Rozdział 26

Wieczorem niestety musiałem opuścić chorego szaty na, gdyż wzywano mnie na spotkanie.

Poszedłem tam z niechęcią, ale okazało się, że dotyczy to po prostu wesela.

Przewróciłem na to tylko oczami i starałem się wyjaśnić, że to dopiero za dwa miesiące, a nie dwa dni.

Na moje szczęście lekarz przerwał to zgromadzenie, prosząc mnie na słowo.

Zmartwiłem się odrobinę, ale starałem się być dobrej myśli.

-Co z nim?- spytałem gdy byliśmy już sami.

-Najzwyklejsza grypa, ale nie to mnie martwi. Pozwoliłem sobie zbadać go pod kątem biologicznym. Książę kiedyś wspominał coś o możliwym potomku pod sercem omegi. Niestety tak nie jest, nigdy nie było i nie mam pojęcia czy w najbliższym czasie będzie to możliwe- zamarłem na te słowa.

-Ale...- nie wiedziałem co powiedzieć, a on westchnął i kontynuował.

-Jego wewnętrzne narządy rozrodcze są pouszkadzane. Możliwe jest to, że ktoś po prostu tak mocno go bił, że doszło do ich uszkodzenia. Przykro mi książę- pokłonił mi się i zostawił samego ze swoimi myślami.

-Harry?- Zayn pojawił się przy moim boku, gdy tylko wyczuł moją złość i żal.

-Masz znaleźć tych skurwysynów, od których wykupiłeś Louisa. Pozbawili mnie właśnie możliwości posiadania potomka- złapałem za jego kołnierz, a on stęknął, łapiąc moje nadgarstki.

-Znajdę ich, przysięgam- jęknął i próbował mi się wyrwać, więc go puściłem, zmuszając się by nie iść do Louisa i wyładować się na nim.

-Harry?- przystanąłem zaskoczony na głos mojej przyjaciółki.

-Caroline? Co tutaj robisz?- od razu podszedłem do jej powozu i pomogłem jej wysiąść.

-Cóż, wyruszyłam do was, gdy tylko dotarły do mnie słuchy o planowanym ślubie twoim i Louisa- uśmiechnęła się i mnie objęła.

-Tak szybko to się rozeszło?

-Dokładnie- zaśmiała się i przyjęła moje nadstawione ramię. -Coś się zmieniło w twoim nastawieniu do niego?- gładziła moje przedramię, gdy spacerowaliśmy wokół jeziora, gdzie pływały łabędzie.

-Może trochę- odchrząknąłem, a ona przystanęła.

-Pochyl no się do mnie- pociągnęła za mój kołnierz i zaczęła oglądać moją szczękę i szyję.  -To nazywasz trochę?- przejechała palcami po malinkach i poklepała mnie po policzku, na co tylko się skrzywiłem.

-Traktujesz mnie jakbym był dzieckiem- jęknąłem i wyprostowałem się, a ona delikatnie pocałowała mnie w policzek.

-Jesteś dla mnie jak brat, mimo że znam cię naprawdę krótko. Chcę byś był szczęśliwy, ale chcę by Louis także był szczęśliwy. Zależy mi na was. To coś złego?- pociągnęła mnie dalej, na rozległe łąki za zamkiem.

-Skądże. To bardzo dobrze. Powiedział mi, że mnie kocha. Myślał że śpię, a ja tylko udawałem. Chciałem słyszeć jego reakcję na podłożony pierścionek, na którym tak bardzo mu zależało- jej twarz wyrażała zaskoczenie, gdy to powiedziałem.

-Kocha cię? Boże, Harry. Teraz tylko mi powiedz że ty go kochasz, to przysięgam, skoczę do tego jeziora i zniszczę swoją sukienkę- jej oczy zaświeciły szczęściem, a ja się zarumieniłem. -No nie gadaj. Harry Styles zakochał się w Francuzie, bierze z nim ślub i będzie miał z nim dzieci. Błagam, powiedz, że mogę być twoim świadkiem- uszczypnęła mnie w nadgarstek, a ja na słowa o dzieciach warknąłem dziko i ją unieruchomiłem.

-Nigdy nie wspominaj przy mnie o szczeniętach. Ktoś go skrzywdził i jego drogi rodne są wyniszczone. On nie może mieć ze mną dzieci!- jej oczy wyrażały przerażenie, gdy nachyliłem się nad nią.

-Co ty mówisz Harry? Nie żartujesz?- wyrwała mi się, a ja po prostu klapnąłem na żwir i zakryłem twarz dłońmi.

-Chciałbym- warknąłem i cisnąłem płaskim kamieniem w jezioro.

Odbił się kilka razy od tafli i opadł na dno, jak tonący statek.

Statek.

Byłem na tonącym statku. Powinienem utonąć wraz z moją rodziną.

Przynajmniej nie przeżywałbym tylu nieszczęść.

-On wie o tym?- Caroline ułożyła swoją dłoń na moim ramieniu.

-Jest chory, nie chcę go denerwować- pokręciłem głową, a ona westchnęła.

-Będzie dobrze Harry. Jeszcze będziecie mieli swoją gromadkę- pocałowała moje czoło i wstaliśmy z ziemi.
-Co ty na to, bym z nim to omówiła?- objęła mnie w pasie i po prostu przytuliła.

-Sam chcę mu powiedzieć- mruknąłem i schowałem nos w jej rudych włosach.

Pachnie jaśminem i bezą.

Dlaczego ona tak bardzo musi mi przypominać Gemmę?

-Idź do niego w takim razie. Pewnie się nudzi sam w łóżku- na to powiedzenie nie mogłem się nie uśmiechnąć, za co dostałem po głowie.
-Zboczeniec. Zmykaj- pogoniła mnie, więc nie miałem wyboru.

Szybkim krokiem przeszedłem przez zamek, obserwując przy tym jak odnawiają uszkodzone podczas wojny fundamenty i ozdabiają na nowo pomieszczenia, które Jason zdążył ozdobić tak jak mu się podobało.

Tandeta.

Przeskoczyłem po dwa stopnie w drodze do komnat na piętrze i udałem się do tej, gdzie było specjalne miejsce Louisa.

Tak jak się spodziewałem, szatyn siedział tam z książką i popijał sobie ziółka.

Uśmiechnął się do mnie, gdy tylko przekroczyłem próg.

-Jak się czujesz?- opadłem plecami na łóżko obok niego, przez co materac go podbił w górę.

-Nie jest źle. Lekarz mnie dzisiaj przestraszył swoją reakcją na badania, które mi wykonywał. Wiesz może o co chodzi?- wbił we mnie swoje oczy, a mnie przeszedł dreszcz.

Nie spodziewałem się potrzeby mówienia mu tego aż tak szybko.

-Później. Caroline przyjechała. Dowiedziała się o planowaniu ślubu. Szybko to się rozniosło po świecie- przełknąłem z trudem ślinę, a on skinął ostrożnie głową.

Złapał bladą rączką za moją dłoń i zaczął badać kciukiem każdą pręgę na ręce.

-Nadal nie wierzę że robił ci to twój dziadek. Powiesz mi jak było naprawdę? W końcu mamy być razem na wieczność. Wiesz, to wymaga szczerości- jego oczy działają na mnie jak magnes i otumaniają przy tym.

Owinąłeś mnie sobie wokół palca.

-Cóż, owszem miałem surowego dziadka i czasem zdarzało mi się oberwać po głowie. Uwierz, byłem łobuzem jakich mało- zaśmiałem się, by po chwili się opanować.
-Jak każdy młody alfa, a zwłaszcza ten z arystokracji trafiłem do szkoły. Nie takiej zwykłej. To było bardziej jak armia. Niestety nie każdy miał pojęcie co to znaczy zadrzeć z królewskim potomkiem. Byłem dość wątły w tamtym czasie i zrobili sobie ze mnie popychadło, bo nie nosiłem znoszonych spodni tak jak oni, tylko miałem swoje eleganckie, schludne i czyste ubrania. Nie mogli znieść tego, że jestem po prostu wyżej od nich. Na stołówce mieliśmy stalowe widelce, ale któregoś razu któryś z nich przyniósł srebrne. Złapali mnie we trzech i po prostu chcieli wykończyć, wypalając mi srebrem pręgi na ciele.
Przeszkodził im Liam. Od tamtej pory się przyjaźnimy i chwilę po tym pojawił się również Zayn. Trafił jako niewolnik do domu Payne'ów, ale spodobał się Liamowi, więc zrobiłem małą przysługę i go podkupiłem, dając mu tym samym wolność i prawo do mieszkania w zamku. To moi bliscy, jedyna rodzina która mi została- wzruszyłem ramionami i splątałem nasze palce razem.

-Jak mogli ci to robić- jęknął i odstawia kubek z ziółkami i zepchnął książkę ze swoich kolan, przyciągając moją rękę do swoich ust.

Zaczął po prostu obcałowywać wszystkie blizny, co odrobinę łaskotało, przez co nie byłem w stanie powstrzymać chichotu.


*************

Jak widzicie, u chłopców jest tylko lepiej i lepiej!

Nie na długo, muszę Was zasmucić 😎

Harry po raz kolejny będzie skurwysynem, ale sami się przekonacie za kilka rozdziałów.

Kocham Was i dobranoc ❤💓

(pardon za poślizg, nie będę się tłumaczyć bo nie mam nic sensownego jako argument xD)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top