Rozdział 15
/Dacie radę skomentować każdy akapit?/
Głośne parskanie konia przerywało ciszę w której jechaliśmy.
Dla bezpieczeństwa postanowiłem trzymać drobnego szatyna przed sobą podczas drogi.
-Nadal uważam że jesteś nadopiekuńczy- mruknął Louis, gładząc palcami koński grzbiet.
Niall chciał nam dać konie i swojego osiołka na moje rzeczy, ale uznałem że lepiej będzie zabrać tylko dwa zwierzęta.
Nie widzi mi się ciągłe pilnowanie czy omega się nie zgubiła gdzieś z tyłu.
-Szkoda mi tego osiołka, że niesie to całe jedzenie. Mam nadzieję że nas nikt nie rozpozna- westchnął szatyn i oparł się tyłem głowy o moją pierś, wplątując swoje małe paluszki w końskie włosie.
-Ktoś musi cierpieć by ktoś inny mógł żyć. Skąd tak właściwie wiesz, że idziemy dobrą drogą?- spytałem, a on wyjął maleńki kompas z kieszeni.
-Prosto do Hiszpanii. Mam nadzieję że księżniczka Caroline nas ugości i nie będę musiał znowu tułać się taki kawał drogi. Stamtąd trafimy już do Anglii, czy będziesz chciał zebrać swoich sojuszników by odbić tron?- doskonale znał cały mój plan, kt9ry mu opowiedziałem.
-Wydaje mi się, że będziemy musieli jeszcze zawędrować do Niemczech, a także do Austrii- pokiwałem głową i przypilnowałem, by nie spadł kiedy się poprawiał na końskim grzbiecie.
-To kawał drogi- przygryzł wargę i spojrzał na mnie do góry.
Jego oczy błyszczały czymś dziwnym, co przyprawiło mnie o dziwne, szybkie bicie serca.
-Tak właściwie to nie miałem okazji ci podziękować- skierował swoje spojrzenie w przód.
-Za co?- zdziwiłem się, a on tylko parsknął.
No raczej nie ma mi za co dziękować, skrzywdziłem go przecież.
-Uratowałeś mój tyłek i zajmujesz się mną, mimo tego że nie musisz. Równie dobrze możesz sobie iść i mieć mnie daleko gdzieś- wzruszył ramionkami.
Rozważyłem opcję zdenerwowania go i zażartowania, więc złapałem go w talii i zsadziłem z konia, powodując tym u niego pisk, gdy klapnął pupą na ziemię.
Odjechałem od niego na kilka metrów i zatrzymałem się, rzucając mu przelotne spojrzenie.
-Coś mówiłeś?- zaśmiałem się, a on zrozumiał że to żart.
-Jesteś naprawdę okropny- podniósł się i otrzepał, podchodząc ponownie do mnie i zwierzęcia.
-Powiedz mi coś czego nie wiem- przewróciłem oczami.
-Dobra, nie cwaniakuj tylko mi powiedz jak mam teraz tu wejść, panie mam dwa metry wzrostu i widzę cały świat z góry- zmarszczył nosek.
-Już po ciebie idę- parsknąłem i zsiadłem ze zwierzęcia by go bezpiecznie posadzić na końskim grzbiecie.
Sam złapałem za wodzę i prowadziłem ogiera, gdy szatyn zaczął panikować przez brak ubezpieczenia z tyłu w postaci mojej osoby.
-Mógłbyś wsiąść?- pisnął, łapiąc się szyi konia.
-Dlaczego?- zaśmiałem się z niego, by po chwili syknąć z bólu gdy dzieciak tak po prostu mnie kopnął.
-Skończ tą zabawę i po prostu wsiądź na to zwierzę do jasnej cholery!- wysyczał.
-Pilnuj słów- bez większych problemów usiadłem ponownie za nim i kontynuowaliśmy naszą podróż, gdy dotarło do nas głośne tupanie i dyszenie wilków.
Spojrzeliśmy po sobie z Louisem i zmusiłem konia do galopu ignorując nawet osła, którego po prostu odczepiłem od nas.
Prawdopodobnie pędzilibyśmy tak bardzo długo, gdyby nie znajome warczenie wilka z jednym okiem.
Od razu zwolniłem ku przerażeniu szatyna, który schował się w mojej piersi, prawie się we mnie wtapiając.
-Spokojnie, to nasi przyjaciele z lochów- szepnąłem mu na ucho, a on odrobinę się rozluźnił.
Piątka wilków od tej pory towarzyszyła nam całą drogę, popędzając nawet upartego osła, który ze strachu trzymał się blisko nas.
-Zatrzymamy się w wiosce, tam na wzgórzu. Znajdźcie sobie w jednej z toreb jakieś ubrania, ale błagam, nie zniszczcie ich, nie będę miał innych ubrań- poprosiłem ich, a wilki zaciągnęły osła za drzewa. Zatrzymaliśmy się przy rozrzedzeniu drzew.
-Tu zaczyna się moja rola. Będę musiał załatwić nam jakiś nocleg. Masz tą sakiewkę co wręczył nam Niall?- szatyn przeszukał moje kieszenie, wyciągając po chwili woreczek z pieniędzmi. -Świetnie. Zdejmiesz mnie stąd?- poprosił, więc zeskoczyłem od razu z końskiego grzbietu i postawiłem go ostrożnie na ziemi. -Będę was prowadził, błagam, tylko nie zachowujcie się źle, bo inaczej nikt nam nie uwierzy- zwrócił się do naszych towarzyszy, którzy byli już ubrani. -Od teraz jesteś lordem Haroldem- spojrzał na mnie, a ja parsknąłem.
Zostałem właśnie wrzucony do worka ze śmieciami i to dosłownie.
Żaden poznany przeze mnie lord nie jest przyzwoitym człowiekiem.
To same ścierwa i kanalie.
Zacisnąłem więc szczękę, by nie dać mojej dumie wyjść na wierzch.
Wsiadłem na konia i spojrzałem tylko na słabo oświetloną mieścinę i zaczęliśmy tam podążać.
Szatynowi przechodzenie przez wysoką trawę sprawiało trudność, ale dawał sobie radę, co jakiś czas przeskakując przez niewidoczne dla mnie przeszkody.
Miałem ochotę się roześmiać, ale jego rozdrażniony wzrok podczas mojego chichotu uświadomił mnie jeszcze bardziej w tym, że lepiej bym tego nie robił, więc starałem się zachować powagę.
W końcu nie musiałem tylko się starać a ją przyjąć, bo weszliśmy do wioski.
Chłopak zaczął dobijać się do pierwszego lepszego domu który był wystarczająco duży by pomieścić całą naszą zgraję.
Otworzył nam zaspany gospodarz.
-Que veux-tu ici?- spytał z oburzeniem, na co szatyn zaczął bardzo szybko coś do niego mówić i pokazał mu sakiewkę.
Mężczyzna tylko szybko pokiwał głową i opuścił dom, zabierając pieniądze.
-Mamy przywiązać konia za domem- uśmiechnął się Louis. -Są tu trzy pokoje sypialniane. Jeden wezmę ja z Harrym, a wy jakoś się podzielcie. Dziękuję wam- uśmiechnął się do naszych towarzyszy.
Widać było po nich że niekoniecznie są zadowoleni z tego, że mój partner jest francuzem, ale grzecznie skinęli głowami.
Również nie byłem z tego zadowolony na samym początku, ale teraz to nawet nie przeszkadza mi to aż tak bardzo.
To nie jego wina, że jego ojciec to najzwyklejszy fiut.
-Jesteś bardzo podobny do swojej matki- wypaliłem, gdy chłopak uwiązywał konia i osiołka do płotu.
-Och? Naprawdę?- zaskoczyłem go tym.
-Wydaje się być dobrą i mądrą kobietą, w przeciwieństwie do twojego ojca i brata półgłówka- skwitowałem.
Po chwili jednak zdenerwowałem się, myśląc że przecież może mu się to nie podobać to, jak mówię o jego ojcu i bracie.
Jego śmiech wyprowadził mnie z błędu.
-Moja mama po prostu nie ma szczęścia do alf. I ja i moje siostry jesteśmy zupełnie inni niż William i nasz ojciec. W nas tli się miłość do świata, a w nich miłość do posiadania władzy. Szkoda że nie widzą tego, że sami proszą się o stracenie ich z tronu. Moim marzeniem kiedyś było przepędzenie ich, ale co ja mogę zrobić. Zwykła, mała omega. Jeszcze na dodatek wtedy byłem sam, nie miałem alfy, która odrobinę by mnie wsparła- wspiął się po schodkach na werandę.
-Teraz masz taką alfę?- odchrząknąłem, a on spojrzał na mnie z politowaniem.
-Mimo tego, że jesteś dupkiem i ogólnie masz paskudną osobowość jest coś w tobie, co przyciąga. Nie jesteś również zwykłym idiotą, a po prostu trochę zranionym dzieciakiem, który jest patriotą rządnym krwi dla swojej korony. Mam rację?- przechylił delikatnie głowę, zatrzymując się na drugim stopniu, dzięki czemu mógł utrzymać ze mną wzrok na równi.
Przełknąłem ciężko ślinę, bo niestety mnie rozgryzł.
-Zakrywasz się zgorzkniałą maską kretyna, gdy naprawdę jesteś wrażliwym i łagodnym alfą- dostałem pstryczka w nos, po czym chłopak odsunął się i wszedł do domu.
Byłem w lekkim szoku, bo cholera. To wszystko co powiedział może być prawdą.
-Hej, zaczekaj!- zawołałem za nim i szybko wspiąłem się po schodach, zaraz potem kierując się za jego zapachem.
********************
Witajcie!
Wybaczcie mi to, że nie było wczoraj rozdziału, ale przyjechała do mnie moja siostra i spędziłyśmy razem czas.
Jak wam podoba się odrobinę dłuższy rozdział?
Zazwyczaj staram się pisać takie na 900 słów, a dzisiaj udało się na prawie 1200 :3
Jestem z siebie dumna! 😎😋
Jak minęła Wam sobota?
Daliście radę wykonać moją prośbę z początku rozdziału?
Kocham Was! 😍
Mamy #39 miejsce w fanfiction! 😄
Que veux-tu ici?- Czego tu chcecie, według wujka tłumacza google XD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top