Rozdział 6
Do końca dnia nie widziałem nigdzie Louisa, w sumie dobrze bo właśnie szykuje się na spotkanie z księżniczką Caroline.
-Jestem niezwykle na ciebie wściekły Harry. Co ty sobie myślałeś, łącząc się ze zwykłą szmatą pospolitej krwi?- Jason poprawił kołnierzyk mojej koszuli ze złością.
-Myślałem, ze uwolnię się od tego całego gówna- prychnąłem- W jakim celu jest to spotkanie, kiedy mam omegę?
-Połączenie u was jest jednostronne. Gdyby on cię ugryzł tak jak ty jego to bym nie mógł się go pozbyć. Straż go już szuka i go wtrącą do lochów na razie- strzepnął z mojego ramienia jakiś paproch.
-To nastąpi prędzej czy później- przewróciłem oczami- maja go zostawić w pokoju naprzeciwko mojej sypialni- spojrzałem znacząco na służąca, która stała w rogu pokoju.
Kobieta skinęła głową i wyszła z pomieszczenia.
-Zależy o czym mówisz. Jeśli o połączeniu to nawet na to nie licz. Księżniczka zaraz tu będzie. Chociaż raz zachowaj się jak należy i idź ją przywitać- wypchnął mnie z pomieszczenia
Wyzywałem go pod nosem i ruszyłem przywitać księżniczkę.
O dziwo rzeczywiście była piękna, ale cóż. To nadal kobieta. -Miło mi cię poznać książę- uśmiechnęła się do mnie serdecznie ignorując pilnującego mnie Jasona.
-Wystarczy Harry, księżniczko Caroline- użyczyłem jej swojego ramienia, stwierdzając że lepiej będzie jak porozmawiam z nią na osobności.
-Udamy się do ogrodu Jason. Louis ma zostać w zamku- zmierzyłem go wzrokiem.
-Zobaczymy- zamknął za nami drzwi, a dziewczyna odsunęła się ode mnie.
-Nie licz na nic Styles- pokręciła głową, a ja chciałem się zaśmiać.
Miałem zrobić to samo.
-Nawet nie chcę. Nie szukam damskiej omegi- pokręciłem głową.
-Wyglądasz na takiego- pociągnęła znacząco mojego loczka.
Oj, chyba mamy podobne złośliwe charaktery.
-A więc Caroline, pozwól że cię oprowadzę po pałacowych ogrodach- ponownie zaproponowałem jej ramię, a ona uchwyciła je po poprawieniu futra prawdopodobnie z jakiegoś lisa polarnego.
-Nie mam pojęcia dlaczego on tak nalegał na nasze spotkanie. Kiedy widzę cię na portretach i w gazetach to myślę tylko o tym ile męskich omeg zerżnąłeś- zaśmiała się, a ja trąciłem ją biodrem, by się uspokoiła trochę.
-Zdecydowanie dużo. Od kiedy księżniczki palą?- zdecydowanie czułem od niej tytoń.
-Od kiedy nikt mnie nie kontroluje, bo jestem za granica mojego państwa- zaśmiała się.
-Słuszna uwaga- pokiwałem głową.
-Od kiedy książę Anglii może być z inną omegą a chcieć wziąć ślub z jeszcze inną?- na to mina mi zrzedła.
Aż tak to czuć?
-Wcale nie chcę. To Jason chce. Twierdzi że związek z męską omegą nie jest odpowiedni. I moja omega nie ma królewskiej krwi- wzruszyłem ramionami.
-Połączyłeś się z przeciętna omegą? Nie pomyślałeś, ze po twojej śmierci tron zostanie bez władcy? Musisz mieć potomka, a da ci go tylko szlachecka omega- pokręciła głową.
-Zawsze mogę znaleźć kogoś, kto bardzo chętnie urodzi mi potomka. Lepsza męska omega bez szlachetnej krwi niż przymusowy ślub- przewróciłem oczami
-Masz racje- pokiwała głowa- No ale co ze mną? Mam zostać tu na pare dni, ten twój knypek będzie mnie pilnować- udała głos Jasona.
-Spędzimy miło czas w zaprzyjaźnianiu się?- zaproponowałem ze śmiechem.
-Może być- uśmiechnęła się i spojrzała na zamek- to twoja omega?- wskazała głowa na okno.
-Prawdopodobnie tak- kształt zniknął za firanką zanim go rozpoznałem.
-Chcieli go zabrać do lochów, więc gdzieś się pewnie zamknął i czeka- uśmiechnąłem się
-No to idź go uratować!- zaśmiała się- bo jeszcze coś mu się stanie, a omega będzie miała do ciebie żal.
-Już chyba ma do mnie żal. Nie jest tu ze swojej woli. To prezent urodzinowy- przyznałem się przed nią
-Połączyłeś się z prezentem urodzinowym?- parsknęła.
-Jestem zdesperowany, a on jest śliczny. Mam na czym oko zawiesić i jest mądry- pokiwałem głową.
-Idealny, szkoda ze nie ma szlacheckiej krwi- skinęła głowa.
-Uratował mi tyłek- uśmiechnąłem się sztucznie i poprowadziłem kobietę do ogrodów i zaraz potem na łąki gdzie pasły się konie
-Chciałabym go poznać- usiadła prosto na ławeczce- jakiej jest krwi?
-Jest Francuzem- skrzywiłem się.
-Francuz?- zmarszczyła ze zdziwieniem brwi.
-Czekaj, skąd go masz w takim razie?- spojrzała na mnie z ciekawością.
-Z burdelu- wzruszyłem ramionami- kumple mi go kupili.
-Jezu. Faceci to dupki- skrzywiła się i uderzyła mnie lekko w ramię.
-No dzięki- pokręciłem głową ze śmiechem.
-Spójrz na to z drugiej strony. Zawsze mógł trafić na obrzydliwego, starego i pomarszczonego dupka- zaśmiałem się.
-Ty też jakiś młody nie jesteś. Przynajmniej wilki starzeją się bardzo długo- pokiwała głową, a po chwili dotarło do nas głośne skomlenie dobiegające z uchylonego okna w zamku.
Oho.
-Dzieje się krzywda twojej omedze- spojrzała na mnie znacząco.
-Też mi się tak wydaje. Wybacz Caroline- przeszedłem szybko na dziedziniec i wpadłem do środka.
-Zostawcie go- spojrzałem z grozą na strażników, którzy szarpali moją omegę.
-Nie możemy książę. Musimy się go szybko pozbyć zanim będą jeszcze większe kłopoty. Wraca do Francji- ukłonił mi się jeden z nich, a Louis skorzystał z okazji i wgryzł się w jego barek, tym samym się uwalniając i skoczył na mnie, prawie mnie powalając na ziemię.
Odważny malec, nie powiem.
-Przypomnij mi kto tutaj rządzi?- warknąłem przytulając do siebie przestraszona omegę- Kto wydał rozkaz?
-Sir Jason. Podobno wysłał List do Francuskiej monarchii z informacją że ich przedstawiciel tu jest- rozmasował swoje ramię, a Louis spiął się w moich ramionach.
-Co zrobił?!- warknąłem- Gdzie on jest?- odstawiłem szatyna na podłogę i podszedłem do jednego ze strażników- Skrzywdzić go i zaprowadzić do lochów za zdradę króla- rozkazałem i złapałem przestraszona omegę za rękę, ciągnąc ja w stronę mojej sypialni.
-Do domu?- spytał cicho, niepewnie trzymając się mojego rękawa.
-Chcesz wrócić?- spojrzałem się na niego- opuścić swojego alfę?
-Chcę zobaczyć się z mamą i rodzeństwem. Myślę że przez połączenie raczej długo bez ciebie nie dam rady- wybełkotał.
-Zobaczymy wszystko mały. Jesteś na ten moment już bezpieczny. Odpocznij czy coś. Później zabiorę cię na kolację. Ktoś powinien ci wtedy przynieść dobre na ciebie ubrania. Zadbaj o siebie czy coś- machnąłem na niego dłonią i opuściłem pomieszczenie.
Nie mogę być miękki dla niego, bo wejdzie mi na głowę...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top