Rozdział 17

Przełknąłem z trudem ślinę, momentalnie zakrywając ślady.

-Nie zakrywaj się przede mną- odparł szatyn zgryźliwie, na co uniosłem brew.

-Nie każde życie jest idealne od początku Louis i ty dobrze o tym wiesz. Miałem bardzo surowego dziadka, który mnie po prostu karał biczem. Miał na mnie większy wpływ niż moi rodzice- odwróciłem się do niego plecami.

-Kłamiesz. To wcale nie przez to. Owszem, może to być to, ale jest coś jeszcze, ja o tym wiem- uderzył kolanem o moje biodro, wgramalając się na mnie i tak po prostu usiadł na moim boku, dłońmi trzymając się mojego ramienia.

-Nic nie wiesz Louis. Jesteś tylko omegą, zwykłym, królewskim żabojadem- odepchnąłem go, działając w systemie obrony.

-Ja... Nadal jestem dla ciebie tylko zabawką. Kimś kto był ci potrzebny do sukcesu. Po tym wszystkim co ja- co ja dla ciebie zrobiłem? Uratowałem twój dumny, królewski łeb od bezlitosnego kata, u którego sam skończyłem, okłamałem własnego ojca, że chciałem tej całej sprawy z połączeniem, a ty nadal uważasz mnie za tylko omegę? Za zabawkę?- podniosłem się powoli do siadu, ale to na nic mi się nie zdało.

Dostałem siarczystego liścia w twarz, aż odbiłem się głową od ściany i zasyczałem.

-Masz za swoje skurwysynie- splunął na mnie i cisnął mi moją koszulką w twarz, szybko się ubierając.
-Powodzenia w ucieczce, śmieciu- opuścił pomieszczenie, zostawiając mnie w osłupieniu i z bolącym policzkiem.

Aż poczułem się jak ciota.

Zerwałem się prędko z miękkiego materaca i ubierając się byle jak zacząłem gonić za jego zapachem, ale to na nic.

Zdążył sprawnie odwiązać konia i uciec za ścianę lasu.

Niedowierzałem w to co się stało, ale wiedziałem, że nie mogę tego tak zostawić.

Przemieniłem się w wilka, rwąc swoje ubrania na strzępy i popędziłem za nim ile sił w łapach.

Dogoniłem go całkiem szybko, ale dzieciak się nie poddawał.

-Odpuść sobie Harry! Nie chcę cię znać!- wrzasnął w końcu na mnie z taką mocą, że przestraszony koń stanął dęba, zrzucając go z mocą na ziemię, a wszystkie śpiące w zaroślach ptaszyska zerwały się do ucieczki.

Nie zdążyłem go złapać, upadł głową na ziemię i wręcz byłem przerażony możliwością, że rozbił sobie czaszkę o leżące w trawie kamienie.

Szybko zacząłem go obwąchiwac, ale na szczęście był tylko nieprzytomny.

Nie wiedziałem co zrobić chyba po raz pierwszy w życiu.

Poczułem się poważnie winny całej tej sytuacji, ale szybko to się zmieniło, gdy do mojego nosa dotarł swąd spalenizny i dotarła do nas tylko trójka towarzyszy.

Pozostała dwójka spłonęła, ktoś podłożył ogień.

Takim sposobem straciliśmy całe jedzenie i ubrania, jakie mieliśmy.

***

Louis niekoniecznie chciał wracać do żywych, ale gdy to zrobił, miał ciągle łzy w oczach, przez ogromny ból, promieniujący w jego czaszce.

Nie mogłem jednak pozwolić na opóźnianie drogi, którą mamy do przebycia.

Na szczęście do samej Hiszpanii trafiliśmy bardzo szybko, ale do zamku było zdecydowanie trudniej się dostać.

Z pomocą przyszła nam odrobinę poddenerwowana Caroline, która od razu zarządziła przeniesienie mojej omegi do kącika medycznego, gdzie zajęli się nim lekarze.

-Jak mogłeś tak potraktować omegę Harry? To nie jest dobre ani dla niego, ani dla ciebie. Dlaczego sprzeciwiasz się uczuciom, które w tobie kiełkują?- Caroline pokazała mi przepiękne ogrody Hiszpańskie.

-To nie jest coś, czego chcę lub potrzebuję. Jestem samowystarczalny. Mógłbym zadbać o królestwo same...- nie dane było mi dokończyć, bo po raz kolejny zostałem uderzony.

-Znowu? Za co- jęknąłem, łapiąc się za mój biedny nos.

-Za kobyle caco. Jesteś alfą do cholery. Królem, przywódcą stada. Potrzebujesz Luny, która zajmie się stadem i omegami, które potrzebują oparcia bardziej niż ktokolwiek inny. Nie mówię tego jako księżniczka i twoja przyjaciółka, ale jako omega, do jasnej cholery!- tym razem oberwałem w tył głowy jej klapkiem, co wcale nie było przyjemne.
-Nadajesz się tylko do tego, aby ciągnąć cię za furmankami i by każdy człowiek z twojego państwa mógł widzieć jak nisko upadłeś, traktując dar od matki natury jak najzwyklejszy śmieć. Nie powstrzynasz miłości Harry. To normalne że on pyta, to sposób poznawania się. Jak myślisz, ile on wytrzyma w tej duszącej relacji z waszym połączeniem? Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby świat obiegła informacja o skoku francuskiego księcia z ostrych, angielskich klifów- była całkowicie poważna gdy to mówiła.

-Nie chcę go krzywdzić, ale muszę. Nie może mi wejść na głowę, nie mogę się zakochać Caroline. Każdy, kogo kocham, umiera bardzo szybko. Nie chcę być sam przez całe życie- warknąłem, a ona się wzdrygnęła, ale nadal patrzyła mi prosto w oczy.

-To cię niestety nie usprawiedliwia- wzruszyła ramionami i po prostu mnie tu zostawiła.

Warknąłem tylko pod nosem i wyruszyłem na poszukiwania mojej omegi, co nie było takie trudne, zwłaszcza na jego kuszący zapach, przez jego zbliżającą się gorączkę.

Chciałbym żeby nasze cykle się pokryły, ale niestety miałem niedawno ruję i nie ma na to szans w najbliższym czasie.

-Już lepiej Louis?- spytałem leżącego w łóżku szatyna.

On tylko spojrzał na mnie z wyrzutem i odwrócił się do mnie plecami.

-Louis, proszę, posłuchaj mnie chociaż przez chwilę. Nie mogę cię kochać i nie mogę cię szanować- złapałem za jego dłoń, starają się nie syknąć gdy wbił mi w nią szpony.

-Nie chcę nic od ciebie teraz- zakrył sobie głowę poduszką.

-Nie mogę cię kochać, bo każdy kogo kocham umiera. Nie chcę byś umarł, bo na to wcale nie zasługujesz- burknąłem, a on zerknął na mnie zza materiału.

-I to tylko dlatego?- jęknął, unosząc się trochę.

-Nie chcę się przywiązać. Nie chcę znowu utracić rodziny- pokręciłem głową.

-Jesteś głupi Harry. Nie każe ci mnie kochać, tylko być chociaż trochę miłym- pokręcił głową i wyciągnął dłoń do mojego czerwonego od uderzeń policzka.

-Nie mogę być miłym bo jestem niestabilny emocjonalnie i się zakocham. Rozumiesz?- westchnąłem ciężko.

-Chociaż się postaram. Nie chcę słyszeć o tym, że jestem dziwką- drgnął, a ja westchnąłem.

-Postaram się Louis, ale nic ci nie będę obiecywał- uniosłem jego dłoń do swoich ust i delikatnie pocałowałem jej wierzch.
-Prześpij się- usiadłem wygodnie na brzegu łóżka, a on rzeczywiście po chwili zasnął ze splątanymi palcami naszych dłoni.

**************

Z góry przepraszam za jakiekolwiek błędy, piszę na telefonie w szkole i większą część napisałam w środku nocy, gdzie źle się czułam tak trochę.

Mam nadzieję że wybaczycie 😚

Już wyobrażam sobie te widły na Harolda 😂

Miłego dnia, kocham Was 😘😍

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top