Rozdział 10 "Maledictus Flores"

                Karasa ostrzyła jeden ze swoich sztyletów, zwracając przy tym uwagę, aby nie zniszczyć anielskiej stali. Ostrzona była dobrem, przez co każda zła myśl mogła wywołać rdzę. Ostatnimi czasy ciężko było jej do perfekcji zająć się bronią, a z tego co udało jej się ustalić, żaden inny anioł również nie potrafił tego zrobić.

Anielica doskonale zdawała sobie sprawę z sytuacji, jaka toczyła kłótnie na chórach. Gabriel bez przerwy odmawiał składania raportów z wizyt u Lucyfera i bynajmniej nie było to bez powodu. Kara wiedziała, że ukrywał w ten sposób smutną prawdę. Tak naprawdę już od pewnego czasu przygotowywała swój oddział do ataku na namiestnika, ale nie potrafiła zasiać w wojsku nadziei.

Ostrzenie sztyletu przerwało jej głośne pukanie. Nie zdążyła nawet odwrócić głowy, gdy do pomieszczenia wszedł Gabriel. Jego oczy były podkrążone, twarz blada, a ciało jakby zmalało w obliczu tak strasznych wydarzeń.

- Abaddon zszedł na Ziemię...

Karasa zamarła. Jeszcze parę dni wcześniej kazała wszystkim strażom informować ją o zejściach. To było wręcz niemożliwe, że go przeoczyli. Jak na zawołanie sztylet w jej dłoni pokrył się brudną rdzą. Anielica odrzuciła go na bok i podeszła do przejętego archanioła.

- Nie ma mowy, o tym, że przeszedł przez którąś z bram, niezauważony...

- Kara. To Abaddon. On sam tworzy zejścia. Poza tym aktywował jedną starą bramę, którą zamknęliśmy już parę dobrych stuleci temu.

- Kiedy zszedł? Ile my w ogóle mamy jeszcze czas? – zapytała nerwowo, przypominając sobie twarze Jeźdźców Apokalipsy. Oni będą pierwsi.

- Minęły może dwa dni, a na razie cisza. Jak ostatnio sprawdzałem, Jeźdźcy grali w pokera na pieniądze... Mam wrażenie, że Abaddon nie zszedł jako Zagłada. On ma jakąś inną misję do wykonania.

Karasa potrząsnęła głową i odwróciła się w stronę okna. Nie było nikogo na zewnątrz. Wszyscy chowali się przed mieszkającym tuż obok złem.

- Nie mam zamiaru ryzykować. Znajdę go i zmuszę do powiedzenia prawdy. Ty nie możesz iść, bo jesteś tutaj potrzebny. Zmuś Lucyfera, aby powierzył sprawy ludzi chórom. On może pomiatać nami, ale demony niszczą dzieło Boże. Nie pozwólmy, aby to, o co walczyliśmy w powstaniach, zostało doszczętnie zniszczone. Nasze trudy nie pójdą na marne. Po moim trupie.

Gabriel nie był w stanie jej powstrzymać. Karasa od zawsze była jednym z najbardziej walecznych aniołów, jakie znał. Bał się tylko jednego, czego być może anielica w ogóle nie dostrzegła. Archanioł podszedł do niej i złapał ją za ramię, nim ta sięgnęła po drugi sztylet.

- Na terenie, w którym znajduje się teraz Abaddon, żyje Asmodiusz. Wiem, że to było dawno, ale on z pewnością chowa urazę. Uważaj na siebie.

☽☆☾

Quentin szedł wolno, trzymając się blisko Ariela. Demon wyglądał słabo, co z pewnością było winą Abaddona. Jego obecność wyniszczała Lwistego, a w jego stanie po walce było to wręcz zabójcze. Demon coraz gorzej szedł. Kiedy na prostej drodze zachwiał się, Lost natychmiast złapał go za ramię i przytrzymał.

Ariel wyglądał na zaskoczonego własnym stanem. Zamarł na moment i dopiero po dłuższej chwili mruknął ciche „dziękuję" w stronę chłopaka. Nie można była nie zauważyć jak Abaddon obserwuje go swoim bacznym spojrzeniem. Wiedział o swoim wpływie na demony. Nawet nie próbował tego ograniczać do tej pory, ale widząc stan Lwistego, najwyraźniej musiał.

- Przykro mi, ale muszę zdjąć barierę. Wyczulcie zmysły, bo znów będziemy źródłem zainteresowania demonów.

- Nie! – zaprotestował Ariel, ale zgiął się w pół z bólu niemal sekundę po swoim wybuchu. – To kwestia bezpieczeństwa! Nie możesz ich narażać ze względu na mnie!

- Wybacz, ale nie potrzebuję ich, tylko Ciebie, a jeśli tak dalej pójdzie to twoje rany przez moją obecność przestaną się goić i zginiesz zanim dotrzemy do celu. – powiedział bez uczuć anioł i zamknął oczy na moment. Ariel natychmiast poczuł jak przez jego ciało przebiega chłodne uczucie i opuszcza go ból i poczucie ciężkości.

Lwisty w głębi duszy był wdzięczny, bo powoli zaczynał wątpić w przeżycie, ale wściekłość ogarnęła go, gdy tylko pomyślał o tym, co może się stać przez brak bariery. Już raz prawie zginęli. Nie chciał powtarzać tej sytuacji, bo tym razem był dużo słabszy, a Abaddon nie wyrażał jakiejkolwiek chęci do ratowania ludzi. Gdyby tylko wiedział, jak to jest, gdy się kogoś kocha.

- Jeśli coś im się przez to stanie... Powyrywam Ci wszystkie skrzydła i wsadzę do dupy. Obiecuję Ci to. – zagroził Ariel i, wciąż trzymając się blisko Quentina, ruszył dalej.

Abaddon zatrzymał się na moment, nie mogąc uwierzyć jak bardzo demon zadurzył się ludzkim dziecku. Ariel zawsze był skłonny do popadania w takie głębokie uczucia wobec ludzi, ale teraz był gorzej niż kiedykolwiek, bo ten głupi człowiek najwyraźniej starał się odwzajemnić jego uczucia.

W nocy, kiedy anioł obudził się, nie znalazł wzrokiem ani jego ani Ariela, co oznaczało, że musieli być razem. Nawet nie próbował myśleć, co mogli wtedy robić. Brzydziło go nawet patrzenie na nich, gdy trzymali się tak blisko. Nie rozumiał tego i nawet nie zamierzał. W Niebie, gdy działy się podobne rzeczy, natychmiast zrzucano tego, który dopuścił się czegoś podobnego. Abaddon nigdy nie zapomniał młodego anioła, który zakochał się w innym. Był jednak zbyt dumny, by ukrywać swoje zainteresowanie. Został osądzony przez Boga i zrzucony z ręki swojej miłości. Lucyfer był wściekły.

- Jesteśmy na miejscu. – Abaddona z zadumy wyrwał głos Ariela. Anioł podniósł głowę i spojrzał we wskazanym kierunku. Na swojej drodze napotkał wysoką kamienicę otoczoną rzędem roślin, a okna o dziwo nie były stłuczone, a nawet wisiały na nich firanki. W każdym oknie inna. – Ten dupek zawsze miał zły gust.

- A ty zawsze niewyparzony język, Ai. – usłyszeli i odwrócili się gwałtownie. Za nimi wraz z konewką w ręce stał postawny wysoki mężczyzna, którego brwi układały się w wyraz wściekłości. Wyglądał przerażająco ze swoimi postawionymi szarymi włosami i wielkimi oczami. Nie miał źrenic, co przerażało Quentina i jego przyjaciół. Abaddon i Ariel wyglądali na niewzruszonych, być może przez tę konewkę w żółte kwiatki. – Przerywacie mi moją ceremonię podlewania kwiatów. Czy możecie łaskawie brać swoje dupy i spierdalać?

Abaddon prychnął i zrobił krok do przodu, co wywołało taką wściekłość na twarzy Beletha, że nawet Ariel zwątpił w dobro demona. Jego twarz zaczęła przybierać podłużny kształt, a oczy robić się coraz większe.

- Bierz swoje brudne nogi z moich wrzosów, ty pierzasta larwo! – warknął, a Abaddon podniósł postawioną na roślinach stopę. Niemal natychmiast twarz Beletha wróciła do normy. – Dziękuję.

Powiedział to już bardzo spokojnie i wrócił do podlewania kwiatów swoją konewką. Ariel westchnął i podszedł do niego, uważając aby nie przydepnąć żadnej rośliny, po czym położył rękę na jego ramieniu.

- Potrzebuję twojej pomocy, przyjacielu. – powiedział cicho Lwisty, a demon spojrzał na niego podejrzliwie, po czym przerzucił wzrok na stojącego za nim anioła.

- Współpracujesz z tym dupkiem? – spytał, a Ariel westchnął ciężko i odparł:

- Niestety też jest mi potrzebny. Musimy zejść do Piekła, a tylko ty możesz nam pomóc.

Beleth nie zadawał więcej pytań, tylko odłożył kwiecistą konewkę i ruszył w stronę domu, machając na nich ręką. Ariel ruszył zaraz za nim, a reszta gromady z oporem podążyła za demonami. Kamienica była najlepiej wyglądającym budynkiem od początku Apokalipsy, jaki Quentin, Francis i Gina widzieli. Salon był urządzony wyraźnie bez gustu, ale za to z przepychem. Były tam trzy kanapy każda z innej parafii, dwa puchate dywany, drewniany stolik do kawy, mnóstwo obrazów, a w tym kilka znanych ludzkości arcydzieł, a do tego wszystkiego mnóstwo kwiatów.

- Rozgośćcie się, ale proszę nie dotykać moich kwiatów. – powiedział, po czym spojrzał bykiem na Abaddona i dodał: - Zwłaszcza ty, pierzasta larwo.

Usiedli na kanapach. Ariel usiadł na złotej najbliżej wielkiego demona, tuż za nim anioł, a reszta upchnęła się na trzeciej wściekle czerwonej sofie. Beleth założył nogę na nogę i uśmiechnął się czarująco, zawieszając swoje spojrzenie na Francisie, który czując na sobie demoniczne spojrzenie, zaczął się wiercić w miejscu.

- Dobra. Nie patrz na niego jak na zwierzę w klatce. Mamy interes. – warknął Abaddon, a Beleth tylko przewrócił oczami i spojrzał na Ariela, czekając na jego wyjaśnienia.

- Potrzebujemy Cię do stworzenia przejścia. Poza tym... Byłeś tam niedawno? W sensie na dole? – podszedł do sprawy bardzo bezpośrednio, a Beleth wydawał się tak samo niezaciekawiony jak na początku.

- Byłem niespełna tydzień temu. Zagubione duszy łapią wszystko, co żywe, Pandemonium jest tak zimne jak zawsze, ale tym razem dodatkowo puste, a co do rzek... Przyznaję, że Acheron jest dość niespokojna. Być może bardziej niż normalnie, a co do przejścia... Co mi za to podarujesz? Wiesz, że lubię kosztowne i zabawne prezenty.

Lwisty wziął głęboki oddech i oparł się o kanapę, a Abaddon zerknął w stronę ludzi, sprawdzając ich poziom zaskoczenia. Nie było mowy o prezentach, co wydało się Quentinowi dużym przeoczeniem, skoro jak uważał Beleth, Ariel wiedział o jego upodobaniach.

- Wiem, że sam wyznaczysz dla siebie prezent. Doskonale wiem też, jaki będzie to prezent. Więc kto? – spytał demon, a Beleth uśmiechnął się szeroko.

- Widzę, że jeszcze pamiętasz, jak dokonujemy transakcji, ale pozwolisz, że tym razem nie zdradzę, kim będzie moja zabaweczka. Chciałbym pooglądać sobie jak próbujecie się tego dowiedzieć. – zaśmiał się pod nosem wielki demon, po czym przejechał paznokciem po stoliku. Jego ręce zaczęły się mocno spinać, a żyły wychodzić na wierzch. Twarz znów zaczęła zmieniać swoją postać. Quentin cofnął się odrobinę, a Gina otworzyła szeroko oczy. Tylko Francis siedział jak skamieniały. Trwało to kilka sekund, gdy nagle stolik zapadł się pod ziemię, a w jego miejscu zaczęło się otwierać przejście. Była to ciemnozielona dziura wypełniona czarnymi kawałkami. – Utrzymam przejście przez 15 sekund, więc spierdalać!

Abaddon natychmiast doskoczył do przejścia i pierwszy wskoczył. Francis ruszył zaraz za nim kompletnie bez strachu, chociaż w głębi duszy uciekał wzrokiem od Beletha. Ariel podszedł do Quentina i Giny, po czym złapał ich za ręce i dosłownie wciągnął za sobą do dziury. Ta zamknęła się za nimi natychmiastowo. Pochłonęła ich wszystkich ciemność.

☽☆☾

Bolała go głowa tak bardzo, jak nigdy wcześniej. Poczuł się ciężki, a powieki uparcie odmawiały posłuszeństwa. Docierały do niego tylko pomruki i głośne piszczenie. Czuł też jakiś dotyk na ramionach. Powoli doszedł do wniosku, że ktoś potrząsa go za ramiona. Z trudem zaczął otwierać oczy, a kiedy udało mu się zarejestrować, co widzi, ocucił się do reszty. Ariel patrzył na niego ze zdenerwowaniem, jakby stało się coś bardzo złego.

- Do jasnej cholery, Queen! Już myślałem, że nie zdołam Cię obudzić! – panikował Lwisty. Dopiero po chwili Lost zorientował się, że Gina i Francis również patrzą na niego ze strachem. Tylko Abaddon rozglądał się dookoła niezainteresowany jego osobą.

- Co się stało? – spytał Quentin, widząc jak wszyscy na niego patrzą.

- Przeszliśmy przez przejście. Wszyscy straciliście przytomność prócz mnie i Abaddona, ale ty najdłużej się budziłeś. Minął już prawie kwadrans...

- Dobra. Skończmy się rozczulać nad nim i wyjaśnij nam wszystkim, o co chodziło z tą pierdoloną zapłatą?! Nie było o tym mowy! – wyskoczył Abaddon. Widać było po nim, że jest mocno zdenerwowany całą sprawą.

- Beleth rzuca zaklęcia miłosne. Słabe, bo słabe, ale jednak. Lubi to robić w formie rozrywki. Nic nam nie będzie, jeśli wykryjemy, kto został trafiony. – wyjaśnił prędko Ariel, a anioł zapłonął wściekłością:

- To chyba oczywiste, że ten dupek zrobił to mnie?! Nie cierpi mnie!

- To raczej dowodzi na to, że nie zrobił Ci tego. Chodziło o niespodziankę. Nie zrobił tego temu, który jakby się nam wydawało, najbardziej na to zasługiwał. Bądź spokojny. – Francis wyszedł do przodu, tłumacząc na spokojnie swoją wersję. Abaddon przytaknął, ale wciąż wydawał się zdenerwowany.

- Świetnie. Teraz skoro już jestem „uspokojony", zabierzmy się za ważniejsze sprawy. Idziemy szukać Pana. – mruknął pod nosem i odwrócił się.

Wtedy Quentin dopiero rozejrzał się uważnie dookoła. Stali na niewielkim wzniesieniu, a przed nimi rozciągały się ogromne tereny wyspane czerwonym piaskiem. Między nimi przepływało kilka różnych rzek, których woda, obijała się wściekle po brzegach. Daleko na horyzoncie znajdował się wielki pałac. Jego strzeliste wieże wykonane z czarnego materiału, wydawały się dumnie pochylać w różnych kierunkach, a mury żyć własnym życiem.

- Tam daleko jest Pandemonium i pałac Lucyfera. Rzeka najbliżej nas to Acheron, a te wszystkie szare plamy dookoła to zmarli... Dusze zaczęły włóczyć się po Piekle, bo nikt ich nie pilnuje. Poza tym Piekło samo w sobie będzie wywoływać u nas halucynacje i doprowadzać nas do szaleństwa. To cholerstwo będzie atakowało najsłabszych. Musimy być ostrożni. – zaczął tłumaczyć Ariel, po czym przebiegł spojrzeniem po twarzach innych. Wyglądali na przerażonych, podczas gdy Abaddon wyszedł na przód i mruknął pod nosem:

- Innymi słowy: Witam w Piekle

~*~

Drodzy moi! Zaczynam wracać do formy, mam nowy sposób na pisanie, a poza tym koniec pracy :') Tym razem jestem lekko spóźniona, ale od przyszłego tygodnia wszystko powinno iść normalnie!

Poza tym chciałabym kogoś wam polecić. Jest to osóbka pełna weny do pisania i ma tak cudowny styl, że oczarowała nim wielu (w tym też mnie, a jak wiecie, to trudne)! Zajrzyjcie do niej proszę, bo zasługuje na większą widownię ;)

Brawa dla @Neko_Alexxx ! 

~ Lucyfer 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top