Rozdział 2 "Alia Conspiratio"
Ariel szedł wolno chodnikiem, spoglądając dookoła. Zaczęło robić się późno, a niebo pokryła krwista płachta. Odkąd, co noc przelewała się krew, świat zaczął przypominać wielkie cmentarzysko. Choć Lwisty był demonem, denerwowało go to, dlatego nie uczestniczył w zabawach piekielnych i unikał ich towarzystwa. Wolał poruszać się własnymi ścieżkami, a co jakiś czas podstawiać nogę swoim piekielnym kolegom.
Wrócił do swojego pseudo domu pod mostem. Ariel nie obawiał się o swoje życie, bo mało kto skusiłby się na atak. Nie miał też żadnych rzeczy, które byłby na tyle cenne, aby ryzykować kradzieżą.
Miał tam stary materac i kilka koców, światło z latarni ulicznych, nie potrzebował żadnego jedzenia, więc to mu wystarczało. Czasami zapraszał do siebie młodych ludzi, jednak było to w drodze wyjątku. Teraz wrócił do domu sam. Położył się na materacu i spojrzał na swoje graty. Wyglądał jak typowy bezdomny, ale wolał nocować pod gołym niebem. Czasami miał nadzieję, że zobaczy u góry anioły i będzie mógł wystawić im środkowy palec w geście powitania.
Wszystko byłoby cudownie, gdyby nie to, co działo się wokół niego. Wiecznie słychać było wszędzie krzyki i nieprzyjemne odgłosy, które psuły słodką ciszę nocy. Ariel wiedział, że demony zaczynają żyć dopiero w nocy. W przeciwieństwie do nich, wolał wtedy spać.
Kiedy kolejny krzyk przedarł ciszę gdzieś niedaleko, Lwisty podniósł się i spojrzał w bok, szukając źródła hałasu. Miał nadzieję, że jedno złowrogie spojrzenie załatwi sprawę. Kiedy w końcu dostrzegł grupkę pastwiącą się nad jakimś człowiekiem, jęknął, bo byli zbyt daleko. Wstał więc i ruszył w ich stronę, aby rozprawić się z mordercami jego spokoju.
Gdy tylko się zbliżył, pomniejsi piekielni zaczęli uciekać na jego widok. Był w końcu dużo silniejszy i wyraźnie wściekły. Został tylko jeden, który syknął na Ariela. Demon zdenerwował się i natychmiast zaatakował, ale Lwisty nie zareagował. Gdy piekielny zbliżył się do niego, Ariel zamachnął się i uderzył mocno w przeciwnika, a ten zatoczył się i wpadł do rzeki. Kiedy tylko się pozbierał, od razu uciekł. Lwisty westchnął i spojrzał w dół na ofiarę ich zabaw.
Nie mógł w to uwierzyć, ale był to ten sam chłopak, którego uratował jeszcze tego samego dnia. Tylko, że wyglądał znacznie gorzej. Miał najpewniej uszkodzoną nogę, rozcięty łuk brwiowy i urazy brzucha. Prawdopodobnie chcieli skopać go na śmierć. Ariel pochylił się nad nim i odgarnął mu czarne włosy z czoła.
- Quentin? – mruknął, a dzieciak podniósł głowę i spojrzał na niego z trudem. Był bliski utraty przytomności. – Co ty znów narobiłeś, głupcze...
W pierwszej chwili Ariel chciał go zostawić i odejść, ale wciąż miał w sobie zbyt dużo dobroci. Jęknął pod nosem, przeklął cicho na własne sumienie i schylił się, aby zabrać chłopaka. Ten nawet się nie opierał, jakby w ogóle nie rejestrował tego, co się wokół niego działo. Cicho pisnął z bólu, po czym oparł głowę na piersi Ariela i stracił przytomność.
Lwisty zabrał go do swojego przytułku i ułożył na materacu. Nawet nie wiedział, od czego ma zacząć, więc po prostu obejrzał jego nogę dokładnie i opatrzył ją. Nie miał zbyt dużo materiałów, których mógłby użyć jako bandaży, więc łuk brwiowy tylko oczyścił. Przykrył Quentina kocem, aby nie zmarzł, bo noc zaczęła robić się coraz zimniejsza, po czym przysiadł obok niego i wpatrywał się w nurt rzeki, co jakiś czas sprawdzając, czy chłopak oddycha. Gdzieś koło drugiej podwyższyła mu się zbyt temperatura, ale Ariel zbił ją zimnymi okładami. Akurat wody miał pod dostatkiem, musiał tylko użyć kawałek swojego ubrania.
Rankiem gdzieś koło ósmej Quentin ocknął się i ociężale rozejrzał się dookoła. Na widok Ariela podskoczył w miejscu, ale ból całego ciała sprawił, że chłopak z powrotem padł na materac i jęknął głośno.
- Nie ruszaj się. Jesteś ranny. – rozkazał Lwisty i przyłożył rękę do czoła Lost'a, odgarniając mu przy tym czarne włosy. Chłopak patrzył na niego zaskoczony. Widać było, że nie rozumiał jego zachowania. Demon obmył go jeszcze raz wodą i wtedy brzuch Quentina wydał z siebie głośny dźwięk, wyrażający zapotrzebowanie na jedzenie. – Jesteś głodny...
- Brawo Sherlocku. – stęknął Lost i złapał się za uszkodzoną nogę. Ariel natychmiast odtrącił jego rękę i spojrzał na niego ostrzegawczo.
- Nie ruszaj, bo będzie bolało. Musisz coś zjeść, ale ja nic nie mam.
- To idź znaleźć. – zaproponował cicho, a wtedy demon popatrzył na niego, jakby chciał mu dać medal za największą głupotę.
- Doskonały plan. Ja pójdę po jedzenie, a ty spróbujesz uciec, co Ci się nie uda, bo masz głębokie rany. Zginiesz gdzieś w drodze do domu, a ja bym wtedy zmarnował całą noc na leczenie Cię. – syknął sarkastycznie Ariel.
Quentin westchnął ciężko i przymknął oczy. Jego plan był marny, bo miał do czynienia z myślącym demonem.
- Co proponujesz? Przywiążesz mnie do materaca?
Lwisty wyglądał, jakby naprawdę rozważał tę opcję, ale przerażony wyraz twarzy chłopaka wybił mu ten pomysł z głowy.
- Będziesz bezbronny, mimo, że to mój teren, znajdzie się ochotnik na pożarcie Cię. Pokraki nie myślą nad konsekwencjami. Po prostu się rzucą. – wyjaśnił Ariel, a Lost otworzył szeroko oczy. – Mam lepszy i bezpieczniejszy plan.
- Oświeć mnie. – mruknął ranny, a demon uśmiechnął się i odparł:
- Zabiorę Cię ze sobą.
☽☆☾
- To jest kurwa żart. Naprawdę, jebany żart. – szeptał pod nosem Quentin, kiedy Ariel wpakował go sobie na plecy i niósł przez środek miasta.
- Przymknij się. Zwracasz za dużo uwagi. – warknął Lwisty, a Lost przewrócił oczami.
- Oczywiście, bo dużej uwagi wcale nie zwraca demon niosący człowieka na plecach. – sarknął.
Ariel starał się jak najbardziej kontrolować, ale już kilkukrotnie miał ochotę rzucić dzieciakiem i zostawić go na pastwę pokrak. Wytrzymał jednak aż do pierwszego sklepu spożywczego, który na w nocy był dość opuszczony, a za dnia korzystali z niego tylko ludzie. Odstawił Quentina na chodnik i rozbił szybę kopniakiem. Gdy oczyścił okno ze szkła, podał chłopakowi rękę i pomógł mu wstać.
- Na co masz ochotę? – spytał Ariel, gdy znaleźli się w środku. Nie było zbyt wielu produktów. Ludzie wykradali jedzenie, a sklepy opustoszały. Nie było sensu robienia nowych rzeczy, gdyż pieniądze powoli straciły na wartości. Teraz każdy dbał tylko o siebie.
Quentin rozejrzał się po pomieszczeniu i westchnął. Dostrzegł tylko kilka opakowań, które leżały wśród rozwalonych półek. Ariel ruszył po jedno z nich i uniósł w górę. Była to puszka kukurydzy. Z nadzieją spojrzał w stronę człowieka.
- Co mam z tym zrobić? Popcorn? – jęknął Lost, a Lwisty prychnął pod nosem.
- Jak na człowieka żyjącego w trakcie apokalipsy świata, to jesteś strasznie wybredny. – mruknął i zaczął szperać w poszukiwaniu czegoś innego. Kiedy dojrzał coś pod stertą gruzu, uśmiechnął się pod nosem. – Mam czerstwy chleb, reflektujesz?
Quentin spojrzał na niego zaskoczony, po czym westchnął ciężko i oparł się głową o ścianę.
- Daj mi tę kukurydzę.
Chwilę potem oboje siedzieli pod ladą. Lwisty przyglądał się uważnie, jak Lost zjada konserwę i każdą większą porcję przeżuwa. Było to wręcz przerażające dla bruneta, gdy demon tak bacznie mu się przyglądał.
- Chcesz trochę? – spytał niepewnie Lost, a Ariel pokręcił głową.
- Demony nie jedzą. – odparł cicho, a Quentin spojrzał na niego pytająco.
- To trochę dziwne. Mogę przysiąc, że niejednokrotnie widziałem, jak demony jedzą nasze żarcie. – wyznał chłopak, a Lwisty zaśmiał się pod nosem i pokręcił głową.
- Niektórzy jedzą wasze jedzenie dla samego smaku. Nie potrzebujemy czegoś takiego do przeżycia. My żywimy się czymś troszkę innym. – wyjaśnił prędko, na co Lost jęknął i machnął ręką.
- Dobrze wiedzieć, że nasze żarcie się nie marnuje. – sarknął i wrócił do jedzenia.
- Nie dąsaj się. Wy też zjadacie dużo rzeczy dla samego smaku. Wbrew pozorom nie różnimy się tak bardzo od was. Gdybyś wiedział, co niektórzy z nas przeżyli w Piekle, pewnie byś zrozumiał, dlaczego teraz tak bardzo korzystamy z nowego życia.
- Wolę nie wiedzieć. Bardziej mnie interesuje, dzięki czemu to nowe życie zyskaliście. Nie wierzę, że tak nagle Szatan postanowił zrobić wam wakacje. – uznał Lost, a Lwisty wzruszył ramionami i odpowiedział prędko:
- Jest zupełnie na odwrót. To Lucyfer zrobił sobie wakacje, a jak wiadomo, gdzie kota nie ma, tam myszy harcują.
☽☆☾
- Gabrielu, musisz coś z tym zrobić. Chóry domagają się interwencji. To posunęło się za daleko. Lucyfer chce zesłać na Ziemię Abbadona! Przecież to będzie zagłada świata! – spanikowała anielica, a archanioł złapał się za głowę i jęknął. Od momentu, gdy Karasa przekroczyła próg jego domu, wiedział, że stało się coś złego.
- Nie wiem, jak mam go powstrzymać. Teraz wszystko zależy od decyzji Tańczącego na Zgliszczach. Jeśli zgodzi się na zejście, nie dam rady go powstrzymać. – wyjaśnił Gabriel, a Kara westchnęła i oparła się o ścianę.
- Nie zatrzymam Abbadona siłą. Trzeba z nim porozmawiać, póki jest jeszcze czas. Nawet gdybym zmotywowała wszystkie Trony, nie damy rady. Jest zbyt silny. Jedynie Michael ma taką moc, a jak wiadomo nie możemy na niego liczyć.
Gabriel przytaknął i spojrzał przez okno w stronę pałacu, gdzie obecnie znajdował się jego przyjaciel. Był zły na siebie, że nie obronił Michaela, kiedy Lucyfer pojawił się w Niebie. Teraz jednak było już za późno. Boży Miecz był zakuty w piekielne kajdany, które może zdjąć tylko ktoś prosto z Piekła. Żaden anioł nie miał takiej mocy. Michael pozostał na łasce Lucyfera.
- Zrobię to, Karasa, ale przygotuj swoją armię na wszelki wypadek. Jeśli nie przemówię mu do rozsądku, trzeba będzie walczyć. Nie możemy pozwolić na to, żeby zszedł na Ziemię. – postanowił, a anielica przytaknęła i ruszyła do wyjścia. Gdy miała już zniknąć za drzwiami, odwróciła się ostatni raz do Gabriela i powiedziała:
- Czeka nas wojna, Gabryś, wojna, na jaką nie jesteśmy przygotowani.
☽☆☾
Po pałacu roznosił się dźwięk piłowanego metalu. Skrzypienie materiału sprawiało, że niejeden mógłby zwariować, ale dla Michaela to była jedyna nadzieja. W głębi duszy wiedział, że nie ma szans, żeby kajdany puściły, ale nie mógł się poddawać.
Kiedy po kilku minutach usłyszał dźwięk otwieranych drzwi, zaprzestał piłowania i zamilkł. Nasłuchiwał, jak uderzanie podeszew butów o podłogę, staje się coraz głośniejsze. Michael w głębi duszy błagał by choć raz nie był to on, ale gdy zza rogu wyszedł mężczyzna odziany w długi czarny płaszcz, archanioł przestał się łudzić.
Lucyfer na jego widok uśmiechnął się promiennie, wywołując dreszcze u czarnowłosego. Gdy tylko się zbliżył, Boży Miecz oddalił się tak bardzo jak mógł, ale kajdany uniemożliwiły mu całkowitą ucieczkę.
- Ranisz mnie swoim entuzjazmem. – zasmucił się sztucznie Lucyfer i usiadł na tronie, spoglądając w bok na Michaela. Ten zaś przyglądał mu się uważnie gotowy w każdej chwili odskoczyć. Szatan był za to w bardzo dobrym humorze, co zastanawiało, ale również niepokoiło archanioła.
- Mam pytać, dlaczego się tak uśmiechasz, czy sam mi powiesz?
- Niedługo upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu. – zaśmiał się, a widząc pytające spojrzenie archanioła, dodał: - Zsyłam Abaddona na Ziemię. Nie dosyć, że pozbędę się tego jebanego chuja, to jeszcze rozpierdolę ludzi i demony w drobny mak.
- Nie... – jęknął Michael. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Abaddon był wściekły na Niebo za marne stanowisko i wyzyskiwanie jego sił. Dogadywał się tylko z Michaelem, co mogło znaczyć, że w tym momencie nie było osoby, która by go przekonała do odmowy Lucyferowi. – Dlaczego tak bardzo zależy Ci na tym, żeby stąd zniknął?!
- Myślisz, że będąc w Piekle, nie wiedziałem, co się dzieje tutaj? Doskonale wiem, że bardzo Ci do niego blisko, a to mnie ogromnie wkurwia. Jeśli mam szansę pozbycia się tej muchy, zrobię to. Jesteś tylko mój i pamiętaj o tym. – mimika Lucyfera nagle zrobiła się bardzo poważna. Król Piekła przez kilka sekund stał nieruchomo, a Michael przeżywał wewnętrzną panikę. To powoli zaczęło go przerastać.
~*~
Mam wrażenie, że to jedno z lepszych pomysłów na opko, na które wpadłam XD Pisanie sprawia mi dużą przyjemność i nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, co przygotowałam tym razem :D
A co wy sądzicie? Jacyś faworyci?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top