzył szeroko oczy, jakby czekał na dokończenie zdania, ale kiedy Quentin zawahał się i przeniósł na niego swoje niepewne spojrzenie, demon nie wytrzymał. Pochylił się nad chłopakiem i jeszcze raz, w pełnej świadomości swojego czynu, pocałował go, łapiąc dodatkowo jedną dłonią za jego kark i przyciągając go bliżej. Tym razem Quentin nie odsunął się ani na chwilę. 

~*~

Dzisiaj jest rozdział odrobinę krótszy niż normalnie, ale... za do dużo uczuć ;) Jestem ciekawa waszych opinii na temat Abaddona xd 

PS. Zbieram arty Ars Paulina! <3 Jeśli ktoś ma ochotę się podzielić jakimś artem albo coś, to piszcie priv :D  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top