Rozdział 42

-Kończysz jutro siedemnaście lat, mój mały chłopcze- zaśmiałem się, szczypiąc policzki niskiej omegi.

Louis jęknął, odpychając moje ręce od jego osoby i skrzywił się.

-I z czego się tak śmiejesz? To nic wielkiego. Mówiłem ci, że nie lubię swoich urodzin- uderzył mnie lekko w plecy i odsunął się, poprawiajác luźny materiał, który i tak opiął się na pokaźnym, teraz już siedmiomiesięcznym brzuszku.

Jeszcze tylko miesiąc i możemy się spodziewać porodu.

Niesamowite.

-Twoje urodziny jednak są dla mnie ważne. Nadal jesteś młody, gdy ja po nowym roku będę już staruszkiem tuż przed trzydziestką- jęknąłem wtulając swój nos w jego miękkie włosy.

Zaczął chichotać gdy wydmuchiwałem w niego chłodne powietrze, więc przyciągnąłem go bliżej do siebie, dmuchając ciągle na jego szyję, przez co śmiał się teraz w głos.

Próbował mnie odepchnąć, ale zignorowałem tę walkę i przycisnąłem swoje usta najpierw do znaku połączenia i zaraz potem do jego delikatnych ust.

-Harry, goście czekają- wybuczał w moje usta i odchylił się w tył, bym przestał go całować.

-Poczekają. Twoje siostry są bardzo męczące dla mnie i tym bardziej dla ciebie. Jeżeli William będzie przesadzał, to go trzasnę świecznikiem. Mogę, prawda?- spytałem, a on się zaśmiał.

-Sam to zrobię- pokręcił głową ze śmiechem i stanął na palcach, by skraść kolejny pocałunek.

***

-Mamo, błagam cię. Nie mam siedmiu lat, a siedemnaście. Umiem sam się porządnie ubrać, a to wymięcie zrobił przed chwilą Ernest- wyjęczał Louis, by po chwili przewrócić oczami, gdy jego matka w dalszym ciągu próbowała wyprostować pofalowany materiał koszuli.

Tym czasem ja próbowałem opanować się i nie rzucić złośliwym komentarzem w kierunku siostry Caroline. Olyvi. Dziewczyna nawet widząc mojego ciężarnego partnera nie mogła się powstrzymać od flirtowania, które na jej pecha nie miało odwzajemnienia.

Kobieto, tak ciężko zrozumieć, że mam męża i dziecko w drodze i kocham ich oboje?

-Jesteś niezwykle masywny Harry. Zastanawiam się, czy twoje mięśnie są jeszcze lepiej zarysowane bez tej koszuli- posłała mi niby kuszący uśmiech, ale tak naprawdę próbowałem nie zwymiotować.

Spojrzałem w bok, prosto na Liama, ale mężczyzna był akurat zajęty wpatrywaniem się w blond włosego przyjaciela mojej omegi, który pochłaniał ogromne ilości jedzenia ze stołu.

Przeniosłem więc spojrzenie na Caroline, lecz ta zajęta była rozmową z Louisem i jego matką, więc moją ostatnią deską ratunku był Philip, mój kuzyn albo Zayn.

Niestety i jeden i drugi byli zajęci rozmową z rodzicami sióstr.

Fréderica i Williama nawet nie mam ochoty widzieć na oczy, a siostry Louisa to raczej niezbyt dobre zaczepienie o ratunek, więc zostaje mi umieranie w męczarniach.

-Zapytaj Louisa, może ci odpowie- mruknąłem niechętnie, a ona zachichotała obrzydliwie.

-Nie potrafię tego pojąć, jak możesz tkwić przy tak zwykłym chłopcu. Nawet nie był w kolejce do tronu, jest żałosną omegą, która zapewniła sobie tron tylko i wyłącznie tym, że ma twojego dzieciątka, który i tak pewnie jest wpadką- przewróciła oczami i się zaśmiała.

Momentalnie ochota ucieczki zamieniła się w chęć mordu.

-Po pierwsze moja droga, nie tkwię przy nim, bo mnie złapał na dziecko. Jestem przy nim bo go kocham i jestem z nim połączony jako wilk i jako mąż. Będzie on matką moich dzieci, które wychowamy we dwójkę. Radzę ci się zamknąć również na temat jego ciszy, bo nie wiesz jakie piekło obaj przeszliśmy, aby mieć to dziecko całe i zdrowe. Tyle zła ile mój partner przeszedł nie przeżyłabyś, nawet gdybyś była królową. On, jako mały książę dokonał wiele, w porównaniu do ciebie- syknąłem na nią, a ona lekko się skuliła.

-Mąż to nie ściana. Da się przesunąć dla chwili przyjemności- zamrugała na mnie oczami, a ja miałem ochotę sobie strzelić w łeb.

Jak bardzo ona głupia jest i głucha?

-Nie. Powiedziałem pieprzone nie już jakieś tysiąc razy. Nie ośmieszaj się więcej- warknąłem głosem alfy, ale ona tylko prychnęła.

-Nie graj takiego niedostępnego- mrugnęła do mnie.

Spojrzałem momentalnie w kierunku Louisa, który złapał moje spojrzenie.

Zrobiłem do niego błagalną minę, a on spojrzał na siedzącą przede mną Olyvię.

Momentalnie zrobił się czerwony ze złości i zazgrzytał zębami.

Miałem ochotę zaskomleć, gdy poczułem natarczywą stopę dziewczyny na moim udzie, którą sunęła prosto w kierunku mojego krocza.

Louis mrugnął na nią i wręcz widziałem jak jego oczy błyszczą czerwonym kolorem.

-Olyvia, Niall. Chodźcie ze mną proszę na taras. Myślę, że potrzebuję świeżego powietrza- uśmiechnął się sztucznie.

Horan, który chyba zrozumiał co się właśnie będzie działo doskoczył do niego i pomógł mu wstać.

Dziewczyna na szczęście była na tyle głupia, by się na to zgodzić.

Szkoda że gentelmenowi Noe wypada uderzyć kobiety.

Chętnie bym to zrobił, ale nie przy jej rodzicach.

Po około trzydziestu minutach wróciła pobladła i przerażona.

Odsunęła się ode mnie jak najdalej potrafiła, a zaraz za nią pojawił się roześmiany Niall i puchnący z dumy Louis.

Przekazałem mu nieme dziękuję, a on tylko uśmiechnął się i wrócił do rozmowy ze swoją matką.

W końcu mogłem spokojnie pochłonąć pieczonego indyka i zupełnie się nie przejmować natarczywą dziewczyną przede mną.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top