Rozdział 49

Jako alfa swojej omegi, z którą jestem połączony mam prawo być zazdrosny.

Mam dość obserwowania jak Herman patrzy na mojego partnera i wcale się z tym nie kryje nawet przy swojej partnerce.

-Harry na Boga, nie dotykaj mnie- syknął Louis, gdy po raz kolejny zaborczo ułożyłem dłoń na jego pupie, gdy był akurat w trakcie karmienia Randalla, a mój przyjaciel obserwował go zbyt łapczywie.
-Nie czuję się w tej sytuacji ani trochę komfortowo. Idę na górę- wolną ręką strzepnął moją dłoń i miał zamiar odejść, ale zaborczo objąłem go w pasie.
-Harryyyyy- zajęczał bezsilnie i pozwolił mi na objęcie go od tyłu.

-Po prostu mam dość tego, że inni mogą cię obserwować. Jesteś mój- zamruczałem mu do ucha, a jego policzki zupełnie się zarumieniły.

Zamierzałem go pocałować, by zaakcentować swoje słowa, ale wtedy mój syn zaczął cichutko kwilić przez brak uwagi dla niego.

Momentalnie zmieniłem swój punkt zaczepienia i pochyliłem się do jego drobnej główki, składając tam delikatny pocałunek.

-Rośniesz jak na drożdżach- połaskotałem małą stopę, odzianą w urocze skarpetki w niebieskie paseczki.

-To dziecko, w dodatku z twoimi genami. Musi być wielki- Louis czule wywrócił oczami, a ja czułem satysfakcję z tego, że w końcu jest między nami (a raczej ze mną i moją pustą głową) dobrze.

-Będzie wielki po ojcu. Będzie silnym władcą, jeśli oczywiście okaże się być alfą. Musi być alfą- odebrałem go omedze.

-Zajmiesz się nim? Potrzebuję odpoczynku od tej całej sytuacji. Dziękuję za to, że w końcu on wyjeżdża- odetchnął szatyn.

-Jasne, że się nim zajmę. I tak nie mam nic teraz do roboty, więc pewnie posiedzę w jego pokoju, po prostu go niańcząc- uśmiechnąłem się i odprowadziłem omegę do sypialni, rzucając znaczące spojrzenie Eleanor, aby się nim zajęła jak najlepiej.

Służka posłusznie do mnie dygnęła i zaproponowała szatynowi kąpiel, na co ten od razu przystał.

Kąpieli nigdy nie odmawia.

Zszedłem po schodach na dół do sali jadalnej.

Położyłem syna do kołyski, którą specjalnie tam przeniesliśmy, by mógł być ciągle blisko nas i po prostu usiadłem.

-Harry, przyjacielu! Napijemy się razem ostatniego wina zanim wrócę do siebie?- wyszczerzył się Herman, pokazując na kieliszki, które były już do połowy wypełnione i butelkę wina.

-Niech będzie- wiedziałem, że nie odpuści.

Słuchałem jego przechwałek na temat córek, z czego te starsze zawsze były chętne by dostać się na moje kolana.

Gdy jeszcze nie miałem męża i kochającej omegi, lubiałem to wykorzystywać, ale ostatnio starałem się ich pozbyć.

Wykończyłem trzy kieliszki i przeciągnąłem się, zmęczony już tą pogawędką.

-Pójdę chyba do mojej omegi spać. Wybacz Herman. Miłej podróży- poklepałem jego ramię nad stołem i sięgnąłem po Randalla.

Kiedy wspinałem się po schodach odczułem lekkie zawroty głowy, ale zignorowałem to i wszedłem do mojej i Louisa sypialni.

Odłożyłem spokojnego syna do kołyski i padłem na łóżko obok zakopanej pod kołdrą omegi.

-Rozbierz się Harry. Nienawidzę gdy wchodzisz do łóżkabw ciuchach, w których chodziłeś cały dzień- wymamrotał, wypychając mnie tyłkiem z łóżka.

-Obiecuję ci, kiedyś pożałujesz tego- jęknąłem siadając na materacu i rozpiąłem pasek od spodni, pozbywając się ich ze swojego ciała.

To samo zrobiłem później z koszulą i odłożyłem koronę na szafeczkę obok łóżka.

-Pasuje ci?- wgramoliłem się do niego pod kołdrę i objąłem go ramieniem w pasie.

-Piłeś- zachichotał, zapewne czując ode mnie wino.

-Tylko trzy kieliszki. Jestem trzeźwy- połaskotałem go pod żebrami, a on przekręcił nami, siadając na moich biodrach.

-Wiesz... Podczas kąpieli myślałem nad tym, że chciałbym już kolejne dzieci... Pytanie tylko czy ty chcesz. Randall rośnie szybko, więc na koniec mojej ciąży nie będzie wymagał aż tak dużo opieki jak teraz- patrzył mi prosto w oczy.

-Wyskakuj z majtek. Cóż to za głupie pytanie. Oczywiście że chcę kolejne dziecko z tobą. To wręcz zaszczyt sprawiać, że rodzisz tak niezwykle piękne dzieci, dzięki połączeniu naszych genów- wyszczerzyłem się mało skromnie, a on się zaśmiał.

-Jesteś bardzo głupi Harry- uderzył mnie w ramię i chwycił moje policzki w swoje dłonie, łącząc nasze usta razem.

Z pomrukiem przekręciłem nas tak. aby leżał pode mną i przejąłem inicjatywę, pozbywając się jego piżamy.

Oderwałem się od jego ust, aby móc przeciągać nosem po jego szyi, która jak zwykle pachniała niesamowicie.

-Uwielbiam twój zapach. Zawsze pachniesz tak cholernie słodko- wypchnąłem biodra w jego kierunku, ocierając się o jego już gotowego członka, na co sapnął.

-Nie przedłużaj tego, błagam- załkał ciężko, więc musiałem mu ulec.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top