Rozdział 17 "Angelus Libra"
Quentin stał wyprostowany i wpatrywał się w punkt, gdzie zniknęła Karasa. Abaddon również zerkał w tamtym kierunku. Właściwie tylko ta dwójka była tak skupiona na czekaniu. Karasa już od dłuższego czasu siedziała w Niebie. Abaddon denerwował się, czy Gabriel zgodzi się, nie wiedząc, czemu to wszystko ma służyć. Jednak to Lost był bardziej zaniepokojony. Co jakiś czas zerkał w kierunku odpoczywającego Ariela i myślał gorączkowo. W końcu po upływie kolejnych pięciu minut, Quentin wstał i podszedł bliżej demona, siadając i opierając się o jego ramię.
- Ariel? - szepnął, a ten odwrócił się do niego. - Idziemy do Nieba... Czy to nie jest dla Ciebie... trudne?
- W jakim sensie? - zapytał zaskoczony Lwisty, a Lost zmarszczył brwi i szybko odparł:
- Jesteś demonem... Czy demony nie mają przypadkiem zakazu wejścia na świętą ziemię?
Ariel pokręcił głową i przyciągnął bliżej Quentina tak, że ten położył głowę na jego klatce piersiowej.
- Nie możemy wchodzić, chyba, że ktoś nas zaprosi. Mnie zaprasza Abaddon. Poza tym jestem aniołem, tylko upadłym. W pewnym sensie to jak powrót syna marnotrawnego.
Lost skinął głową i objął demona, choć na chwilę odpuszczając sobie myślenie o ich nieuchronnej przyszłości. Tak naprawdę żaden z nich nie wiedział, czy ich plan się powiedzie. Byli dobrej myśli, jednak przerażał ich fakt istnienia ewentualnej porażki.
- Michael nie ma miecza, zapomniałem o tym... Poradzi sobie bez niego? – spytał nagle Ariel, kierując swoje spojrzenie na spokojnie siedzącego Abaddona. Anioł Zagłady wzruszył ramionami.
- W teorii Michael jest równy sile Lucyfera bez miecza... W praktyce od dawna nie walczył bez miecza, więc nie wiem, na ile można liczyć na jego zwycięstwo, jednak jest jedna rzecz, którą jesteśmy górą nad Jutrzenką... - wyznał, a kiedy napotkał zaciekawione spojrzenie wszystkich, odparł: - Lucyfer nie skrzywdzi Michaela, bo jest w nim bezgranicznie zakochany. Nikt z nas nie skrzywdziłby ukochanej osoby... Tylko o ile nie skrzywdzi jego, nie wiem, jak będzie z nami. My akurat do niczego nie jesteśmy mu potrzebni.
Francis uśmiechnął się krzywo i spojrzał w kierunku miejsca, skąd mieli dostać się do Nieba. To była tak naprawdę kwestia czasu, nim Karasa zaprosi ich do niebiańskiej krainy.
Niemalże na tą myśl, niebo nad nimi zaczęło skrzyć się. Abaddon natychmiast podniósł się i spojrzał w górę. Przez chwilę łączył fakty, po czym odwrócił się do reszty i powiedział:
- Już czas.
Pierwszy wstał Ariel. Następnie za nim Francis i Quentin, a na koniec drobna Gina. Wszyscy wyglądali na niepewnych tej podróży. Wszyscy prócz Ariela, którego mina zdradzała, że nie może się doczekać powrotu. W końcu tutaj chodziło o jego dawny dom.
- Otworzę przejście najwyżej na minutę. Każdy wchodzi osobno, musicie to zrobić sprawnie i szybko, ja wchodzę na sam koniec. – zadecydował, po czym, gdy uzyskał zgodę, ustawił się do nich tyłem i zaczął powoli wspinać się na wyżyny swoich umiejętności. Jego dłonie zadrżały jak ostatnio, a powietrze przerwał dziwny błysk. Ariel niemal natychmiast popchnął do przodu Quentina. Ten wpadł na przejście i natychmiast rozerwało go powietrze. Francis był kolejny, sam podszedł do bramy. Tuż za nim Gina. Czas zaczął płynąć coraz szybciej, a wtedy Ariel rzucił się przez przejście. Abaddon nawet się nie zastanawiał, był tuż za demonem. Białe światło błysnęło mu przed oczami, aż miał ochotę powiedzieć „Witaj w domu".
Kiedy jednak wylądował na niemalże białym piasku, który rozciągał się przez całe Niebo, usłyszał głośny wrzask, który dobiegał go z boku. Kiedy tylko odwrócił głowę w prawo, zamarł. Ariel leżał na ziemi, wijąc się z bólu. Quentin stał tuż nad nim, jednak nie był w stanie nic zrobić. Demon po prostu dymił się, jakby dostał szklanką święconej wody, jednak tutaj nie nastąpiło spalenie. Działo się coś zupełnie innego. Coś, co najpewniej stało się tylko raz w historii.
- Ściągnijcie z niego płaszcz! Natychmiast! – krzyknął i upadł na kolana tuż obok demona, pomagając ściągać z niego skórzany płaszcz. Gdy tylko jego plecy zaznały światła, wszyscy zorientowali się, co dzieje się z Lwistym. Rany po skrzydłach wypełniły się ciemną krwią, która spływała w dół po jego ciele, a między nią wypływały niewielkie puchate pióra. Quentin nie musiał się im nawet przyglądać. Pamiętał, gdy Ariel opowiadał mu o pięknych białych skrzydłach z złotymi końcami.
W końcu cierpienie zaczęło jakby słabnąć, a Lwisty skulił się w sobie. Lost był tuż nad nim, gładząc go ręką po ramieniu. Chciał mu jakoś pomóc, jednak to był proces, który musiał dotrwać do końca sam.
- „Trzeba się weselić i cieszyć z tego, że twój brat był umarły, a znów ożył, zaginął, a się odnalazł..." - wyrecytował wolno Abaddon. – Bóg od początku wiedział, Ai. Wiedział, że tu wrócisz... To od początku było o Tobie, nie o Lucyferze.
Niemal na te słowa, wąskie ciało podniosło się, a ogniste oczy zabłysnęły, jednak nie one były tak powalające. Białe piękne skrzydła rozpostarły się i pod Słońce ich złote końce zajaśniały. Ariel był aniołem, już nie upadłym. Wrócił niczym syn marnotrawny, tym razem w pełnej świadomości swojego bycia.
- Czy ja...? – zaczął niepewnie Ariel, a wtedy tuż obok niego pojawił się Quentin, łapiąc go za rękę. Lwisty spojrzał na niego, a ten uśmiechnął się i wyznał:
- Tak, już nigdy nie będziesz mógł użyć w kłótniach argumentu, że jesteś demonem i dlatego nie zasługujesz na nic. Lepiej się przyzwyczajaj.
Prawdopodobnie stało się to po raz pierwszy w taki sposób, ale z ognistych oczu Ariela popłynęły słone łzy. Podobno ani anioły ani demony nie mogą czuć, a już zwłaszcza miłości czy szczęścia, jednak świadomość, że nie ma nikogo, kto mógłby ich za to oceniać, sprawiła, że nawet najtwardsze istoty zyskiwały cenną lekcję wyrażania emocji.
- Nie rozklejaj się za bardzo, bo pomyślę, że tęskniłeś za tymi drętwymi dupkami. – zaśmiał się Zagłada, a wtedy Ariel prychnął pod nosem i odparł:
- Za Tobą najbardziej z nich wszystkich!
Właściwie mogli stać tam długo i uśmiechać się do siebie nawzajem, jednak była w tym wszystkim misja do wykonania. Mieli zaledwie parę chwil, by dotrzeć do Pałacu. Mieli tylko nadzieję, że Lucyfer zdążył już opuścić Michaela i udać się na wyznaczone miejsce.
Abaddon poprowadził ich bokiem, bo jak się okazało od ostatniej wizyty Ariela wiele się zmieniło i teraz ten kompletnie nie rozpoznawał dróg. Minęli kilka domostw, ukrywając się przed pojedynczymi przedstawicielami rasy skrzydlatej. Większość najpewniej udała się już na zebranie Rady. Kiedy byli gdzieś w połowie drogi, Abaddon nagle zatrzymał się jak skamieniały. Reszta również zastygła w miejscu, a tylko Ariel delikatnie wyjrzał zza budynku. Zobaczył go wtedy po raz pierwszy od tak dawna. W oczach byłego piekielnego, jego dotychczasowy Pan zmienił się naprawdę mocno.
Lucyfer szedł z wysoko uniesioną głową wprost przez rynek, a jego nieskazitelnie białe skrzydła unosiły się z każdym jego krokiem. Wyglądał jak chodząca doskonałość. Pobyt w Niebie naprawdę mocno mu pomógł.
- Jak to wszystko się skończy, to spytam się go o namiary na pralnię... Skubaniec musi mieć cholernie wysoki rachunek, patrząc na czystość jego piór... - prychnął Ariel, a Abaddon z ledwością powstrzymał się od głośnego śmiechu.
- Właśnie o tym myślisz w tej chwili? – zapytał rozbawiony, odwracając się do Lwistego. Ten tylko wzruszył ramionami z miną przywodzącą na myśl podstępnego bachora.
Kiedy tylko Lucyfer przeszedł przez rynek i pozostawił za sobą wolną drogę, drużyna przemknęła obok niego i ostatnią prostą do Pałacu pokonali już biegiem. Tylko Ariel co jakiś czas wypróbowywał swoje nowo odzyskane skrzydła i unosił się w górę.
Znaleźli się pod drzwiami pałacowymi już po paru minutach. Wielkie strzeliste wieże przywodziły na myśl piekielną twierdzę, jednak tutaj dominował biały marmur i złote wykończenia. Okna zaś były wypełnione witrażami, a przynajmniej te cztery znajdujące się w głównej części Pałacu.
- Jest tak piękny, jak go zapamiętałem... - przyznał cicho Ariel i złapał za rękę Quentina. Ten jednak nawet na moment nie oderwał wzroku od budynku. W jego głowie zaświtała myśl, że w normalnym życiu nigdy nawet by nie pomyślał, że może to wszystko zobaczyć. Tak naprawdę, gdy myślał o śmierci, a robił to dość często od rozpoczęcia Apokalipsy, wydawało mu się, że dołączy do roju pokrak lub w najlepszym przypadku zniknie w odmętach Nicości.
- Nie czas na wycieczki turystyczne. – zadecydował Abaddon i ruszył do wejścia głównego. Reszta poszła za nim, nawet się nie sprzeciwiając. Musieli odnaleźć Michaela jak najszybciej. Tak naprawdę Ab nie był pewien, na jak długo Gabrielowi i Karasie, uda się zatrzymać Jutrzenkę.
Gdy tylko znaleźli się w środku, Ab nawet się nie zatrzymał, tylko od razu dotarł do drzwi, za którymi ostatnim razem znajdował się Michael. Jakież było jego zdziwienie, gdy odkrył, że miejsce przy tronie jest puste. Otworzył szerzej oczy i odwrócił się do pozostałych:
- Okazuje się, że znalezienie go tutaj, może być trudniejsze niż myśleliśmy... Mamy mało czasu! Trzeba go natychmiast znaleźć!
☽☆☾
Lucyfer dotarł na naradę krótko przed Gabrielem. Blondyn wszedł od drugiej strony do pomieszczenia i wyglądał na zadowolonego z punktualności, jaką tym razem wykazał się Jutrzenka. Kłamstwem by było, gdyby zaprzeczyć, że to Michael siłą wywalił Lucyfera z pokoju, mówiąc, że ten może już nie wracać, jeśli chociaż nie spróbuje dogadać się z archaniołami.
- Świetnie. Skoro już jesteśmy tutaj wszyscy, może zaczniemy? – spytał głośno Rafael, który wyglądał, jakby ktoś właśnie wyciągnął go z łóżka.
Wszyscy przytaknęli i wyglądało, jakby Gabriel zamierzał rozpocząć kolejną tyradę na temat tego, jak to Lucyfer jest zły i należy go nie słuchać, jednak tym razem Jutrzenka złożył obietnicę i wręcz chciał się z niej wywiązać.
- Mógłbym tym razem ja rozpocząć? – spytał krótko, widząc jak jego wypowiedź falami zmienia miny wszystkich zgromadzonych, ale tym razem nikt mu nie przerwał. Gabriel usiadł i wskazał, aby Lucyfer mówił. Powoli król demonów wyszedł na środek i z dość niepewną miną zaczął mówić: - Jestem skłonny zaakceptować wasze prośby odnośnie rządzenia, ale będąc tutaj najpotężniejszą istotą i mającą jedyne prawo do tronu, chciałbym trochę zmienić. Przede wszystkim rozwiązuję Radę, a przynajmniej tę, która miała tu miejsce do tej pory.
Niemal natychmiast sala zagrzmiała, a aniołowie powstawali będąc oburzonymi tymi słowami, ale Lucyfer się nie poddawał. Po prostu odczekał chwilę, a gdy tłum się uspokoił, kontynuował:
- Chciałbym zwęzić dotychczasową Radę do trzech osób, w której skład wchodziliby Gabriel, jako głos ludu, Michael oraz ja. Nie chcę innego rozwiązania. Obecne poruszenie i niezrozumienie spowodowane jest ciągłymi kłótniami, a sam osobiście wiem, że im więcej siedzi przy tym skrzydlatych dup, tym ciężej się dogadać. – wyjaśnił dodatkowo. Wtedy więcej osób zaczęło uważnie słuchać. Widać było, że z nich wszystkich od początku tylko Gabriel wierzył w jakiekolwiek postępy w rozmowach.
Wtedy właśnie Lucyfer dostrzegł osobę stojącą tuż obok Gabrysia. Karasa stała wyprostowana i patrzyła wprost na niego. Przez moment Jutrzenka analizował to wszystko. Wiedział, że anielica niedawno zeszła na Ziemię. Słyszał też pogłoski wśród żołnierzy, że szuka Abaddona, a skoro ona była tutaj, to...
Niemal natychmiast spanikował. Odwrócił się i nim otrzymał jakiekolwiek odpowiedzi, ruszył do drzwi, czując narastającą panikę. Karasa, widząc jego zachowanie, zamarła.
- Domyślił się, że to podstęp...
☽☆☾
- Tutaj! – usłyszeli donośny głos Francisa, który stał przed jednymi z kilkunastu drzwi w korytarzu. Abaddon niemal doskoczył do niego, dostając się do środka. Na pomiętej pościeli siedział Michael, wpatrując się z niedowierzaniem w Medley'a.
- C-Człowiek! Człowiek w Niebie! – praktycznie pisnął, a Abaddon zaśmiał się głośno i podszedł do zakutego przyjaciela.
- To Cię najbardziej zaskoczyło? Pokażę Ci coś, co sprawi, że Ci szczęka opadnie!
Wtedy właśnie do pokoju wszedł Ariel, zahaczając wielkimi skrzydłami o framugę drzwi.
- Panie Boże Wszechmogący... - jęknął słabo archanioł, a Ariel pękł śmiechem i odparł:
- Nie wymawiaj imienia Pana Boga swego, cymbale!
- Co tu się dzieje?!
Abaddon niemalże usiadł obok Michaela, po czym szepnął:
- Przyszliśmy Cię uratować i nie mamy zbyt wiele czasu. Lucyfer może wrócić lada moment.
Michael nie wyglądał na przekonanego i nawet próbował coś powiedzieć, jednak Zagłada nie dał mu dojść do głosu, tylko zawołał Ariela bliżej. Wtedy Lwisty złapał za łańcuch, spinający dłonie i nogi archanioła, jednak nic się nie stało. Nic, a powinno wiele.
- Co do kurwy...? – jęknął i zaczął mocno ciągnąć na wszystkie strony łańcuch. Mimo to nic się nie działo.
- Nie... Nie mów mi, że to przez tę przemianę... - Abaddon wyglądał na przerażonego, a wtedy oczy jego i Ariela spotkały się. – Nie jesteś już demonem... Cholera... Przestałeś być demonem! Kurwa, Ai!
- Na całe pierdolone szczęście... - usłyszeli za sobą i zamarli. Gina stojąca najbliżej drzwi odskoczyła w bok i schowała się przed wzrokiem przybysza. Po ciele Ariela przeszedł dreszcz, kiedy wolno odwracał się w stronę Lucyfera. Jutrzenka stał zdyszany w drzwiach i wpatrywał się w nich z czystą wściekłością.
- To był jego plan! – wystraszył się Ariel i natychmiast wskazał na Abaddona. Ten zaś prychnął i cicho warknął:
- Lojalność to twoje drugie imię, co?
- Niezwykle cieszy mnie twoja obecność, Arielu. Jako jedynego chciałem Cię od początku tutaj ściągnąć... Miło, że sam się pojawiłeś. – wyznał Lucyfer i pomimo rodzaju sytuacji w jakiej się znaleźli, wyglądało to naprawdę szczerze.
Lwisty przełknął głośno ślinę i ostrożnie zasłonił ciałem Quentina, który stał tuż obok. Nie umknęło to uwadze Jutrzenki, który uśmiechnął się delikatnie na ten widok.
- Widzę, że oboje mamy słabości, przyjacielu... - mówiąc to, ruszył do przodu. Zrobił zaledwie dwa kroki i spojrzał w bok na skuloną Ginę. Nagle jego oczy otworzyły się szerzej, a ręka automatycznie uniosła się w jej stronę. Dziewczyna krzyknęła i rzuciła się w tył, obiegając Quentina i Ariela, po czym potknęła się i poleciała prosto na łóżko. Lucyfer krzyknął, jednak nie zdążył zareagować. Michael złapał dziewczynę, aby zamortyzować jej upadek, a wtedy ona złapała się mocno za kajdany na jego nadgarstkach. Wszystkich oślepił wybuch, jednak tylko Jutrzenka od początku wiedział, co się stało. Kajdany pękły momentalnie, a Michael wstał wyprostowany, patrząc prosto na Lucyfera.
~*~
Tralala!~
Witam was moje duszyczki z powrotem! <3
Chciałabym was przeprosić i nie przedłużając, dzisiaj macie rozdział za free, a od niedzieli będę już dodawać regularnie, inaczej niech mnie ogień piekielny pochłonie! xxx
~ Lucyfer
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top