Rozdział 7 "Tenebris Via"

Było zdecydowanie za cicho nawet jak na obecne standardy panujące w Niebie. Lucyfera nie było od kilku godzin, a on siedział na łóżku i obracał w rękach piekielne łańcuchy. W głębi duszy zastanawiał się, czy Abaddon już odnalazł Gniew Boży. Przerażała go myśl, że coś mogło pójść nie tak, ale cicho wierzył, że w upadłym zachowały się jeszcze jakieś anielskie odczucia. Michael osobiście był za jego ponownym uskrzydleniem, bo tak naprawdę podzielał zdanie zbuntowanego.

Kiedy Gniew Boży postawił się Bogu, wyznał, że nie rozumie jego zaślepienia i zsyłanego ludziom cierpienia. Był wręcz wściekły, że nikt nie chciał pomóc tym biednym stworzeniom. Jako jedyny z aniołów rzeczywiście kochał ludzi jako coś stworzonego ręką Boga. Gdy na Ziemi pojawiła się czarna śmierć, był oburzony obojętnościom swoich pobratymców. Wtedy został brutalnie zrzucony za bluźnierstwo.

Michael podniósł się ciężko i wykonał kilka kroków w stronę okna, ale gdy miał już zajrzeć na zewnątrz, łańcuch naciągnął się maksymalnie i zatrzymał go w półkroku. Westchnął ciężko i wrócił na łóżko, był zmęczony, ale bał się zasnąć. Obawa, że Lucyfer zastanie go, kiedy będzie spał, ciążyła mu na sercu.

Właśnie wtedy drzwi otworzyły się wolno i do pomieszczenia wszedł król demonów. Jego długie ciemne włosy przysłaniały mu całą twarz, więc w pierwszym momencie anioł nie zareagował. Dopiero, gdy Lucyfer przysiadł na łóżku obok niego, Michael zauważył łzy. W pierwszej chwili nawet nie zareagował. Zaskoczenie spowodowało, że anioł zamarł, bo nigdy wcześniej nie widział jak Lucyfer płacze. Odruchowo sięgnął dłonią do jego policzka i starł kilka słonych kropel. Demoniczny król wyglądał bezradnie.

- Co się dzieje? - spytał cicho Michael, a Lucyfer spojrzał na niego powoli i spuścił głowę.

- Nieważne, co bym zrobił, ty nie chcesz być mój... Nie wiem, co mam robić... Wykorzystałem już wszystkie pomysły... Straciłem nadzieję.

Anioł zastygł w bezruchu. Nie spodziewał się takiej szczerości, ale wiedział, że Lucyfer już ostatnio nie wiedział, co ma zrobić. Nie mógł mu jednak w żaden sposób pomóc. Nie rozumiał jak można kochać inaczej, bo do tej pory kochał tylko Boga. Darzył Lucyfera uczuciem, ale tylko jako bliźniaka. Nie mogło być inaczej, ponieważ od dziecka byli sobie bliscy, jednak nie wiedział, kiedy uczucie Jutrzenki stało się innego od jego własnego.

- Odpuść. - zaproponował cicho Michael, a Lucyfer pokręcił głową, a z oczu popłynęło więcej łez.

- Choćbym miał przeczołgać się po żarze piekielnym albo ponownie upaść, nigdy się nie poddam. Ty nie rozumiesz, jak czuję się każdego dnia, gdy nie mam Cię przy sobie. Zupełnie jakby ktoś zabrał mi jedno skrzydło albo wyrwał serce. Kiedyś zrozumiesz... - powiedział wolno.

☽☆☾

Quentin trzymał się blisko Lwistego, gdy szli przez ciemny zniszczony park. Byli już niedaleko miejsca spotkania, gdy coś poruszyło się w krzakach nieopodal i Lost prawie wskoczył na demona ze strachu. Po aferze z dziećmi Astarot czuł się ciągle zagrożony.

- Spokojnie, wszystko jest w porządku. Gdyby któryś tu był, wyczułbym zapach. - zapewniał go Ariel, ale chłopak tylko przytaknął niezauważalnie i dalej się rozglądał. W końcu wystarczyło, żeby Lwisty tylko na moment się rozproszył. Demony były niewyobrażalnie szybkie.

Dotarli do trzeciej alei bez problemu. Z daleka już widzieli znak z cyfrą cztery, a po Ginie i Francisie nie było śladu. Lost zrobił się jeszcze bardziej zdenerwowany. Był przerażony myślą, że coś mogło pójść nie tak i szczeniaki Astarot zawróciły,, wyczuwając zapach jego przyjaciół. Quentin powoli zbliżył się do Ariela i złapał go za ramię, a wtedy Lwisty spojrzał w jego kierunku i uśmiechnął się pod nosem.

- Nie martw się. Dotarli tutaj. Czuję ich zapach.

Wtedy coś poruszyło się niedaleko nich i z zielonych krzewów wyjrzała rudowłosa dziewczyna. Na widok przyjaciół uśmiechnęła się szeroko i wyszła, a tuż za nią Francis. Byli cali i zdrowi.

Gina natychmiast rzuciła się brunetowi na szyję i z radością wycałowała go po policzkach, Francis również przytulił przyjaciela, a do demona tylko skinął głową w przeciwieństwie do dziewczyny. Ta wyściskała go radośnie, na co Ariel prawie odskoczył z przerażenia. Mało kto tak czule go witał.

- Uratowałeś nas. - powiedziała wolno, a szeroki uśmiech nie schodził jej z twarzy. Lwisty pierwszy raz od dawna zarumienił się i cofnął odrobinę. Był zawstydzony i kompletnie nie wiedział, co ma odpowiedzieć, podczas gdy Lost przyglądał mu się uważnie, jakby w głowie zapisywał właśnie ten widok. Czerwoniutki jak pomidor Ariel.

- Chyba powinniśmy iść... - zaryzykował zmianę tematu Lwisty, a reszta przytaknęła. Poczuł ulgę i zaczął tłumaczyć dalszą część wędrówki. Stracili połowę dnia na uciekaniu, więc byli dużo do tyłu. Dodatkowo park znajdował się w części miasta, którą mieli ominąć, ale demony nie lubią zieleni, więc był jedną z bezpieczniejszych stref.

Musieli przejść przez starą fabrykę jeśli chcieli ominąć miejsce, gdzie ostatnio znajdowały się szczeniaki Astarot. Było to jakieś dwadzieścia minut drogi od parku, a tuż za tym budynkiem rozciągał się kolejny duży teren zielony, którym mogliby bezpiecznie przejść dalej, a także nocować. Zaraz za parkiem była już granica miasta, które było przejściowe do miejsca, gdzie znajdowało się przejście. Całość mogła zająć im dwa dni jak nie więcej.

Ruszyli, prędko odnajdując wyjście z parku i skierowali się w stronę fabryki. Było już popołudnie, gdy znaleźli się tuż przy ogromnym budynku, który swoim wyglądem bardziej przypominał magazyn. Był z ciemnego kamienia i nie miał zbyt wielu okien. Miejsce idealne dla demonów. Jedyną szansą na przejście był fakt, że w ciągu dnia wszystkie demony smacznie spały.

- Zaraz za budynkiem jest wysoki płot. Jeśli chcemy dostać się za niego, musimy przejść środkiem. Teraz bądźcie cicho... Nie wszystkie muszą spać. - powiedział Ariel i złapał Lost'a za rękę, ciągnąc go w kierunku rozerwanych już na pół drzwi wejściowych. Gina i Francis szli tuż za nimi, również trzymając się za dłonie.

Korytarz, którym szli wolno przed siebie, był zlepkiem brudu, starych metalowych części i krwi, jakby w środku znajdował się co najmniej tani bufet dla demonów. Gina zatkała usta dłonią, aby nie zwymiotować. Swąd był tak okropny, że nawet Ariel nie czuł się zbyt dobrze. W głowie rozważał, jakie cholerstwo mogło zostawić taki bajzel. Obawiał się najgorszego, gdy otwierał dwudrzwiowe wejście do hali produkcyjnej oznaczonej tabliczką, ale to co zobaczyli, przeszło jego oczekiwania. Znalazł odpowiedź na jedno ze swoich standardowych pytań.

Sala pełna była śpiących pokrak. Stworzenia zwinięte były w ciasno tuż przy sobie. Nie było jednak wszystkich. Najwyraźniej niektóre wyszły po jedzenie, bo wiele miejsc było pustych. Dookoła znajdowały się też szczątki ofiar i spore legowiska.

Ariel wiedział, że z taką ilością nie był w stanie wygrać, a pokraki choć były głupie, doskonale działały w stadach i zdawały sobie sprawę ze swojej siły. Poza tym najpewniej były głodne. Po dłuższym śnie każdy demon musiał się naładować, a do nich jedzenie przyszło samo. Na tą myśl Ariel odwrócił się do swoich towarzyszy i napotkał ich przerażony wzrok. Wszyscy byli bladzi.

Lwisty pociągnął ich za sobą, prowadząc między śpiącymi demonami. Gdy któryś choćby drgnął, Ariel zatrzymywał się i czekał moment. Przeprawa trwała bardzo długo. Gdzieś pięć metrów od drzwi Lost potknął się i w ostatnim momencie został złapany przez Lwistego. Zwisł dosłownie parę centymetrów nad jedną z pokrak, która poruszyła się przez sen. Quentin wstrzymał oddech na jakieś piętnaście sekund. Serce biło mu jak oszalałe.

Ariel postawił go stabilnie na nogach i wciąż trzymając za rękę, poprowadził dalej między demonami. Dotarli do drzwi już bez większych problemów. Nie wiedzieli jak długo zajęło i przejście. Wszyscy byli zdenerwowani i niespokojni. Po twarzach całej grupy widać było wysiłek, jaki włożyli w pokonanie tego dystansu.

Lost wyprzedził demona w drodze do drzwi, najwyraźniej chcąc jak najszybciej uciec z gniazda, a Ariel tylko ostatni raz rzucił okiem do tyłu spoglądając na masę śpiących pokrak. Gdy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi, odetchnął z ulgą i odwrócił się w stronę Quentina, który teraz wpatrywał się w coś nerwowo. Lwisty tylko przesunął się odrobinę w bok i zobaczył równie zaskoczonego lewita. Pokraka nagle zdała sobie sprawę z tego, co widzi i wydała długi przeciągły wrzask, na który prędko odpowiedziały setki pozostałych właśnie wybudzających się ze snu tworów Lewiatana.

☽☆☾

Abaddon szedł wolno ulicą, przeklinając w myślach, że nie zareagował, kiedy pierwszy raz zobaczył Gniew Boży. Demon przemieszczał się z dużą prędkością po Ziemi i, co najdziwniejsze, opuścił swoje terytorium. Dla anioła był to jasny znak, że być może w Niebie nie dzieje się najgorzej, skoro w tym momencie nawet piekielni szaleją.

- To jest pierdolona międzyświatowa wojna... - wymamrotał i rozłożył skrzydła, chcąc wzbić się pod chmury i poszukać wzrokiem odpowiedniej drogi. Musiał prędko znaleźć demona i zmusić go do współpracy, ale gdy tylko podleciał na tyle wysoko, usłyszał głośną salwę wrzasków najprawdopodobniej wściekłych demonów. Było ich setki, przekrzykiwały się nawzajem i jeśli dobrze rozumiał ich język, przygotowywały się do masowego ataku.

Choć Tańczący na Zgliszczach miał inny cel podróży, coś mówiło mu, że powinien natychmiast polecieć za krzykami. Na Ziemi działo się coś znacznie gorszego niż w Niebie, a nawet jeśli sam był odpowiedzialny za nadchodzącą Apokalipsę, wolał, aby coś mu zostawiono na potem. Ruszył przed siebie z dużą prędkością, widząc potężny budynek, do którego wbiegały kolejne pokraki. Jebani wyklęci, których obecność zawsze powodowała u niego mdłości. Nawet Belzebub miał ładniejszą mordę, a w konkursie piękności zdecydowanie znajdowałby się daleko pod rankingiem.

☽☆☾

Lucyfer wrócił do sypialni kilka godzin po ich rozmowie. Był blady i najwyraźniej zmęczony. Z trudem szedł, a kiedy udało mu się opaść na łóżko obok siedzącego tam Michaela, westchnął ciężko. Sens jego istnienia nienawidził go, a reszta świata wcale mu tego nie ułatwiała. Aniołowie negowali każdy jego pomysł, co doprowadzało go do szału. Rządząc demonami nie musiał nawet specjalnie się wysilać, a tutaj nawet zakaz śpiewania anielskiego chóru nocą był skazany na porażkę, choć Jutrzenka chciał się po prostu wyspać.

Gabryś notorycznie czatował pod drzwiami pałacu ze swoim kolejnym „ale", a kiedy Lucyfer wypierdzielał go na bruk, ten tylko złościł się i wracał po godzinie dalej uprzykrzać mu życie. Nawet Razjel, chociaż był jak wrzód na dupie, był bardziej znośny, ale obecnie miał jakiś śmieszny kryzys wieku średniego i nawet nie wychodził z własnej klitki.

- Co się dzieje? - spytał słabo skuty archanioł, a Lucyfer tylko przykrył twarz dłońmi i mruknął:

- Niebo się dzieje, aniołowie się dzieją, a ja tylko leżę i śmierdzę do cholery jasnej... Nic nie mogę zrobić, wszyscy traktują mnie jak wroga, chociaż wróciłem tutaj z pełnym prawem... Jestem zmęczony... - tłumaczył, ale wiedział, że Michaela w ogóle to nie obchodziło. On go nienawidził i była to jedyna myśl, którą Jutrzenka tak naprawdę mocno przeżywał.

- Przez setki tysięcy lat sprowadzałeś na świat zło... Trudno, żeby teraz wszyscy Cię tutaj lubili.

- Mnie by wystarczyło, gdybyś ty mnie lubił, ale jest wręcz odwrotnie. Ty mnie nienawidzisz. - westchnął Niosący Światło i przewrócił się na drugi bok. Musiał się zdrzemnąć i zregenerować siły. Potrzebował tego bardziej niż zwykle.

- Nie da się lubić kogoś, kto zabrał Ci wolność. Akurat ty powinieneś to doskonale wiedzieć. - usłyszał jeszcze, gdy zamykał oczy.

~*~

Prawie udało mi się napisać wszystko na czas, a spóźnienie o godzinę z racji małego wypadku w kuchni :'') Czytając między wierszami, nie umiem gotować, polecam się.

Co myślcie o tym rozdziale? Co się stanie dalej? Jak się potoczą losy bohaterów? ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top